Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
S01E04
Wypadałoby pisać obszerne tomy o tym, jak niesłusznie marginalizowanym w historycznym continuum "popularki" bywa "a non-style if there ever was one" zwany post-disco. Nie miejsce teraz i pora na akademickie rozkminy - dość że wystarczyło podmienić kilka parametrów w szybko wyeksploatowanym aranżacyjnym modelu disco z drugiej połowy 70s i oto narodził się szkielet, z ewolucyjnej perspektywy stanowiący logiczny pomost do klubowej ekstazy house'u. Zredukowana, oszczędna elewacja ufundowana na zapętlonym groovie (ni to funk, ni to "boogie") otworzyła też nowe szanse dla tanecznego popu. Jeśli wszakże sam nurt post-disco jawi się skandalicznie pomijanym w rozmaitych "kanonach", to co dopiero powiedzieć o postaciach zapomnianych nawet w samym obrębie post-dyskotekowej chronologii. Leroy Burgess, jeden z naczelnych architektów post-disco, sam siebie nazywa artystą "kryminalnie niedocenionym" i ma ku temu powody. Niesamowicie płodny kompozytor, wokalista i klawiszowiec przyłożył (często, dodajmy, na spółę z Patrickiem Adamsem) rękę (i/lub głos) do potężnej części tanecznej muzyki przełomu 70s i 80s, nadając mnóstwu powiązanych projektów (np. Aleem, Black Ivory, Bumblebee Unlimited, Change, Dazzle, Phreek, Universal Robot Band i wielu innym) charakterystyczny sznyt zarówno w sferze brzmienia, jak i ekspresji.
Z nich wszystkich Logg należy uznać za najbliższy Burgessowi - bo self-titled longplay z 1981 roku to bodaj jedyny zestaw, na którym facet zaśpiewał cały materiał, w dodatku będąc jego "głównym współautorem". Do zrealizowania wizji sześciu nieskazitelnych utworów potrzebował songwriterskiej i wykonawczej pomocy bezbłędnie ścisłej sekcji Powell(gitara)-Calloway(bas)-Davenport(bębny) oraz producenckich skillsów Grega Carmichaela (ważne: legendarny na swoich prawach Larry Levan nie produkował całości, a tylko zmiksował dłuższy edit pierwszego singla "I Know You Will"). Okładka antycypująca Voodoo D'Angelo (i klip do "Untitled" tegoż) sugerowałaby pościelowo-romantyczną balladerkę, a tu psikus - płytę wypełniają praktycznie same imprezowe bangery, promieniujące "natychmiastową parkietowością", acz mówimy tu o parkiecie dedykowanym osobom niepozbawionym smaku. Zresztą po raz pierwszy natknąłem się na nazwę Logg koło roku 2007, kiedy razem z kolegą grywaliśmy po mieście partyzanckie sety jako Disco Intimissimo i zbieraliśmy repertuar do naszych didżejskich wycieczek. Wówczas na jednej z kompilacji poświęconych ejtisom naszą uwagę przykuło właśnie wspomniane "I Know You Will".
Kierowany odruchem nie do końca jeszcze wtedy zdiagnozowanej, delikatnej gatunkowej protekcjonalności (zwanej precyzyjnie rockizmem - ale w łagodnej odmianie) podświadomie założyłem, iż wspomniany hicior zamyka temat projektu Logg. Błędnie. Płyta imponuje równością materiału i spójnością estetycznego komunikatu. Luksusowe warstwy quasi-barokowo przeplatanych keyboardowych linii, urywające się, bujające motywy basu i niestrudzony, miarowy puls perkusji wprawiają w trans i są tu chwilami naprawdę o krok od przepoczwarzenia się w regularne chicagowskie magazynowanie. Wprawdzie sporadyczne momenty przypominają przebojowe wcielenie Steviego Wondera ("Lay It On the Line"), środkowe Earth, Wind & Fire ("Something Else") czy Jacko z Off the Wall ("You've Got That Something"), ale Logg ma coś własnego i wcale nie piję do skądinąd uroczej lo-fi mgiełki położonej na instrumentalnych śladach. Zauważmy bowiem zbędne z punktu widzenia "dobra formartu" art-popowe albo wręcz jazzowe tendencje w skokach harmonicznych ("Sweet To Me", wow). A wklejone niżej "Dancing Into the Stars" chyba w najobitniejszy sposób to potwierdza. Te chore zmiany we fragmencie od "we can do it riiight"… Jesteśmy w domu. Trzy miesiące temu ten niedostępny od dawna lost classic wznowiono. Ktoś się skusi?