Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.

W tym roku mamy upalne lato, więc warto sięgnąć po coś, co przyniesie ochłodę. Myślę tu o wydanym jeszcze w styczniu albumie duńskiego gitarzysty Nicklasa Sørensena, który doskonale sprawdza się właśnie przy tak dusznej aurze. Najprościej scharakteryzować tę muzykę przez referencje: balearyczne ciepło, instynkt Manuela Göttschinga, Eleventeen Eston w HD (który swoją drogą wydał niedawno miłą płytę), odrobina Sea And Cake, dyscyplina Gaussian Curve, szczypta delikatnego krautrocka czy ambient z new age'owych krain. W ciągu czterdziestu minut te powoli płynące i inteligentnie zaplatające się melodie dają czystą muzyczną radość. Rozumiem, że wasze wishlisty wciąż kryją jakieś nieprzesłuchane albumy, ale znajdźcie trochę czasu i posłuchajcie Solo 2 – mówię tu o płycie, która powalczy na mojej liście roku. –T.Skowyra

Wyobraźcie sobie faceta po przejściach, znającego smak wątpliwości oraz twórczej blokady. Gość w wieku czterdziestu kilku lat doświadcza chwil, których prawdopodobnie już nigdy nie wyrzuci z pamięci. Na szczęście, kierownik wytwórni Italians Do It Better w końcu powraca do świata żywych, aby pokonać własne słabości przy pomocy syntezatorowej muzykoterapii. Najnowszy efekt wspomnianych zmagań to Themes For Television, czyli zbiór utworów pierwotnie przeznaczonych na ścieżkę dźwiękową trzeciego sezonu Twin Peaks. Tematyka kompozycji rzeczywiście mocno przypomina motywy charakteryzujące lynchowskie uniwersum. Słodko-gorzkie brzmienie cytuje zasiedlające kultowe miasteczko, nadgryzione minioną traumą postacie, próbujące stawić czoła bezwzględności czasu. Ambientowo-progresywny krajobraz śmiało zagląda w retrospekcyjne mroki, dając odbiorcy możliwość docenienia cudownego kontrastu pomiędzy pięknem oraz grozą. Ezoteryczna elektronika nie tylko umiejętnie żeni fascynacje Badalamentim z wpływami synthwave, ale na dodatek jest opakowana w ścisłą formę kilkuminutowych strzałów, niepozwalających na choćby chwilowe złapanie oddechu. Świat byłby zdecydowanie piękniejszym miejscem, gdyby wszyscy wypuszczali odrzuty na takim poziomie. –Ł.Krajnik

Po materiale Adonisa, swoją EP-kę prezentuje nam D A V I C I I i w tym przypadku również mam same pozytywne skojarzenia. Nie chcę tu snuć nieprawdopodobnych teorii, ale słuchając W Sercu Pozostaje... trudno nie dostrzec, ile wątków przecina się tu na jednej dźwiękowej płaszczyźnie: jest klawiszowy neo-romantyzm otulony lo-fi mgiełką ("Postradane Zmysły"), mamy staranie wystylizowany retro synth-pop spod którego wyłania się młodzieńczość Papsów i doskonale wkomponowany w całość pierwiastek polskiego disco-polo sprzed lat, o którym niejedna i niejeden z nas po cichu marzył ("Pewne Wątpliwości"), jest duszna atmosfera chillwave'owych pocztówek końcówki zeszłej dekady ("Kompromisy"; tu można jeszcze wspomnieć o dream-popowych majakach), pojawia się też coś w rodzaju dekadenckiego deep-house'u ("Skruszone Serce"), który moglibyśmy posłuchać na polskiej domówce o 5.45 w lecie 1986. Ale najważniejsze jest chyba to, że D A V I C I I ma świetny muzyczny zmysł i potrafi pisać smętne, a zrazem piękne melodie. Dlatego polecam całość i z niecierpliwością czekam na kolejne ruchy z Waszej strony, Panowie. –T.Skowyra

Zdumiewająco, wujek Google podpowiada, że nowy, nagrany dla Instant Classic album, sklasyfikowano jako hip hop/rap. Aż takiej renowacji krakowska wytwórnia jeszcze nie przeszła (choć czekam z niecierpliwością). Nowy album Xenonów i tak znacznie odbiega od typowych wydawnictw labelu. Niczym Giorgio Moroder, muzycy korzystają z analogowych syntezatorów w celu odkrywania futurystycznych brzmień. Jednak zamiast italo disco, pojawiają się odurzające, kosmiczne dźwięki, niczym Vangelis w piosenkowej formie. Narkotyczne wizje przyszłości, wykreowane za pomocą Mooga, są jak z książek Lema i Philipa K. Dicka. Niektóre pejzaże dźwiękowe są na podobnym poziomie abstrakcji, co tytułowa Polska Stacja Kosmiczna. Taki "Neptus" spokojnie mógłby znaleźć się w kolejnej części Blade Runnera. Pulsujący, dziesięciominutowy "Planet Brasil" potwierdza natomiast, że Instant obecnie wiedzie prym, jeśli chodzi o organiczne transy. –A.Kiepuszewski

To już się robi nudne. James Ferraro znów trafia w dziesiątkę. Tym razem Święty Jakub od proto-vaporwave wypuszcza EP-kę, łączącą typowe dla niego monolityczne brzmienie z odrobiną chaotycznej nonszalancji, wprowadzającą tu i ówdzie lopatinowski zgiełk. Do syntetycznych, pseudomediewistycznych symfonii wkrada się industrialna kanciastość, zostawiająca rysy na bezdyskusyjnie zjawiskowych kompozycjach. Symulowana epickość kreuje groteskową karykaturę muzyki poważnej, demonstrującą światopogląd zgwałcony przez etos Web 2.0. Cybergotycka penetracja internetowego śmietnika bierze pod lupę tradycjonalizm, poszatkowany memowym postmodernizmem. Prowadzona przez autora narracyjna pulpa przemawia do odbiorcy jego własnym, karykaturalnym językiem, próbując przeniknąć przez barierę zbudowaną na fundamentach fenomenu social media. Four Pieces For Murai żąda wyłowienia realnych emocji z odmętów wirtualnej rzeczywistości. Tak właśnie brzmi dźwiękowe podsumowanie tych wszystkich godzin spędzonych na palcowaniu iPhone’a, zawsze zakończonych piekłem zapętlonego YouTube’a. Nie wiem, czy powinniśmy wyobrażać sobie szczęśliwego Syzyfa, ale wybór innej opcji nie wchodzi w rachubę już od kilku dobrych lat. –Ł.Krajnik

Czasem mówi się, że trzeci, a nawet czwarty album danego wykonawcy jest prawdziwym sprawdzianem możliwości i umiejętności przetrwania na rynku. W przypadku Courtney Barnett, wygadanej piosenkarki z Antypodów, ten moment przychodzi znacznie wcześniej. Jej debiut, Sometimes I Sit And Think, And Sometimes I Just Sit, to niby zwykłe gitarowe granie, ale podbiło serca krytyków i publiczności, oraz zdominowało listy końcoworoczne. Choć wątpię, żeby sequel w postaci Tell Me How You Really Feel równie namieszał w branży muzycznej, to okazuje się być wyjątkowo godnym następcą. Niby takie powielanie już utartych schematów muzycznych, ale bardziej przejrzyste i dopracowane kompozytorsko. Brak spontaniczności w warstwie tekstowej tylko minimalnie doskwiera. Przynajmniej dzięki takim utworom, jak Hopefulessness czy Charity ciężej będzie nazwać Courtney zwykłą nowinką. Trzymanie się najntisowskiej, gitarowej tradycji oczywiście stale na miejscu, a od porównań do Liz Phair artystka jeszcze długo nie ucieknie. Ale skoro melodie są na poziomie, to po co narzekać? –A.Kiepuszewski

W zeszłym roku Clairo zaczarowała byciem pretty girl lub też tą jedną konkretnie piosenką piętnaście milionów osób na Youtube i jakąś połowę Porcys (w tym też mnie). Niewinny lo-fi-pop i aesthetic-based stylówa tego dwudziestoletniego aniołka z Bostonu, nadmuchały dookoła niej życzeniową bańkę z nadzieją na odświeżenie sceny czy oddech od muzyki rozumianej komercyjnie. diary 001 składa się z sześciu numerów, z czego trzy są już wszystkim zainteresowanym dobrze znane; wartość tekstów jest właściwie umotywowaniem dla tytułu EP-ki, a muzycznie niezmiennie – jest to ładny, łatwy pop spleciony z syntezatorów i generowanych komputerowo kliknięć i ćwierknięć, które opływają beznamiętny i dziecięcy głos Clairo. Czarujące refreny, slacker-core'owe melodyjki i sama postać tej dziewczyny mnie w sumie kupują i gdyby nie to, że (być może niesłusznie) spodziewałam się czegoś trochę więcej, dałabym bez zbędnego zastanawiania się łapkę w górę, wciąż nucąc sobie "Pretty Girl" – A.Kiszka.

Zdaje się, że w tym roku przypada 30-lecie DZIAŁALNOŚCI ARTYSTYCZNEJ Stephena Malkmusa, kolesia, którego nikomu nie trzeba przedstawiać. Ale na jego najnowszym albumie nagranym wspólnie z The Jicks w ogóle nie słychać żadnej spiny: to wciąż są inteligentne, melodyjne kawałki naznaczone songwriterskim piętnem byłego lidera Pavement. Czy są to naładowane akordami, gitarowe jamy ("Future Suite"), skręty w stronę Stonesów ("Bike Lane"), chodnikowe balladki ("Middle America"), auto-tune'owe igraszi ("Rattler") czy krautrockowy funk ("Kite"), zawsze udaje się zachować elegancję w poczynaniach i utrzymać wysoką formę, choć nadal dziwnie słucha mi się tych piosenek mając w pamięci zmaltretowane klasyki MACIERZYSTEJ FORMACJI Malkmusa. Bez względu na wszystko trzeba sprawdzić Sparkle Hard, albo przynajmniej warto sprawdzić. –T.Skowyra

Golfy i wątpliwy zarost już wprawiały w niepokój. I oto w końcu nieoczekiwany zwrot akcji: the Arctic Monkeys lounge act. Niby nie powinno mieć znaczenia, że gitary zeszły na drugi plan. Ale w zamian dostajemy 11 utworów kosmicznego lounge-popu, który skłania się ku tzw. windzianego jazzu. Ten materiał moooże sprawdziłby się jako low-key solowa EP-ka Turnera. Jednak pod postacią pełnoprawnej płyty, ta zmiana estetyki dźwiękowej wieje nudą i trochę ciężko ją wziąć na poważnie. Alex Turner zawsze był niezłym tekściarzem, ale na TBHC jego gra słów przypomina bełkot połączony z Gainsbourgowskim croonowaniem. Co prawda, są pewne momenty odkupienia: "Star Treatment" jest wyjątkowo kojący (może dlatego, że to jeden z nielicznych utworów bez falsetu Turnera), a rozmyte riffy "Golden Trunks" stanowią przyjemną wariację na temat wiotkich motywów fortepianowych. Profetyczny tytuł ostatniego utworu mówi wszystko: "The Ultracheese". Bardziej uszczypliwi stwierdzą, że małpki grają jak w domu spokojnej starości. Ale być może wystarczy odpalić album o drugiej w nocy, w szlafroku, wyciągnąć brandy z piwniczki, i wraz ze swoją lubą zasmakować elegancję. –A.Kiepuszewski

Minęły dwa lata od opublikowania EP-ki Futures, więc czas na kolejne małe wydawnictwo. Od tego czasu PREP wyraźnie się roztańczyli, o czym świadczy dość odważna adaptacja wpływów disco w ich nowych kawałkach (to oczywiście zasługa świetnego producenta Pomo). Czy to pomogło im stać się "lepszym zespołem" (albo "lepszymi ludźmi")? Trudno powiedzieć, łatwiej powiedzieć, że jak dla mnie nadal ich muzyczna oferta jest na wysokim poziomie. W końcu tytułowy brzmi jak Steely Dan w luźniejszym, dance'owym formacie, "Snake Oil" to z lekka Prince'owska balladka, funkowy "Don't Bring Me Down" mknie po falach Hall & Oates, a "Rachel" znowu odsyła do stylu duetu Fagena i Beckera i pozostaje trackiem kojarzącym się jeszcze z poprzednią EP-ką. Wniosek z tego wszystkiego jeden: panowie powinni już pomyśleć o dłuższym wydawnictwie, bo w krótkiej formie już się wykazali. Czekam i nadal kibicuję jak mało komu. –T.Skowyra