Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Donald Glover to taki trochę człowiek renesansu, bo choć nie jestem przesadnym jego fanem, to szerokiej rozpiętości jego działań nie można mu odmówić. Aktorzyna, niegdyś raper (już Kauai oderwało się od jego poprzednich nagrań), teraz śpiewak. Trzeci album kalifornijskiego nicponia prawdę mówiąc nieco mnie zaskoczył. Po zapowiedziach spodziewałem się raczej eklektycznego zbioru różnych pomysłów, a otrzymałem pełnokrwisty pomnik dla funkowych bohaterów sprzed 40 lat. Nie ma nic w tym z lamarowego afro-mesjanizmu, "Awaken, My Love!" to psychodeliczna odyseja rozkosznej retromanii, która z dużym wdziękiem i skutecznością naśladuje funkadelicowe klimaty. Robi to bezbłędnie bez popadania w nudziarstwo i tandetność. Całość prezentuje raczej równy poziom, konsekwentnie eksploatując obraną stylistykę. Wyróżniają się singlowy "Redbone", zamykający "Stan Tall" (obydwa na plus) oraz "California" (na minus, strasznie irytujący numer). Brakuje może większej przebojowości i nieco mniejszej odtwórczości, ale nie jest to szczególną wadą.
Podobno Questlove zadzwonił do D'Angelo w środku nocy, aby rozpłynąć się nad tym albumem. Cóż, myślę, że to trochę przesadzona reakcja, mimo niepodważalnej jakości tej płyty. Ale jeśli zachęci ona kogokolwiek do sięgnięcia po, dajmy na to One Nation Under A Groove, to nie pozostaje mi nic innego jak przyklasnąć. –A.Barszczak