Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Kolejna odsłona współczesnej poszukującej elektroniki w wykonaniu Lotica jest produktem znacznie ciekawszym, niż może się wydawać za pierwszym przesłuchaniem. Szczególnie gdy weźmie się pod uwagę, że otwierający tę EP-kę "Suspension" zwiastuje raczej ciężką muzyczną rzeźnię. Utwory różnią się jednak od siebie dość znacznie mimo koherentnego brzmienia całego wydawnictwa. Moim ulubionym w zestawie pozostaje "Slay" – ciężko zawiesisty, rozpływający się w dźwiękowej magmie kontrowanej industrialnym pierdzeniem twór o trudnej do zdefiniowania atmosferze. Z każdym przesłuchaniem Heterocetera, zamiast nudzić, intryguje coraz bardziej i zyskuje w moich oczach, co jest czymś raczej rzadkim w gatunku, jaki reprezentuje, zwłaszcza że nie ma tu żadnego podparcia w postaci zaraźliwych motywów czy refrenów. Jest to więc spore osiągnięcie, a płytka zasługuje na rekomendację. –A.Barszczak

Ci Australijczycy udowadniają, że punk jeszcze nie zdechł i być może nie przeżywa drugiej młodości, ale czasem przekazuje coś niegłupiego. Ekipa z Sydney nie dość, że ostro piłuje, to jeszcze z głową – garażowy jazgot błyskotliwe łączy z celną społeczną satyrą, a na dodatek wzmacnia ją nieco apatyczną charyzmą frontmana. Pomyślcie sobie o krytyce testosteronowych patologii zderzoną z cynizmem bohaterów Breta Eastona Ellisa. Przesłuchajcie i podawajcie dalej, bo szkoda by ten projekt przeszedł bez echa. –Ł.Krajnik
"Kolejna pozycja w katalogu Polish Juke to materiał autorstwa Luxa Familiara, jednego z filarów kolektywu" − czytam w nocie wydawniczej The Right Way. Mocno kryjący się pod pseudonimem Poznaniak wykręcił kawałek wyśmienitego grania spod znaku footwork/juke. Dalej czytam w notce, że piątka numerów z EP-ki pokazuje szeroki przekrój inspiracji producenta i właściwie mogę się z tym tylko zgodzić. "Polish Juke Brotha" − BRZMI ZNAJOMO? Tak, to udana, rashadowa igraszka z Artifacts na pętli, "More Flava" to już niebiorący jeńców dance pachnący dramebejsowym flow − wrzuć to na parkiet ziom, a zobaczysz, co się wydarzy. Tytułowy numer, w którym pojawia się Rhythm Baboon, bazuje na oldschoolowym vibe'ie, a sample kontrabasu i kontynuacja junglewoorku z poprzedniego numeru przypominają nagrywki Roni Size'a. Z kolei "Tonite" z Benncartem przenosi w rejon lasów tropikalnych i aborygeńskich harców wlepionych do juke'owego walca. Wreszcie "Cool Life" znowu bierze na plecy drum'n'bass, jazzowy sznyt, wycofane syntezatory i krwistą perkusję będąc zwieńczeniem i podsumowaniem znakomitej EP-ki. Coś w tym jest, że Polish Juke naprawdę daje radę na świecie. –T.Skowyra
Gdy przy okazji wzmianki o poprzedniej EP-ce Andy’ego Smitha zachęcałem do obserwowania jego poczynań, nie spodziewałem się, że profity będą tak duże. Nowa propozycja londyńczyka pod banderą Greco-Roman ukazuje go wymykającego się wiecznym porównaniom do Disclosure i zawieszonego faktycznie "into the everywhere", z symptomatyczną dla siebie nerwowością wplatającego do house’owych struktur liczne elementy z peryferiów rozmaitych gatunków – od hiperpobudliwych jungle’owych pętelek po zamglone ambientowe tła. Centralnym punktem wydawnictwa jest nagrany z Deptford Gothem na wokalu "Square 1", zachwycający przede wszystkim świetnym, automatycznie wrzynającym się do głowy refrenem i będący najjaśniejszym punktem EP-ki, choć polecam przesłuchać ją w całości. Za gęstą, deep-house'ową ścianą dźwięku Smith przemycił bowiem mnóstwo pstrokatych, chwytliwych motywików i ogromne zasoby ciepła. Co ciekawe, w wywiadach zapowiada, że w najbliższych miesiącach ma zamiar nieco wyszczuplić swoje nagrania i skupić się na znacznie bardziej wymagających, minimalistycznych formach. Przy tekstualnym bogactwie Into The Everywhere oznacza to zwrot o sto osiemdziesiąt stopni; z ciekawością czekam więc na rozwój wydarzeń. -W.Chełmecki
Andy Smith aka Lxury – Londyńczyk, dobry ziomeczek braci Lawrence, z twarzy klasyczny Brytol. Przede wszystkim jednak autor całkiem interesującej EP-ki Playground. Tytułowy z dziecięcymi chórkami i biesiadnymi wstawkami, czyli urodziny XXI-wiecznego siedmiolatka, 2stepowo zabarwiony "Company", czy nieco nowocześniej brzmiący, bogato obudowany wokół gitarowego motywiku "Raid" – to wszystko nieźle rokujące na przyszłość kawałki. Nawet nudniejsze pozornie fragmenty wcale nie nudzą, więc tak sobie myślę, że warto typa obserwować. –W.Chełmecki

Pan Borges już od jakiegoś czasu pozostaje na zasłużonej emeryturze, ale zamiast dziadzieć, wciąż pisze piosenki, które są poza zasięgiem młodych indie harcerzy. Rio Da Lua nie jest oczywiście tak olśniewającą kolekcją piosenek, jak te z lat 80. czy końcówki lat 70. i mało ma wspólnego z tym, co obecnie dzieje się w popie, ale to wciąż materiał znamionujący niebywałą klasę i kompozytorski talent Salomão. Już na wejściu dowodzi tego tytułowy, fruwający w tęsknych gitarowych obłokach numer. W ogóle fani Deerhuntera (chociażby "Flecha Certeira" brzmi tak, jakby Bradford Cox sięgnął po mniej oczywiste akordy) czy Clienetele powinni zwrócić uwagę na ten niepozorny album. Bo nawet jeśli zmiany tonacji w pięknej balladzie "Inusitada" nie zaskakują jak kiedyś, to posłuchajcie sobie intro "Antes Do Tempo" i zwróćcie uwagę na moment wysokości 0:12 i porównajcie to z obecnym, do bólu przewidywalnym indie z US. –T.Skowyra

Choć Ravyn Lenae ma już na koncie 3 małe płytki (w sumie Moon Shoes to formalnie album), to wciąż pozostaje artystką obiecującą, która nadal nie pokazała jeszcze pełni swoich możliwości. Ale bez wątpienia każde wydawnictwo niesie ze sobą dawkę aktualnego r&b. Cruch to być może najbardziej interesująca pozycja w jej dotychczasowej dyskografii – organiczna, skondensowana wypowiedź r&b osadzona w gitarowo-funkowym otoczeniu. Ravyn stawia na konkret i skupia się na samych piosenkach, a jej kompanem (z którym świetnie się uzupełnia) jest znany z The Internet Steve Lacy, odpowiedzialny za produkcję EP-ki, a także kompozycje. Oczywiście efekt jest więcej niż udany: weźmy żwawsze, chwytliwe "Sticky" albo "Computer Luv", wyluzowany "Closer (Ode 2 U)", gdzie Ravyn czaruje głosem – już w tym miejscu słychać, że obecnie nie tylko Rina Sawayama wie, jak łączyć gitary i r&b. A kończący Crush "4 Leaf Clover" to ostateczny dowód na to, że damsko-męski duet powinien kontynuować współpracę – na tle urywanej, zmutowanej gitary dochodzi do skromnego, neo-soulowego koncertu, który traktuję jako drogowskaz dla dalszych ruchów młodziutkiej wokalistki. Czyli po prostu liczę, że już wkrótce dostaniemy coś naprawdę mocnego od tej utalentowanej pary muzyków. –T.Skowyra

Shay Lia to kolejna dziewczyna znakomicie odnajdująca się w r&b. Koleżanka Kaytranady (pamiętacie chyba "What's Your Problem") po serii singli wreszcie ułożyła coś większego. Jej EP-ka Dangerous to siedem tracków skaczących sobie z gracją po przyjemnych terenach dziewczęcego r&b: opener kradnie show dzięki wymuskanym syntezatorom w stylu pana Celestina (choć to wcale nie on odpowiada za tło), 90sowe "Voodoo" z Buddym nieśmiało zaprasza na parkiet, "Blue" przenosi nas do ambientowego schronu, w wycofanym dance'owym wolniaku "Good Together" mamy podkład trochę schowanego Pomo, a ostatnie numery to już pełen elegancji soundtrack do imprezowania. Wszystko to sprawia, że Shay zasługuje na więcej uwagi, a przy odrobinie szczęścia być może uda jej się zawojować mainstream. Życzę jej tego z całego serca. –T.Skowyra