SPECJALNE - Rubryka
Orient Express #13
3 marca 2017GITARA SIEMA. Tym, którzy myśleli, że Orient Express został "zdjęty z anteny" od razu wyjaśniam, że "nie dam się zdjąć z plejlisty, bo nie jestem pierdolnięty..." i wracam z nowym, odświeżonym sezonem rubryki w całości poświęconej azjatyckim dźwiękom. Zaraz sami to zauważycie, ale dla formalności muszę napisać, że nastąpiły zmiany, zmiany, zmiany. Najważniejszą jest to, że od tego roku będziemy SPOTYKAĆ SIĘ co dwa miesiące, a nie co miesiąc. To pomoże mi w miarę normalnie funkcjonować i od czasu do czasu nawet spać. Druga kwestia: nieco zmieniło się rozłożenie proporcji − od nowego sezonu co dwa miesiące będzie pojawiać się 10 blurbów z albumami/EP-kami i 20 małych blurbów z singlami/piosenkami. Dlaczego? Bo uznałem, że Azja nie jest jeszcze krainą wymiatającą pod względem longplayów czy nawet EP-ek − czasem zdarzają się super płyty, ale jednak to single są motorem napędowym tego rynku, więc chyba lepiej skupić się na fajnych piosenkach niż na średnich, niewnoszących prawie nic płytach czy EP-kach, prawda? Tak myślałem, że się zgodzicie. I to właściwie tyle − rezerwa zostaje rozciągnięta do tylu wydawnictw czy singli, ile uda mi się znaleźć. To co, zapraszam na pierwszy w 2017 roku Orient Express. Będzie przebojowo, słodko i kolorowo, czyli tak, jak lubicie.
ALBUMY:

E-Girls
E.G. Crazy
[Rhythm Zone / Avex Music]
Dacie wiarę, że przesłuchałem cały album? Cały, w sensie dwie płyt: jedna nazywa się E.G. Pop, a druga E.G. Cool, razem 24 tracki, prawie 100 minut muzyki z odmienianym przez wszystkie możliwe przypadki j-popem z komercyjnym wykopem. Czyli umówmy się, to nie jest zbyt udana płyta, bo tu bardziej chodzi o te wszystkie śpiewy, pewnie jakieś tańce, bo do E.G. Crazy dołączyli płytki DVD + wyszło chyba z pięć różnych wersji. Nieważne. Ważne, że ta 100-minutowa dawka j-popowej łupanki w wydaniu EDM-owym ("Hey You!" czy "Express Do Your Dance"), gitarowym ("Harajuku Time Bomb"), dubstepowym ("Boom Boom Christmas"), "girlsbandowym" ("Saturday Night Rock Na Yoru Ni Mahou Wo Kakete"), kreskówkowym ("Anniversary!!" albo "Shukko Sa! Sail Out For Someone") czy balladowym ("White Angel" czy "Love, Dream & Happiness") męczy dość dotkliwie. Zwłaszcza pierwsza płyta, druga jest bardziej luźniejsza i jak sama nazwa mówi – bardziej cool ("All Day Long Lady", "Pink Champagne" czy "Dance With Me Now!" nawet fajnie, dance'owe numery). A jeśli macie czas tylko na jeden strzał, to sprawdźcie numer "Fascination", który wręcz emanuje dancefloorowym czarem nagrań takiej jednej Australijki, o której już nie raz i nie dwa pisaliśmy na Porcys. W każdym razie – fajne te E-Dziewczyny, tylko mogłyby mieć trochę mniej nachalne piosenki. Ale i tak je lubię.
G.Rina
Live & Learn
[Victor Entertainment]
Rok w muzyce azjatyckiej rozpoczyna się obiecująco. G.Rina udowadnia, że warto było na nią postawić: oferujący syntezatorowe r&b Lotta Love nie był przypadkiem, bo jego następca wydaje mi się jeszcze bardziej zwarty i treściwy. Właściwie tylko silący się na tani przebój komercyjnego radia sprzed dekady, otwieracz "Sozo Mirai" wykroiłbym z tracklisty. Reszta to już nośny, słuchający się sam pop bez żadnych kompleksów. G.Rina nagrywa w dużej wytwórni i wciąż łączy disco, funk i r&b w skondensowaną mieszaninę: weźmy przepleciony ezoterycznym mostkiem i rapowymi popisami Riny, fruwający refren "close2u" stanowiący wzorowy przykład przebojowego popu opartego na klawiszach, zgrabne, metroarea'owe nu-disco "Machi No Requiem" z upojnym chorusem, pływające w synthowym, lekko damfunkowym morzu "Memories", seksowne r&b "Natsu No Mema" czy bodaj najlepszy na longplayu, ozłocony klawiszowymi melodyjkami "Shiawase No Junbi". Te jamy kryją w sobie bezpretensjonalne piękno, z którego można czerpać wiele przyjemności. Będę jeszcze bardziej dosadny: gdyby G.Rina wydała Live & Learn w grudniu 2016, to znalazłaby się co najmniej na podium moich ulubionych wydawnictw z Azji. Teraz rozumiecie, co miałem na myśli w pierwszym zdaniu tego blurba?

Lolica Tonica
Eyes On You (EP)
[Maltine]
Czekałem na ten powrót już od dłuższego czasu, bo dobrze pamiętam, jak udaną adaptacją future beatowych form pod kuratelą j-popu była EP-ka Make Me Feel. To była końcówka 2015 roku, po drodze pojawiły się jakieś pojedyncze nagrania, a dopiero teraz Lolica Tonica wraca ze zbiorem zaledwie trzech tracków na kolejnej EP-ce. I jak można się było tego spodziewać, Eyes On You utwierdza w przekonaniu o fachowości japońskiego duetu w mieszaniu bitami i wykręcaniu porąbanych, tanecznych kombinacji. Co mnie cieszy, to fakt, że panowie sięgnęli po 2-stepowy szkielet i tak tytułowy wałek mknie jak wariat po parzących syntezatorowych ścieżkach wypełnionych samplowymi hybrydami dźwięków. "Luv Charm" gryzie się z miękkim house'owym feelingiem zestawionym z trzaskiem łamanych bitów. Po drodze wciąż spotykamy ten pocięty, samplowy obłęd, a mamy tu jeszcze lead vocal Yury Mari, więc kłaniam się po raz drugi. Wreszcie w trzecim "Luv Sick" znowu budzą się demony 2-stepu wdrożone w architekturę rodem z najfajniejszej EP-ki 813. Rapowa wstawka tylko wzbogaca numer, a są tu jeszcze cukierkowe melodyjki i konkretny tech-house w pysznej, wiśniowej polewie. Zresztą cała EP-ka jest jak deser, który poleciłbym każdemu głodnemu bitowych słodkości.

Negoto
Eternalbeat
[Ki/oon]
No i się zawiodłem. Po naładowanym gitarowymi hookami Vision liczyłem, że Negoto podtrzymają formę i na kolejnym longplayu znowu nieźle wymiotą. Tymczasem dziewczyny mocniej zajęły się syntezatorami (co było słyszalne już na zeszłorocznej EP-ce Asymmetry), ale zamiast wykręcać fajowe hooki mocno zmniejszyły siłę rażenia. Refreny lecą jak z automatu – proste, bez wyrazu, bez większych indywidualnych rysów. Chodzi o łatwy dance z nużącą przebojowością. Jakby Japonki poszły na łatwiznę i zagrały pod gusta skaczącej na koncertach publiki. A gdy jednak stawiają na gitary, jak w "Signal", to wychodzi im tani gitarowy pop z domieszką "tanecznej elektroniki". Okej, wciąż nie można powiedzieć, że Eternalbeat to kompletna porażka. Ballada w stylu 90s "Mellow" trochę pokazuje, że to mogła być niezła płyta. Ognisty refren "Destiny" i klawiszowy motyw jak najbardziej przekonują. Fajne groovy w "Holy Night", ale to tylko kilka fragmentów, a przecież cały album ma 11 indeksów. Więc nieźle się rozczarowałem, bo wciąż wracam do Vision i wiem, że ten nowy LP powinien być znacznie, znacznie lepszy.

Nieah
Timeless (EP)
[self-released]
Ciekaw jestem, ile z was pamięta tą koreańską singerkę r&b? Pojawiła się w Oriencie ze świetnym "Alright", który rekomendował również Wojtek na początku ubiegłego roku, więc coś powinniście kojarzyć. Otóż Nieah postanowiła trochę zmienić szaty i zamiast około dubstepowych, świdrujących synthów i bubblegumowego flow w duchu Liz postawiła na nocny, intymny trap święcący obecnie triumfy w żeńskim popie (Missy, Syd, Tinashe, pisałem już gdzieś). A więc bardzo miło – czemu by nie spróbować? Zresztą już wydany w 2016 "Cactus Flower" był sygnałem tej metamorfozy. W tym roku przyszedł czas na całą EP-kę Timeless, na której znalazło się pięć dostojnych, pływających w ambient-trapie numerów. Koreanka korzysta również ze swojej tajnej broni, czyli delikatnego, aksamitnego wokalu, dzięki czemu jej r&b zyskuję sporo emocjonalnego czaru. Właściwie wszystkie piosenki trzeba zaliczyć na plus: stonowane, płynne "Deja Vu", popełniony w duecie z Jay Dope'em, żwawszy future-trap "Underline", schowany za gitarowym szumem "Know Me" z Rickiem Bridgesem, wspominany już, minimalistyczny "Cactus Flower" i ożywiony orientalnymi ozdobnikami, płomienny "Tell Me Why". Może nie jest to jeszcze rzecz, która zachwyca w całej rozciągłości, bo numerom brakuje nieco większej orientacji w nowinkach, ale i tak Nieah stworzyła zestaw charakterystyczny i angażujący.

Passepied
&DNA
[Warner Music Japan]
Wielokrotnie pisałem, że Passepied to znakomity ansambl, na płyty którego czekam zawsze. Ekipa z Tokio wciąż "to ma", czyli za pomocą jazzującej, połamanej melodyki i niezwykle eleganckiej od strony formalnej złożoności utworów potrafi ułożyć zaskakująco chwytliwy refren, o którym pamięta się jeszcze długo. To ich tajna broń i tego powinni się zawsze trzymać, bo nawet jeśli ktoś narzeka, że te rytmiczne permutacje nie są zbyt chwytliwe, to niech pozostanie nieco dłużej przy dźwiękach &DNA, a odkryje uzależniający, wzniosły refren openera "Nagasugita Haru", popękany, rozedrgany balet w duchu najlepszych momentów Tricot "Yamanaikoe", kieszonkową symfonię "Distance", napędzany wstążkowo-japonistycznym patternem "Ah Mujou", d-planowy "Mayday", cudną kieliszkową balladkę "Yoruno Kodomo" z eteryczną solówką pod koniec... Nie no, kończę tę wyliczankę, bo sami powinniście znaleźć swoich faworytów, a ja mogę tylko niemal po kolei wymienić całą tracklistę. No polecam jak zawsze – Passepied to moi ziomkowie, c'nie. Btw: gdyby w Japonii mieli własny Afro Kolektyw, to "My Fiction" znalazłoby się na ich wersji Piosenek Po Japońsku.
Red Velvet
Rookie (EP)
[SM Entertainment]
Jeden z najpopularniejszych koreańskich girlsbandów wraca z czwartym minialbumem i robi to w swoim stylu, czyli dorzuca do swojego portfolio kilka kolejnych numerów, które tylko czekają na składaka the best of. Oczywiście nie wszystkie piosenki z Rookie (piękna okładka!) widziałbym na wydawnictwie z największymi sztosami Red Velvet, no ale może sprawdźmy, co znalazło się na minialbumie. Jest oczywiście dziarski opener, który chyba nie dogoni w odsłonach wielkiego hiciora "Russian Roullete", ale swoje już nabił. Jest piękny, bezapelacyjny highlight "Little Little", czyli pościelowa balladka rozegrana na delikatnych klawiszowych akordach dopełniona uroczystym, pełnym dziewczęcej wrażliwości refrenem. Pod numerem 3 "Happily Ever After" ze sporą gamą producenckich tricków mknie do przodu, dalej poprawny i sympatyczny "Talk To Me", któremu brakuje nieco wyrazistości, ale za to najmroczniejszy na Rookie "Body Talk" czaruje wzniosłymi melodiami i poważnym tonem, aby w odpowiednim momencie zaatakować idealnie skrojonym do klimatu, dance'owym refrenem. Brawo dziewczyny. Na samym końcu została nawet niegłupia, choć trochę przesadzona ballada "Last Love", ale mimo to Red Velvet bronią się znakomicie naprawdę porządnym małym zestawem. Będę o nim pamiętał.

Seohyun
Don't Say No (EP)
[SM Entertainment]
Dziesięć lat po debiucie w Girls Generation (miała wtedy 16 lat), Seo Ju-hyun rozpoczyna solowe zmagania w k-popie. Pytanie tylko, czy było warto wszystko rozpoczynać, bo z tymi solowymi karierami w Korei jest bardzo różnie. Póki co singlowy "Don't Say No" radzi sobie całkiem nieźle − w momencie pisania tego blurba ma prawie 7,5 miliona odtworzeń na YouTubie. Ale od razu zaznaczmy, że zupełnie zasłużenie, bo to faktycznie materiał na k-popowy hit z niewątpliwie nośnym refrenem. Ale Seohyuna przygotowała cały minialbum, więc spójrzmy co jeszcze kryje. Pod numerkiem dwa "Hello" nagrany w duecie z Ericiem Namem kontynuuje dobrą passę przyjemnego koreńskiego popu z r&b zacięciem. "Magic" to z kolei uwodzicielski trap z klawiszowymi posiłkami, ale od "Lonely Love" poziom zaczyna lekko spadać. Okej, poprawna ballada, ale dla mnie to jednak wypełniacz. "Love & Affection" z samplowanymi wokalami i niewyszukanym refrenem też mnie jakoś nie powalił. Dopiero "Bad Love" sprawia, że wsłuchuję się uważniej w muzyczne tło i koreańską wokalistkę − sensownie zaaranżowany pop z kilkoma hookami. I to mi się podoba. Wreszcie na koniec znowu synthwave'owe r&b przejmuje stery i wieńczy naprawdę porządną, małą płytkę. Jeśli dziewczyna będzie dalej szła w tym kierunku, to jeszcze się tu spotkamy.

Suiyoubi No Campanella
Superman
[Warner Japan]
Luty i Suiyoubi No Campanella już wracają z nowym albumem, co oczywiście mnie niezmiernie cieszy, bo kibicuję temu triu. Dlaczego? Jeśli czytacie, co wypisuję w tej rubryce, to dobrze wiecie. Jeśli nie, to sprawdźcie Supermana, bo to kolejny odważny krok składu, który przynosi świeżość do j-popowego krajobrazu. Moim zdaniem nowiutka płyta przebija zeszłoroczny UMA, a nie wiem, czy to w ogóle nie jest najlepszy zestaw od Suiyoubi. Od samego początku jadą bez trzymanki. "Alladin" w kubistycznym zaprzęgu bitów pędzi przed siebie, potem się łamie, jest rapowy moment, potem konkretny dance... A to tylko jeden numer. Chcecie więcej nośnych cymesików? Proszę bardzo, włączcie kolejny "Ryoma Sakamoto" z ekstatycznym, dryfującym refrenem. "Ikkyu-San" z giętką funk gitarą i tymi wkręcającymi się w banie motywikami na 1:39. A może macie ochotę na szczyptę footworku w japońskim sosie? Łapcie "Onyankopon" i "Charliego Chaplina". A może tropical house z radiowym potencjałem? "Audrey" to odpowiedź. "Kamehameha Daio" to już w ogóle taki joint, że można go tylko otagować #suiyoubinocampanella. Krótko mówiąc wygryw płyta, której może trochę brakuje konkretu przebojowości, ale i tak jest się z czego cieszyć.

Toki Asako
Pink
[Avex]
Toki Asoko, japońska songwriterka i wokalistka, zaczynała pod koniec lat 90. w gitarowym zespole Cymbals, który z czasem ewoluował w jazz popowy band. Nic dziwnego, że gdy sięgnie się po debiut Toki Asoko, to natrafi się na takie piosenki, jak ta. Zresztą cała dyskografia Toki jest pełna smakowitych sophisti jazz-popowych smakołyków, więc jeśli są na sali jacyś fani wiśniowego Steely Dan, to niech przeczesują albumy Japonki (znajdą tam na przykład takie skarby). Natomiast wracając do roku obecnego – całkiem niedawno ukazał się krążek Pink, na którym spotkamy między innymi G.Rinę (napisała indeksy #5 i #8) oraz całą gwardię catchy zabawek i tricków w różnym natężeniu. Blake'owy otwieracz "City Lights" z uroczą powagą wprowadza do różowego świata Toki. Piosenki mają jakby chip, który zostaje wszczepiony słuchaczowi przez uszy i od tej pory zapamiętuje jakiś fragment kawałka. Uziemiony refren w tytułowym, rozbuchany barok-chorus "Valentine", znakomity disco-funkowy vibe i pływające syntezatory w "Fancy Time" czy niemal nakatowski dancefloorowy killer "Rain Dancer" (na jego wysokości przerwałem słuchanie całej płyty, bo ripit sam mi się włączył). Później wysmakowana ballada "Blue Moon", jeszcze bardziej popadający w orkiestrowe formy "Spur" i wreszcie jazz-dance'owy finał "Peppermint Town". No i jeszcze dwa (oba trochę za długie) numery G.Riny: zarumienione, bursztynowe r&b "Shibō" i prince'owskie (w duchu oldschoolowych jamów z Love Symbol Album) "Fried Noodles". Całość zgrabna, urozmaicona, spójna, przebojowa i naprawdę frapująca. Sięgajcie po Pink.
REZERWA:
AOA: Angel's Knock [FNC Entertainment / LOEN Entertainment]
April: Prelude (EP) [DSP Media / LOEN Entertainment]
Bradio: Freedom [Hero Music Entertainment]
CLC: Crystyle (EP) [Cube Entertainment]
Cosmic Girls: From. WJSN (EP) [Starship Entertainment / LOEN Entertainment]
DJ Okawari: Compass [Space Shower Music]
Erika Nishi: Penetration (EP) [Shinigwil / Soho-s Inc]
Hellovenus: Mystery Of Venus [Fantagio Entertainment]
Jay Moon: Up In The Sky [Prima / LOEN Entertainment]
Jun. K: 77-1X3-00 [JYP Entertainment]
Kid Fresino: Slave (EP) [AWDR / LR2]
Lovelyz: R U Ready? [Woollim Entertainment]
Melody Day: Kiss On The Lips [LOEN Entertainment / Cre.ker Entertainment]
NCT 127: Limitless (EP) [SM Entertainment]
Quarta330: Pixelated [Hyperdub]
S.E.S.: Remember [S.M. Entertainment / KT Music]
Sawa: Ijippari Mermaid [Spacy]
SHINee: Five [EMI]
Ski-Hi: Olive [Avex]
Sleepy Maki Tokutaro: Tiny Ghost [Vivid Sound Coporation]
Suchmons: The Kids [Space Shower Music]
Suzy: Yes? No? [JYP Entertainment]
Taar: Astronotes In Disco [Park]
Taeyeon: My Voice [SM Entertainment]
Twice: Twicecoaster: Lane 2 [JYP Entertainment / KT Music]
Yuigot: Magic Magic Magic (EP) [Maltine]
Zion.T: OO [YG Entertainment]
SINGLE:
Ame To Kanmuri: "Lie Night"
Nowi ludzie wchodzą do j-gry. Ożenić japońską nawijkę z outsider house'owym łamaczem parkietów? Świetnie, tego mi było trzeba. Ame To Kanmuri dopiero co otworzyli się na świat, a już zgarniają u mnie zasłużone pochwały. "Lie Night" rozprawi się z wami na każdej imprezie, bo przy tym spokojnie usiedzieć się nie da. Ciekaw jestem, co będzie dalej z tą ekipą, skoro zaczyna od tak mocnego strzału. Będą śledził ich poczynania, a jeśli pojawi się coś większego (płyta, EP), to na pewno przeczytacie o tym w tej skromnej rubryczce. Oby to się stało w miarę szybko.
AOA: "Excuse Me"
Niech was nie zwiedzie to para-reggae'owe brzdąkanie na samym początku. "Excuse Me" to nieskomplikowany, stanowczo rozwalający się na dancefloorze, odziany w migoczące, jaskrawe diody banger, który ustawia girlsband AOA w świetnej pozycji już na samym początku 2017 roku. Ach, przecież ukazał się też debiut Angel's Knock. Warto posłuchać, bo to całkiem porządny, świeżo brzmiący, k-popowy materiał, ACZKOLWIEK nic tam nie zażera tak, jak właśnie omawiany opener płytki.
E-Girls: "Fascination"
Jak się zapewne domyśliliście, tą Australijką z blurba o E-Girls jest oczywiście Kylie. Rzeczywiście "Fascination" brzmi jak piosenka powstała na skutek fascynacji jedną z ikon popu. Można pobawić się nawet w skojarzenia: brzmi to jak "Love At First Sight" (oczywiście nieśmiertelny bas) nagrany w czasach X (sound syntezatora i gitary). Dołóżmy do tego jeszcze niezwykle podobną barwę głosu i mamy jeden z najczystszych przykładów Kylie-popu. Niby nic wielkiego, ale jakoś ripitowałem bez zastanawiania.
Erika Nishi: "The Sunset"
No to trafiłem na ciekawą zawodniczkę. Na EP-ce Penetration udanie bawi się w "autorkę piosenek" korzystając z ciekawych inspiracji (staroświecki city pop w stylu Especii w "Passion Reverse", disco, a może i nawet trochę house). A wśród czterech piosenek najlepiej wypada "The Sunset" – czuć, że ten numer został napisany i że chodziło o coś więcej niż tylko odbębnienie czterech akordów z topornym refrenem. Nie, nie, nie, nie tym razem. Erika poleciała z sophisti-funkowym jamem, w których chorus przyciąga jak magnes. Będę miał cię na oku, Eriko!
G.Rina: "close2u"
Całkiem możliwe, że ten numer wyszedł jeszcze gdzieś pod koniec 2016 roku, ale nie chcę mi się tego sprawdzać i szukać, zwłaszcza, że album ukazał się już w styczniu 2017. Pomijam więc te kwestie, bo w obliczu cudnego refrenu skąpanego w retro-synthowym pięknie czuję się trochę, troszeczkę bezbronny. Posłuchajcie raz, a zobaczycie, że na jednym odtworzeniu się nie skończy. No i oczywiście polecam sprawdzić całego długograja G.Riny, o którym wyżej.
Humming Urban Stereo: "MWAH"
Witamy w nowym roku moich ulubionych r&b-synthpopowców z Korei. O formie Humming Urban Stereo nie ma się co rozpisywać: Z.Linn wciąż wymiata jeśli chodzi o układanie nośnych, klawiszowych perełek. A tam gdzieś w klipie stoi sobie i śpiewa malutka Risso, z którą wiążę spore nadzieje. Mam nadzieję, że w 2017 roku, po serii konkret singielków, doczekam się następcy znakomitej EP-ki Tra La La. Tymczasem zostawiam was z kolejnym kawałkiem wypuszczonym w malutkim Waltzsofa Records, który też powinien postarać się choćby o kompilację zbierającą wszystkie te pojedyncze, małe skarby.
Kasper: "Lean On Me"
Kasper, ale nie duszek, tylko dziewczę skryte w seksownym, trapowym imaginarium, uwodzące zmysłowym głosem zblazowanej księżniczki. Ileż ja bym dał, aby w wreszcie u nas pojawiły się takie songi... Na razie pozostaje mi Rosalie., no i Tinashe, Alexandria, Syd i choćby taka Kasper, która od pierwszego odsłuchu przyciągnęła mnie do siebie swoim "Lean On Me". Jeśli dobrze widzę, to jest to w ogóle pierwszy utwór jaki Koreanka popełniła, więc tym bardziej czekam na kolejne równie piękne rzeczy, a w przyszłości na coś większego − nie pogardzę pozbawioną wypełnieczy EP-ką.
Laybacksound feat. Lee Bada: "4hours"
Właśnie za to najbardziej cenię k-pop, że totalnie nadąża za tym, co dzieje się aktualnie w popie. Ale to nie wszystko, bo nie dość, że wszystkie te składy i pojedynczy wokaliści czy raperzy potrafią przeszczepić trendy i zmieszać jej w jednolity koreański pop, to jeszcze udaje im się klecić zwyczajnie fajne numery. Weźmy taką balladę w duecie Laybacksound i Lee Bada – syntezatorowy pasaż, na tle którego odbywa się dialog pary, został wklejony w sterylnie zrealizowany podkład i to wszystko spełnia wymogi radiowych standardów. Można? Wiadomo, że można, więc na co czekasz Polsko?
Lovelyz: "Wow"
Nie bez przyczyny nowym singlem Lovelyz jest "Wow" – to kawałek pokazujący najlepsze cechy girlsbandu. Mamy więc dziewczęce podśpiewywanie ("Kkamppak kkamppak kkamppak / WoooOOOoooow! / ganjil ganjil ganjil / WoooOOOoooow!"), krystaliczną produkcję, funkowe pęknięcia, przyjemne basy i wreszcie słodycz, jakiej w k-popie pod dostatkiem, czyli sprawnie napisany refren, na którym rzucą się fani. A jak ktoś myśli o mostkach, to też się nie zawiedzie. Więc łapcie i dzielcie się dalej, a w wolnym czasie obadajcie nowiutki album, którego namiary znajdziecie w albumowej rezerwie.
Melody Day: "Kiss On The Lips"
Może za pierwszym przesłuchaniem tytułowy numer z minialbumu Melody Day nie robi specjalnego wrażenia. Ale gdy nieco uważniej wsłucha się w ten przesiąknięty dubowym pulsem singiel, wtedy dostrzeże się lekkość i swobodę, która pachnie wiosną. Zwłaszcza lubię moment, gdy wchodzi hook "Let me know, let me know, I want You!" – wtedy ten powiew ciepłego powietrza najbardziej przypomina beztroskie r&b z 00s. Więc polecam co najmniej kilka odsłuchów tego niepozornego kawałka, bo to, co w sobie kryje, jest warte uwagi i czasu.
MIXX: "Love Is A Sudden"
Coraz bardziej podoba mi się ten girlsband. Skład ma na swoim koncie dopiero zaledwie dwa single. Jednak dla mnie z miejsca ląduje w koszyku z największymi nadziejami k-popu na ten rozpoczęty niedawno rok. Powód? Przed chwilą "Oh My Mind" zameldowało się na mojej liście ulubionych azjatyckich singli roku 2016, no i "Love Is A Sudden" to dowód, że obecnie w państwie ze stolicą w Seulu nikt nie potrafi pichcić tak słodkich, udekorowanych kremowymi, pastelowymi klawiszami i zwiewnymi głosami koreańskich dziewcząt, leciutkich r&b-łakoci z neptunesową polewą. Deser podano.
Monari Wakita: "Boy Friend"
Czyli była członkini Especii zaczyna sobie coraz śmielej poczynać na solowym szlaku kariery. W zeszłym roku wystartowała singlem "In The City", a w tym poleciała z przebojowym "Boy Friend", w którym zakochają się wszyscy fani syntezatorów z lat osiemdziesiątych czy kolorowych hitów Sandy tudzież Shazzy. Dopatrywanie się wpływu polskiego synth-popu również jak najbardziej uprawnione, więc pozostaje tylko wrzutka na plejkę i czekanie na większe wydawnictwo, bo wiele wskazuje na to, że Monari może solidnie wymieść (polecam sprawdzić b-side "Akai Skirt", który chyba podoba mi się bardziej od regularnego singla). Zobaczymy.
Red Velvet: "Rookie"
Wiadomo, kolejny przebój w dorobku Red Velvet. Co prawda mam innego faworyta z ostatniego minialbumu, no ale wybór singli podlega marketingowej strategii, więc co zrobić. Ale powiem tak: zwrotka z tym retro-gitarowo-kowbojskim anturażem jest całkiem spoko, ale dla mnie w "Rookie" liczy się refren z tym cieplutkim feelingiem przypominającym na przykład niektóre wałki Andersona .Paaka. Więc gdyby cały numer był na poziomie refrenu, to pewnie byłbym nim zachwycony. A tak po prostu szanuję, słucham z uśmiechem na ustach i czekam na mój ulubiony moment songu.
S.E.S.: "Paradise"
W teorii to tylko kolejny numer kolejnego koreańskiego składu dziewczyn, ale w praktyce "Paradise" to miotająca się w pyle najntisowego house'u k-r&b bestia (no, niech będzie, że bestyjka). Sprawdźcie tylko, ile tu się dzieje, ile twistów w przebiegu narracji w relatywnie prostej piosence. A przy tym ktoś zadbał, żeby cała ta wycieczka z kilkoma niezapowiadanymi przystankami brzmiała zachęcająco i chwytliwie. Dlatego na mojej liście azjatyckich tracków, które zasługują na uwagę, S.E.S. już znalazły swoje miejsce.
Sawa: "Oboroge Dancin"
Poznałem tego bangiera gdy PSG rozpierdalało Barcę w Lidze Mistrzów. Przypadek? Wszystko jest przypadkowe oprócz przypadków. Sawa (warto też sprawdzić Ijippari Mermaid) rozjebie wam głośniki, słuchawki czy co tam jeszcze macie. Zaczyna się od kulawego motywkiku, ale gdy numer przechodzi do rzeczy, to uważajcie na szklane przedmioty w pobliżu, bo po kontakcie z wami kontaktującymi się z "Oboroge Dancin" może z nich zostać drobny mak. No i kto lubi na bieżni ostrą kurwę też powinien sprawdzić.
Seohyun: "Don't Say No"
Jak wspominałem, tytułowy numer z minialbumu Don't Say No radzi sobie świetnie i na pewno pomaga w promocji świeżej solowej debiutantce. Skoro dziewczyna potrafi wszystko tak zgrabnie ze sobą połączyć: fortepian, błyszczące błyskotki na drugim planie, cichutki, złocisty hi-hat i jeszcze poukładać to jak należy (zauważcie jak refren wynika ze zwrotki), to czemu ma nie odnosić sukcesów? Zwłaszcza, że i refren wypada w swojej roli przekonująco − jeśli szukać dużych hitów w Korei Południowej w 2017 roku, to "Don't Say No" jest jednym z nich.
Toki Asako: "Rain Dancer"
Już samo sprężyste łamanie się przewodniego motywu na wstępie mówi, że to będzie jeden z singli roku w Azji. No po prostu nie da się raz przesłuchać i zostawić w spokoju. Fani Perfume czy Nakaty muszą to sprawdzić koniecznie, ale tak po prawdzie to nikomu nie zaszkodzi znajomość "Rain Dancer". Toki upchnęła kilka mocarnych hooków jak w pudełeczko, a potem zapętliła, w drugiej części dodała z lekka kiczowate (ale jakie super!) solo na flecie i bang! Bank rozbity, dziękuję i do widzenia. "Rain Dancer, Rain Dancer / beat / Rain Dancer, Rain Dancer / Rain Dancer / beat / Rain Dancer, Rain Dancer / beat..."
Tokinomakina: "Dirty Beauty Android"
W zamyśle to miał być pop japońskich androidów i właściwie obok Young Juvenile Youth na razie nikt w wiśniowej krainie nie robi tego w tak ciekawy sposób. Progresywny splot świszczących bitów wyłaniający się zapewne z przedłużenia misji Yellow Magic Orchestra i Nakaty jest naprawdę obiecujący. Tokinomakina to nazwa, którą będę miał na uwadze, bo nie tylko w bardziej popowej bajce jej do twarzy, ale lubi też uderzyć w bardziej raster-notonowe tony ("Slave Sekai Ga Kishimu Oto" macie nieco niżej). Ciekawie.
Wonder Girls: "Draw Me"
Wielka szkoda, ale "Draw Me" jest pożegnalnym singlem tego super girlsbandu. Dlatego też "Draw Me" nie należy do najradośniejszych songów Wonder Girls: to raczej rozpisana ze smakiem i klasą, przestrzenna ballada z gitarami w roli głównej w najntisowym duchu. To tylko świadczy o szerokich stylistycznych ramach, w których girlsband się sprawdzał. Ale cóż, wszystko co dobre szybko (no może nie tak szybko) się kończy. Choć mam nadzieje, że może jeszcze wypadki losu sprawią, że Koreanki powrócą za jakiś czas (chciałbym). A jeśli nie, to czekam na solowe numery od Sunmi, Yeeun, Hyerim i Yubin. No i dzięki za wszystko dziewczyny!
Yasutaka Nakata feat. Charli XCX & Kyary Pamyu Pamyu: "Crazy Crazy"
Wypatrywałem tej dziwacznej komitywy już od grudnia, od pojawienia się małego teasera. I całkiem fajnie wyszło, choć spójrzmy na głównych bohaterów: Nakata wydaje się wypalony, bo czy dziś ktoś pamięta, co ten człowiek wyprawiał z Meg czy Perfumkami? Kyary właściwie zachwycają się tylko ci, którzy mało wiedzą o j-popie, taka cudownie kolorowa reklama nippon popu, a Charli chyba chwyta się czego tylko może: will.i.am to jej ziomek, a z objęć PC Music wpada w objęcia Nakaty. Co będzie dalej? Wspólny utwór z Piotrem Roguckim? (Iza, nie idź tą drogą!). A tu proszę, "Crazy Crazy" odczytuję jako znakomity powrót do formuły japońskiego pojebanego popu z 2009 roku (oczywiście przefiltrowanej przez moc landrynek) z rasowym refrenem, który ma szansę rosnąć i rosnąć i rosnąć.
REZERWA:
Beef Fantasy: "Melody Eater"
Cairophenomenons: "Boston"
CLC: "Hopgoblin"
EXN: "Ok"
Hellovenus: Mysterious
K.A.R.D.: "Don't Recall"
Kassy: "Dream"
KOSMO KAT: "Metallic Fur"
Kyary Pamyu Pamyu: "Harajuku Iyahoi"
Luah: "Feelin' It"
NCT Dream: "My First And Last"
Osanzi feat. Hatsune Miku: "Be Inspired!"
Park Hye Kyung & LONG:D: "Nerd Girl"
Ravi: "Lean On Me"
Ryokuoushoku Shakai: "Bitter"
Seiko Oomori: "Dogma Magma"
Sky-Hi: "Ashita Haretara"
SONAMOO: "I Think I Love U"
SudannaYuzuYully: "Oh Boy"
Suzy: "Yes No Maybe"
Taar: "Music Never Save Us"
Taeyeon: "Cover Up"
Tokinomakina: "Slave Sekai Ga Kishimu Oto"
Twice: "Knock Knock"
Yunomi feat. Toriena: "Sayonara Invader"
Zion.T feat. Beenzino: "Sorry"