Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Nestorzy eksperymentalnego hip-hopu wracają po siedmioletniej przerwie i serwują nam comeback w całkiem niezłym stylu. Utwory znajdujące się na tym albumie są antytezą tego, co obecnie dzieje się na współczesnej awangardowej scenie rapowej. Podczas gdy Death Grips i clipping. z uporem maniaka wiercą coraz większą dziurę w głowie słuchacza, autorzy słynnego Absence postawili na nieco bardziej wyrafinowane środki przekazu.
Podobnie jak ich następcy, Dälek skupiają się na ukazywaniu znaków zwiastujących apokalipsę XXI wieku. Na szczęście przy całej tej antyglobalistyczno-rebelianckiej wyliczance, udaje się im uniknąć kaznodziejskiego tonu. Pozornie agresywne wokale giną gdzieś w otchłani onirycznej ściany dźwięku. Spychane na dalszy plan, protestacyjne hasła są manifestem cynicznego obserwatora, który dławi się rzeczywistością. Autor tych tekstów dojrzał do pogodzenia się z porażką swojej kontestacji. Warto faceta posłuchać i zobaczyć, że taka optyka jest bardziej wartościowa niż idealistyczne rozbijanie głowy o ścianę. –Ł.Krajnik
Teraz już wiem, czego brakowało mi na zeszłorocznym longplayu Dawn Richard. Blackheart, choć nie słuchałem go już od bardzo dawna, był ciężkawy i okrojony z nośnych elementów, natomiast decyzja o współpracy z kozakiem Kingdomem to kompletne zwycięstwo artystki. Ezra Rubin już udowodnił, że potrafi wytworzyć z wokalistkami taką chemię, że strach się bać, dlatego "Honest" to tylko potwierdzenie jego wyczucia i skillsów. Jasne, można powiedzieć, że producent po prostu wymienił Kelelę na Dawn, ale przecież to geometryczne, duszne, intymne r&b "Honest", którego głównym ogniwem jest uroczysty chorus miażdży z miejsca swoim poziomem i unikalną fizjonomią. W "How I Get" meldują się klaustrofobiczny, kingdomowy sznyt, ale i jakiś rihannowy vibe, "Paint In Blue" igra ze słuchaczem za pomocą emocji, a "Baptize" tarza się w rozmazanym ambiencie. Czekam na więcej od tej dwójki, bo EP-ka pobudza i to nieźle. –T.Skowyra
Za sprawą enigmatycznego duetu z wytwórni Drake'a, r&b w końcu wraca do dwóch cnót z którymi ten gatunek był zawsze kojarzony: subtelności i zmysłowości. W czasach gdy The Weeknd wpycha nam do głowy swoje hedonistyczne, halucynacyjne fantasmagorie, a jego poplecznicy dążą do przeobrażenia współczesnego popu w jak najbardziej surową i mroczną formę, dvsn to projekt stojący gdzieś z boku i pielęgnujący swoją autorską wizję. Doświadczanie tej płyty przypomina randkę w eleganckiej restauracji, którą umila zacne towarzystwo i dobry alkohol. Wysmakowane, delikatnie snujące się melodie są więc kompletnym przeciwieństwem proponowanego przez większość nowożytnych piosenkarzy, szybkiego seksu w brudnej klubowej toalecie. –Ł.Krajnik
DIIV debiutowali w 2012 całkiem udanym Oshin. Na sofomorze Is the Is Are nowojorska formacja rozwija pomysły z pierwszego LP przy znacznie mroczniejszych kompozycjach, przez co płyta jest o wiele ciekawsza. Jako przykłady posłużyć mogą gęsta środkowa część "Take Your Time", która rozwija się jak coda, żeby chwilę przed końcem utworu powrócić jeszcze raz do głównego tematu, kontrolowany chaos w "Mire (Grant's Song)", czy agresywne, przesterowane partie gitary w przedostatnim "Dust". A w takim "Blue Bordom" Ferreira serio brzmi jak Gordon z jakiegoś wczesnego Sonic Youth. Mamy tu jeden WTF moment w postaci zupełnie niezrozumiałej próby sprzętu w "(Fuck)", ale ogólnie album utrzymuje naszą uwagę bez większych mielizn przez godzinę z hakiem, a to dziś nie lada osiągnięcie. –S.Kuczok
DJ Spinn jeden z filarów Teklife, współautor połowy Double Cup wydaje czteroutworową EP-kę dla Hyperdubu. Taki opis powinien zachęcić do odsłuchu większość miłośników juke i footworku, o ile jest to potrzebne i już tego nie zrobili. Pisałem już na łamach Porcys o ostatnim pośmiertnym wydawnictwie Rashada , z tym że... Off That Loud zdaje mi się lepsze. Jest tak zapewne dlatego że produkt Spinna nie jest żadną powtórką z rozgrywki. Każdy z kawałków poszukuje jakichś nowych ścieżek dla swojego gatunku. ”Throw It Back” przygniata swoim ciężarem i z lamusami się nie pieści, ”The Future Is Now” krzyczy pozdro techno!, a utwór tytułowy pozwala na chwilę oddechu przed ostatnią stacją.
Największą kosą w tym zacnym zestawie jest znany już wcześniej, rewelacyjny wałek z gościnnym udziałem Danny'ego Browna na majku oraz nieodżałowanego DJ Rashada w roli, jak mniemam, pomocnika produkcji. ”Dubby” z gracją łączy jungle’owe bębny, dubowe basy i jazzową melodykę sampla z maniakalnie powtarzanymi wersami z ust naszego nie-do-końca-uzębionego przyjaciela. Choćby dla tego utworu warto sprawdzić tę EP-kę, bo na chwilę obecną to moja czołówka singli tego roku. Czyli nie w kij dmuchał. –A.Barszczak
Dungen w końcu przerywają milczenie, zapodając konkret singiel, po którego przesłuchaniu nie mam żadnych pytań. Jeżeli ten mega intrygujący pilot mającego nadejść wraz końcem września wydawnictwa, daje wyraźną wskazówkę co do kierunku, w jakim szwedzki kwartet podążył (ewidentnie daje się tu wychwycić inspirację Soft Machine), to możemy spodziewać się zestawu, który nie tylko będzie zgrabnie nawiązywał do szczytnej tradycji sceny Canterbury, ale też (zważywszy na wyśrubowany poziom singla) mającego sporą szanse stanąć w szranki z Currents w kategorii najlepszego psychodelika AD 2015. −M.Lewandowski
Należy docenić fakt, że między sympatycznymi błazenadami Mac DeMarco znajduje czas na komponowanie niezmiennie dobrych piosenek. Wygłupy mogą być zresztą konieczne dla zachowania dobrego samopoczucia, gdyż trzeci zapowiadający mini album Another One numer (o pierwszym pisaliśmy; drugi oficjalnie wycofano z sieci po tym, gdy został puszczony w BBC bez uzyskania zgody, ale bez większych problemów można go znaleźć w Internecie) zapędza się w posępne rejony i nie chodzi tylko o pojawiającą się w teledysku złowrogą maskę Michaela Jacksona. W wyraźnie zarysowanej klawiszowej progresji ballady Mac prezentuje swoje songwriterskie umiejętności, udowadniając, że poza chwytliwymi gitarowymi hookami potrafi też przywołać równocześnie senną i orzeźwiającą lekkim chłodem atmosferę letnich porannych powrotów do domu.
Aha, zainteresujcie się konkursem zorganizowanym przez Kanadyjczyka – na zwycięzcę czeka 69 centów (!) prosto z jego PayPala. –P.Ejsmont
Całkiem dawno Dâm-Funk zapowiedział nowego longpleja, ale jakoś na razie nic się w tej sprawie nie ruszyło. Ponoć w tym roku wreszcie ukaże się Invite The Light, na co bardzo liczymy, natomiast chyba w roli miłego oczekiwania Damon Riddick podarował światu darmową EP-kę STFU. Tak chyba należy to odczytywać, bo te wyluzowane, sączące się jamy spowite damfunkową aurą może i brzmią jak odrzuty z Toeachizown, ale i tak można się przy nich solidnie wychillować. Najbardziej konkretnym wydaje się tu "Free", czyli zamykający wydawnictwo, elegancko skrojony, ponad ośmiominutowy joint kończący się gitarowym solo. No i fajnie, teraz czekamy na tego długograja, który powinien pokazać, kto już od jakiegoś czasu rządzi całym tym funkiem. –T.Skowyra
Widzę, że Dornik wciąż zasłuchuje się we wczesnym Jacko. I bardzo dobrze, bo potrafi z takich sesji wyciągnąć wnioski. "Drive", to kolejny kawałek potwierdzający, że typowi łatwo przychodzi układanie zgrabnych, popowych motywów. A już w sierpniu ten gamoń wypuszcza cały album (na którym znajdzie się chociażby jego najbardziej znany numer, czyli "Something About You"), i powiem wam, że nawet trochę czekam, bo jeśli utrzyma poziom na całej długości, to jest spora szansa na siódemkową płytę. Co najmniej. –T.Skowyra
Odpalając ten kawałek, usłyszałem głos Tomasza Knapika i gdyby nie to, że telewizji nie oglądam już prawie wcale, to pewnie, zgodnie z zamierzeniem, poczułbym się swojsko. Tak się jednak składa, że internetowe życie zniszczyło mnie i ten, bądź co bądź, miły głos kojarzy mi się teraz raczej z takim czymś, co swoją drogą chyba celnie wskazuje na target tego, haha, utworu. No ale o ile o naszym lektorze narodowym mogę coś jeszcze rzeczowego napisać, to myśląc o "Pełni" na klawiaturę cisną mi się same inwektywy. Od napompowanego wszystkim żałosnego teledysku, przez dożynkową kompozycję i melodię w guście Golec uOkriestra, po sam absurdalny fakt obecności w tym Rodowicz (na czele z pięknym wersem o "głośnikach ledwo wytrzymujących tłusty bit"). Ratunku. Wracam do Równonocy :). –A.Barszczak