Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Mam słabość do blondwłosej Norweżki i w zasadzie zawsze wyczekuję na jej każdy kolejny singiel czy EP-kę. Przy okazji Endless Vacation, z okładką kojarzącą się z eurodancem i wykonawczyniami pokroju Sandry nie było inaczej, choć zapowiadające całość dwa single zupełnie nie spełniły moich oczekiwać. "Cara Mia", to piosenka tak bardzo nijaka, nieposiadająca niczego, za co uwielbiam Annie: bezbarwny, letni song kojarzący mi się z przezroczystym remiksem kawałka "I Follow Rivers" Lykke Li popełnionym przez The Magician. Jeszcze słabszy okazał się "Dadaday", gdzie skradzioną melodię z "La Isla Bonita" wdrożono w niezbyt wyszukany, tandetny, obskurny beat. Sytuację ratują dwa ostatnie songi: pełen melancholii, podkreślony urokiem Annie "Out Of Reach" i napędzany 90sowym feelingiem, dance'owy "WorkX2", ostatecznie przywracając mi wiarę w potencjał mojej ulubienicy. Na kolejnym wydawnictwie (może czas już na LP?) nie chcę już wpadek, tylko same trafienia. Ok, Annie? –T.Skowyra