Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.

Gdyby mnie ktoś zapytał, czy znam jakieś polskie gitarowe zespoły, które warto dziś śledzić, to pewnie odpowiedziałbym bez zastanowienia: nie znam, ja nic nie wiem. Ale po chwili namysłu wskazałbym na warszawskie trio DIDI, o którym zdążyliśmy już wspomnieć przy okazji utworu "Opium". Otóż całkiem niedawno ukazała się EP-ka tej młodej kapelki i zgodnie z oczekiwaniami jest to rzecz godna uwagi. Po pierwsze: imponuje spójna stylistyczna wizja art-rocka, w której znalazło się miejsce i dla odrobiny gotyckiego ujęcia spraw (wspomniany "Opium" w nowym aranżu, gdzie go głosu dochodzą ujazzowione opary Maroka, który już wyjaśnił red. Kuczok), i dla inteligentnie prowadzonego post-punka w różnych odmianach (zimnofalowy reprezentuje "Freakwave", a z tanecznym basowym groove'em, ale i krótkim pasmem ambientu "Every Little Star" będący całkiem ciekawym coverem przeboju Lindy Scott), a nawet dla kontrolowanego psych-rocka przeciętego post-rockową wstęgą (oczywiście chodzi o closer "Misty Morning" brzmiący jak owoc inspiracji The Doors w pierwszej fazie i Bark Psychosis w drugiej, a wszystko kończy wyładowanie w duchu Boris). Po drugie: DIDI trzeba też pochwalić za wyczucie, bo doskonale potrafią zbudować nastrój w obrębie utworu i wyraźnie słychać, że w tych kawałkach nie ma miejsca na przypadek czy coś nieprzemyślanego. A po trzecie: zasiadająca ze perką Weronika Szyma ma w głosie coś tak magnetycznego, że partie, która śpiewa chwytają natychmiastowo i pamięta się je jak słowa popowych refrenów. Innymi słowy: widzę w <em>Here Comes The Freakwave (EP)</em> spory potencjał i obietnicę, że w przyszłości będzie jeszcze lepie (w sensie dobrze rockują, heh). Brawo! –T.Skowyra