Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.

Polski shoegaze to wciąż dość trudny temat, więc tym bardziej cieszą takie płyty jak Bańki Mydlane. Głosem pięcioosobowej ekipy Bez jest obdarzona bardzo ciekawym wokalem, jedyna kobieta w zespole Slasia Wilczyńska ("polska Harriet Wheeler"?). Dzięki niej piosenki na płycie nie są wyłącznie nośnikiem dźwięków "kapitalistycznego zachodu", ale zyskują pewną oryginalność. Gdy w warstwie instrumentalnej ciągle gdzieś tu pobrzmiewają Ride, Slowdive, Lush czy nawet chwilami Violens, wokal przemyca do szorstko-marzycielskich faktur pewną dozę folkowej naturalności, zagubionej w czasie polishrockowości, niewymuszenia i dziewczęcej szlachetności. Można spokojnie słuchać na przykład "Polne Wstążki" dla samego wybuchu: "Zjeeeeeeedząąąąą naaaaaaaaaaaaaas! Słooooooodkiieeeeeeeeeee szkłaaaaaaaaaaaaaaaa!". Ale zdecydowanie warto posłuchać całości uważnie, bo są tu takie atrakcje, jak shoegaze'owa erupcja w słodko rozespanym, souvlakowym "Nigdy Na Zawsze", konkretny gitarowy wygrzew brzmiący jak krzyżówka The Smiths i Ride w "Ważnej Wiadomości" czy beztroski jak kwitnący na łące, dziki bez "Spokój". Więc dla mnie jest bardzo dobrze, a w przyszłości życzyłbym sobie tylko ulepszenia produkcji (wtedy będzie dopiero super), jeszcze więcej chwytliwych melodii i jednak rezygnacji z takich tekstów, jak ten w "Balladzie Fromage". Ale to są szczegóły. –T.Skowyra