Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Muzyka z H&M, serialu TVN-u, reklamy, dla wychowanego na Trójce, dla studentek polonistyki, gimbazy, czy fanbojów Porcysa – wiadomo, że wszyscy operujemy takimi uproszczeniami, choć to dosyć wkurwiający i dziecinny sposób reagowania na muzykę. Przewrotnie przypadkowe zajrzenie w świat "muzyki dla" może być odświeżające. "Poskładaj Mnie" relaksuje mnie totalnym oderwaniem od modnych brzmień – to jest utwór z pespektywy "ogarniętego millenialsa" (ah te podziały i łatki) zupełnie obleśny. Radiowy pop o reggae'owym wajbie w klimatach hitów z ubiegłej dekady – "Stars Are Blind" i "What's In It For Me" oraz melodii pożyczonej z okropnego "E.T." Katy Perry – rozumiem, że to może nie brzmieć zachęcająco. Ale jest tu po prostu jakaś niezobowiązująca piosenka, która sprawia, że mam ochotę usiąść z kubkiem herbaty i obejrzeć Listy Do M. Kumam jeśli nie chcecie dopuścić do siebie takich myśli, ale dajcie spokój, myślicie, że do końca życia będzie chciało wam się jeździć na jakiegoś OFFa czy inny Audioriver? –K.Babacz
Udana zapowiedź Familiar Touch rozbudziła apetyt na całkiem solidny materiał. I w sumie nie ma powodów do narzekań – kanadyjskie trio na tegorocznym albumie udanie rozwija wątki podjęte na Perpetual Surrender. Wciąż mamy dużo melancholijnych synthów przetworzonych przez chillwave'ową wrażliwość, szczyptę r&b i downtempo. Pop-ambientowa konwencja nie uległa wielkim zmianom, ale to wcale nie jest jakaś wielka wada Familiar Touch. To co najciekawsze, to właśnie drobne przesunięcia w obrębie dobrze znanych form (bonusowe post-disco w końcówce "Slipping Away"). DIANA to taka odmiana "indie popu", którą prezentuje choćby Yumi Zouma czy TOPS w ich wolniejszych kawałkach (np. "Outside"). Patrząc z innej perspektywy, kontynuuje i rozwija stylistykę ejtisowej balladowości opartej na czasem delikatnych, a czasem majestatycznych synthach. Pozorna skromność kompozycji zawsze jest wyrównana ciekawymi motywami, jak np. balearycznym basem, czy chwytliwym hookiem. Familiar Touch odbieram trochę na tej samej zasadzie co twórczość Sade – lekka zmiana nastawienia do "piosenkowości" pozwala ulec tej rozkosznej, często repetycyjnej mgiełce. I znowu się udało. –J.Bugdol
Nowej EP-ki Dark0 możemy spodziewać się na dniach i zdaje się, że pośpieszyli się wszyscy, którzy po dość rozczarowującym, mroczniej zabarwionym Solace postawili na enigmatycznym producencie krzyżyk. "Forever", promujący zatytułowane Oceana wydawnictwo singiel, eksponuje bowiem to, czym Londyńczyk zachwycił nas na Fate: intuicję rytmiczną, świeże spojrzenie na konstruowanie wzorków i wyczucie w operowaniu hipertekstualizmem, tym razem w wersji tumblrowej. Dziś nie wiążę już z Dark0 takich nadziei, jak jeszcze dwa lata temu, ale wciąż jestem pewien, że stać go na wiele. A czy wystrzeli właśnie teraz? Tego dowiemy się niebawem. –W.Chełmecki
Wcześniejsze single Dua Lipy z "Be The One" na czele, zrobiły na mnie zdecydowanie większe wrażenie. Mimo że nie zwiastowały jakiegoś wielkiego przetasowania w świecie mainstreamowego popu, ale na pewno wzbudziły apetyt na naprawdę nośny debiut płytowy. "Blow Your Mind (Mwah)" rozczarowuje sinusoidalnym poziomem intensywności. Rozpoczynamy od intra snutego do naprawdę soczystego EDM-owego refrenu – największego atutu piosenki, ale niestety z jego końcem zataczamy koło i okazuje się, że tamten wstęp był jak każda kolejna zwrotka, przez co łatwo stracić uwagę. Rozpędziliśmy się do odpowiedniej prędkości, czujemy wiatr we włosach, ale nagle dajemy po hamulcach, bo przed nami światła zmieniły kolor na czerwony. I tak co skrzyżowanie. Jeżeli Brytyjka w przyszłych numerach będzie obdarzać mnie takimi pocałunkami, których czułość nieznacznie przewyższa witanie się z ciocią na imieninach, wolę pozostać we friendzone. –A.Kasprzycki
U Katie Dey bez zmian. Rok po premierze doskonale przyjętego bandcampowego debiutu asdfasdf, hipnagogiczna księżniczka postanowiła pójść za ciosem i wypuściła kolejny pokręcony materiał utrzymany w duchu DIY bedroom popu z drugiej setki najczęściej odtwarzanych w tym miesiącu na SoundCloudzie piosenek. Na Flood Network nie brakuje gitar, ciepłego glitchu, ledwo słyszalnych linijek i niezrozumiałych elektronicznych figur. Wszystko 100% lo-fi – ale nie z przymusu, a z wyboru. Niestety dłuższy materiał ma ten mankament, że każda kolejna minuta obniża tę cholerną siłę rażenia, którą epatowała zeszłoroczna krótkograjka. Stanęło więc na tym, że u Dey można się zachwycać niesłychanym wyczuciem (bo mianem "etatowej songwriterki" takich zjawisk się nie nazywa) w dadaistycznym wyklejaniu tych gatunkowych mozaik, ale bez treściwych, skondensowanych quasi-singlowych petard, do spotkania artysta-słuchacz może dochodzić nieco rzadziej niż raz w miesiącu. –W.Tyczka
Nie będę owijał w bawełnę – z d&b nigdy nie było mi specjalnie po drodze, znaczy się – może i byłoby, ale nie miałem nawet większej okazji tego zmienić, przekonać się o tym. Wtem, całkiem przypadkiem, natrafiłem na Mellow Vibe i muszę przyznać, że żałuję swojej wstrzemięźliwości. Pod aliasem DJ Zozi, kanadyjska producentka, znana wcześniej jako D. Tiffany wysmażyła, ponownie pod egidą 1080p, świetny, zwarty materiał, który zrzuca okowy outsider house'u i rzuca się rozkoszne fale, rozmarzonego, sennego jungle. Nic nie poradzę na to, że te dwadzieścia minut najbardziej kojarzą mi się z beztroskimi czasami grania po nocy w pierwszy Unreal Tournament. Ilekroć słyszę tytułowy track, przed oczami stają mi dwa zamki zawieszone w przestrzeni z mapy "Facing Worlds". A z moich ust trudno o lepszą rekomendację. –A.Barszczak
Oczywiście już wcześniej zdawałem sobie sprawę z istnienia DJ Earla, nawet zdarzyło sprawdzić mi się jego poprzednie materiały, ale dopiero informacja o EP-ce z gościnnym udziałem Oneohtrix Point Never prawdziwie mnie zelektryzowała. I cóż, nie zawiodłem się. Co prawda nie zmienia sposobu w jaki patrzymy na footwork, ale zastanawiam się czy nie jest to najlepsza rzecz z gatunku od czasów epokowego Double Cup. Każdy z ośmiu kawałków jest interesujący i wielowątkowy; oprócz agresywnych rytmów, tak charakterystycznych dla tej stylistyki obfituje w interesujące tekstury i różnorodne podejście do teklife'owych konstrukcji. Całość jest bardzo słuchalna w warunkach "kanapowych", czego niestety nie można powiedzieć o lwiej części juke'owców. Ale jakie to ma znaczenie gdy najjaśniejszy punkt programu, "Smoke Dat Green" tak bardzo przypomina sami wiecie kogo... –A.Barszczak
Ech... Chciałbym rozpływać się nad kunsztem Give A Glimpse Of What Yer Not, ale to naprawdę jeden z tych albumów, na których literalnie "wieje nudą". Późne lata osiemdziesiąte w wykonaniu (wtedy jeszcze jako Dinosaur) tercetu: Mascis, Murph, Barlow, to piękny triumf gitarowej innowacyjności, natomiast współczesną działalność post-reunion skojarzyć można z pakowanymi mrożonkami wyprodukowanego w Stanach (chwytliwego) alt-rocka z długim terminem przydatności do spożycia. Kolejny pomnik wznoszony pozornie prostemu najntisowego riffowaniu, obsesji na punkcie repetycji i przecinającym kompozycje wpół solowym odlotom J. Inny rodzaj muzycznej agresji i podobny "bank" fraz melodycznych, i mimo energetyzującego openera, "Going Down" (ten dziki jazgot wzmacniacza na początku utworu!), gdzieś na wysokości "Love Is..." wszystko rozjeżdża się jednocześnie stając dziwnie "znanym". B-sides b-sides'ów Farm, czyli najprościej rzecz ujmując – piosenki będące mniej urodziwymi siostrami indeksów z Beyond? Mimo wszystko podziękuję i pozostanę przy "Said The People". –W.Tyczka
Istnieją przynajmniej dwa powody, dla których warto sprawdzić tegoroczny album amerykanów z Deerhoof, jeśli przypadkiem gdzieś umknęła Wam ta płyta przy natłoku wakacyjnych premier. Po pierwsze, Greg Saunier to jeden z najlepszych perkusistów na świecie, koniec i bomba. Po drugie, La Isla Bonita to moim skromnym zdaniem ścisła czołówka albumów grupy, więc można było przypuszczać, że Kalifornijczycy są w formie. Zewsząd biją głosy o powrocie gitarocentryzmu na The Magic. Indeks trzeci, niespełna dwuminutowy "That Ain't No Life To Me" zdaje się potwierdzać te zdania, to garażowy punk w czystej postaci.
Ale nie sposób obrażać się na taki obrót spraw, nikt tak pięknie nie traktuje gitar jak ta czwórka. W otwierającym zestaw "The Devil And His Anarchic Surrealist Retinue" w ciągu trzech minut otrzymujemy kolejno tnący riff, drugoplanowe arpeggia, wysokie ozdobniki, nawiedzony slide i funkujący motywik w mostku. A im dalej tym lepiej. W "Criminals Of The Dream" z chmurkowego, syntezatorowego intra wyłania się stonerowy riff, a całość wieńczy romantyczna, świetnie rozpisana koda. "Model Behavior" to wyładowania elektryczne na tle rozbudowanej sekcji rytmicznej, a mój faworyt "I Don't Want To Set The World On Fire" to zabawna interpretacja klasycznej kompozycji The Ink Spots. Deerhoof wciąż dają radę. –S.Kuczok
Pamiętacie jeszcze to kanadyjskie trio? To w końcu oficjalni Porcys Darlings, więc wypada sprawdzać, jak sobie radzą. A okazuje się, że dzieje się u nich bardzo dobrze, bo całkiem niedawno wypuścili nowy numer potwierdzając tym samym, że zasługują na zaszczytne miano jednych z naszych ulubieńców. "Slipping Away" to wakacyjna mikro-suita zbierająca w sobie wiele dobra – mamy lekko tajemnicze intro, trochę funku doszlifowanego synthami, są soulowe śpiewy, orientalizujące motywy, a na końcu całość dryfuje w stronę rozgrzanego post-disco. Wszystko zgrabne, soczyste, zwiewne i aż chce się ripitować. Jeśli to jest zapowiedź większego materiału (a ponoć jest), to naprawdę jest na co czekać. –T.Skowyra