Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
"Confetti to przestrzenne dźwięki i krótkie historie o otaczającej nas codzienności. Cztery różne osobowości, cztery różne spojrzenia na muzykę i mnóstwo pomysłów stanowi odzwierciedlenie nazwy zespołu" – jakkolwiek miałko i oklepanie nie brzmiałby ten opis grupy na bandcampie, wygląda na to, że w stolicy powstał zupełnie nowy zespół, który celnie trafia na listę rodzimych wykonawców gitarowego popu. Czy ktoś wie, co się dzieje z Crab Invasion? Czekam i czekam na nowy materiał i nic, ale w sumie taki "Lunatyk", może być całkiem niezłym substytutem Crabów z czasów Extend Your Life (w dodatku w polskojęzycznej odsłonie). Poza "Lunatykiem" na EP-ce znajdziemy tylko dwa inne utwory, czyli "Przyjdzie Taki Dzień", gdzie mówiąc w skrócie panowie zdradzają chęć "żeby każdy na juwenaliach ich znał, żeby małolatki krzyczały łaaał" i "Nuda", którą poza tekstem wyraża tykająca gitara i ogólny brak szczególnego pośpiechu. Pierwsze wydawnictwo Confetti pozostawia pozytywny niedosyt, bo po zaledwie trzech utworach ma się ochotę na więcej, a widać, że Warszawiacy mają szansę zaskoczyć nas swoim Terroromansem, czego oczywiście im życzę. –A.Kasprzycki
Cellars to projekt mieszkającej w LA Alle Norton, która fascynuje się ejtisową dekadą w popie z electro oraz synth-popem i italo na czele. Jej debiut Lovesick doskonale to odzwierciedlał, bo w końcu brzmiał jak coś z pogranicza Ladytron czy Client. Na szczęście urodzona na początku lat 90. Alle szybko zareagowała i za produkcję sofomora Phases odpowiada sam Rosenberg (a lista gości na krążku również daje radę – m.in. Dâm-Funk, koleś z HEALTH czy koleś z Shabazz Palaces). Nie bez powodu, ponieważ Norton wyraźnie porzuciła plastikowy sound na rzecz szlachetnych klawiszowych melodyjek i równie eleganckich, wzniosłych refrenów – oczywiście wszystko rozgrywa się na ejtisowej płaszczyźnie.
Polecam uwadze zwłaszcza stęskniony, nocny synth-dance "Do You Miss Me?", błyszczącą jak perłowy naszyjnik, soft-rockową balladę "Still In Love" lekko przywołująca Fleetwood Mac, lekko Prince'a (wciąż trochę do mnie nie trafia, że już go z nami nie ma...), mocno czerpiący z debiutu Madonny "I'm Feeling" i wreszcie naznaczony piętnem "Black Balleriny", opatrzony wkręcającym się hookiem "Nighttime Girl". Phases pozostawia jednak mały niedosyt, bo to mogłaby być płyta rozsadzająca ten rok, a trochę jej jednak brakuje. Ale to nic, bo i tak Alle z pomocą ziomków wyczarowała całkiem urzekającą kolekcję, którą musicie sprawdzić. –T.Skowyra
Charlotte Lindèn Ercoli od jakiegoś czasu wrzuca sobie na SoundClouda swoje sypialniane nagrywki pomykające między chillwave'owym vibem, dyskretnym italo i delikatnym dream-popem. Najnowsza z nich, czyli "I Know You Love Me, But Do You Think Of Me, Romantically" może i jest trochę niedbale, lo-fi'owo sklejona, ale za to kojarzy mi się z jakimś bezbronnym popem Sally Shapiro czy wczesnej Annie, a nawet brzmi trochę jak zaspana Madonna z lat osiemdziesiątych. I nie chodzi tylko o wycofany, skryty w miękkiej powłoce wokal, ale ogólnie o przyjemny, senny drive wirujących synthów cedujący uroczy refrenik. Ciekawe, co w przyszłości wykluje się z tego niepozornego projektu, jakim jest Charles. Warto obserwować, bo coś czuję, że na jednym dobry tracku się nie skończy. –T.Skowyra
Nie wiem, co pomyślicie o tej jednak instrumentalnej wiązce dźwięków, ale moim zdaniem duet Michael David i Tyler Blake lekko nawiązuje do eterycznego dance-post-popu Jensen Sportag. Chodzi mi o fikuśne, synthowe melodyjki (choć tak rozgałęzionymi liniami melodycznymi ta dwójka już nas raczyła) i przede wszystkim o pourywane, zgrabnie wtopione w elegancki, synth-popowy tok nagrania, skrawki i pasemka przetworzonych wokaliz. Natomiast sercem "Grecian Summer" jest rozkosznie rozlewający się po pasmach produkcji, truskawkowy sorbet na wysokości 2:04. A właśnie – produkcja też palce lizać, zatem jeżeli cały zbliżający się materiał Classixx (bo rozumiem, że to jest właśnie pierwszy zwiastun) będzie równie pyszny, to ja nie mam pytań. A na razie będę się cieszył tym, że greckie lato może mieć balearyczny posmak. –T.Skowyra
Ze sporym opóźnieniem Charlotte Emma Aitchison podczepia się pod sztandary PC Music. Powołała nawet do życia własny label Vroom Vroom, w którym to właśnie wypuściła swoją najnowszą EP-kę. Taki ruch, choć wydaje się odważny, uświadamia tylko, że Charli jakoś nie do końca wie, w którą stronę podążyć – przecież grała już chartsy, gitarowy pop czy coś w rodzaju cloud rapu. Vroom Vroom to jej kolejna wycieczka, do której na pewno dobrze się przygotowała (wzięła ze sobą takie postaci jak Sophie czy Hannah Diamond), ale której efekt jest daleki do porywającego. Jeszcze na wysokości openera wszystko zdaje się być interesujące: zmutowane, fakturowe wtręty udanie korespondują z niewinnym chorusikiem, tworząc toksyczny związek. Duet z gwiazdeczką PC Music w obłąkanym ecstasy party "Paradise" zdominował Sophie, ale nie wydobył z siebie niczego, co wwierciłoby się do głowy. "Trophy" sprzedaje kolejne przekombinowane struktury od Samuela Longa, a kończący całość "Secret (Shh)" sytuuje się gdzieś pomiędzy całym tym vroomowym wariactwem. No więc mój audyt o EP-ce brzmi tak: fajnie Charli, że spróbowałaś czegoś innego, ale weź się wreszcie za zajebiste numery ze sztos refrenami, okej? –T.Skowyra
Tworzenie mash-upów, które brzmią dokładnie tak, jakby na jednym odtwarzaczu puszczo jednocześnie dwie niezależne i niezwiązane ze sobą ścieżki powinno być surowo zakazane. Melanż coltrane’owskiego saksofonu z dronowymi pasażami składu O’Malleya musi stać się czymś więcej niż ciekawostką – to powinno być spójne, przystawać do siebie nawzajem na całej rozciągłości, a nie tylko w jednym, zaskakujący dobrze zestawionym "Peace For Bathory Erzebet” (Bohren sięgający wyobraźnią dalej niż wyimaginowane soundtracki do neo-noir movies). Pożywka dla melomanów kochających egzotyczne konfiguracje figurujące na okładce albumu, ale nic poza tym. A jeśli chodzi o solidny mash-up artystów z dwóch zupełnie różnych muzycznych światów, to odsyłam do wzorowego Aphex Swift z poprzedniego roku. –W.Tyczka
Zaśpiewany przez Cyndi Lauper na początku lat osiemdziesiątych popowy klasyk w rękach tercetu z Portland uwypukla jedno – u Chromatics wciąż bez większych zmian. Ruth Radelet w schematyczny już sposób czaruje podobnie poprowadzonymi wokalizami, a Johnny Jewel odurza plastikowym, cloudowym drum kitem tak charakterystycznym dla pościelowych chillwave’owych producentów sprzed kilku wiosen. Ale nie to jest najgorsze, bo najbardziej boli fakt, iż mimo nie opuszczającego mnie przez cały utwór wrażenia, że słyszałem podobne piosenki na co najmniej dziesięciu undergroundowych SoundCloudach, to wciąż nagranie to porywa. Tacy trochę Majestic Casual współczesnej muzyki rozrywkowej. Niczym nie zaskoczą, ale wciąż słucha się tego może bez wypieków na twarzy, ale na pewno przyjemnie. –W. Tyczka
Something nie był może wielkim albumem, ale perspektywa usłyszenia zabarwionych dream popem eightiesowych synthów i panującego nad tym wszystkim głosu Caroline Polachek sprawiła, że wieść o wypuszczeniu zapowiadającego najnowszy krążek duetu singla "Ch-Ching" przyjąłem ze sporym entuzjazmem. Czy to nowe "I Belong In Your Arms" lub "Ghost Tonight"? Nic z tych rzeczy.
Opisywany tu numer przypomina raczej napisany przez Polachek dla Beyoncé "No Angel". Zamglone, zwiewne podkłady zostały zastąpione przeciętnym mainstreamowym brzmieniem. Wybijające się na pierwszy plan dęciaki, nowoczesne bębny i nieznośny tytułowy hook nie należą do właściwości, z jakimi kojarzył mi się Chairlift. "Ch-Ching" ratuje generyczny, ale za to całkiem chwytliwy refren. Miejmy nadzieję, że singiel to tylko zmyła przed prawdziwym powrotem. –P.Ejsmont
Crystal Castles zaliczam do kategorii bandów, które na płaszczyźnie stricte jakościowej prezentują się raczej średnio, za to są dosyć wpływowe. Formuła, wokół której zbudowany został cały sound CC, jest jednak na tyle wytarta, że nie robi już specjalnego wrażenia nawet w interpretacji młodszych, zdolniejszych kolegów (przykładem ostatni Doldrums). Spodziewałem się zatem dramatu na miarę ostatnich dokonaniach Interpol, lecz o dziwo "Deicide" tego nie potwierdza. Utwór prezentuje się całkiem znośnie i nie wypada wcale tak archaicznie, jak to sobie wyobrażałem. Chciałbym nawet, aby była to zapowiedź drugiego oddechu w twórczości projektu, lecz nie mogę odpędzić od siebie myśli, że to jedynie odroczenie egzekucji. –M.Lewandowski
Jak lekko refren się tu podrywa z tego przyjemnego i prostego podkładu, w zasadzie niczego nie zmieniając w kwestii kompozycji. Unosi się wraz z wokalami Elizabeth Harper, poprzedzony krótką pauzą i wzbogacając bas delayem, a potem wraca do punktu wyjścia. Niby nic się nie stało, a tyle radości. I Mess Kid, i Moroder maczali tu palce, ale chociaż ciężko rozstrzygać, kto gdzie, to i tak cieszy mnie myśl, że ta miła, frywolna piosenka z nadchodzącej EP-ki “Movies”, zaskakuje witalnością, której pod koniec jeszcze więcej wyciska, dając do myślenia tuzinowi o pół wieku młodszych od Giorgio synth-popowców. –K.Pytel