Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Kamil Zawiślak pojawił się u nas przy okazji EP-ki Five Contemporary Songs. A że małe wydawnictwo się nam spodobało, to postanowiłem sprawdzić, co dzieje się na debiucie. I nawet nie odstraszyła mnie nazwa Nextpop, choć nie ukrywam, że jakoś jej nie ufam i jakoś jej nie kocham. No ale jak się okazuje Wait For Us ma kilka niezłych punktów. Weźmy całkiem przytomny "Break The Silence" pokazujący, że Milky mógł natknąć się na Palę i coś z tego spotkania wynieść. "Hidden" mógł powstać w oparciu o inspirację Junior Boys z It's All True (myślę o końcówce "Banana Ripple") połączoną z minimal techno. Wreszcie rozciągnięte pady w "The Only Rule" lekko ewokują Jamesa Blake'a. Te trzy tracki zwróciły moją uwagę, reszta już niespecjalnie. W pozostałych indeksach zbyt mocno na jaw wychodzą songwriterskie słabości, których nie ukryła poprawna produkcja (tytułowy, "Enough" czy "Games"), albo po prostu nie są zbyt wyraźne, więc pełnią rolę wypełniaczy. Wait For Us jest zatem płytą bez znakomitych piosenek, trochę nierówną, ale nie najgorszą. Czyli nie jest tak źle, jak przecież mogłoby być. –T.Skowyra
Niemal wszystkie muzyczne media zelektryzował powrót Anthony'ego Gonzaleza. Szanuję kolesia, ale pamiętam, co wyczyniał na Hurry Up, We're Dreaming, stąd info o nowym longplayu przyjąłem dość obojętnie. Natomiast po zapoznaniu się ze zwiastunem Junk, trochę zaczynam mieć cały ten comeback w dupie. Co to ma być? Intro "Do It, Try It" to jakaś parodia-padaka, podniosły refren boli niemal fizycznie, a śmieszno-pretensjonalny przerywnik na 1:51 jasno daje do zrozumienia, że Gonzalez jest totalnie zagubiony jak dziecko we mgle. Cóż mogę dodać? Nie warto było zrobić nic... co by... się... –T.Skowyra
Room(s), Vapor City, nie wspominając o wydanym przed blisko piętnastoma laty wybitnym Now You Know, a przecież to tylko niewielki wycinek jego działalności, bowiem Travis Stewart to typ pracusia, który ogarniał w ostatnim czasie mnóstwo rzeczy. Tym bardziej jaram się, że Amerykanin potwierdza swoją klasę produkcją, którą popełnił dla Converse Rubber Tracks w ramach Amsterdam Dance Event. Footwork na "Take Flight” ściele się gęsto, rytmiczny szkielet kawałka budzi respekt, natomiast ścinki sampli wokalnych użytych przez Stewarta od razu budzą skojarzenia z aksamitnymi wokalizami FKA Twigs. To jednak tylko przystawka, bowiem Stewart umiejętnie operując producenckimi trikami w charakterystyczny dla siebie sposób buduje podskórną neurozę. DJ Rashad, Traxman czy RP Boo nie powstydziliby się takiej produkcji. Tak, trzymaj Travis! A wy koniecznie sprawdźcie "Take Flight”, bo znakomitość! -J.Marczuk
Szczerze mówiąc, nie jestem metalowym specjalistą. Co prawda moja znajomość blacku daleko wykracza poza Deafheaven i dwa kawałki Burzum, ale liczba płyt z tego gatunku, które rocznie obczajam daleka jest od biblijnej liczby bestii. Zespół ten sprawdziłem stosunkowo niedawno, zachęcony różnymi opiniami w Internecie. Wprawdzie płyta jest z lutego, ale na dobre płyty nigdy nie jest za późno, a jesienna aura tylko sprzyja chłonięciu takiej muzyki. Misþyrming to projekt dwóch gości (obecnie skład jest poszerzony z racji koncertów) z Islandii, gdzie rola jednego z nich ogranicza się do tłuczenia w bębny. Nie jest to żaden hipster metal, ani teologiczno-awangardowe granie spod znaku Deathspell Omega. Pieśni Ognia I Chaosu (tak Google Translate tłumaczy tytuł) to zwarta porcja kreatywnego i ciekawego, ale jednak stricte blackowego napierdalania. Utwory nie są na jedno kopyto, riffy są rozpoznawalne, a całość trzyma klimat inny i ciekawszy niż sesja RPG w piwnicy. Jeśli nie macie problemu z szatanem, to polecam gorąco, bo być może to już teraz najlepsza kuc-muza, jaka ukaże się w tym roku –A.Barszczak
Miejmy nadzieję, że wykres osiągnięć Mikromusic nie przypomina wizualnie krzywej Gaussa, a bardziej jednak sinusoidę, na której cudowna "Chmurka" i sięgająca dna "Krystyno" pełnią funkcję przeciwnych amplitud. Nie wiem, co tu jest najgorsze – topornie wmiksowane, pseudojazzowe klawisze, żenująca próba osadzenia neurozy OK Computer w niby-zabawnym kontekście ona-on-jego stara czy może okropne linijki, mogące spokojnie stawać w szranki z radosną twórczością The Dumplings. Wrocławianom polecałbym jednak celować w zwiewniejsze kawałki, wychodzą im znacznie lepiej. Jedyny plus, że na oczyszczenie odświeżyłem sobie "Paranoid Android" – nadal jest wybitne, Krystyna potwierdzi. –W.Chełmecki
Zabawne, że całą recenzję tej płyty da się zamknąć w jej dwóch tytułach – roboczym 74 Is The New 24 (tak określano płytę przed premierą) i finalnym Déjà Vu, pod jakim trafiła do sklepów. Dziadek Moroder pokazał, że umie tak jak jego wnuki, a efektem jest zbiór przypadkowych, nudnych, typowych EDM-popowych łupanek, które sprawiają wrażenie, jakbyśmy już je kiedyś słyszeli (nie wspominając nawet "Tom’s Diner"). Jedyny utwór z tej płyty, który warto znać, to numer z Kylie. –K.Babacz
Ciekawostka: według marketingowych podań "celem projektu Męskie Granie jest zachęcenie słuchaczy do muzycznych eksperymentów". Czytasz to zdanie, a potem patrzysz na line-up tegorocznej edycji: Brodka, Fisz, Hey, Smolik – zatwardziali i obecni na scenie od x lat. Potem zapuszczasz "Armaty", które brzmią tak samo jak kolejna wariacja na temat jingla z Trójki zapowiadającego trasę (zgadnijcie, po jakich rejonach poruszał się zeszłoroczny "Elektryczny"). Muzyczny eksperyment, ja pierdolę, chyba na pamięci krótkotrwałej. W Męskim Graniu bez zmian. –R.Gawroński
Cudowne dziecko french house'u w jego EDM-owej odsłonie wydało wreszcie album i "Pay No Mind" to jeden z singli. A w nim septymy, czasem pożyczone akordy i jednocześnie absurdalnie chwytliwa melodia zdolna porywać stadiony. Z potencjałem na jeden z najczęściej repeatowanych numerów w roku, a już na pewno w sezonie letnim. –K.Babacz
Nie śledzę ze szczególną uwagą kariery Monáe, dlatego dziwie się zmianom, jakie zaszły w jej muzyce. To już nie kabaret i LAKIERKI, bob na głowie czy koneksje z >>Badoulą Oblongatą<<, tylko obowiązkowe ćwiczenia na macie w jaskrawej bieli, która równie dobrze mogłaby przyświecać prawdom O.T. Genasisa. Ogólnie sprawy jak z chartsowego generatora, ale w przyzwoitym wydaniu, czyli niby bez kompletnego blamażu, ale można było sobie darować. Wychodzi na to, że niestety i tym razem nie polubię Janelle bez zastrzeżeń. –K. Pytel
Moja bardzo dobra koleżanka powiedziała kiedyś, że lubi Mumford & Sons, bo to taka piękna, inspirująca muzyka drogi. Oj dziecinko. Drogi to jest czas, jaki straciłaś na słuchanie jednego z najgorszych zespołów na świecie. Na Wilder Mind Marcus Mumford skumał, że trochę słabo grać całe życie na banjo, więc schował je do komody i chwycił za jedyny słuszny instrument: gitarę elektryczną. No dobra, chwycił za nią już wcześniej, ale to i tak nie ma żadnego znaczenia, kiedy pisze się jedne z najgorszych piosenek na świecie. Jest wygrzew, są z punktu widzenia popkultury gallagherowskie inklinacje, jest "flircik z elektroniką", nie ma za to choćby sekundy, w której ten przychlast w wieśniackiej czapeczce i obleśnej koszulce na ramiączkach jest w stanie mnie zainteresować. No ale tak to już jest, kiedy jest się jednym z najgorszych songwriterów na świecie, c’nie? –W.Chełmecki