Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Tworzenie mash-upów, które brzmią dokładnie tak, jakby na jednym odtwarzaczu puszczo jednocześnie dwie niezależne i niezwiązane ze sobą ścieżki powinno być surowo zakazane. Melanż coltrane’owskiego saksofonu z dronowymi pasażami składu O’Malleya musi stać się czymś więcej niż ciekawostką – to powinno być spójne, przystawać do siebie nawzajem na całej rozciągłości, a nie tylko w jednym, zaskakujący dobrze zestawionym "Peace For Bathory Erzebet” (Bohren sięgający wyobraźnią dalej niż wyimaginowane soundtracki do neo-noir movies). Pożywka dla melomanów kochających egzotyczne konfiguracje figurujące na okładce albumu, ale nic poza tym. A jeśli chodzi o solidny mash-up artystów z dwóch zupełnie różnych muzycznych światów, to odsyłam do wzorowego Aphex Swift z poprzedniego roku. –W.Tyczka