SPECJALNE - Rubryka
Wydaje mi się: 1080p
9 grudnia 2014Grafikę przygotowała Joanna Andrzejewska.
Od-od... Od czego ja bym zaczął? Wiecie co, chyba zacznę od tego: w czerwcu 2013 pochodzący z Christchurch, drugiego co do wielkości miasta Nowej Zelandii, Richard McFarlane, fan dziwacznej muzyki elektronicznej, o której pisał (lub nadal pisze) na łamach Ad Hoc, w nieistniejącym już Altered Zones i przede wszystkim na swym blogu Rose Quartz, postanowił założyć własną wytwórnię. Miało to miejsce w Vancouver, a więc McFarlane zmienił Nową Zelandię na Kanadę, aby tam zająć się swoim nowym, bardzo ambitnym przecież projektem.
Skromny label otrzymał nazwę 1080p, ale wcale nie chodzi o jakość soundu. Jak wyjaśnił sam McFarlane, w nazwie nie ma też paradoksalnego podtekstu dla zahaczającego czasem o lo-fi sznytu nagrań z wytwórni czy nawet nośnika (zrezygnowano świadomie z winyli i kompaktów, albumy ukazują się tylko na kasetach oraz w formie cyfrowej). Pomysł wyszedł od obserwacji przełożonego, jednego z gości w typie "na co dzień styl jak na wesele / gant-ele / włosy natarte żelem", noszącego fedorę i uzależnionego od najnowszych tudzież najbardziej luksusowych technologii. I ten obraz został przetrawiony w umyśle McFarlane'a w taki sposób, że powstała taka, a nie inna nazwa. Ale od nazwy ważniejsze jest to, na czym i na kim skupia się 1080p. Może najpierw przejdźmy do tej drugiej kwestii.
Jak łatwo się domyślić, McFarlane spędza wiele godzin na wyszukiwaniu młodych talentów, przeglądając najróżniejsze SoundCloudy, Bandcampy czy YouTube'y. Dlatego w ofercie oficyny zjawią się ludzie z całego świata, choć boss stara się stawiać na lokalnych, czyli mieszkających i działających w Kanadzie, artystów. Na początku może nie było tak łatwo, ale przy pomocy mediów, blogów oraz portali muzycznych i społecznościowych (bardzo ważnych dla McFarlane'a, bo dzięki Facebookowi czy Twitterowi może prowadzić swoje promocyjne kampanie na całkiem dużą skalę, co często podkreśla) udało się zwrócić uwagę na skromną firmę promującą i wydającą niezależnych grajków, tworzących swoje kawałki najczęściej gdzieś w zaciszu domowej sypialni. Dlatego dziś szef labelu pewnie co jakiś czas dostaje demówki i może z nich wybierać te najciekawsze i najlepiej pasujące do linii programowej 1080p, o której teraz kilka słów.
Sam sprawca zamieszania określa sound labelu jako "peripheral dance music". W katalogu znajdują się wykonawcy z pogranicza techno, ambientu, laptopowych eksperymentów, grania lo-fi, hip-hopu, deep-house'u, industrialu, chillwave'u, vaporwave'u, footworku, post-disco, IDM-u czy outsider house'u, zawsze jednak czuć w nagrywkach undergroundowy posmak, no i oczywiście filozofię DIY. Rzeczywiście można powiedzieć, że wszystko kręci się wokół tanecznej muzyki, ale wiele wydawnictw przekracza ten schemat, poszukując jeszcze dalej i jeszcze głębiej. Dlatego właśnie 1080p jest jednym z ciekawszych i najprężniej rozwijających się obecnie niezależnych labeli, któremu warto się przyglądać. Jeśli zupełnie nie macie pojęcia, jaki kod przypisany jest do oficyny McFarlane'a, sprawdźcie poniższy przegląd wszystkich wydawnictw, jakie do tej pory ukazały się w 1080p — na bank wyłowicie coś dla siebie. Kończąc więc to krótkie intro, zapraszam do lektury.

Heartbeat(s)
Home Remedies (2013, 1080P01)
Pierwsza pozycja w katalogu to side-project Markusa Garcii – połówki LOL Boys czy DJ Dodger Stadium, a najlepiej znanego jako Jerome LOL. Rodowodu Home Remedies należy szukać rzecz jasna (choć to album w raczej ciemnej palecie barw) w Detroit, ale woń rozlanej gdzieniegdzie esencji Chicago house'u też łatwo wyczuć. Główna rola już obsadzona, ale drugoplanowe postaci są równie ważne. Garcia całość nafaszerował gęstym nadzieniem i doprawił kilkoma specjalnymi składnikami. Widmowe detale, cyfrowo-dźwiękowe kody, a często wokalne sample wyznaczone na dominujący motyw nadają rytmicznym szkieletom kolorytu i rozmywają prosty zamysł. Wynikają z tego dość interesujące rezultaty. Opener "Hockus Pockus" z Angeliną Lucero na wokalu (współpracowała już z LOL Boys) brzmi jak zagubiony track Andy'ego Stotta z okolic Luxury Problems na ścieżce dźwiękowej Pi. Innym razem forma zupełnie się rozchodzi i jakby rozpada, co można łatwo wyłapać w najmocniej przyciśniętym do parkietu, bagnistym "South Shore". Metalicznie kubistyczne "Long Night Ahead" pełne sub-basów i deep-house'owego feelingu też warto obadać. Tak jak i pozostałe fragmenty, składające się w zwartą i ciekawą konstrukcję, jak na razie chyba najlepszą, jaką Mark Garcia wzniósł w swej karierze.

Tings & Savage
Brain Foam (EP) (2013, 1080P02)
Na drugim wydawnictwie jest dużo spokojniej i bardziej *klimatycznie*. Wprowadzenie odhaczone, rozszyfrujmy więc nazwę. Roland Tings, w cywilu Rohan Newman, gość, który grał house'y w Not Not Fun (EP-ka Milky Way), spiknął się ze swoim ziomkiem, niejakim Nathanem Savage'em, żeby przez kilka dni poimprowizować sobie w starym rządowym budynku koło złomowiska. Już to ma lekko industrialny charakter, ale gdyby tego było mało, miejsce akcji to Berlin. Wiadomo już więc, że nie ma siły, aby z całej akcji mogła powstać płyta country czy gospel. Tings i Savage żenią tu psychodeliczne jazdy oraz kosmische musik z krautrockową motoryką i stonowaną, ambientową powłoką. W dźwiękowych strumieniach Brain Foam nie mogło zabraknąć duchowych pierwiastków Kraftwerka (syntezator w "Sequins" to najtrafniejszy analogon), ale obecność wpływów Klausa Schulze czy podobnych, mniej lub bardziej legendarnych postaci (z nowszych rzeczy może Emeralds) też jest dostrzegalna: wystarczy posłuchać "Werkstat". Z kolei otwieracz "Shiver" kojarzy mi się z poetyką Jeana Michela Jarre'a, ale dawno nie słuchałem typa, więc nie brnę dalej i przymierzam się do lądowania. Fajnie, że duet Tings & Savage postawił na krótszy materiał, dzięki czemu uniknął dłużyzn i niepotrzebnych, rozwlekłych, nudnawych wypełniaczy. W zamian panowie wybrali skondensowanie i konkret. Na pewno Berlin pomógł im w tym wyborze. I bardzo dobrze.

M/M
Midtown Direct (EP) (2013, 1080P03)
Czas na bardziej wymagający materiał, przygwożdżony jednak do schematów techno. Mimo to techno-konwencja na Midtown Direct jest tylko pretekstem do tworzenia eksperymentalnych, dźwiękowych ilustracji. Michael McGregor aka Meadowlands zatapia vintage'owe, przypominające odgłosy statków kosmicznych ze starych filmów sci-fi, sound-skrawki w gęstych, magmowych i szumiących teksturach. Niby nic nowego, ale wszystko zależy od ułożenia poszczególnych cząsteczek i elementów składowych. Weźmy nieco niepokojący "Léger", brzmiący jak niezły soundtrack do bliskiego spotkania z obcymi. Na wypadek, gdyby nie mieli pokojowych zamiarów, łatwiej byłoby ich skierować na jakiś prawilny dancing. McGregor rozkręciłby bibę drugim w kolejce, największym szlagierem EP-ki, "8 (Dub)" — takie popylające w sygnaturze 4/4 space-techno musiałoby spodobać się przybyszom. Pewnie cały nakład Midtown Direct wyprzedałby się podczas jednej imprezy, a wystarczyłoby zapoznanie się z dwoma pierwszymi indeksami. A na pokładzie jest jeszcze zaskakujące oszczędnym cyber-motywem wklejonym w techniczny beat "(Renzo)" i dławiący się rozstrojonym, elektronicznym sprzętem minimal "Souterraine". Zbierając: spoko granie nam tu McGregor prezentuje i właściwie nie jest aż tak trudno, jak się na początku wydawało.

Abstract Mutation
Fake Keygen (EP) (2013, 1080P04)
A to już projekt Nowozelandczyka Jamesa Granta, elektroniczno-undergroundowego człowieka orkiestry. Znany (jeśli ktoś trochę się orientuje) z grania w Shocking Pinks czy Tiger Tones, a także z projektu Spelunks (polecam choćby takie coś). Prowadzi (prowadził?) też swój własny label Vinyl On Tapes, skupiający się głównie na acid-technicznej scenie Nowej Zelandii. Gość ma więc PEŁNE RĘCE ROBOTY, a mimo to udało mu się znaleźć czas na nagranie materiału dla 1080p. Nie odbiega to jakoś mocno od jego wcześniejszych produkcji, ale słychać, że dopasował się do filozofii labelu. Na Fake Keygen spotkamy między innymi zakutą w kajdany techno, post-chillwave'ową lagunę "Expert Loner", trochę monotonne, spartańskie tekno "Indoor Rain", podrasowany orbitalnym sznytem, sączący się w podobny sposób do nagrań Terrego Thaemlitza (Tranquilizer, a jeszcze lepiej Soil), ambientowy wojaż "Open Season" czy podszyty głębokim basem i zamykający wydawnictwo "Wet Fax". To może nie jest najbardziej interesująca czy błyskotliwa pozycja w katalogu oficyny Richarda MacFarlane'a, ale nie zawadzi "looknąć uchem".

Bobby Draino + Xophie Xweetland
Chrome Split (EP) (2013, 1080P05)
Tym razem split dwóch różnych producenckich osobowości. Bobby Draino i Xophie Xweetland nagrali po trzy utwory, a przy "Thom's Dream" połączyli siły. I od tej kooperacji zacznę, bo choć wydaje mi się zdominowana przez "jasną" stronę Draino, to jednak Xweetland podrzuca tu pewnie bardziej rozmyte, nieco marzycielskie plamy, dobrze pasujące do zaciągniętej z Detroit, acid-beatowej podstawy. Jeśli zaś mowa o Xweetlandzie: do jego części pasuje określenie "ciemna strona". Dominują trzeszcząco-szumiące tekstury i industrialna mgławica, unosząca się nad niewzruszonym, automatycznym techno. Dlatego "Diamond Key" brzmi jak metalurgiczny cover Suicide grany w opuszczonej fabryce, "Dipped Cone" to już zupełnie ZŁOWROGIE rzeczy, ale za to "Wandering Connection" brzmi jak lo-fi tribute dla Selected Ambient Works 85-92. Natomiast strona Draino skręca w bardziej przyjazne i cieplejsze rejony. "Crux" i "Float Plane" to oldschoolowe techno z melodyjnym zacięciem i dance'owym przeznaczeniem, a "Weakness" to dość agresywne i rzucające się techno-zwierzę, dosadnie kończące Chrome Split. Zakładam, że dalsza rekomendacja jest zbędna. BTW: fajna, vaporwave'owa okładka.

Young Braised
Japanese Tendencies (EP) (2013, 1080P06)
Jeśli myślicie, że 1080p tylko eksperymentalnym techno stoi, to JESTEŚCIE W BŁĘDZIE, bo czas wreszcie na rapsy i swag. "I am American mentally with Japanese tendencies" rapował Lupe Fiasco w "Gold Watch", co daje odpowiedź na pytanie, skąd wziął się tytuł EP-ki. Ale zostawiając na bok tę (i inne z nią związane) kwestię, sprawdźmy, co tu się gra. Jaymes Bowman, nie dbając o jakość soundu, wpuszcza nas do swojej muzycznej klitki. Razem z japońskim producentem Terio wykminił EP-kę w zamierzeniu undergroundową, stąd jej lo-fi-vintage'owa dusza, choć w tagach obowiązkowo powinny pojawić się też cloud-rap i post-chillwave. Japanese Tendencies wymiata też dzięki nawijkom Bowmana (pojawia się na przykład propsowanie "Enjoy The Silence" Depeche Mode w "Life Is Good” — takie sytuacje), ale przede wszystkim dzięki dochodzącym do głosu vaporwave'owym "zabawom z dźwiękiem" ("Murakami" czy "100% Perfect Girl"), bujająco-oldschoolowym vibe'om ("Life Is Good") czy samplowym wyklejankom ("Feminist" z fajnie wbudowanym chórkiem). Przypomina to trochę takich typów jak Lil B, ale THE BASEDGOD chyba nigdy nie nagrał tak zwartej i równej rzeczy (chociaż kto wie, kto ma czas?). I to stawia Young Braised w naprawdę korzystnym świetle.

Perfume Advert
Tulpa (2013, 1080P07)
Dobra, wracamy na tereny zresorbowane przez techniczny fluid. Perfume Advert to dwaj angielscy producenci: Aaron Turner i Tom Brown. Ich Tulpa zebrała referencje od ludzi takich jak Andy Stott, Ron Morelli, Claro Intelecto, Anthony Naples, Huerco S. czy Actress. Wygląda więc na to, że musi brodzić w gęstym jak grochówka, klaustrofobicznym techno lub w outsider-housie. I rzeczywiście to się dzieje, choć nie mogę sobie odmówić podrzucenia jeszcze trzech tropów. Gdyby Luomo zechciał popykać podobne "mroczne" rzeczy, możliwe, że skrystalizowałoby się coś podobnego do "Lampers". A gdy wdycham "Sand Worm" (hajlajt alert), mam niemal wrażenie, że leci jakiś joincik z Music For The Uninvited, bo to mimo wszystko nie jest ambient-techno, tylko raczej zadymiony deep-house, co mnie mocno zadowala. Z kolei tytułowy błądzi gdzieś po pasmach Loop-Finding-Jazz-Records. Oczywiście panorama całej płyty zdaje się być mocno osadzona pod strzechą technicznej motoryki, jednak stosuje się tu zawsze jakieś detaliczne operacje na tkance (fajnie obtoczony w quasi-dekoracyjnych elementach "Swamp Star"). Polecam wgryzać się w Tulpę "wieczorową porą", wtedy ta mocna i samowystarczalna zawiesina zyska kolejne punkty.

Mind Dynamics
Precision Instruments (EP) (2013, 1080P08)
Amerykanie Daniel Freshwater i Brian Whateverer zaprojektowali, a następnie własnoręcznie postawili kilka stalowych, mocarnych mostów, którym nie straszna ulewa czy rdza. Kluczem Precision Instruments będzie chyba słowo "repetycja", więc ich twórcza metoda jest niezbyt skomplikowana — wychodzą od prostego, technoidalnego motywu, a następnie obudowują go, rozciągają i przeinaczają za pomocą dużej ilości powtórzeń. Wszelkie pogłosy, trzaski i zabrudzenia spawają w jeden solidny głaz. Przyznaję, że nieźle im to wychodzi, choć trzeba się trochę pomęczyć i natrudzić, żeby uznać zakopane w czarnej ziemi "Elegant Vector" za celny strzał (struktura beatu trochę przypomina grajków skupionych wokół labelu Skull Disko). Niemniej jednak zapętlony "Juice Cleanse" oraz jego kontynuacja, w której stawiają na samplowe eksperymenty rodem z płyt Black Dice (nie w tak ekstremalnej formie, ale czuć ten zew), czy oddany w ręce digi-szamanów, oddychający pod wodą drill'n'bass "Praise Hi", to fragmenty zasługujące na uwagę. Pytanie tylko, na jak długo uda im się zainteresować słuchacza.

AT/NU
Psi Grove (2014, 1080P09)
Co widnieje na okładce Psi Grove? Jak dla mnie spód statku kosmicznego, mający za chwilę porwać nowy obiekt do badań. Po space-otwieraczu "Xana", mój sąd nabiera jeszcze większej wiarygodności, ale z czasem trwania płyty trochę upada, bo już drugi kawałek z listy, breakowy "Shift", wygina się i łamie w blasku reflektorów, nie mając raczej za wiele wspólnego z pozaziemskimi cywilizacjami (w dalszej części znajdą się ewentualnie już tylko odpryski). Za to na imprezę wbijają spokojniejsi goście, a wśród nich ambient-house'owy "Subsurface", dwuczęściowy, tytułowy track (pierwszy wyczekuje, drugi "przechodzi do rzeczy"), kontemplacyjne "Distances" i "Lodi" oraz jeszcze paru, których możecie sprawdzić na liście. Dopowiem tylko, że wyposażony w fajny groove basu "Tans" też dobrze odnalazł się pośród całej tej dość NIERUCHAWEJ zbieraniny. Ale bądźmy poważni, bo Igor Ivanov i Sami Blanco może nie są jakimiś maestrami w tworzeniu nastroju, ale robią swoje całkiem porządnie.

Kitkkola
Sarah's Rocks (2014, 1080P10)
Chris Jay Sienkiewicz dopisuje kolejny rozdział do zeszłorocznego 2 Hot 2 Wait, wydanego pod monikerem Coyote Clean Up. Nietrudno wychwycić stylistyczne podobieństwa obu płyt, zwłaszcza, że operowanie hi-hatami jest w zasadzie identyczne, co świadczy o pewnym wytworzonym przez producenta, unikalnym języku. Ale mniejsza o takie drobiazgi: Sarah's Rocks nie jest już house'owym soundtrackiem z sennych marzeń, przynajmniej nie w takim stopniu, jak ostatni krążek CCU. Da się w tych dźwiękach wyczuć odizolowanie, jak gdyby przeniesienie się do miejsca, gdzie pod mrokiem nieba pojawia się tylko pusta przestrzeń. Momentów znamionujących taką optykę jest wiele, bo i obszerny to materiał (ok. 80 minut). Bardziej agresywne beaty, tłoczące się w siarczystej magmie ("Love Tuff" czy "Michilimackinac"), kontrastują z jaśniejszymi i marzycielskimi pejzażami, wciskającymi się w oświetlone dystrykty ("Garbage Heads" lub "Hopeidieinmysleep2nite Dub"). Pojawiają się również bardziej halucynogenne fragmenty, na przykład wieńczący płytę "Problem Time", wpadający w pryzmatyczną pasję kolorów, wirujący "Blue Winking" czy zerkający przez zaciemnioną, osmaloną szybę "Wind Warning 32 2". Składa się to wszystko na różnorodny, wielobarwny kolaż house'owej konwencji i dźwiękowych szmerów unoszących się gdzieś nad opuszczoną metropolią. Nie pozostaje nic innego, jak tylko pogratulować Chrisowi i życzyć kolejnych udanych krążków, takich właśnie jak Sarah's Rocks, a nawet lepszych.

Infiniti
M30 (2014, 1080P11)
"Infiniti (インフィニティ Infiniti?, IPA: [inɸinʲiti]) is the luxury vehicle division of Japanese automaker Nissan Motor Company. Infiniti officially started selling vehicles on November 8, 1989 in North America". Taki wstępniak widnieje w promo przy jedenastym numerze katalogowym w 1080p. Bo Infiniti to również Luke Wyatt aka Torn Hawk — gość, który postanowił nagrać ambient-tribute dla modelu M30, widniejącego na okładce, co chyba już wszyscy dostrzegli. Kolejne indeksy zdają się być samochodowym soundtrackiem z lat 80., stąd ich przestrzenny i oldfashionowy wymiar. Głównymi odnośnikami są dwaj producenci: Christian Fennesz i Tim Hecker. W otwierającym "1-2", na wysokości 1:05, gdzie pojawia się noise'owa wrzawa, mocno słychać to symptomatyczne dla Austriaka podejście do dźwiękowej materii, a dalszy, ambientowy przebieg też przypomina jego soundscape'owy sposób myślenia. W dwóch kolejnych utworach ("1-2 1-2" i "1- 1-2 1-2") zza winkla wyłaniają się bardziej "klasycystyczne" fragmenty (stąd Hecker), okraszone odrobiną psychodelicznego pyłku. W ostatnim "1- 1-2 1-2 1-2", Wyatt sięga po vaporwave'owe narzędzia i wytapia z ich pomocą post-internetową aplikację, co nadaje trochę inny odcień i tak mocno ultrafioletowemu M30. A tak w ogóle, to spoko granie jest.

Karmelloz
Source Localization (2014, 1080P12)
Chyba najmniej przystępne (co nie znaczy, że jakoś ultratrudne) wydawnictwo pochodzącego z Portland producenta podziemnej elektroniki. O to miano może walczyć jedynie z wydanym całkiem niedawno w labelu Hoko longplejem Inversion, bo i na wczesnych rzeczach (Archaic czy KarmellOz) zdarzały się właściwie taneczne tracki (choćby "2 Fucken EZ"), i na późniejszym Bud Air nie brakuje takich akcji. Nie trzeba się jednak niepotrzebnie martwić, bo gość dobrze sobie radzi w każdej obranej estetyce. Na Source Localization dominuje przestrzenna, zanurzona w mroku, ambient-aura. Weźmy przykładowo rozpoczynający krążek "Indian Architecture", który nie tylko zbiera w sobie indiańskie właściwości, ale i z powodzeniem mógłby zostać odtworzony podczas rytualnego pogrzebu jednego z wojowników. Natomiast "Nasa Boyz" tańczy w rytm czarnego, niepokojącego techno, za chwilę jednak album wycisza się i uspokaja dzięki stonowanemu "Squiggles" (podobny klimat reprezentuje "Stranded From Pod"). W "Croisière" pojawiają się bardziej eksperymentalne akcenty, a "Feature Net" to pewnego rodzaju pomost do części albumu, w której pojawia się C Plus Plus — ziomek wtłaczający trochę footworku w te miejscami trupie zmory. I tak "Citrus Acid CPU" oraz "Below Freezing" to coś w rodzaju footwork-ambientu, a dopiero remiks "Nasa Boyz" Plusa jest bardziej ciężkostrawny (w znaczeniu "nie taki lekki"). A na samym końcu DJ Manny jeszcze fajniej miesza ścieżki przy "Feature Net". Cały ten mariaż to bez wątpienia interesujący dźwiękowy seans, więc zachęcam do obczajenia.

Magic Fades + Soul Ipsum
Zirconia Reign (2014, 1080P13)
To jedna z tych płyt, których warstwa dźwiękowa została odzwierciedlona na okładce. Obrazek przypomina trochę screen ze starej gry komputerowej s-f, a miecze świetlne wtrącają wątek post-internetowy. Goście Magic Fades i Soul Ipsum (poza tym projektem obaj nagrywają fajne rzeczy) przeciągają w jedną stronę elektronikę i jej retro efekty specjalne ("Autoerotic Cubicle", "Velour Assassin", "Ozone Rupture" czy "Isolated Chain") w drugą ambientowo-vaporwave'ową mgiełkę ("Spa Finder", "Bahamas Club", "Juicy Torque" albo "Vibe-rations"), a potem zakrapiają cały wywar futurystycznym barwnikiem. Wychodzi z tego całkiem pokaźna rzecz, można powiedzieć, że wręcz odyseja, w końcu atmosfera jest jednoznaczna, a i sześćdziesiąt minut muzyki robi swoje. Mimo długiego czasu trwania, Zirconia Reign nie nudzi (może krótkimi momentami), a takie kawałeczki jak chociażby próbujący zlepić ze sobą pierwiastki tandety Pet Shop Boys i groove'u Giorgio Morodera zbuntowany "Top Flex Kush", miniaturki w stylu basowego wyrzutka "Blue Line" czy kończący nalot "Globex" zapadają w pamięć.

MCFERRDOG
Club Amniotics (2014, 1080P14)
Pora na garść house'owych wibracji dopieszczonych funkowym musem. Ale nie tylko — Max McFerren lubi też bardziej połamaną rytmikę, czasem nawet w sąsiedztwie jakichś zabawnych 8-bitowych wzorków. Mówię tu o "Pauly Amorous", bo reszta Club Amniotics to skupiony na house'owym bicie komplet (trochę cięć jest też w "Vulgar Physics", ale muzyki z gier już nie ma). Co ciekawe, McFerren stawia na *czysty* sound, trochę niezgodny z filozofią 1080p, ale kto by się tym przejmował, skoro "Flautin'" czy "Procurin'" rozbujają swoimi rześkimi, klawiszowymi padami niejednego zblazowanego hipstera, mknący z balearycznym powiewem na piersi, tytułowy "Club Amniotics" ukoi nerwy jak leczniczy balsam, a z pozoru przyczajony hałs "Thesaurus Mode" zabije basowym temacikiem, wyjętym jakby z jakiegoś niezbyt skomplikowanego programu do produkcji pierwszych bitów dla początkujących. W ogóle MCFERRDOG sprzedaje tu dużo humorystycznych jointów, bo przy kończącym dichu "Myst" raczej trudno nie obdarzyć gościa choćby "tym rodzajem uśmiechu, w którym udział biorą tylko wargi". Toteż zabawy na Club Amniotics jest sporo.

Beat Detectives
ASSCOP (2014, 1080P15)
Oakley Tapola, Aaron Anderson i Chris Hontos, czyli Bitowi Detektywi. Trójca ma już na koncie nagrania w 100% Silk (Music 2) czy w Night People (Music... About Time), ale postanowiła zahaczyć też o 1080p, bo w sumie nieźle wpasowuje się w skromne progi tego labelu. Ich ASSCOP to rozkminiony z pomysłem patchwork przeróżnych sampli (od policyjnych syren przez radiowe jingle, wyciągnięte z kaset VHS gadki czy zwolnione, jazzujące dźwięki saksofonu po wyciągnięte z internetowego śmietnika, vaporwave'owe odmęty), zorientowany w stronę techno-rytmu i ogólnego eksperymentalnego pojebania (podczas trzaskania bitów na pewno mieli otwartego YouTube'a w przeglądarce), odnajdującego się zawsze po dobrej stronie wytrzymałościowej granicy. Chyba najlepiej słucha się tego dźwiękowego recyklingu od początku do końca, bo trio zadbało o spójną i przemyślaną narrację kolejnych odcinków płyty, co mocno podwyższa notę. Ale gdyby ktoś pytał o moich faworytów, to stawiam na wywinięty na drugą stronę Chicago house "Oh That Felix", sączący się jak szkic The Samps w remiksie Jamesa Ferraro "Illusion Of A Band" i na zmyślną kopaninę nad synthowymi wodospadami "Numb For You". Resztę musicie dosłuchać sami, najlepiej zaczynając od Wokalnego Raju.

LNRDCROY
Much Less Normal (2014, 1080P16)
Za sterami zasiada LNRDCROY, czyli tworzący najntisowo-lounge'owe techno producent Leon Campbell. Nie gardzi też ambientem i sennym deep-housem, dlatego Much Less Normal to trochę Midtown 120 Blues labelu 1080p. Te dźwięki po prostu się wchłania i fajnie jest rozpocząć od pierwszego w trackliście, burzowego "Sphere Of Influence". Dalej spowity relaksującą otoczką, wyciągniętą jakby z albumów bvdub "Land, Repair, Refuel" ustawia całą podróż. A w jej trakcie przewidziano odwiedziny takich punktów, jak pochłonięty przez Detroit "Eye Of The Wind", liźnięte warstwą retro-klawiszy i psych-odjazdów, umiarkowane prog-techno "Telegraph My Love (Love Mix), roztrzepane bębny na organowym tle w "I Met You On BC Ferries" czy brzmiący jak jakiś rozstrojony remiks z kompilacji The DFA Remixes "If Sylvia Built A House". Ale i tak najlepszym trackiem (i to na luuuuuuzie) jest tu organiczno-staroszkolny pocisk "Slam City Jam (Mix Assist Mix)" z soczystymi partiami perki i perfekcyjnie kontrapunktującymi padami pianinka. Jak tego słucham, to zaczynam tęsknić do muzyki z lat 90., a to znaczy, że nie muszę dłużej rekomendować Much Less Normal.

Auscultation
S/T (2014, 1080P17)
Joel Shanahan zdążył już wyrobić sobie markę na undergroundowej scenie muzyki elektronicznej. W 2012 roku wypuścił w Not Not Fun debiut projektu Golden Donna, brzmiący trochę jak próba zabrania Ovala na klubową imprezę, a w roku obecnym dorzucił sofomor II (tym razem dla 100% Silk), który skłania do snucia skojarzeń w stylu: wyzuty z rave'owej kolorystyki, ale za to wciągnięty do niewielkiego akwarium i szybko oswojony w nowym środowisku Lone. Dla 1080p Shanahan przygotował słaniające się w oparach i smugach lo-fi wyblakłe techno w kojącej oprawie. Zatem Auscultation to podobna wycieczka, eksplorująca mniej więcej te same dżdżyste tereny i grząskie mokradła co Golden Donna, z tym jednak wyjątkiem, że jasnoniebieskie neony klawiszy dają więcej światła i ożywiają wędrówkę (otwierający "Tied" albo "Automated Jade"). Oczywiście Shanhan czasem wyłącza te światełka i wyciąga małą latarkę, dzięki której bada kolejne nieznane miejsca ("Required Light" czy "Ash"). A zakończeniem całej ekspedycji jest kroczący podobną ścieżką do sennych mar z 2 Hot 2 Wait "Found By The Gate", przy czym u Shanahana stężenie hydroksyzyny jest jeszcze większe. Całe Auscultation to świetny soundtrack do zasypiania, ale nie ze względu na nudny tok, tylko błogi, oniryczny vibe.

D. Tiffany
S/T (2014, 1080P18)
Kolejna pozycja, z której Richard McFarlane jest, a przynajmniej powinien być, bardzo dumny. Zwłaszcza, że D. Tiffany już gościł w 1080p (pod aliasem Xophie Xweetland), kiedy wspólnie z Bobbym Draino przygotował Chrome Split (piąta pozycja w katalogu oficyny). Nie będę zestawiał obu płyt, bo to jednak dwa różne wydawnictwa — skupię się na tym, co wykręcił Tiffany. Od razu rzuca się w uszy, że kolo poskąpił na dobry sprzęt i otrzymaliśmy lo-fi sound. Potem do świadomości dochodzi, że na tym konkretnym melanżu gra się deep-house. I to z tych lepszych deep-house'ów, bo całkiem możliwe, że gdyby Michael Greene ze swoim Fort Romeau poszedł w stylistykę lo-fi, to brzmiałoby to mniej więcej jak ten S/T. To skojarzenie przyszło mi do głowy dość szybko, bo po posłuchaniu otwieracza "Tranq Moon" — są tu jakieś afrykanizujące motywy, zaparowane, ale jednak dystyngowane klawisze oraz zapętlone widmo wokalu, czyli "hajs się zgadza". Teraz nie wiem, czy po prostu pozostawić Was z D. Tiffanym, abyście sami mogli gościa przemaglować, czy jednak powiedzieć jeszcze, że podbicie na 1:34 w "Untitled", acid-deep-house'owy "Chains", melodyjka wchodząca w ciemne klawisze "Tiffany Sway" czy przebieranka za Lone'a w "Fade Groove" to chyba najfajniejsze momenty krążka? Chyba wybiorę pierwszą opcję.

Khotin
Hello World (2014, 1080P19)
"Light, textural daydream house from Edmonton's Dylan Khotin-Foote, super melodic and landscape-orientated" — w takiej konkretnej pigułce zamknięto w stylistyczne ramy Hello World w notce na Bandcampie. Można się tylko zgodzić z tym opisem, gdyż faktycznie kanadyjski producent porusza się w tak nakreślonym obszarze. Dodałbym, że nad całością unosi się delikatny zefir, wnoszący do dźwięków nieco odrealnioną mgiełkę. Żeby nie wierzyć na słowo, przysłuchajmy się drugiemu w kolejce "Ghost Story", gdzie nie tylko znajdziemy tę samą opowiastkę o duchach, którą przybliżył już Bradford Cox, ale również trochę baśniowy, trochę kosmiczny vibe, udanie współpracujący z technicznym pulsem. Z kolei "Infinite Jam", nie wiedzieć czemu, odsyła do czasu mody na electroclash, jednak Khotin zmienił mroczną otoczkę na jaśniutki barwnik. Dalej "Flight Theme" to zafrykanizowany taniec na ambientowych obłoczkach, a "Nakhodka" z udziałem Via App kolejny raz pokazuje, że Matt Cutler dobrze odnalazłby się w 1080p (zresztą nie tylko ten track na to wskazuje). Na razie jednak label stawia na takich typów jak Khotin i zupełnie na tym nie traci.

ATM
Xerox (2014, 1080P20)
Pamiętacie Michaela McGregora aka M/M i Aarona Turnera oraz Toma Browna tworzących pod monikerem Perfume Advert? Cała trójka, korzystając z daru internetowej komunikacji, postanowiła wspólnie popracować i stworzyć dwudziestą już pozycję w katalogu 1080p. Zaczynają dość żwawo, bo od gęstych faktur techno "Colour Block", tańczących wspólnie z całą galerią wokal-sampli. Podobne warunki klimatyczne panują w "Air Traffic" czy "Failed Interaction", z tym, że w tym drugim bicie została tylko stopa, a i wokalną siatkę rozbito na jeden przewodni głos. Z bardziej tanecznych momentów wyróżniają się jeszcze popylający we wdzianku lo-fi "Monir" czy trochę schowany w gęstej chmurze "MTA (Dub)". A jeśli chodzi o fragmenty bliższe ambientowemu wyciszeniu, wypada wspomnieć o buchającym parą "Yves", przyrodniczym krajobrazie "Pre-Modern" oraz zamykającym Xerox "Corridor", przy słuchaniu którego po pamięci przebiegają skojarzenia z Wolfgangiem Voigtem działającym pod kryptonimem Gas. A to, i nie tylko to, oznacza, że współpraca między M/M i Perfume Advert okazała się udaną akcją.

Tlaotlon
Ektomists (EP) (2014, 1080P21)
Tym razem swoje umiejętności prezentuje przybywający z Nowej Zelandii, a osiadły w Melbourne, Jeremy Coubrough. Jak się okazuje, gość w temacie pokiereszowanego, pogmatwanego techno ma całkiem sporo do powiedzenia. Wprawdzie Ektomists zaczyna się od urwanej cząstki wokalu, a potem wszystko rusza w trajektorii podobnej do jakiegoś Oneohtrix Point Never, ale ostatecznie na powierzchnię wypływają schematy Coubrougha. Wystarczy zarzucić "Spetrę" żeby pojąć, na czym polegają: podnoszące się basy, laserowe smugi, chiptune, legion przeróżnych sampli, a nawet acidowe wstawki — ponadto wszystko przeobraża się tu i zmienia jak w kalejdoskopie. Jeszcze bardziej eksperymentalny jest numer dwa w trackliście. "Novodene" brzmi jak złagodzona i nieco uziemiona wersja Black Dice, bo choć Tlaotlon stawia słuchaczowi wymagania, to nie zapomina o prowadzeniu melodyjnych linii, nawet jeśli ciężko to dostrzec. Natomiast "Juicerays" jest bardziej wyluzowanym, trochę oldskulowym jointem, ale i tak bitmaszyny pracują tu na pełnych obrotach, co słychać jeszcze wyraźniej na coraz dziwniejszych tłach. Na koniec dostajemy "Fuji IV", w którym słychać nie tylko dźwięki z gabinetów i tajnych pomieszczeń NASA, ale i jakieś sygnały Internetu — Jeremy znowu nie czuł się niczym skrępowany i dość swobodnie wyrażał siebie. I mimo że to nie jest najjaśniejszy punkt w katalogu 1080p, to ogarnianie poszczególnych etapów Ektomists jest nie tylko wyzwaniem, ale i pewnego rodzaju przyjemnością, choć na pewno nie dla wszystkich.

Gobby
Wallet & Cellphone (EP) (2014, 1080P22)
Chciałem zacząć od uwagi, że jeśli kojarzycie wydane w UNO Fashion Lady (Techno Ass Album), Wakng Thrst For Seeping Banhee albo Beats By Gobby, to macie już trop, jeśli chodzi o zawartość Wallet & Cellphone. Ale Gobby jest takim typem, że za każdym razem wywija coś nowego, więc taka wiedza na wiele się nie przyda. Na przykład słuchając EP-ki dla 1080p, mam wrażenie, że Gobby zmieszał Vibovit z koką, ułożył kreskę opakowaniem cedeka The Fat Of The Land (okładka!), wszystko to wciągnął do nosa za jednym razem i zaraz przystąpił do klejenia niezidentyfikowanych, samplowych kolaży. Co mu wyszło? Popieprzony, ale absorbujący dance w absurdalnej oprawie "Sippy Cup", stąpające marszowym krokiem ADHD-IDM-owe techno "Maid Scene", albo propozycja skierowana prawdopodobnie do podpierających ściany samochodów (!?) "Y Smart Car". W "MaybeImLying" trochę spuszcza z tonu, ale nie ma się co spodziewać zbyt normalnych rzeczy. Tak jest do końca, bo "Clifford" to krótki, acz treściwy, abstrakcyjny taniec, a w "XM Whimsy" uwagę zwracają niemal musicalowy śpiew i troszkę chamski bicior, brzmiący, jakby Gobby znalazł go gdzieś na śmietnisku i w zasadzie nie zrobił nic, aby go odnowić. Ale już podsumowując: może chore Since I Left You to to nie jest, ale spoko — kupuję Wallet & Cellphone w całości, bo lubię czasem posłuchać tego typu jazd.

Bobo Eyes
Midnight Pearl (2014, 1080P23)
Przed Wami bodaj najsmutniejsza, najbardziej melancholijna pozycja w całym zbiorze oficyny. Odpowiada za nią duet Evelyn Mason i Olivii Meek aka Evy Jane aka Regular Fantasy. To para w stylu Sally Shapiro/Johan Agebjörn albo Jesse Landa/Jeremy Greenspan, ale muzycznie bliżej im do damsko-męskiego duetu Nite Jewel/Ariel Pink, bo nie dość, że Midnight Pearl to zestaw z półki "smutne disco", docieplony odrobiną boogie funku, to jeszcze wkradł się tu krój lo-fi. Nie zabrakło też pianinka Casio, zabarwiającego piosenki vintage'owym blaskiem. I tak "Seaside" w radiowym miksie to postawiona na twardym bicie, urocza skakanka po klawiszach, "Air Sign (Aquarius Mix)" to kawałek mocno DIY (jak całe wydawnictwo zresztą) z zimnymi strumieniami syntezatora, do których dołączają Olivia i nieco cieplejszy wzorek, a "Think Str8 (Can't Do It)" w miksie Cellphone Manicure zajeżdża odrobinę tandetą (lo-fi maska tego nie zakryła). Ale ogólnie słucha się fajnie. Chyba najlepszym momentem jest tu "Mystery Girl" — smutna pieśń z pięknymi sekwencjami padów, która brzmi, jakby Bobo Eyes coverowali "(My Funk Goes) On & On" Riddicka. Ale "Bobo Head", przyjmujący podobną konwencję, jest równie spoko. Dlatego warto poświęcić trochę czasu i zapoznać się z Midnight Pearl, bo ten albumik zdecydowanie zasługuje na odrobinę atencji i rozgłosu. Tego właśnie i w ogóle wszystkiego dobrego życzę duetowi z całego serca.

Mark Wundercastle
Cell (EP) (2014, 1080P24)
Mark Wundercastle, tak jak Jeremy Coubrough aka Tlaotlon, zamienił lądy Nowej Zelandii na morski klimat Melbourne. Mimo to, stylistycznego pokrewieństwa między oboma producentami nie można wskazać z łatwością. Choć Wundercastle wdycha australijskie powietrze, Cell wyraźnie emanuje najntisową energią Detroit. Już początkowy "AC" sygnalizuje braterską więź z tym nurtem techno, a przy kolejnych indeksach gość udaje się do industrialnej huty i wyciąga elektroniczne młoty, czyli przestaje PRZEBIERAĆ W ŚRODKACH. Na wysokości "FRDM", "NAP" czy "Gute Zeiten" rozpędza się i dogania Underground Resistance, bo odległość jest już naprawdę niewielka. Takie grzmocenie utrzymuje się w zasadzie do ostatnich sekund, choć trzeba przyznać, że w kończącym epkę "NZ721" producent trochę hamuje rozpęd, a pomaga mu w tym dżungla. A jeśli już patrzymy na całość — to może nie jest wydawnictwo, do którego da się często wracać, ale od czasu do czasu taki łomot działa wręcz oczyszczająco. Tak więc najs.

Temple Volant
Daydream Drawings (2014, 1080P25)
I kolejny powrót pod skrzydła 1080p. Tym razem Sami Blanco, połowa duetu AT/NU (P09 w katalogu), rozrobił swoją własną maź. To niezbyt fortunne określenie, ale trudno znaleźć jakiś pasujący termin do Daydream Drawings. W skojarzeniowej grze wymieniłbym Rangers, KWJAZ, Nobukazu Takemurę, Vladislava Delaya, Terrego Thaemlitza, a może i Ovala. Albo postawiłbym na lżejszego, rozwodnionego Merzbowa w kimonie z lo-fi. Musicie posłuchać sami tego zanurzonego w głębinach psychodelicznego tripu, żeby ocenić, co Blanco tutaj robi. Całość trwa prawie sześćdziesiąt minut, więc naprawdę łatwo można utonąć w Daydream Drawings, zwłaszcza jeśli w ofercie znajduje się ponad jedenastominutowa, zanurzona w rowie oceanicznym sonda "Spirit Ritual", czy wieńczący dziełko, prawie dziesięciominutowy fluid "Plume". Poza tym miniaturki wabią swoimi właściwościami ("Meka", "Captors", "Crayola" czy "Skylift"), cementując stelaż tego świetnego albumu, który moim zdaniem spokojnie łapie się do Top 5 wydawnictw 1080p.

Riohv
Moondance (2014, 1080P26)
Tytuł Moondance rzeczywiście pasuje do tej zbieraniny, ale chyba jeszcze trafniejsze byłoby miano zaczerpnięte od rozpoczynającego całość tracka, mianowicie od "Just Relax". Braden Thompson, 22-letni producent z Ottawy, przygotował najbardziej lounge'owy zbiór jamów w całym dorobku 1080p. Płynący powoli, ospały tech-ambient czy deep-house szybko zaprowadzają spokój w rozkojarzonych i gorączkowych wnętrzach słuchającego. Indeks pierwszy tłumaczy się sam, więc go nie ruszam i przechodzę do mroźno-kojącego "Gassed", aby udowodnić zamiary Riohva. Nie wystarcza? To łapcie monumentalne (jak na ten albumik), uspokajające minimal-techno "Nowhere Now" albo podbity basem, alabastrowy lo-fi-house "Jordan", aby się zaspokoić. Ale na Moondance znajdą się też mniej rozleniwione momenty, do których zaliczam pociągnięty acidowym pędzlem, dance'owy joint "Internal Use", czy przeszyty nostalgicznym klawiszem (jednak), wybuchowy "Kickflip 50-50". I co tu jeszcze powiedzieć? Chyba mogę tylko zaprosić do słuchania, zwłaszcza, gdy ma się kiepski nastrój. A jeszcze taka ciekawostka na koniec: wiecie, czemu czwarty track nazywa się "Coldstar"? Ja chyba wiem.

Via App
Dangerous Game (2014, 1080P27)
Ten kolo ma już w CV działalność pod szyldem 1080p, bo zagościł w kawałku "Nakhodka" Khotina. Jednak własny materiał Dylana Scheera dość wyraźnie różni się od zawartości tego tracka. Dangerous Game to zdziczałe, momentami wściekłe i mocno eksperymentalne techno, ale grzeczniejsze czy spokojniejsze fragmenty też da się wyłowić. Główną bronią są sub-basy, potężne stopy, tabuny sampli z całego świata (weźmy interludium "Dead Meat") i krzyżówkowo-labiryntowa narracja poszczególnych utworów. Bo najmocniejszymi punktami albumu są te, w których Scheer permutuje sample, kombinuje ze ścieżkami i żongluje rytmem, by wykreować interesujący techno zwój. Dlatego najwyżej cenię takie wałki jak digitalne zoo "Photogenic", pełną roszad imprezę w fabryce "Ace", brutalną bijatykę "I Came To Win", zwiewną, wyhaftowaną jakby przez Aphex Twina, elegancką serwetkę "Lookback Attic" czy footworkowo-vaporowy "Fuq Wave Arena". Natomiast męczący i stanowczo za długi "Exterminator" czy przynudzający "Greenclaw" z Gobbym na pokładzie to jednak przestrzelenia. Ale nie ma się co martwić, bo Dylan ma dopiero dwudziestkę na karku i wciąż może jeszcze popełniać błędy. Na Dangerous Game jest ich naprawdę mało.

Babe Rainbow
Music For 1 Piano, 2 Pianos, & More Pianos (2014, 1080P28)
Materiał Camerona Reeda zdecydowanie wyróżnia się na całej mapie oficyny. Tym razem to nie techno czy taneczna elektronika znajdują w centrum, ale ambient-poetyka spod znaku Briana Eno. Choć nie tylko, bo w promo padają takie nazwiska jak Phillip Glass, Erik Satie, Terry Riley czy Keith Fullerton Whitman (dodałbym Steve'a Reicha). Wszystko jednak wskazuje na to, że Music For 1 Piano, 2 Pianos, & More Pianos (łącznie z tytułem jak widać), to album przefiltrowany przez delikatną, może trochę impresjonistyczną wizję ambientu, tworzonego na żywym instrumencie. Oczywiście elektronika jest również obecna, choć stanowi jednak warstwę peryferyjną. Wystarczy sprawdzić odrealniony "Car Ambient #3", niespiesznie ewoluujący do postaci barwnego minerału, chłodny "Minnesota Winter", czy schowany za ciemnawą, basową zasłoną, eteryczny pejzaż "Something To Replace", aby się przekonać. Zresztą całe wydawnictwo jest na swój sposób ciekawe, bo w sumie mało kto zachwyca się dziś taką muzyką. Tym większe uznanie dla Reeda. I oczywiście czekamy na dalsze nagrywki.

OOBE
Digitalisea (2014, 1080P29)
Yari Malaspina to pochodzący z Turynu producent techno. W nocie wydawniczej, Digitalisea porównuje się go do spixelowanego Huerco S. albo zniekształconej, sci-fi'owej wersji Actressa. No nie wiem, czy mogę się do końca zgodzić. Okej, coś tam faktycznie trąca o retro sci-fi, ale dałbym sobie spokój z tak dalece idącymi porównaniami. Po prostu OOBE gra coś tam własnego, niezbyt oryginalnego, ale jednak wyciska z elektronicznych maszyn i urządzeń jakąś swoją dźwiękową wiązkę. A że akurat jest w tym niezły, bo wszystkie te kosmiczno-psychodeliczne odjazdy są fajnie pomyślane ("Intro", chwilę później "166.166.166" albo "Disco From Wolf#359"), a przede wszystkim brodzące w dystopijno-soundtrackowej tech-brei wałeczki zdobią całą płytę (prawie po kolei "Radiation", "Purplehaze" oraz "Lightblue"). Najbardziej rozbudowaną kompozycją, która w zasadzie jest pigułką całego Digitalisea, jest całkiem intrygujące "Digital Sea", i muszę jeszcze napomknąć o quasi-Rangersowym, magentowo-kobaltowym ambiencie (w "Deep Space Lovers" i trochę ciemniejszym, dualnym "Stardust", gdzie nawet jakiś Fennesz się odzywa), żeby najogólniej zarysować obraz dziełka Malaspina. Ja ogólnie nie mam większych uwag, bo włoski grajek ulepił tu mocno przyzwoitą rzecz. Jestem za.

Dan Bodan
Soft (2014, 1080P30)
Do końca tego nie rozumiem, ale trochę dziwna sprawa z tym wydawnictwem, bo w 1080p możecie dostać materiał jedynie na kasecie. Po winyle i pliki cyfrowe musicie zwrócić się do DFA — taka sytuacja (no i zawsze zostaje Spoti). Ale mijając to, skupmy się na urodzonym w Kanadzie, a osiadłym w Berlinie człowieku, o którym możemy chyba powiedzieć "songwriter". Gość próbuje się w podobnej bajce do How To Dress Well (zwłaszcza czuć klimat najnowszych prób Krella; niestety), czyli wiecie — smętne zaśpiewy, smutnawe podkłady i sporo bólu. No przykro mi, ale jakoś to do mnie nie trafia. Męczę się przy "The Soft Opening", zastanawiam się, co Dan chciał osiągnąć w "Anonymous" czy "Reload" (jakieś post-dubstepowe harce w stylu Jamiego Woona, w dodatku średnio angażujące), wytrzymuję średnio 30 sekund przy rozwlekłej, musicalowej formie "For Heaven's Sake", i nie potrafię ogarnąć, co fajnego ma być w "Catching Fire" — przecież tu wszystko jest jakby przypadkowe i nie trzyma się kupy. Ech, jak się ma taką manierę wokalną, to trzeba trzy razy bardziej pomęczyć się nad podkładami, a tu daleko do takich wyczynów. Ale są też udane utwory, jak zasięgający 90sowego języka trip-hopu "Romeo", wyluzowany i podlany funkowym vibem "Soft As Rain", czy zagrzebany w szumiąco-rdzewiejącym błocie "Rusty". Czyli jak widać, Soft żadnym mocarzem nie jest, a jedynie dość mętną płytą z kilkoma światełkami nadziei.

Angel 1
Allegra Bin 1 (2014, 1080P31)
Trudny do klasyfikacji zbiór. Gościu raz uderza dramejbejsową pętlą jak Venetian Snares, za chwilę strzela promienistym klawiszem w rodzaju tych od Oneohtrix Point Never, kilka sekund później wrzuca do tygla rozklekotane witch-house'owe synthy, a następnie zaczyna kolejny wałek od porozcinanych wokali na vaporwave'owym tle. Streściłem charakter tylko bodaj trzech pierwszych indeksów ("One Wish – Shah", "Allegra", "Docu"), więc widać, że Angel 1 próbuje mieszać na swoim Allegra Bin 1 wszystkie elektroniczne nowinki, które w jakimś tam sposób przynależą do jego gustu czy wrażliwości. Udaje mu się ulepić taki pomnik dla bieżącej, undergroundowej elektroniki, bo nie dosłuchałem się tu czegoś wykraczającego poza stylistyczne ramy ustalone przez pionierów. Tak czy inaczej pochodzący z Los Angeles producent serwuje dość dziwny, amorficzny bukiet, który może zaintrygować niejednego pasjonata "nowej elektroniki".

Magic Fades
Push Thru (2014, 1080P32)
Powracamy do tematu hip-hopu w 1080p. Tym razem to będzie coś niemal mainstreamowego w duchu, bo bliżej Magic Fades do Drake'a niż do Antipop Consortium. Za projekt odpowiadają pochodzący z Portland Mike Grabarek i Jeremy Scott. Gości konsekwentnie snują opowieści na mocno leniwych, dreamowych podkładach podlanych fajnie ogranym r&b. Nie ma się co dziwić, że udało się im wykręcić kilka przyjemnych wałków. Na przykład "Eye 2 Eye", który można uważać za cieplejszą odpowiedź na Take Care, czy pościelowy "Fresh Out Tha Shower", też trzymający się mocno w tym klimacie. Niestety patrząc na całość nie jest już tak RÓŻOWO. Poziom obniżają nudziarski instrumental "Draped Mesh" i średnio udany "Industry", w zamyśle mający być tandetnym mainstream popem (czuć duch Pet Shop Boys, prawda?). Ale i tak tych dwóch typów zasługuje na CIEPŁE słowa. Podsumowując: to pozycja dla tych, którym potrzebny jest relaks jak Margaret Astor laskom teraz.

Mongo Skato
I Don't Give It (2014, 1080P33)
Dzięki 1080p, pochodzący z Nowej Zelandii Thomas E. Richards też dostał swoje PIĘĆ MINUT. W ramach otrzymanego czasu zaprezentował, by tak rzec, brawurową fuzję techno, house'u, a nawet nowszych elektronicznych odmian. Jasne, pewnie na I Don't Dive It dominują przesiąknięte Detroit (check "Jobin" lub "Now"), mocne techno-pętle, co nadaje całości nieco archaizujący sznyt, ale Mongo Skato nie przegrywa życia takim wyborem. Młodziak ma po prostu nosa do łajnych groove'ów, potrafi podbić stopę, wybrać odpowiedni hi-hat i wie, w którym miejscu posypać wszystko klawiszami. Otwieracz "Fela", to w zasadzie jeden dobry takt, który nie nuży w przeciągu pięciu minut, więc piona. Innym razem Richards sięga (udanie zresztą) po ekwipunek, powiedzmy, Laurenta Garniera ("Turismoc"), a czasem dokleja do swoich beatów odrobinę futurystycznych plam ("A Mouth Erect Backing Track"). A jeśli chodzi o jakieś świeższe rzeczy, to mamy tu wplątany w footworkową burzę indeks "Flythru", który na luzie zaliczam do hajlajtów. Z całej tej notki wynika więc, że kolo wykorzystał swój czas. Czy będzie walczył o więcej? Wszystkiego się dowiemy, wystarczy śledzić poczynania jego, a także labelu 1080p. To na pewno nie przyniesie nikomu strat.
A jeśli do kogoś bardziej trafiają dźwięki niż słowa, tutaj znajdzie subiektywną dwudziestkę moich ulubionych utworów z całego katalogu 1080p:
- Abstract Mutation: Open Season
- AT/NU: Tans
- ATM: Corridor
- Auscultation: Laces
- Beat Detectives: Oh That Felix
- Bobo Eyes: Mystery Girl
- D. Tiffany: Tranq Moon
- Gobby: Y Smart Car
- Heartbeat(s): Long Night Ahead
- Karmelloz: Feature Net (DJ Manny Remix)
- Khotin: Infinity Jam
- Kitkkola: Blue Winking
- LNRDCROY: Slam City Jam (Mix Assist Mix)
- MCFERRDOG: Flauntin'
- Perfume Advert: Sand Worm
- Riohv: Internal Use
- Temple Volant: Spiritual Ritual
- Tings & Savage: Sequins
- Xophie Xweetland: Wandering Connection
- Young Braised: Life Is Good