SPECJALNE - Rubryka

Retrospektywa: Warp

25 sierpnia 2006



Retrospektywa: Warp

Na początku był acid house.

W 1989 roku dwaj właściciele sklepu muzycznego Warp w Sheffield – Steve Beckett i Rob Mitchell – uznali, że mimo wszystko acid house'u jest wokół za mało. Angielskie kluby pod koniec lat osiemdziesiątych stopniowo importowały muzykę ze Stanów – chicago i detroit house, a przełomem na Wyspach okazały się płyta 808 State Newbuild i właśnie pierwsze nagrania Warpa. Twórcy labela wspominają, że do ich sklepu trafiało wiele dobrych taśm demo i realizowanych własnym sumptem singli, co podsunęło im pomysł wydania i kolportażu części z nich. "Kiedy zaczynaliśmy, myśleliśmy tylko o tym, żeby wypuścić nagrania, które absolutnie zdewastowałyby parkiety, oczywiście w pozytywny sposób" – mówił Steve w wywiadzie dla BBC.

Pierwsze wydawnictwa – szczególnie płyty Nightmares On Wax i LFO – odniosły spektakularny sukces i ukształtowały brytyjską scenę taneczną, zapoczątkowując styl, który czasem określa się jako bleep'n'bass (posłuchajcie numer 4 z listy, a zrozumiecie o co chodzi: elektroniczne piknięcia podparte ciężkim basem). Mody jednak mają to do siebie, że szybko się zmieniają i kiedy Anglicy zahajpowali się na punkcie rave'u i ambientu w rodzaju the Orb, Warp znalazł się w pozornie ślepym zaułku. Pozornie, bo wyszli z tego klasowo i spektakularnie, jak David Copperfield wyskakujący z hutniczego pieca (mimo że wcześniej miał związane ręce i foliową torbę na twarzy). Wydana w 1992 składanka Artificial Intelligence z okładką przedstawiającą robota słuchającego na gramofonie płyt Pink Floyd i Kraftwerk okazała się początkiem dekonstruktywistycznej rewolucji, jaką w latach dziewięćdziesiątych przeprowadzili obecni na płycie Aphex Twin, Autechre czy Black Dog.

Mimo że na upartego dźwięki z płyty da się określić jako ambient, jest to przeciwstawny biegun w stosunku do prostej, a podniosłej muzyki wspomnianego wcześniej The Orb czy KLF, mimo że na płycie swój kawałek umieścił także Dr Alex Paterson. Więcej o samej muzyce kilkanaście centymetrów niżej, ale trzeba zauważyć, że Warp początkowo związany bardzo ściśle z kulturą klubową, swoimi przełomowymi produkcjami z połowy lat dziewięćdziesiątych zmienił, czy może raczej poszerzył grupę docelową. Squarepushera, Aphexa i Autechre słuchali – i nadal słuchają – jazzmani, intelektualni awangardziści, "poważni" krytycy, zapamiętali konsumenci thc, mdma, spidów i tego typu cukierków, a także – do pewnego stopnia – tak zwana publiczność masowa. To masakrowanie i dekonstruowanie muzyki stało się szybko swego rodzaju wizytówką wytwórni, która wypuściła zmodyfikowany jazz Squarepushera, abstrakcyjny hip hop Prefuse 73, Antipop Consortium i Beansa, nowy soul Jamiego Lidella, czy dokonania Battles, będące eksperymentem na żywym ciele indie-rocka.

Wydawałoby się, że postępujące ostatnio indierockowacenie wytwórni można oceniać w kategoriach koniunkturalnej próby załapania się na modny ostatnio styl. Byłoby to jednak sporym nietaktem, bo nagrania !!!, Maximo Park czy Vincenta Gallo cechuje podobna oryginalność i ekscentryzm, jak innych "stereotypowych" przedstawicieli brzmienia kojarzonego z labelem. Ale nie ma wątpliwości, że oczywistym tagiem jest tu termin "muzyka elektroniczna". Jednak w przeciwieństwie do innych tanecznych labeli działających w latach osiemdziesiątych Warp postawił na stylistyczną różnorodność, co miało być według Steve'a Becketta inspirowane postawą związanych z postpunkiem wytwórni Factory i Beggars Banquet. "Label powinien zajmować tylne siedzenie. To artyści rozwijają wytwórnię i jest to znacznie lepsze niż trzymanie się jednego brzmienia we wszystkich wydawnictwach" – mówił Steve. W związku z tym Warp zrewolucjonizował nie tylko brzmienie, ale i sposób działania wielu wytwórni związanych z muzyką taneczną.

Na wzmiankę zasługuje powstała w 2003 roku Warpfilms, w ramach której produkowane filmy odnoszą sukcesy artystyczne i komercyjne (vide My Wrongs w reżyserii Chrisa Morrisa, który zdobył nagrodę na festiwalu BAFTA w 2003). Już wcześniej teledyski do warpowskiej muzyki przedstawiały się imponująco, że wspomnę znane zapewne wszystkim obrazy do "Windowlickera" i "Come To Daddy" w reżyserii Chrisa Cunninghama, ukazujące Aphex Twina jako postać w rodzaju jokera, budując przewrotny wizerunek muzyka. Szefostwo Warpa – czyli obecnie Steve Beckett, bo Rob Mitchell zmarł niestety kilka lat temu – stara się dostosowywać dynamicznie do zmian na rynku, tworząc internetowy sklep, w którym kooperuje z kilkoma innymi labelami, czy sublabel wydający nowoczesny hip-hop, czyli Lex Records.

Ok, słówko podsumowania: Warp jebnęło niby piorunem (widocznym zresztą w logo) w muzykę klubową tak silnie, że i cała reszta to poczuła. Weźcie jakikolwiek utwór ze współczesnego r'n'b i zastanówcie się, skąd to zaginanie bitu. Dalej, skąd komplikacja elektronicznych aranżacji w rocku. Może skądinąd, ale moim zdaniem to wszystko zawdzięczamy Warpowi. Że nie wspomnę o ewolucji acid house'u, ambientu, d'n'b czy hip hopu..

Już jako element nowej świeckiej tradycji przedstawiam wybór ze sporego katalogu wytwórni, mam nadzieję, że jest choć trochę kontrowersyjny. Z różnych, głównie ilościowych powodów pominąłem między innymi Sabres of Paradise, Two Lone Swordsmen, Red Snapper, F.U.S.E., czyli Richiego Hawtina (czyli Plastikmana), Plone, Mirę Calix, Brothomstates, Plaid, Black Dog, B12, Tortoise, Beansa, Luke'a Viberta i wielu innych bardzo ważnych wykonawców.

01 Forgemasters, "Track With No Name", SP Track With No Name, 1989
Pierwszy singiel wydany przez Warp, ponoć nalepki na winyl przyklejano ręcznie. Chyba nie za wiele jest arcydzieł z seryjnym numerem 1, to nagranie nie należy do wyjątków pod tym względem. Jest bardzo house'owo i trochę mniej acidowo, ostra linia basu kojarzy się nawet z techno, jakie czasem można usłyszeć w szybko jadących samochodach z jakąś podkręconą ekipą w środku. Ok, "Track With No Name" to przede wszystkim świadectwo swoich czasów (jak to górnolotnie brzmi!), kiedy to luźne bluzy były w modzie, a mdma stało się tak samo popularną nowością w świecie popu (oczywiście na zachodzie bo u nas królowały niepodzielnie wódka i klej), jak "Locomotion" Kylie Minogue (rok 1989). Osobiście z tego okresu najwyraźniejsze wspomnienia zachowałem o Kylie.

02 Nightmares On Wax, "Dextrous", SP Dextrous, 1989
Ponoć Steve Beckett i Rob Mitchell po usłyszeniu kawałka George'a Lewellyna od ręki zaproponowali mu kontrakt. Mimo że Nightmares On Wax zwykło się kojarzyć z instrumentalnym tip-hopem, który to styl dość ostro mi się przejadł, to pierwszy singiel jest ewidentnym nawiązaniem do acid house'u (hurra!). Jest też zapowiedzią preferowanej przez Warpa w początkowym okresie działalności stylistyki bleep'n'bass. Można się domyślać, że "Dextrous" w swoim czasie robiło duże wrażenie futurystycznością brzmienia, a mimo że teraz się już tak – niestety! – nie gra / nie produkuje i dziś może robić wrażenie dynamizmem. Charakterystyczne "rozstrzelone" bity i melodyczno-rytmiczne struktury z pisków i szumów tworzą klymat, do którego brakuje tylko stroboskopa (może wreszcie sobie go sprawię zamiast lampki nocnej). Czyli – again: Jack your body, house your body up!

03 Sweet Exorcist, "Trick Jack", LP Clonks Coming, 1991
I looove acid house! Poza tym lubię też bardzo Cabaret Voltaire a Roland H. Kirk z tej grupy współtworzył z DJ Parrotem Sweet Exorcist. Poza tym jest to utwór pochodzący z pierwszej wydanej przez Warp płyty długogrającej. W tytułach wszystkich utworów występuje termin "jack", będące słowem-kluczem acid i chicago house'u z tamtych lat, o czym świadczą nazwy składanek Jackmaster, czy teksty w stylu "Jack Your Body", w wolnym tłumaczeniu: "wyginaj śmiało ciało". Acid jest muzyką, którą odbiera się bardzo sensualnie, więc miarą jakości danego kawałka jest raczej siła kinetyczna, jaką wyzwala w słuchaczu, niż konstrukcja formalna. Niemiej jednak trzeba zauważyć, że "Trick Jack" łączy zgrabnie wpływy acid, electro i techno, a świetnie dodane sample osiągają zamierzony hipnotyczny efekt. Klasyk.

04 LFO, "El Ef Oh!", LP Frequencies, 1991
Swego czasu pierwsza płyta LFO była uważana za jedno z najważniejszych wydawnictw brytyjskiej sceny tanecznej, później wydawało się, że starość dosięgła ją bardzo szybko. A teraz wraca w chwale, inspirując na przykład LCD Soundsystem (przynajmniej ja tam słyszę jakieś wpływy). Poza wgniatającym w ziemię basem i znowu charakterystycznymi pikami, piskami i electro-chlapnięciami, które rytmizują całość, jest w tym nagraniu wykorzystany sposób samplowania, polegający na rytmicznym powtarzaniu jednego dźwięku – zazwyczaj głosu. "El-ef ef-ef ef-ef-ef ohhhhhh!"– rozwala mnie ten acid-house'owy sound. No a poza tym na pewno jakaś mała rewolucja bo na górze ambientowe plamy, a na dole mocny niby-dubowy bas. Klasyk ponownie.

05 Seefeel, "Extract", LP Succour, 1995
Żeby nie było, że ignoruję trip-hopowe skrzydło Warpa wciągnąłem na listę trochę bardziej niejednoznaczny muzycznie Seefeel. Indywidualne brzmienie zespołu lokuje się gdzieś pomiędzy wcześniej wspomnianym stylem, chłodem Autechre i surowością minimalu. Jeśli jednak Autechre i Aphex Twin posługują się krótkimi rwanymi dźwiękami, to Seefeel to przede wszystkim wykorzystuj plamy dźwiękowe dające wrażenie bezruchu i efekt spowolnienia akcji serca. Dobry soundtrack do zwiedzania dna oceanów – im głębiej nurkujemy tym głośniej podkręcamy głośniki. Btw czy wiecie, że świecące ryby żyjące na głębokości kilku tysięcy metrów wybuchają, kiedy wypłyną za wysoko? W "Extract" eksplozja nie następuje, raczej rozpłynięcie się w ciszy, która mimo że nie da się w utworze wychwycić, zdaje się organizować całą monotonną strukturę kompozycji.

06 Aphex Twin, "Yellow Calx", LP Richard D. James, 1996
Zacznę konkretnie, żeby nie marnować czasu: Richard D. James to jeden z najważniejszych albumów końca XX wieku, może i nawet całej muzyki "rozrywkowej", oceniając "ważność" na podstawie szkód jakie wyrządził. Jeżeli ktoś uważa, że zna się na muzyce, a płyty tej nie słyszał, jest jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. Rewolucja i katharsis, czyli 10. A tak bardziej rzeczowo to na przykładzie "Yellow Calx" można przeanalizować czym jest muzyka Aphexa. Jest to pop, bo ładne melodie są zamknięte w trzyminutowej formie. Jest to elektroniczna muzyka taneczna, bo brzmienie i rytm determinują to określenie. Jest to jazz, bo wariacyjna struktura i formalna otwartość. Jest to muzyka niezależna, bo wiadomo. Jest to współczesna muzyka eksperymentalna, bo nieparzystość podziałów i poszukiwania dźwiękowe wymagają odwagi cechującej awangardzistów. Jest to death metal bo… – chyba trochę przesadziłem tym razem. Z drugiej strony wszyscy, a na pewno wielu przedstawicieli ww. kierunków korzystają z wynalazków Aphexa. No i dobrze.

07 Autechre, "Cichli", LP Chiastic Slide, 1997
Dość dawno temu – bo 9 lat to spory kawał czasu – sprzedawca w moim ulubionym sklepie muzycznym, znając mój ówczesny gust, zareklamował mi płytę Chiastic Slide, jako "elektroniczny King Crimson". To oczywiście złe porównanie. W ogóle Autechre, które zaliczyłbym do najważniejszych zespołów Warpa, prowokuje do bardzo różnorodnych metafor, które miałyby opisywać ich twórczość, jak na przykład ulubione przez czytelników Porcysa (jak wynika z forum) "mikrodźwięki" czy "nanomuzyka". Aranżacje oparte na zmasowanych krótkich falach dźwiękowych, czasem przynoszące na myśl field recording z nieistniejącego technicznego świata, rzeczywiście sprzyjają słowotwórstwu. Starając się zachować zdrowy umiar mogę stwierdzić, że Chiastic Slide uważam za najlepszą płytę duetu – doskonale równoważącą dbałość o tkankę dźwiękową i kompozycję. "Cichli" cechuje oryginalna rytmika, oparta na minimalnym przesunięciu uderzeń w stosunku do "prawidłowego" pulsu, intrygująca melodyka, wyżej wspomniane ekstrawagancje aranżacyjne. Chociaż w przypadku Autechre to właśnie aranżacja jest esencją utworu, prawie jak "medium is the message".

08 Broadcast, "Lights Out", LP Work And Non Work, 1997
Z Broadcast miałem naprawdę przyjemny problem: na każdej ich płycie – a wszystkie są dobre i każda inna – jest co najmniej kilka świetnych utworów (nawet na wyborze b-side'ów i rarytasów Future Canyon, który ukazał się ostatnio). "Lights Out" z pierwszej płyty jest tak piękny jak tylko piękny może być alternatywny pop, a wiadomo, że tak sklasyfikowani artyści celowali w estetykę. Za kroczącym rytmem i melancholijnym klimatem chowają się jednak typowo warpowskie popiskiwania i szmery w tle, co nadaje utworowi niejednoznaczny ton. Bardzo lubię tą piosenkę, w dodatku za każdym razem zaraża mnie swoim smutkiem, bo tekst jest o rozstaniach i o tym jak machają na pożegnanie obcy sobie ludzie.

09 Jimi Tenor, "My Mind", LP Organism, 1999
Ciekaw jestem, co znaczy ta popularność Tenora w Polsce. Na pewno nie wynika tylko ze zbiorowego błędnego utożsamienia jego osoby z Pavarottim czy innym zawodnikiem sumo, bo Lessi Latho, jak brzmi prawdziwe nazwisko tego Jimiego, utalentowany bardzo jest. Od kiedy poszedł w dęte big-bandy straciłem nieco zrozumienia dla jego twórczości (ok, stylizacja stylizacją, ale...), niemniej jednak osiągnął całkiem spektakularne apogeum na Organism. "My Mind" to całkiem przewrotna balladka miłosna, która toczy się na kilku poziomach. Byłoby to disco, bo bas ewidentnie kieruje się w tą stronę, perka natomiast, razem z gitarą i saksofonem – to nomen omen wykształcony saksofonista, Tenor – nadają utworowi jazzowy charakter. Wokal skręca w stronę soul-gospel. Jest to pewna zapowiedź późniejszych płyt Lidella i wpisuje się w ciekawy fenomen zainteresowania chłodnych Skandynawów gorącą czarną muzyką.

10 Squarepusher, "I Wish You Could Talk", LP Go Plastic, 2001
Będę się upierał, że Squarepusher jest nie mniej ważny od Aphexa, chociaż jego poszukiwania dotyczą węższego nurtu na przecięciu jazzu i muzyki elektronicznej. Go Plastic to już squareowa ekstrema, a jeśli coś jest ekstremalne dla niego, to reszta świata może już tylko wyobrażać sobie co by było, gdyby James Blunt był cyborgiem-maszyną do zabijania. W swym oryginalnym wydaniu drum'n'bass to muzyka jakby nie patrzyć dynamiczna, ale w interpretacji Squarepushera przekracza granice nadpobudliwości. Zagęszczone na maxa faktury rytmiczne wysunięte są na pierwszy plan i to "w nich" rozgrywa się temat "I Wish You Could Talk". Reszta dźwięków służy do budowania niebanalnej harmonii. Minimalizm, speed, szaleństwo to jedna sprawa, a druga to fakt, że Tom Jenkinson jest jednym z najbardziej muzykalnych artystów sceny elektronicznej, co słychać bardzo dobrze.

11 Chris Clark, "Lord Of The Dance", LP Clarence Park, 2001
Na pewno inspirował się najlepszymi płytami Warpa ten młody człowiek, Chris Clark. Ale nie przypominam sobie, żeby Aphex popełnił kiedykolwiek taką chamską, bezczelną parodię, jaką jest ten kawałek. Zaczyna się jak lekko pogięty, ale wciąż nadający się do pląsania utworek, ale kiedy wchodzi klawisz, którego brzmienie i melodia wydają się być zaczerpnięte z programu dla działkowiczów telewizji Puls, każdy w miarę trzeźwo myślący człowiek łatwo zdaje sobie sprawę, że coś tu nie tak. Co to w ogóle za tytuł "Lord Of The Dance"? Ciekawi mnie ten moment, kiedy zły gust przekracza granice bólu i dlatego podoba mi się ta pioseneczka (reszta płyty jest poważniejsza).

12 Vincent Gallo, "Laura", LP When, 2001
W tym zestawieniu Vincent Gallo – poeta, aktor, reżyser, a przy okazji i muzyk – lokuje się jako totalny outsider. Jego oniryczne ballady z okolic Leonarda Cohena i hippisowskiego folku, ascetycznie aranżowane i skomponowane można w gruncie rzeczy nazwać ambientem. Jednak nie byłaby to dobra muzyka do supermarketu, lotniska, laboratorium fizycznego czy gabinetu dentystycznego. Najodpowiedniejszym miejscem wydaje się w tym przypadku palarnia opium. Minimalizm "Laury" jest właściwie totalny: dwa akordy, co najwyżej na drugiej i trzeciej ścieżce gitara podgrywa nieśmiało jakiś kontrapunkt, cały tekst to: "Laura, Laura, come back / Let's find the place / A happy place / We can find". Na papierze to nie zapowiada rewelacji, ale po kilkunastu przesłuchaniach czułem się zahipnotyzowany a nie znudzony. To jest chyba niemałe coś.

13 Boards Of Canada, "1969", LP Geogaddi, 2002
Sądząc po tagach i statystykach z last.fm to Boards jest dziś najpopularniejszym warpowskim składem. Jest to dość osobliwe, bo jeżeli ta muzyka ma w sobie coś popowego to chyba tylko niby-sielski klimat, ale chyba każdy słyszy, że ta sielanka podszyta jest klaustrofobicznym niepokojem, trochę jak w Pikniku Pod Wiszącą Skałą. Po raz kolejny po Artificial Intelligence Warp dał kopa muzyce ambient, tym razem nie przez negację, a przez wykorzystanie wszystkich wcześniejszych patentów w zupełnie nowy sposób. "1969" nadają ton rozłażące się charakterystyczne dla zespołu plamy dźwiękowe, a strukturę i przyjemny odbiór zapewnia podkład rytmiczny trochę a la trip-hop, trochę cliks'n'cuts. Ale wszystko brzmi spójnie, nie jak zestaw przypadkowych sampli i kontrastujących ścieżek. Proponowane zastosowania: idealny podkład dźwiękowy zarówno do filmu sci-fi o lądowaniu naiwnie poczciwych kosmitów na Pustyni Błędowskiej, jak i skomplikowanych operacji chirurgicznych. To chyba fundamentalna cecha dobrego ambientu.

14 Anti-Pop Consortium, "Human Shield", LP Arrhythmia, 2002
Jeśli ktoś kiedyś grał alternatywny hip-hop, na pewno byli to Antipop Consortium. Jakości ich muzyki i postawy dowodzą nie tylko pomysły w rodzaju samplowania odgłosów piłeczki ping-pongowej i opierania na tym kawałka. Nie tylko ponieważ bity inspirowane wcześniejszym wydawnictwami Warpa i electro, minimalizmem a la Suicide i muzyka współczesną są podkładem dla pierwszej klasy flowu trzech raperów. "Human Shield" to bodajże najbardziej bujający utwór na płycie, chociaż do popularnego radia jest stąd bardzo daleko, co nie powinno dziwić w kontekście nazwy formacji. Mocny, na pokaz syntetycznie brzmiący bas, elektroniczne piski i momentami udziwniona realizacja głosów bez wątpienia składa się na jeden z najoryginalniejszych utworów hip-hopowych tej dekady. A na zakończenie cytat z Beansa, który już niezależny od niezależnego Consortium stwierdził: "Style is looking at fashion and ignoring it". To mi się podoba.

15 Prefuse 73, "Detchibe", LP One Word Extinguisher, 2003
Następnym młodym gniewnym, amerykańskim hiphopowcem w stajni Warpa, jest znany wszem i wobec Prefuse 73. Zdigitalizowany hip-hop jego produkcji jest naturalną konsekwencją przeszczepienia pomysłów zapoczątkowanych składanką Artificial Intelligence na teren tego stylu muzycznego. "Detchibe" udowadnia zarazem, że jak nikt inny z Warpa Prefuse zachowuje w swoich załamaniach i dekonstrukcjach funkowy flow i bujanie. Najodważniejsi mogą mówić nawet o pewnego rodzaju sielskim klimacie, ale w takim przypadku trzeba być odpornym na wysokie częstotliwości dźwięków. Gęstość brzmienia dowodzi, że elektroniczny hałas może być świetnym budulcem nie tylko dla techno-eksperymentatorów i industrialistów, ale także dla ziomalskich em-si-składów.

16 !!!, "Me And Giuliani Down By The Schoolyard (A True Story)", EP Me And Giuliani Down By The Schoolyard, 2003
Co ciekawe najbardziej tanecznie grającym zespołem Warpa od czasu acid house'u i Sabres Of Paradise nie jest jakiś DJski skład a funkrockowy !!!. Wszędzie napisano już sporo na temat tego kawałka, a także drobnego rozczarowania w postaci późniejszych płyt zespołu:
"The sonic depth and compositional scope of the track skirts tribute, unleashing dozens of ideas over ten straight music of collaborative invention" (Pitchfork).
"Zasadzony na zaraźliwym basie i beacie automatycznie wprawiającym kończyny w ruch (...) 'Giuliani' rozwija się jak klubowy high-mix" (Porcys).
"It's a track that doesn't led up, constantly shifting gears to snap you out of that trance and that slow-burning groove... and shake some ass" (Stylus).
No tak, to zajebisty numer.

17 Jimmy Edgar, "I Wanna Be Your STD", EP Bounce Make Model, 2004
Jeśli ktoś odniósł wrażenie, że Warp wycofał się ze sfery muzyki klubowej to Jimmy Edgar skutecznie wyprowadza z błędu. Ponoć inspiruje się Detroit techno, a realizuje to w postaci elegancko skrojonych utworów, których klimat i tematyka wskazują na to, że są stworzone jako podkład dla prezentowania kolekcji domów mody trochę lepszych od Forresterów. Brzmienie "I Wanna Be Your STD" to coś co nazywam szlachetną digitalizacją. Modne ostatnio dążenie do analogowego posmaku Jimmy Edgar lekceważy tworząc chłodną, ale jednak żywą przestrzeń. O nieprzewidywalności rozwoju rytmu nie ma co wspominać bo w końcu to Warp.

18 Maximo Park, "Postcard Of A Painting", LP A Certain Trigger, 2005
Wyróżniać się to jedno, a wyróżniać się na plus to drugie, a poza tym wyższa szkoła jazdy. Ponoć Maximo Park ma być niedługo supportem dla Rolling Stones podczas europejskiej trasy, ale z całym szacunkiem dla starszych podejrzewam, że jeżeli będzie jakaś nowa płyta Stonesów to na pewno cos z Maximo na niej da się usłyszeć (inna sprawa, że bez Jaggera i jego klubu emeryta pejzaż rocka byłby baaaardzo inny). Nie wiem, czy ktoś już w jakiejś recenzji zwrócił na to uwagę, ale oprócz rockowej zadziorności, idącej w parę z warpową matematycznością, Maximo odnosi się także ewidentnie do teatralnego verfremdungseffektu spod znaku Roxy Music. Posłuchajcie melodramatycznego wokalu w "Postcard Of A Painting" czy przerysowanego tekstu. Zaangażowany (uczuciowo) pop-rock z przymrużeniem oka? Czyli taki jaki powinien być. A poza tym ładne "ti-du-di" w chórkach to już połowa sukcesu.

19 Jamie Lidell, "Music Will Not Last", LP Multiply, 2005
Nie wiem czy Lidell zostanie uznany w końcu za drugiego (choć białego) Jamesa Browna czy Marvina Gaye'a, ale wydaje mi się, że tą płytą udowodnił jakość swojej własnej marki. Jeszcze-nie-do-końca-soul, ale już-na-pewno-nie-elektronika najlepiej brzmi w "Music Will Not Last", w którym sprawdza się ostra motoryka, przywodząca na myśl nagrania Super Collidera (czyli Lidell + Christian Vogel) jak i nagrania z Motown. Wokalnie Jamie prezentuje coraz bardziej wypasione rejestry, aczkolwiek do Browna czy Niemena z "Czy Mnie Jeszcze Pamiętasz" jest jeszcze dość daleko. Nie jest to arcydzieło na miarę kadzenia, jakie płytę spotkało, ale na pewno mocna i jedyna w swoim rodzaju pozycja w katalogu wytwórni.

20 Battles, "SZ2", LP EP C/B EP, 2006
Mocny akord na koniec. Battles można porównać do nieco ubluesowionego King Crimson z lat osiemdziesiątych, Aphexa, który dziwnym trafem zmienił się w kilku gości obsługujących typowy rockowy zestaw z basem, perką i gitarą, a także do wściekłego Steve'a Reicha aranżującego na wyżej wymieniony band. Do czegokolwiek by ich nie porównywać, i tak robią oryginalne wrażenie. Dziesięciominutowy utwór opiera się na prostych motywach gitarowych, które stopniowo zachodzą na siebie i zagęszczają strukturę dźwiękową, żeby wybuchnąć w połowie trzeciej minuty. Kiedy w drugiej części "SZ2" zmienia się struktura rytmiczna, bezpośrednio odnosząc się do drum'n'bassu (ale oczywiście gra żywa perkusja) nikt nie może mieć wątpliwości, że zespół ma bardzo dużo do powiedzenia, a właściwie zagrania. Wygląda na to, że zamierzają przeprowadzić sporą rewolucje w rocku. Jazda obowiązkowa.

–Piotr Cichocki, sierpień 2006

BIEŻĄCE
Ekstrakt #5 (10 płyt 2020-2024)
Ekstrakt #4 (2024)