Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.

To już się robi nudne. James Ferraro znów trafia w dziesiątkę. Tym razem Święty Jakub od proto-vaporwave wypuszcza EP-kę, łączącą typowe dla niego monolityczne brzmienie z odrobiną chaotycznej nonszalancji, wprowadzającą tu i ówdzie lopatinowski zgiełk. Do syntetycznych, pseudomediewistycznych symfonii wkrada się industrialna kanciastość, zostawiająca rysy na bezdyskusyjnie zjawiskowych kompozycjach. Symulowana epickość kreuje groteskową karykaturę muzyki poważnej, demonstrującą światopogląd zgwałcony przez etos Web 2.0. Cybergotycka penetracja internetowego śmietnika bierze pod lupę tradycjonalizm, poszatkowany memowym postmodernizmem. Prowadzona przez autora narracyjna pulpa przemawia do odbiorcy jego własnym, karykaturalnym językiem, próbując przeniknąć przez barierę zbudowaną na fundamentach fenomenu social media. Four Pieces For Murai żąda wyłowienia realnych emocji z odmętów wirtualnej rzeczywistości. Tak właśnie brzmi dźwiękowe podsumowanie tych wszystkich godzin spędzonych na palcowaniu iPhone’a, zawsze zakończonych piekłem zapętlonego YouTube’a. Nie wiem, czy powinniśmy wyobrażać sobie szczęśliwego Syzyfa, ale wybór innej opcji nie wchodzi w rachubę już od kilku dobrych lat. –Ł.Krajnik
Wydany pod koniec listopada Troll stanowi dźwiękowe podsumowanie 2017 roku. Kanciaste MIDI symfonie odzwierciedlają całą gamę emocji wywołanych przez najważniejsze wydarzenia ostatnich miesięcy. Bezlitosny chłód kompozycji przypomina o mrożącym krew w żyłach pokazie technologicznej potęgi, którego doświadczyły ofiary masowych, majowych cyberataków. Szarpana konstrukcja utworów wprawia w dezorientację bliźniaczą do tej spowodowanej konsumpcją setek sprzecznych newsów dotyczących okołonuklearnych poczynań największych mocarstw. Z kolei patronująca wydawnictwu groteskowa sztuczność idealnie komentuje miałkość spreparowanych osobowości użytkowników popularnych mediów społecznościowych. Socjologiczna wiwisekcja Ferraro jak zwykle balansuje na granicy dobrego smaku, lecz kunszt autora Far Side Virtual nie pozwala jej na uwikłanie się w zbytnią dosłowność. Oby tak dalej. –Ł.Krajnik

All Melody to poważna sprawa. Ważna, muzyka poważna, wchodząca w alians z ambitnym ambientem i przejmującym, maksymalnie minimalnym techno. Nie chcę wyjść na zdrajczynię narodu, ale gdy myślę o muzyce klasycznej, czy współcześniej – o ambiencie – to myślę głównie o Niemcach; o Wolfgangu Voigtcie, o Wagnerze, o Schumannie, o Bachu czy Beethovenie. Nils Frahm przychodzi w tych myślach z pewnym suspensem, zawsze kojarzyłam go głownie z Music for the Motion Picture Victoria – z płyty, którą każdy samobójca niebojący się wyskoczyć z okna, mógłby mieć w słuchawkach podczas wykonywania swojego własnego coup de grâce. Symptomatyczne dla Frahma jest to, że czegokolwiek się nie dotknie, nie schodzi z tonu – tego absolutnie nieirytującego patosu, posiadającego roztysięczniony na kawałki, symptom jakiejś nieokreślonej straty melancholijnej. Mogłabym się tu rozwodzić o dźwiękowej kunsztowności, niemieckim perfekcjonizmie i udzielającej się emocjonalności Nilsa, przy okazji rozciągając ten tekst do rozmiarów recenzji – bo jest dopiero marzec, a ja już wiem, że ten album zmieści się w ścisłym top moich muzycznych miłostek; ale powiem jeszcze tylko jedno – moją ulubioną częścią składową tej płyty są utwory na niej najdłuższe, które otwierają mi serce nawet skuteczniej niż LSO w podzięce. "Human Range", "All Melody" i "Sunson" to imponujące monumenty, które wzbudzają uczucie bycia zupełnie nigdzie i przypominają, poprzez nawiązywanie relacji bezdotykowej – jak wygląda odczuwalne fizycznie bicie serca, jakby ktoś zapomniał. –A.Kiszka