SPECJALNE - Rubryka
Rekomendacje singlowe 2015

Rekomendacje singlowe 2015

12 stycznia 2016

W tej rubryce zawsze przypominamy garść utworów z minionego roku, które (choć nie trafiły do naszego zestawienia najlepszych dwudziestu singli) uważamy za ciekawe i godne odnotowania.

 

Cleopold: Scarlet

Cleopold
Scarlet
[Detail Co.]

 

 

 

Cleopold: Scarlet

−Tomasz Skowyra

posłuchaj


Cuushe: We Can't Stop

Cuushe
We Can't Stop
[Cascine]

Nie spodziewałbym się, że jedną z najczęściej słuchanych przeze mnie piosenek w 2015 roku będzie ta mglista impresja, zamglone odbicie piosenki. A może to jednak nie jest wcale dziwne? Gdy na rotacji lecą kolejne grime'owe EP-ki, z głośników dobiegają niepewnego pochodzenia dźwięki w wykonaniu Young Thuga, może właśnie tego mi trzeba? "Koi moje nerwy" – tak, tak. Lepiej bym tego nie nazwał. Ja nawet nie wiem, czy to jest "dobry" utwór. Pomimo mnóstwa odsłuchów ciągle nie pamiętam do końca jak leci, więc postulat o przebojowości można wyrzucić przez okno. Pewnie właśnie dlatego mogę go słuchać na okrągło, bez obaw, że mi zbrzydnie. W minionym roku powstało mnóstwo nagrań ważnych, nagrań kontrowersyjnych, nagrań odkrywczych, nagrań wtórnych. Gdzieś obok tego wiruje karuzela "We Can't Stop", która być może tylko mnie porusza (Night Lines jest fajne, ale raczej nie będę wracał) i tylko dla mnie stała się tymczasowym lekiem na całe zło tego świata. Nie wiem, chciałem po prostu, żeby ktoś o tym wiedział. –Antoni Barszczak

posłuchaj


Hero: No Basic

Hero
No Basic
[self-released]

Na ten utwór trafiłem całkiem przypadkiem przeglądając sobie SoundClouda. Prawdopodobnie ominąłem mnóstwo świetnych rzeczy, przeklikując je po dziesięciu sekundach, bo nie wzbudziły mojego zainteresowania. Coś jednak sprawiło, że przy "No Basic" zostawiłem na chwilę, a chwilę później zostałem na dłużej. Co jest w tym takiego dobrego? Nie mam bladego pojęcia, pewnie chodzi o to, że Hero, kimkolwiek koleżka jest, idealnie wyczuł wszelkie proporcje jakie powinny obowiązywać w muzyce, którą robi, a dumnie nazywa "future trap". W głównej mierze rozbija się to o perfekcyjnie wykończoną, wypolerowaną produkcję spajającą poszczególne motywy. Całość zwyczajnie płynie i chce jej się słuchać. Jednocześnie nie do końca wiem, do czego można by to porównać, mimo że brzmi, jak połowa współczesnej muzyki "bitowej". Szacun. –Antoni Barszczak

posłuchaj


Mick Jenkins: Your Love

Mick Jenkins
Your Love
[Free Nation]

Było kilka takich dni w 2014 roku, już kilka miesięcy po Water[s] że Mick Jenkins był moim ulubionym raperem alive, więc po następcy mixtape'a, Wave[s] spodziewałem się znakomitości i przez kilka pierwszych odsłuchań naginałem nieco rzeczywistość do oczekiwań. No ale jednak nie. To nie jest tak dobra EP-ka, jaką zapowiadał to (wspominany u nas) "P's & Q's", czy otwieracz na bicie gęstym niczym wojskowa grochówka z dna garnka. Za dużo tu powtarzalności tematów i suchych linijek, by rzecz trafiła chociażby do honorable mention w rapie 2015. Niemniej, może i trochę przez przypadek, po cichutku, Mick wrzucił tutaj swój najbardziej doniosły wałek. "Your Love" również kuleje tekstowo, ale od rapów z r'n'b'owym zacięciem nie można wymagać cwaniactwa, bo takie cwaniactwo może spowodować spadek napięcia w kluczowym momencie. Ten utwór to spełniona obietnica solidnie sprokurowanej pościelówy z możliwościami klubowymi. Jest erotyka, są nie najgorsze (ale i nie najlepsze) partie śpiewane, wszystko to silnie zanurzone w bujaniu z lat osiemdziesiątych. Jeśli Jenkins nie wjedzie do mainstreamu na tym, to pewnie już nie wiedzie na niczym. To jego "Swimming Pools", może i "Daylight", oczywiście z poprawką na skalę. –Filip Kekusz

posłuchaj


LISS: Try

LISS
Try
[Escho]

Całkowitym zaskoczeniem dla mnie okazał się tegoroczny debiut duńskiego zespołu LISS, założonego przez czterech kumpli ze szkoły muzycznej w Aarhus. W sieci można spotkać się z określeniem "boysband", choć stawianie ich w jednym szeregu z takimi zespołami jak Westlife czy N'Sync jest z całą pewnością mocno krzywdzące. W skład grupy wchodzą czterej nastolatkowie: Vilhelm Strange, Villads Tyrrestrup, Tobias Hansen i Søren Holm, który jest wokalistą oraz najbardziej charyzmatycznym i charakterystycznym gościem w ekipie, co w sposób naturalny zdaje się stawiać go w roli frontmana. Chcąc nakreślić historię nawiązania współpracy przez muzyków, trzeba wspomnieć, że do tej pory każdy z nich pogrywał sobie na własny rachunek i tylko ślepy los sprawił, że pewnego dnia cała czwórka spotkała się w jednym studiu i postanowiła ot tak, na kolanie napisać jeden z najbardziej chwytliwych numerów tego roku o nieco wymownym tytule "Try", przypadek? Aje.

Sam singiel powstał przy współpracy ze szkockim producentem Rodaidhem McDonaldem, odpowiedzialnym m.in. za współpracę z takimi artystami jak: The xx, King Krule, How To Dress Well, Daughter czy Savages. Jeśli nawet możemy mieć zastrzeżenia co do niektórych albumów, to tutaj Szkot wraz z LISS stanęli na wysokości zadania. Dlaczego? Otóż efektem ich działań jest solidny sophisti-pop, zabarwiony delikatną, funkową gitarą, miękkim basem i poprószony pewną dawką r&b, który pomimo swojej chwytliwości nie jest kolejną tanią melodią, nie przytłacza słuchacza i nie prześladuje swoją topornością. Utwór zaczyna się dość spokojnie, melodia powoli buduje napięcie, by po pewnym czasie cała dotychczas nagromadzona materia dźwiękowa mogła znaleźć swe ujście wraz z refrenem. Konstrukcja muzyczna stanowi tutaj sinusoidę, jest bardzo płynna. Same przejścia pomiędzy poszczególnymi partiami są bardzo subtelne i doskonale ze sobą współgrają pomimo swej dynamiki, dlatego zszycie ze sobą poszczególnych sekwencji w tym numerze jednoznacznie wskazuje na kunszt muzyków, w czym mógł mieć swój skromny udział Szkot. Całości dopełnia wokal (przywołujący na myśl Franka Oceana), nieco piskliwy i ostry, który doskonale kontrastuje z tym subtelnym pomimo swojej energii podkładem. LISS ponoć pracują już nad EP-ką, a po tym numerze nie pozostaje mi nic innego niż skwitować to w ten sposób: "o przyszłości należy myśleć, lecz nie trzeba się o nią martwić" – temysli.pl –Bartłomiej Krysiński

posłuchaj


Mariage Blanc: Blue Eyes

Mariage Blanc
Blue Eyes
[self-released]

Może i melancholijne, gitarowe piosenki już nie smucą jak kiedyś, a szczególnie te popularne zazwyczaj trącą banałem i nie kręcą mnie, ale raz na pewien czas pojawi się jakiś zespół z Pittsburgha z tysiącem fanów na Facebooku, który potrafi wybić ze spowodowanego przeciętną muzyką odrętwienia. Mariage Blanc nie wymyślają niczego nowego a całość może kojarzyć się z twórczością Real Estate. Dzięki łagodnie zazębiającym się dźwiękom akustyków i błogiej harmonizacji wokali udaje im się jednak roztoczyć nad Blue Eyes mgiełkę, która sprawia, że singiel zaczyna przypominać sen, który, mimo, że jest się go świadomym, pozostawia w pamięci jedynie nieuchwytny nastrój. –Piotr Ejsmont

posłuchaj


Mentalcut: Watching You

Mentalcut feat. Rosalie.
Watching You
[Wildcats]

Niby nic nowego, bo laska śpiewa, a koleś zapodaje bit. Poznaniak Mentalcut, który od dobrych kilkunastu lat zajmuje ważną pozycję na niwie polskiej sceny klubowej spiknął się z (też poznanianką) Rosalie i jesienią ubiegłego roku opublikowali wspólny utwór. Produkcja budzi skojarzenia z dokonaniami Aaliyah, ale "Watching You" równie dobrze mogłoby wyjść spod ręki duetu Lanza&Greenspan albo producentów odpowiedzialnych za sukces Brytyjki Nao czy Banks, kiedy ta była w formie. Mentalcut to produkcyjny kozak, szczególnie gdy weźmiemy pod uwagę triki aranżacyjne, żonglowanie hi-hatami, operowanie synthowymi barwami czy umiejętne dozowanie napięcia w kontekście całego utworu. On to po prostu ma. Eteryczny wokal Rosalie nie jest tutaj tylko dodatkiem i z całym przekonaniem uważam, że bez jej udziału ta produkcja nie brzmiałaby tak dobrze, zatem zdecydowanie należą jej się propsy. To co, kochani, może wspólna EP-ka? Takiej muzyki zdecydowanie nam potrzeba. –Jacek Marczuk

posłuchaj


Nieah: Alright

Nieah
Alright
[self-released]

Zerkam na swoją singlową listę indywidualną i z przerażeniem obserwuję na niej niedoreprezentację r&b. Na szczęście jak zwykle podczas suszy z wybawieniem przychodzi mi nieoceniona Azja, tym razem wprost z serca Korei, od dwudziestoparoletniej fanki Kelly Rowland i Aaliyah. O ile jednak poprzednie kawałki Nieah nieco odrzucały konwencjonalnością, "Alright" ten problem w ogóle nie dotyczy. Zachwyca glitchowa produkcja (Nieah dzieli tu creditsy ze wschodzącymi na k-scenie Mute i Jayem Dopem) o bubblegumowym posmaku, wzbogacona w charakterystycznych momentach o autorytarny, okołodubstepowy, świdrujący synth. Przy tym wszystkim "Alright" nadal jest aksamitnym, zmysłowym slow-jamem, ale slow-jamem – podkreślmy – doskonale odnajdującym się w świecie, w którym od ponad roku znamy Just Like You. Lubicie "What A Girl Wants" i "One In A Million", łakniecie rozwiązań na miarę swoich czasów i nie macie koreofobii? Prawdopodobnie polubicie "Alright". A czy Nieah stanie się koreańską Liz? Nie wiem, choć z takim zapleczem na pewno ma szansę. −Wojciech Chełmecki

posłuchaj


Peace: I’m A Girl

Peace
I’m A Girl
[Sony]

Druga płyta zespołu Peace to ziszczenie mokrych snów brytyjskiej prasy muzycznej (co ciekawe, ich pierwszy album penetruje bardziej amerykańskie wpływy ze szkoły Yo La Tengo – przypomina to kazus grupy Yuck, która eksploatuje gitarowe pop-granie ze wszystkich stron i perspektyw) – wreszcie solidne indie w wyspiarskim tego słowa znaczeniu. Chłopaki na Happy People bezwstydnie ciągną z tamtejszego, 90'sowego gitarowego popu – jest więc i Blur, i Mansun, i Oasis, a sam songwriting jest zakorzeniony w typowo herbacianej tradycji piosenki. O ile jednak w formacie długogrającym Peace łapią wyraźną zadyszkę, to przed tym bluropodobnym wymiataczem jestem zmuszony klęknąć. Metaliczny wstęp, który mógłby zasilić szeregi pomysłów Super Furry Animals, szybko ustępuje miejsca potężnemu, przewodniemu riffowi, wracającemu potem w zwrotkach w rewelacyjny, całkowicie niespodziewany sposób – ostatni raz tak intensywnych zrywów doświadczyłem przy okazji "Bad Law" Sondre Lerche. Dalej mamy hiper-nośny, stadionowy refren, zwieńczony za drugim razem krewkimi gitarowymi wyładowaniami. Jedyne do czego można się doczepić to lekka nieporadność liryczna (ale tu i tak nie jest najgorzej, w "Money" Peace używają stwierdzenia "Money, do you need it? /Do you eat it when you're hungry?"), ale to całkowicie marginalna sprawa – mówiąc wprost, "I’m A Girl" to mój gitarowy singiel roku, słuchałem jakieś tysiąc razy. –Wojciech Chełmecki

posłuchaj


Kali Uchis: Riding Round

Kali Uchis
Ridin Round
[Virgin EMI]

"Baby, understand – I don't need a man: Fuck me over and I'll fuck you worse" 22-letnia Kolumbijka "ain't nobody to fuck with" dodatkowo łącząc południowoamerykański swag z barwną stylowką oraz seksapilem Nicki Minaj. Napisany przez Kali "Ridin Round" wyraźnie odwołuje się do latynowskich korzeni wokalistki, ale zasadniczo jest po prostu klasycznym, inspirowanym pop-soulem słonecznym jamem, który leniwie, ale z pełnym impetem sławi życie i uliczny folklor. Cała tegoroczna EPka Kali jest nie od parady, w tym "Speed" wyprodukowany przez trochę zapomnianego już Tylera, The Creatora. –Iwona Czekirda

posłuchaj

Redakcja Porcys    
BIEŻĄCE
Ekstrakt #5 (10 płyt 2020-2024)
Ekstrakt #4 (2024)