Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Jedną z głównych zalet produkcji, która inauguruje współpracę 18-latka ze Szkocji z wytwórnią Soulection, jest to, że nie pozwala się nudzić. Sam przyznaje, że poprzez "Temple" chciał złożyć hołd swoim inspiracjom i wypełnić te kilka minut jak największą ilością pomysłów. Zdecydowanie to słychać. Młodzian zręcznie żongluje różnorodnymi stylistykami, nie tracąc przy tym na koherentności, a na ołtarzu wykreowanej przez niego dźwiękowo "Świątyni" co chwila pojawia się nowa postać współczesnej elektroniki. Pierwsze zapowiedziane wydawnictwo – Short Stories – ma stanowić podróż opowiedzianą przez pięć zwięzłych, lecz jednocześnie eklektycznych gatunkowo historii, ale już po pierwszym kawałku widać, że nawet w obrębie jednego tracka Gellaitry jest w stanie umieścić całkiem sporo muzycznych opowiadań. Moje ulubione? Pojawia się chwilę przed rozpoczęciem trzeciej minuty utworu, kiedy Szkot łagodzi atmosferę, nakładając na przenikające "Temple" synthy kolejną działającą kojąco melodię, by niedługo później wspomóc bongosy hand clapami i soczystym basem. Zagraj to jeszcze raz albo nawet i kilka razy, Sam – widzimy się już niedługo na premierze EPki. –P. Ejsmont
Dziwnie ogląda się ten klip. Wiadomo, że przy takim bicie zwykle leci nawijka o dziwkach, hajsie i koksie, tymczasem tutaj mamy jedenastoletnią Sophię Grace, która rymuje o swojej najlepszej przyjaciółce, a zamiast wyjebanych, drogich samochodów, imprez z wódą lejącą się strumieniami i gołych dup w każdym kącie, mamy przebieranki w gronie dziewczynek, wycieczkę do sklepu z ubraniami, więcej przebieranek, powrót z zakupów z torbami, potem wspólne robienie makijażu, i żeby nie było monotonnie — dziewczynki cały czas tańczą między ujęciami. Wygląda to trochę jak nakręcona na potrzeby najmłodszych wersja Spring Breakers, puszczona w antenowym czasie wieczorynki w Stanach. Wiecie, coś takiego jak szampan Piccolo, który dzieci piją na Sylwestra, żeby móc choć odrobinę poczuć się dorosłym, więc na pewno z socjologicznego punktu "Best Friends" jest zajmujące. Ale żeby nie było — to całkiem kozacki swag-track, bo mała Sophia śmiga po quasi-musztardowym bicie jak pro, właściwie robiąc ten numer. Serio, rzadko kiedy udaje się odnaleźć tyle melodyjnych wokali w podobnych produkcjach. Tak że jeśli ktoś mnie zapyta, na kogo stawiam w przyszłości: na Tinashe, Arianę, Ritę czy Iggy, ja powiem: "Daj spokój, ja tam wolę jakieś młode z podstawówki" –T.Skowyra
Na Ruins Liz Harris odłożyła akustyka w ciemny kąt, usiadła przy pianinie i wyobraziła sobie, że jest Erikiem Satie. Tak przynajmniej twierdzi zachodnia krytyka i ja się z tym zgadzam, o ile odpowiednio grubą kreską podkreślimy słowo "wyobraziła", bo skrajnie introwertyczna propozycja Grouper owszem, ma w sobie coś z nokturnowej, satie’owskiej melancholii, ale – cytując Borysa z jego ćwiartki o Syro – "kunszt jego motywików to inny kosmos". Początkowo miałem w ogóle nie słuchać tej płyty, w myśl tego, co pisałem w przewodniku po tegorocznym Unsoundzie, ale złamałem się pod wpływem wszechobecnego hype’u – jak się okazało, jednego z najbardziej nieuzasadnionych w przeciągu kilku ostatnich miesięcy. Nie chcę przez to powiedzieć, że to jakiś zły krążek. Chcę przez to powiedzieć, że Harris lepiej wychodzą gitarowe drone’y niż nie-gitarowe nie-drone’y i zeszłoroczne The Man Who Died in His Boat cenię sobie znacznie wyżej. Szanuję wyciszenie, pewną harmonię tego nagrania, szanuję również dość ciekawą narrację w "Lighthouse", ale na dłuższą metę laska trochę przymula i z szacunku do swojego czasu raczej nie skuszę się na kolejne odsłuchy. -W.Chełmecki
Niewiele wiem o tych dwóch gościach (nie wiem nawet, czy rzeczywiście to są dawaj goście), ale myślę, że ten błąd naprawię w najbliższym czasie. A to dlatego, że George & Jonathan ulepili całkiem sprawny minialbum, na którym mieszają chiptune, modern funk, electro funk, space funk, boogie funk, a nawet bardziej poszukującą elektronikę czy wpływy PC Music (coś z Maxo na przykład). Brzmią trochę jak Krystal Klear na amfie, a to już całkiem fajnie. Na razie nie ma co doszukiwać się tu rewolucji, ale większość wałeczków to prawilniaki. "Jamn" dryfujący po cybernetyczno-klawiszowych przestworzach, "R U In 2 It" wraz z "Everyday Problems" podróżują po meandrach oldschoolowych beatów, "Canopy", brzmiący jak soundtrack z gry video dla dzieci poniżej 12 lat, cyfrowy footwork "A Brief Moment Of Clarity", ślizgający się po wypolerowanych, klawiszowych sound-krainach "Hurtful Things", czy podniosły "Crystal", to rzeczy, które łatwo wchodzą do głowy i które się pamięta. Trochę mniej podoba mi się naspeedowany "Rock", ze słodkimi wstawkami rodem z Dana Deacona, ale w ogólnym rozrachunku III to interesująca pozycja z kilkoma "hitami na czasie". Będę ich pilnował. -T.Skowyra
Amerykańska wokalistka zamienia kontemplacyjne i nieco nudnawe przy tym r&b na kwiecisty disco-funk. Czy tańczyłbym? Panie, właśnie poprawiam przesunięty w pląsach dywan. –W.Chełmecki
Claire zrobiła utwór dla Rihanny. Rihanna nie chciała utworu, więc Claire zaprosiła ziomka i zrobiła to, co zawsze, ale z przypadkowym brostepem. Jest lato, mnie to nieco grzeje. –F.Kekusz