Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Dziewczyny z Hinds przy swoim debiutanckim LP Leave Me Alone popełniły zasadniczy błąd. Proponują nam dwanaście prostych, nieinwazyjnych utworów, brzmiących jak soundtrack do przejażdżki cabrio przy pobliskiej plaży czy kacowania po całonocnym melanżu u znajomego z basenem w ogródku. Gitary płyną tutaj słonecznie z manierą późniejszych dokonań The Walkmen czy wolniejszych momentów dyskografii Lady Lamb. Takie "Easy" czy "Castigadas En El Granero" to nawet całkiem przyjemne piosenki, z tym, że album ten wydany został w środku zimy! Ja wiem, że w Madrycie, z którego kwartet pochodzi, w połowie stycznia pewnie jest trochę cieplej niż u nas, ale Panie mogły pomyśleć też o reszcie Europy! Jak tu słuchać takiego "Chili Town" przy trzynastostopniowym mrozie za oknem? Dwa wyżej wspomniane bandy wydawały swoje płyty w bardziej sprzyjającej aurze. Wrzucało się takie rzeczy na słuchawki i do rowerowych wycieczek były jak znalazł, a i same kawałki jakieś bardziej zapamiętywalne. W każdym razie, do wakacji to ja już o tej płycie zapomnę, a kciuk może skierowałby się wtedy trochę wyżej. –S.Kuczok
Urodzony w Polsce, a obecnie mieszkający w Brooklynie Jakub Alexander wypuścił niedawno swój drugi album. O ile na debiucie Loyal z niezłym skutkiem zajmował się głównie ambientem w rodzaju, powiedzmy, Tima Heckera, tak na sofomorze poszerzył stylistyczną paletę o puls Detroit, wątki minimal techno czy fluid outsider house'u, a wszystko to zostało przefiltrowane przez ultrafiolet Boards Of Canada. Jak dla mnie producent świetnie na tym wyszedł, bo nie dość, że na Body Complex właściwie brak słabszych fragmentów, to jeszcze spokojnie możemy pobawić się w wyłanianie highlightów. U mnie wygląda to tak: wykazujący pokrewieństwo z wyblakłym techno labelu 1080p "Interior Architecture Software", szukający powiązania z house'owymi poematami Music For The Uninvited "Personal Kiosk", pochmurny, przepełniony niepokojem w duchu "Pillowcase" Dntela, ambientowy "Holographic Lodge" i wreszcie wirujący, elektroniczny quasi-shoegaze w stylu wczesnego Seefeel, closer "Thought Palace". Innymi słowy: nie mogę powiedzieć o najnowszym krążku Heathered Pearls złego słowa, a wręcz przeciwnie – na usta cisną się same pochwały. –T.Skowyra.
"Jet Black, Starlit" – zapowiedź nowej EP-ki A Sunny Day In Glasgow – mogłoby być kakofoniczną, asłuchalną próbą dźwięku, zlepkiem trzasków, lodowatych synthów i nakreślonych gdzieś na ósmym planie gitar. Na szczęście drużyna dowodzona przez Bena Danielsa po latach bojów wie jak okiełznać pozorny bałagan, osadzając go na bardzo przyjemnym szkielecie akordowym i uzupełniając pełnymi dziecięcej euforii melodiami, jakich brakowało mi na niejednym shoegaze’owym rozczarowaniu w tym roku. Mała rzecz, a cieszy. –W.Chełmecki
Haleeka Maula możecie (powinniście) kojarzyć z dość specyficznej EP-ki z 2012 zwanej Oxyconteen, prezentującej intrygujące, autorskie podejście do popularnego w tamtym czasie cloud rapu. Czas mija, dzieci rosną (rocznik '96!) i rzeczy się zmieniają. W 2015 Haleek oferuje nam wyjątkowo dojrzałą wersję współcześnie brzmiącego rapu, bez bengerstwa, bez zamułki. Podkład, częściowo produkowany przez samego Maula, uderza w podobne rejony co ostatnie sztosy Vince'a i nadaje nawijce odpowiednio ponury ton. "Money God" sprawił, że przypomniałem sobie o tym ciekawym typie i teraz z dużym zainteresowaniem czekam na zapowiedziany album Prince Midas. Sprawdźcie singiel i oczekujcie na płytę, bo chyba warto. –A.Barszczak
Wiele dobrego mógłbym napisać o tej piosence: zręczny bitmejking, czar, lukier, sprawność wokalna, wykurwisty hook refrenu, od którego nie sposób się uwolnić. Wystarczy jednak powiedzieć, że jednym z pierwszych skojarzeń dla "First Kiss" jest Just Like You Liz. Czy w 2015 roku istnieje lepsza rekomendacja? –W.Chełmecki
O tajemniczym duecie z Francji, prawdopodobnie z Rennes, jeszcze niewiele wiadomo. 2015 to rok, w którym mamy usłyszeć jeszcze jakieś nowe rzeczy i jest na co czekać. "Quite Like" wpisuje się w poważany przez nas trend prezentowania przejrzystego jak woda źródlana miksu popu i r’n’b. Jest subtelenie, nastrojowo, Francja elegancja. –M.Hantke
Drugi singiel brytyjskiej bandy synthpopowych geeków, który zapowiada ich nadchodzący, szósty w karierze album Why Make Sense?, niczym mnie nie zaskakuje. Produkcja jest, owszem, nienaganna, wokale ładnie kołyszą, końcówka całkiem daje radę, ale ostateczny efekt jest taki, że wszystko jest tu nieostre i w konsekwencji po pięciu minutach już nie pamiętam o tym numerze. Może po raz kolejny brakuje Brytyjczykom hooków, które zresztą ostatnimi czasy (od drugiej płyty, hehe) średnio im wychodziły i inni ze Zjednoczonego Królestwa robili to znacznie lepiej (Friendly Fires, anyone?). Wszystko możliwe. Na pewno rzucę uchem na ich nadchodzący krążek z recenzenckiego obowiązku, ale czy odnajdę na nim bardziej udane numery? Śmiem wątpić.–J.Marczuk
Andrew Hung postanowił nie być gorszym od Blanck Massa, swojego kompana z Fuck Buttons, i zdecydował się wydać pierwszy sygnowany własnym imieniem i nazwiskiem materiał. Abstrakcyjna debiutancka EP-ka Rave Cave popełniona jest niemal w całości na przenośnej konsoli do gier Nintendo Game Boy i doskonale koresponduje z niedawno publikowaną przez nas bitową propozycją na poniedziałkowy wieczór. To mezalians rozczłonkowanej brytyjskiej elektroniki z nostalgią prymitywnego chiptune’u w nieco bardziej pesymistycznym, mniej cukierkowym (aczkolwiek wciąż silnie dyskotekowym) wydaniu niż absolutny faworyt początku tego roku w pokrewnych dźwiękowych kombinacjach – Leno Lovecraft. –W.Tyczka
Jeszcze chwila, jeszcze moment i wielce prawdopodobne, że szykuje się kolejna mocna premiera. A wszystko to za sprawą znanego wszystkim Brytyjczyka Hudsona Mohawke’a, który już w czerwcu wraca z nowym krążkiem zatytułowanym Lantern. Promujący go utwór "Very First Breath” jest prawie tak samo rozbuchany jak produkcje Rustiego, nieco mniej subtelny niż propozycje wydawnicze Obey City oraz wciąż nie tak bardzo widowiskowy jak TNGHT, ale w ogóle mi to nie przeszkadza. Potężne, lśniące syntezatory robią swoje, Irfane na featuringu też daje radę, natomiast charakterny refren z pewnością zostanie mi pod kopułą na dłuższy czas. Oby tak dalej, Hudson! –J.Marczuk
Znane, nieco wyświechtane już tricki stosuje Matthew Herbert w promującym swój nadchodzący krążek The Shakes (premiera już w Dzień Dziecka, zapiszcie to sobie) utworze "Middle". Nadal jest prywatna wersja house’u filtrowana przez charakterystyczny dla Herberta element retro, wciąż są aksamitne wokale, a i w kwestii produkcyjnej zasadniczo bez skazy. Nie jest to może robota tak wybitna, jak na Around the House oraz Bodily Funcions, ale nic nie poradzę, bo właśnie w takiej wersji, jak w "Middle" lubię Herberta najbardziej. To właściwie wszystko, niemniej wtrącę, że ostatnie półtorej minuty, gdy nałożone na siebie wokalne pasma ślicznie korespondują z biciwem i rytmicznym podrygiwaniem gitary, to już czysta rozkosz, mili państwo. –J.Marczuk