Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Matt Mondanile – jeden ze skrzydłowych znanych i lubianych Real Estate oraz głównodowodzący projektem Ducktails – znów czaruje. "Headbanging In The Mirror” to rozkoszna indie-popowa sjesta, której nie powstydziłyby się ziomeczki pokroju Maca DeMarco czy Juliana Lyncha, ale wiem, że za tymi gitarowymi plecionkami i osobistymi lirykami może stać tylko autor rewelacyjnego albumu The Flower Lane. To świetny prognostyk przed następnym wydawnictwem i jestem ciekaw, co były chłopak Julii Holter tym razem nam wysmaży –J.Marczuk
Droga obrana przez DeMarco nie przewiduje powrotów. Piosenka mająca otwierać zapowiedziany na sierpień minialbum Another One to idący za ciosem Salad Days, nadal trzymający się ziemi, przejrzysty i starannie dopracowany ukłon w stronę nadchodzącego lata, które spędzicie na lekkiej olewce i pełnej dawce nostalgii. Najlepsze momenty? Szczerze mówiąc, dla mnie to jeden z najlepszych numerów Maca, zbierający wszystko to, czym Kanadyjczyk potrafi naprawdę urzec. Od chwytliwej luzackości zwrotek “Let Her Go” po bitlesowską melodykę refrenu (tenże!). I nawet solówka się trafiła. Oferta prima sort, mili Państwo. –K.Pytel
Pierwsza rzecz, która mi się nasuwa, to charakterystyczne brzmienie tych gości. Gdyby mi ktoś podrzucił ten nowy kawałek Disclosure, pewnie na gorąco i bez podpowiedzi przypomniałbym sobie specyficzną grę werbli, talerzy i basu czy wyciszenia ścieżek, które znamy z Settle, dziwiąc się prawdopodobnie ghetto-house’owym inspiracjom. Z drugiej strony bezpodstawnie, bo Lawrence’owie to otwarte gagatki, a taneczne nurty lat dziewięćdziesiątych to przecież ich piaskownica. Mam jedynie lekki niedosyt, bo kierunek, w którym poszli, musiał utemperować rozpasaną przebojowość – ich główny atut – w imię repetycyjności. Na długości pięciu minut dzieje się dużo dobrego, jednak ostatecznie bez głębszej konkluzji. Wyczuwam albumowość tego numeru i nadal wierzę, że jest na co czekać, ale w tym momencie delikatnie wzruszam ramionami. –K. Pytel
Wracający po wielu latach amerykański duet Daphne And Celeste oraz Max Tundra w roli producenta? Na papierze wygląda to bardzo fajnie, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że Max jest obecnie w całkiem niezłej formie. ”You And I Alone” nie jest może tak rytmicznie poszatkowane i pogięte harmonicznie, jak solowe produkcje Tundry, ale i tak bardzo podoba mi się ta producencka wizja londyńczyka. Faktycznie, jest ciut "weird”, jak chce pan producent oraz wielu zachodnich pismaków, ale chciałbym wierzyć, że stoi za tym minimalistycznym popem zajawka Solex, co można dodatkowo odczuć w świetnym refrenie. Plus i tylko plus za taką robotę! –J.Marczuk
Nie ma co ukrywać, że o Nicole Pfeifer stojącej za projektem Devata Daun moglibyśmy nigdy nie usłyszeć, gdyby nie zaopiekował się nią niedawno Ryan Olcott, którego uważa za swoją muzyczną inspirację. Lider 12 Rods ma wyprodukować całą jej płytę i, wnioskując po pierwszym singlu, wykorzystywana przez niego paleta brzmień będzie nawiązywać do jego ostatnich projektów elektronicznych. W nagraniach Nicole łatwo zidentyfikować jednak idiosynkratyczny pierwiastek świadczący o obecności własnego głosu artystycznego, którego zalążków można się dopatrywać już na intrygującej EP-ce sprzed 4 lat wydanej pod szyldem Nicole and the Avalanche. Nad każdą z jej kompozycji unosi się fantasmagoryczna aura uwypuklona dodatkowo na "I’ve Been Here Before" przez silnie przetworzoną produkcję. Nie przyćmiewa ona bynajmniej umiejętności songwriterskich Pfeifer, które najnowsza piosenka ujawnia przede wszystkim zaskakującym skokiem melodycznym na wysokości wersu "So bright they're lit with expectations". Jeśli na longplayu uda się utrzymać tę oniryczną atmosferę, to powinniśmy otrzymać idealny soundtrack do mistycznych i przepełnionych nostalgią wizji. –P.Ejsmont
Czy gorsze niż beznadziejne, puszczone w grudniu "Inanimate Sensation"? Chyba nie, ale Death Grips wyraźnie ocierają się o dno. Jakieś mostki, psychodeliczne odloty i wiecznie nieumiejący rapować MC Ride. Meme rap nudzi się w okolicach drugiej minuty "On GP", a wiara w wielkość i epokowość tego (jak obwieszcza najnowszy album The Powers That B, Disc 2: Jenny Death) rap-rock bandu prawdopodobnie wynika tylko z przyzwyczajenia oraz miłości do dzieł w pewien sposób szokujących formą, jak pierwszy mixtape czy długogrający debiut The Money Store. Zresztą o Gripsach jeszcze parę słów powiemy, ale to w kolejnym odcinku. –W.Tyczka
"Doda NAGO na koniu!" alarmowały serwisy plotkarskie zapowiadając nowy singiel samozwańczej królowej. Spoko, tylko każdego w miarę ogarniętego słuchacza średnio takie pierdololo obchodzi. Ja również "nie paczę" tylko słucham i to co usłyszałem okazało się niezwykle intrygujące. Po obiecującym "Wkręceni (High Life)" Doda zdaje się iść śmielej w kierunku miękkiego popu i trudno tego nie propsować. Wreszcie nie ma darcia ryja znanego z Virgin i z czasów ostatniego LP. I choć samo to byłoby podstawą do łapki w górę, to chciałbym zwrócić uwagę, że naprawdę fajnie zrobiony jest ten wałek od strony producenckiej i nie miałbym nic przeciwko, gdyby takie oblicze miał przybrać polski mainstream w 2015 roku. –K.Bartosiak
Ślizgowa ludożerka czekała w napięciu, Duchu był anonsowany jako młoda nadzieja, a recepcja o dziwo też bardzo pozytywna. Zupełnie tego nie rozumiem. Koleś mieszka w UK, no ale jednak siara jest siarą. No bo siarą jest taki refleksyjny emo-rap w typie 18L spotyka Gutka, nawet jeśli w podkład wepniemy egzystencjalne boleści Casha, odgłosy zapalanych zapałek i refleksyjne pianinko. –M.Zagroba
W press kicie czytamy, że piosenka "jest manifestem dotyczącym niestety aktualnej sytuacji w kraju, są to tylko słowa – ale od słów zaczynają się zmiany". A brzmi rzeczywiście jak protest-r’n’b, wkurwiona ballada w stylu Destiny’s Child, czyli zabawnie i papierowo. Cleo coś śpiewa o tym, że "nie chce zamku z kart, kaaart, chce normalny dom" (takie nawiązanie popkulturowe jak sądzę) i że "wasze zamki z kart ciągle niszczy wiatr". Jakoś nie przewiduję, żeby od tej pieśni miała się zacząć rewolucja. GDZIE CYCKI? –M.Zagroba
Ach, Donatan! Ostatnio było o nim głośno w toku wymiany uprzejmości z pierwszą damą polskiego street-fightingu, Rafalalą, ale to nie ociekające błyskotliwością wypowiedzi wynoszą go na pozycję bohatera krajowej popkultury. To jego misja. "BRAĆ" nie bierze jeńców. Znów nasz wschodnioeuropejski Zulus Czaka wyrasta na ambasadora słowiańskiej krwi, heroicznie dźwigając na barkach ciężar etnicznej tożsamości swoich rodaków. Niemcy, Grecy, Francuzi: wszyscy są umoczeni, wszyscy klękają przed słowiańskim panem, gdy tylko przyjdzie zasiąść z nim do wódki – deal with it. W łączeniu rozrywki z edukacją jak zwykle pomaga Donatanowi przepięknie operująca manierą Tatiany Okupnik Cleo, a świetny featuring zalicza zespół Enej, wprowadzając obowiązkowy element biesiady i zwrotkę po ukraińsku, której nie trzeba tłumaczyć, bo instynktownie zrozumieją ją przecież wszyscy, którym nieobce są dogmaty panslawizmu. Ja pierdolę, świat oszalał. Poważnie: gdy widzę, jak przez 3 dni coś tak karygodnie złego (muzycznie, tekstowo, ideowo, whatever) zostaje wyświetlone niemal 3 miliony razy, zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby – jak Miles Monroe z allenowskiego Śpiocha – obudzić się za 200 lat. Na szczęście w sukurs przychodzi mi sam Donatan, radząc, by traktować to wszystko z uśmiechem. Dzięki, mistrzu! –W.Chełmecki