Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Oto EP na miarę drugiej dekady XXI wieku. Yaeji reprezentuje pokolenie miłośników ostatniej "playlisty" Drake'a – konsumentów muzyki tanecznej, ale zachowawczej i zdystansowanej do euforii parkietowych wymiataczy. Azjatycka producentka oraz wokalistka idealnie dopasowuje się do panującej ery beznamiętnego popu, ozdabiając letargiczne podkłady, leniwym szeptem. Smaku introwertycznemu clubbingowi dodaje kunszt liryczny koreańskiej mistrzyni mikrofonu. Wyśpiewywane przez nią wersy składają hołd współczesnemu, rapowemu słowotwórstwu, uznającemu efektowną formę za największą cnotę. Czekam więc z niecierpliwością na długogrający materiał, a nawet po cichu liczę na kilka odważniejszych posunięć w przyszłości.
(picie drinka przy komputerze lub domówka z Tubką – 11.2017) – Ł.Krajnik
Jedno jest pewne: Janek dość szybko przebił się do mainstreamowego rapu. Jeszcze dwa lata temu kojarzyły go tylko sprawdzające każdego świeżaka rap-głowy, a dziś Otsochodzi nagrywa z Włodim, Pelsonem, Pezetem (chociaż ten będzie miał zaraz cztery dychy i mówią, że nie ma już na to kondychy) czy nawet Taco Hemingwayem (w ogóle ogarnijcie jaka epika zebrała się w "SumieNIU" – i tylko bitu żal), a jego klipy mają miliony odtworzeń na YouTubie. Idąc dalej: Janek na poważnie odkrył dla siebie AMERYCZKĘ, bo zdaje się, że codziennie zasypia przy dźwiękach kawałków Lil Uzi Verta (ale pewnie lubi też Kanye Westa czy Migosów) i raczej nie kryje się z tymi inspiracjami. Jaki jest efekt tego stylistycznego i koncepcyjnego przewrotu? Mimo wszystko jestem w stanie unieść kciuk do góry, bo po pierwsze jednak podkłady przeważnie są naprawdę świetnie skonstruowane ("Tel3fony", "Nie / Nie", "Bez 00s" czy mój ulubiony "Jeżeli"). Po drugie Otso wciąż dysponuje całkiem niezłą nawijką (zdarza mu się nawet nawiązywać do Belmondziaka – w "Szarym Uśmiechu" powiada, że "coś tam wiedzą, ale taka wiedza to jest nic") i nie przeszkadza w tym jego dziwne wymawianie niektórych wyrazów. A po trzecie plusy przesłaniają minusy: więcej tu fragmentów przebojowych, wychillowanych i ciekawych od nudnych, topornych i kiepskich. A więc daję na zachętę lajka i liczę, że w na następnej płycie Janek się ogarnie i zaproponuje coś naprawdę zajebistego. –T.Skowyra
Zastanawiam się, gdzie te wydawnictwa masowo zatrudniające kolegów Rosalie., którzy raz poproszeni potrafią nagle wyczarować tak nośne r&b-popowe nokturny na naszym lokalnym pustkowiu. Pojawienie się Rosalie. – po kilku mniej lub bardziej celnych próbach Izy, producenckim tour de force Chloe Martini oraz doraźnym r&b popularnych duetów elektropopowych, które w pewnym sensie przygotowały grunt dla jego szerokiej akceptacji na krajowym podwórku – przyniosło tak wyczekiwany rezultat. Jakaś wielka moc musi tkwić w poznaniance, skoro potrafiła spójnie zagospodarować potencjał różnych współpracujących z nią producentów: Suwal wyprodukował być może najbardziej żywotny kawałek Rosalie., jeszcze mocniej gruntujący jej pozycję rozgrywającej. "A Pamiętasz?" można odnosić i do Krzyku, i do Reborn EP, i do Kalejdoskopu EP, a dla własnej przyjemności potraktować jako drogowskaz dla szerokiego wycinka polskiego popu A.D. 2018 – płyta już w styczniu. W zmysłowych zwrotkach, ześlizgującym się basie i iskrzących synthach zarysowujących mostek i refren tego wypełnionego nostalgią bangera, które w momencie przedpremiery singla w poznańskim Labie szczególnie przywodziły na myśl produkcje Flying Lotusa, rozgrywa się festiwal zadymionych wspomnień w oprawie miejskich nocnych bytów, zerwanej komunikacji i frenetycznego tańca na opustoszałym dachu parkingu, który po raz kolejny pozwala wpisać Rosalie. na listę polskich singli roku. –K.Pytel
Jeśli zauważymy, że swoją nazwę wzięli od tytułu jednej z płyt Astrobrite, to można by się domyślić, z czym mniej więcej mamy do czynienia. Ja, szczerze powiedziawszy, o petersburżanach z Pinkshinyultrablast jak dotąd nie słyszałem. A szkoda, bowiem dream-popowa wersja shoegaze'u jaki prezentują, jest czymś może nie odkrywczym, ale na pewno świeżym i godnym uwagi. "In The Hanging Gardens" to prawdopodobny (oficjalnych informacji brak) zwiastun ich trzeciego longpleja. Już pierwszy odsłuch singla pozostawia nas ze słodkim uśmiechem błogiej lekkości. JEDWABISTY wokal, ulatujący powoli w rozmyte, syntezatorowe dźwięki, na tle energicznej perkusji i jakby schowanych gitarowych riffów. I, jak mówią sami członkowie zespołu, bardziej elektroniczne podejście jest wynikiem inspiracji m.in. Chiemi Manabe oraz Yellow Magic Orchestra. Czy to dobry kierunek? Według mnie jak najbardziej. –K.Łaciak
Pochodzący trochę z Chile, a trochę z Norwegii Boy Pablo dołącza do drużyny laidbackowego dream-popu herbu Salad Days, gdzie swoje miejsce zagrzali już tacy wykonawcy jak Travis Bretzer czy Mild High Club. Roy Pablo właściwie mógłby być EP-ką tego pierwszego i nikt by się specjalnie nie pokapował. 18-latek hołduje chwytliwej, piosenkowej tradycji, zdradzając inspiracje Prefab Sprout ("Yeah") i The Smiths ("ur phone"), czym z automatu zaskarba sobie naszą sympatię. To żadne wielkie granie, ale kilkanaście minut melodycznej radości w nostalgiczno-słonecznym anturażu – czego tu nie lubić? –W.Chełmecki
Jedyny w tym kraju raper (Belmondo to nie raper – to zjawisko), którego można rozpoznać po jednym wersie, wypuścił w końcu materiał na miarę swojego talentu. 27 minut ("Myślę, że pierdoli głupoty, kiedy ci mówi, że się rozmiar nie liczy"), sama esencja (tylko jedna gościnka), rogalowe opus magnum i idealny punkt startowy dla ludzi, którzy nie mieli wcześniej do czynienia z reprezentantem warszawskiego podziemia. To prawdopodobnie jego najbardziej muzyczny projekt (jakieś acidowe podkłady, refren "OCB" i ten magiczny moment w "Psycho", gdy nawija całkowicie poza bitem, a potem każe zwiększyć BPM-y), niemniej wciąż hermetyczny/elektryczny, osiedlowy rym nadal siada mu za pierwszym. I nawet jeśli nie przekonuje Was ta estetyka, to warto sprawdzić, bo w przyszłości – mam nadzieję – Nielegal 217 będzie uznawany za jedną z najważniejszych polskich płyt z ulicznym rapem. Z każdym odchrząknięciem, z każdą rzuconą "kurwą", z każdym wersem w rodzaju "czekam na wiosnę, patrole gubię między blokami" – tworzy się historia. "I, kurwa, to śmieszne", dla mnie to Skandal tej dekady, z wszystkimi jego zaletami i wadami. –P.Wycisło
Pierwszy raz usłyszałem Fatimę Al Qadiri przy okazji jej świetnego (muzycznie i wizualnie) singla "Vatican Vibes". Było to gdzieś koło 2011 roku, w początkach vaporwave’owej zajawki. Charakterystyczna dla vapo, dystopiczna estetyka czy też pastiszowość stylu, u Fatimy pozbawiona została jednak lo-fi otoczki, w zamian lśniąc wypolerowaną produkcją. Na nowej EP-ce nic się pod tym względem specjalnie nie zmieniło – jest tylko lepiej. Ale tym razem dostajemy zaproszenie na dancefloor, nie inaczej. Raczeni jesteśmy bardziej melodycznymi strukturami, niż dotychczas, rytm zdecydowanie szybszy, a wycyzelowane synthy i bombastyczne bębny drum maszyny rozpierdalają piwnicę klubu. To jeśli chodzi o formę. Co do treści, to podobnie jak i we wcześniejszych wydawnictwach Al Qadiri, tak i tym razem pojawia się określony koncept, wokół którego zbudowany jest album. Asiatisch było zachodnią kliszą postrzegania kultury dalekiego Wschodu, zeszłoroczny Brute to protest przeciwko normalizacji przemocy przez rządzących. Natomiast tym razem Kuwejtka z Senegalu przedstawia nam swoje mroczne alter ego w postaci tytułowej Shaneeray – persony, która neguje normatywne pojęcie płci i jej przynależności kulturowej. Persony, której maskę od czasu do czasu przywdziewa każdy z nas. Jeśli macie co do tego wątpliwości to zachęcam do odsłuchu. –K.Łaciak
Jakieś pół roku temu pojawił się w naszym kraju projekt o nazwie Warszawska Szkoła Disco Polo. O co chodzi? Bardzo ogólnie: grupa zaprzjaźnionych muzyków (są m.in. dziewczyny z Enchanted Hunters czy Kuba Sikora nagrywający teraz w duecie AlaZaStary) spotyka się w określonym miejscu oraz czasie i wspólnymi siłami nagrywa piosenki z pogranicza disco polo (tego oldschoolowego jak mniemam), a potem wrzuca na SoundClouda efekt pracy. Zdaje się, że INICJATOREM tego projekciku jest dobrze nam znany GAGATEK, czyli Szymon Lechowicz z Sorji Morji. Z całego KATALOGU WSDP upatrzyłem sobie numer "Arkadia" wykonany przez zespół Dukat, który akurat pokazuje, że z tym disco polo to trochę ściema. Brzmi to bardziej jak słowiańska Sally Shapiro, a nie toporne kawałki klasyków muzyki chodnikowej sprzed ponad dwóch dekad (no okej, przekopałem się swego czasu przez wiele disco polowych płyt i faktycznie można tam znaleźć niezłe skarby). Synthowy aranż i harmoniczny przebieg to też inne światy, a refren jest jednym z najfajniejszych w tegorocznej muzyce z PL. No i tekst – czy ktoś w polskiej piosence pisał tak czule i z miłością ("Laser gładzi kreskowy kod / zaraz poczuje własności moc / Poliestru dotyk, plastiku przyjemny chłód / Zaspokaja rozbudzony, rozbudzony we mnie głód") o sprzedaży towarów w galerii handlowej? Nie przypomina mi się, więc bez wahania zalecam wrzucić na pętlę "Arkadię", a tymczasem ja lecę na zakupy, elo!–T.Skowyra
Dziewiętnaście lat, dwa (trzy) świetne featy, siedemnaście numerów i całe siedemdziesiąt minut płynącego z wolna trap-rapu. Jaden Smith (przedstawiam go autonomicznie – tak, Jaden Smith, NIE syn Willa Smitha) debiutuje longplejem, który (nie)przypadkowo ma w sobie właściwości, które jak sądzę, są w stanie zachwycić zarówno rap koneserów, jak i wszystkich hiphop-podlotków, którzy rapu to tak "raczej nie", no chyba że coś im przypadkiem wpadnie w ucho. Jaden nie kryje swoich inspiracji, SYRE jest przepełnione intertekstualnymi, jak i intermuzycznymi (wtf) odwołaniami do ikon ze świata muzyki. Jest echo Travisa Scotta, jest Frank Ocean, jest Tyler, The Creator; Jaden wspomina także o Kendricku, o Hendrixie i Micku Jaggerze, ale najbardziej słyszalny jest wpływ Kanyego Westa, którego młody Smith podpatrywał najintensywniej w momencie powstawania albumu. "Lost Boy" jest ukłonem w stronę "30 Hours", a "Watch Me" jest jabłkiem pod jabłonią, kroplą w kroplę czy tam rip-offem "BLKKK SKKKN HEAD". Nie traktowałabym jednak tych mocno widocznych zapożyczeń jako zarzutu w stronę Smitha, bo Boże drogi, ma dopiero dziewiętnaście lat. SYRE jest moim zdaniem produkcyjnie naprawdę dobre – mamy soczyste, miękkie i bawełniane beaty, ale też i takie, które przyjemnie kopią po nerkach. Tekstowo momentami się śmieję, za co bardzo przepraszam (I'm runnin' through the pain that the youth has been (xD)), ogólnie storytelling bardzo na plus, aczkolwiek przyznaję się, że czasem nie mam pojęcia o czym nawija (chociaż w niczym mi to nie przeszkadza). A teraz w prezencie łapcie kilka moich ulubionych linijek:
"You know I'm swagger than Mick Jagger" ("U")
"I'm just glad I got a kitchen pot to piss in" ("E")
"The Illuminati's real, that's the deal
Write a book so I can prove it (no)" ("Breakfast")
"My shoes are bleeding with the blood of Martin Luther King
These ain't no Louboutin" ("Hope"). –A.Kiszka
W kontekście ostatnich dokonań sprawców omawianego utworu, kiepski poziom "Kłów" nie jest aż tak oczywisty, jak mogłoby się wydawać. XXANNAXX od dłuższego czasu notuje właściwie same udane strzały, nadając coraz większego sensu stwierdzeniom typu "polska odpowiedź na AlunaGeorge", a niedawna współpraca Szafrańskiej i Quebonafide przyniosła, również moim zdaniem, naprawdę porządny rezultat. Dlaczego więc tym razem coś się popsuło? Odpowiedź jest prosta – zawodzi tu wszystko. Od Quebo eksponującego swoje złote kły, który po raz kolejny eksploruje granice żenady na swoim flow retard-szaleńca, podczas jednej zwrotki, z wykładu teologii, przenosząc nas na stadion MKS-u Ciechanów, okraszając te wycieczki tekstami o swoim grząskim sercu. W dodatku produkcyjnie nie przypominam sobie kiedy ostatnio XXANAXX był tak nieciekawy. Bit, który, jak mniemam, w zamyśle miał opierać się na kontraście przestrzennych, wolniejszych zwrotek i refrenowej eksplozji, w praktyce usypia i zupełnie się nie klei, rzucając cień na ostatnie dokonania Wasilewskiego. Przykra sprawa. –S. Kuczok