Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Faith Harding nagrywa muzykę już od kilku lat, ale po pobieżnym ogarnięciu jej twórczości, wydaje mi się, że dopiero teraz jej piosenki nie są już zaledwie ciekawe, ale można je określić jako zwyczajnie dobre. "Not Fair" to trzeci singiel z nadchodzącego albumu Semigodess (który ukaże się już za dwa dni) i, póki co, jest najlepszym kawałkiem artystki. Jak na tak specyficzny, zaprawiony jazzem i soulem electro pop, wszystko jest zadziwiająco spójne, a połączenie synkopowanych rytmów z natchnionymi zaśpiewami wprawia w hipnotyzujący, oniryczny nastrój. Nie wiem czy na płytce mogę się spodziewać więcej tak dobrych numerów, ale wierzę, że piosenkarka z tak pasującym do świąt Wielkiej Nocy imieniem, powinna umilić mi nadchodzące uroczystości. –P.Ejsmont
Dla wszystkich tych, którzy zawiedli się nowym krojem Aluny i George'a mam dobrą wiadomość. Nao wstrzeliwuje się ze swoim nowym numerem wprost idealnie. "Skoro płaczecie i narzekacie na brytyjskie duo, to słuchajcie mnie" – tak można by odczytywać komunikat zamieszczony w "Fool To Love". Bo nie ma wątpliwości, że wokal dziewczyny nie tylko wprost imituje śpiew Aluny, ale jeszcze sama piosenka przypomina radosne, zaopatrzone w fajne refreny tune'y z Body Music. Nie wiem, jak długo uda się jej polecieć na tym patencie, ale jeśli wystarczy songwriterskich umiejętności i hooków, to może być całkiem ciekawie. –T.Skowyra
Nie było jeszcze na Porcys wzmianki o najgorętszym ostatnimi miesiącami wokaliście, manifestującym wyrwany żywcem z lat 90 hedonistyczny światopogląd zakapiorze, człowieku, który robi coś tak stylowo i po swojemu, ale jednocześnie pamięta o korzeniach – najwyższy czas to zmienić. Anderson Paak, bo o nim mowa, do niedawna kojarzyć mógł się nam wyłącznie z godnością typową dla bohatera sitcomu, a dzisiaj? Dzisiaj zgarnia wszystko. Przełomem była oczywiście współpraca przy Compton, gdzie na spółkę z Kendrickiem zjadł doktorkowi płytę. A dzisiaj? Dzisiaj chce go na gościncę kazdy. Trudno się skądinąd dziwić – obejmuje wzrokiem tegorocznych śpiewaków z pogranicza r&b i pod względem wdrażania pomysłów (metafora topienia się to mój ulubiony moment na wspomnianym Compton) czy siedzenia w bicie mało kto mu dorównuje, bo nigdy nie przewidzisz, w jaki sposób dany wers zostanie wyartykułowany. Nie jestem pewien, czy samplowane połamance Knxwledge to to, czego oczekuje od naszego rookie of the year, ale jako przystawka przed płytą? Jest dobrze. –R.Marek
Jeśli "Sapokanikan" był stylistycznie bliższy Have One On Me, to ujawniony przed kilkoma dniami "Leaving The City" plasuje się gdzieś koło znakomitego debiutu Newsom. Świadczy o tym przewaga nieodłącznej harfy i brak okalających całość orkiestracji. Choć w gruncie rzeczy w nagraniu można dostrzec agresywniejszy charakter, najmocniej wyeksponowany w quasi-progowym fragmencie na 1:24, sygnalizującym nowe wątki w muzycznym dorobku Joanny Newsom. Jedno jest dla mnie pewne: im kompozycyjnie i aranżacyjnie bliżej The Milk-Eyed Mender, tym lepiej. Nic więc dziwnego, że "Leaving The City", to udany prognostyk przed ukazującym się za niecały miesiąc długograjem Divers. −T.Skowyra
Wrócił! Alan Palomo ze swoim Neon Indian może nie zmieniał oblicza popu, ale i tak fajnie spotkać się po paru latach i nadrobić zaległości. "Annie" pokazuje, że nie było u niego stagnacji i nudy, a w przerwie od intensywnej twórczości trwał nadal ogar tego, co się muzycznie działo wokół. W rezultacie już sam początek tego singla chwyta vaporwave'owym samplem, a okładka budzi skojarzenia z PC Music. Całość niesie słuchacza w rejony, dokąd zabierały nas poprzednie świetne single Neon Indian, czyli do jakiejś zamglonej wiosennej krainy, gdzie królują klasyczne popowe chwyty. Tym razem objawiają się one w reggae podbiciach podkładu w zwrotkach. Alan Palomo zawsze, bawiąc się modami, miał szerszą perspektywę. –R.Gawroński
Gdzieś przeczytałem, że nowy kawałek The National to małe nowofalowe arcydziełko. Jeśli w tym momencie zaczęliście coś podejrzewać i szykować zgryźliwe uśmieszki do ataku, to całkiem słusznie, bo w praktyce dostajemy wymęczone, folkowo rozmemłane nu-indie z praktycznie nieistniejącym refrenem i niezgrabnie podrygującym rytmem, który tylko chciałby być chwytliwy. Tym razem zespól wspomaga Sharon Van Etten, choć niespecjalnie ma to na cokolwiek wpływ i przez cały kawałek właściwie nic się nie dzieje. Najnudniejszy zespół świata? Nie no, są jeszcze White Lies i Editors. –W.Chełmecki
1080p wciąż dostarcza dobry kontent. Sam Beatch i Sebastian Davidson nagrali kasetę, na której pałaszują wszelkie odmiany technoidalnej materii. Precyzyjniej rzecz ujmując, ich Rubber Sole (śmieszny tytuł swoją drogą), to patchwork peryferyjnego techno ("bb"), parkietowego house'u ("Guu Yuu"), kojącego minimalu ("Sheffie"), umiarkowanie eksperymentalnej elektroniki (Restate), delikatnego, laboratoryjnego ambientu ("TRSX Moon"), czy klikowego cykania ("Future Goner"). Wachlarz interesujący, sztuką jest połączenie tego w jedną zgrabną całość. Duetowi Neu Balance się udaje, bo same tylko barwy dźwięków w spokojnym "Better Off Alone" świadczą o dobrym smaku i znajomości tematu. Najlepiej poszło kolesiom przy dance'owym edicie "Restate", gdzie ze sci-fi'owej powłoki wyszyli microhouse'ową serwetkę, dość wyraźnie wzorując się na technice Farbena. Także zachęcam do sprawdzenia tego, jak i kolejnych wydawnictw labelu Richarda McFarlane'a, bo zawsze jest co najmniej ciekawie, a często, tak jak w przypadku Rubber Sole, świetnie. –T.Skowyra
Breaking (EP), czyli kolaboracja producenta Jamesa Hintona, który półtora roku temu zadebiutował jako The Range wcale niezłym albumem Nonfiction oraz wokalistki o pseudonimie Niia to tak naprawdę nic nowego. No bo ile razy słyszeliście zmysłowe, oszczędne i oparte na downtempowym bicie r&b? Ile razy mieliście do czynienia (chociażby biorąc pod uwagę naszą lokalną perpektywę) z jakże oryginalnym tandemem laska-facet? No własnie. Problem jest jednak taki, że ja w pełni kupuję każdy z tych pięciu numerów: synthpopowe "Body" mogłoby spokojnie konkurować z Journal Of Ardency Class Actress, "Breaking" uwodzi repetycyjną partią syntezatorów i subtelnymi wokalizami Nii, "Last Man" zahacza o melancholię debiutu Jessie Ware, a "Numb" i "David's House" są po prostu ładne i nie zdziwcie się, jeśli usłyszycie na zakupach w ulubionej sieciówce. Powiesz, że to ten duet to "taki lepszy xxanaxx" i ja się pod tym podpiszę, ale nic nie odbierze mi wieczornej przyjemności w słuchaniu właśnie takich fajowych EP-ek. –J.Marczuk
Night Marks Electric Trio są wyszkolonymi zawodowcami. To nie umyka uwadze od pierwszych sekund obczajki ich debiutanckiej EP-ki, którą w końcu wydali po uroczym śmiganiu tu i tam oraz wysyłaniu sygnałów "jak coś wydamy, to rozwalimy kosmos" na featach i remiksach. Wszystko brzmi jak z katalogu Brainfeedera, a przejścia basowe mogłyby się pojawić na Until The Quiet Comes, co na początku bardziej budzi chęć posłuchania sobie znowu FlyLo niż wgłębiania się w EP-kę. Potem jednak, przy przypadkowych spotkaniach ich utworów w radiowym eterze, człowiek zaczyna się łapać na pragnieniu obczajenia, kto napisał ten zajebisty kawałek. -R.Gawroński
Szósta już płyta The New Pornographers niczym specjalnym nie zaskakuje. Dostajemy kolejny zestaw niezłych piosenek, które są za mało intrygujące, żeby chciało się do nich wracać. Za zdecydowaną większość kawałków odpowiedzialny jest A.C. Newman i nie mam z tym problemu, bo wszystkie trzy kompozycje Bejara są dość toporne i należą do najgorszych momentów albumu. Chwilami dobrze się tego słucha: opener ma fajne hooki i miłe dla uche harmonie, "Backstairs" i "Dancehall Domine" dość przyjemne refreny, całkiem podoba mi się też "Hi-Rise" ale w sumie zastanawiam się po co mam poświęcać na tę płytę czas jeśli w każdej chwili mogę odpalić sobie Mass Romantic. Wierni fani zespołu chyba się jarają, a mi nie chce się nawet kręcić nosem, bo dostałem mniej więcej to, zego się spodziewałem. -P.Ejsmont