SPECJALNE - Rubryka
Retrospektywa: Tropicália
22 września 2006
Retrospektywa: Tropicália
Tropicália była odciskiem wyrosłym na prężnym ciele brazylijskiej kultury, doniośle bolesnym lecz w swych czasowych gabarytach małym, zaledwie rocznym. Winne temu były ówczesne władze, które pewnym ruchem ów bąbel przecięły aresztując jego dwóch prowodyrów Gilberto Gila i Caetano Veloso, ale ropiejąca kreatywność, która zeń wytrysnęła, skaziła nie tylko samego pacjenta. Poprzez takich nosicieli jak Beck, David Byrne, Kurt Cobain czy Tortoise dotarła również do krwioobiegu szerokiej kultury popularnej.
Jak każdy odcisk Tropicália zrodziła się z tarcia i uwierania. Pierwszego kwietnia 1964 roku władzę w Brazylii w wyniku zamachu stanu przejęła wojskowa junta. Zgodnie ze starym regionalnym zwyczajem chodziło o powstrzymanie mniej lub bardziej prawdziwego dryfu kraju w kierunku wioski czerwonych krasnoludków – Marksa, Engelsa i Muchomorka. Wkrótce potem kraj przeżył okres gospodarczego prosperity w dużej części sprokurowanego przez potężne zastrzyki oprocentowanej gotówki zaaplikowane przez dobrotliwego wuja Sama, zdeklarowanego wroga wszystkiego co małe, w tym wspomnianych krasnoludków. Przeskakując o kilkaset odcinków tej telenoweli do współczesności, należy wam wiedzieć, że Brazylijska gospodarka jest aktualnie dziewiątą co do wielkości na świecie (rzecz jasna posiada również ogromne zadłużenie, stąd mała rada – czytajcie to co drobnym druczkiem). Jeżeli skojarzyć ten fakt ze zwyczajowym obrazkiem zapyziałej faveli w nawet najbardziej niepozornej główce powinna zaświtać myśl, że coś tu nie gra w temacie dystrybucji bogactwa. Faktycznie Brazylia jest także krajem o największej dysproporcji między biednymi a bogatymi na świecie, a stan ten zaczął się klarować miedzy innymi w połowie lat sześćdziesiątych. kiedy to, w drodze ku lepszemu, klasy wyższe i średnie załapały się na autobus podstawiony przez rządzących, a reszcie społeczeństwa pozostało wąchać spaliny.
Kultura Brazylia, dla odmiany, radziła sobie całkiem nieźle. Połowa lat sześćdziesiątych to okres kiedy bossa nova sięgnęła szczytu swojej światowej popularności delikatnie masując świadomość masowego odbiorcy niezapomnianym "Girl from Ipanema" Stana Getza i João Gilberto. W kraju do głosu dochodzili artyści o nieco bardziej szorstkich dłoniach, którzy miast głaskać, sprzedawali otrzeźwiające kuksańce, w czym, o dziwo, z początku nie napotkali oporu wojskowych zapewne nie obeznanych z poglądami Lenina i Stalina w tej materii. I tak po społecznie zaangażowane tematy sięgnęli reżyserzy z kręgu Cinema Novo, miejscowego odpowiednika francuskiej nowej fali i włoskiego neorealizmu, a w bardziej nam bliskim światku muzyki rodziła się Música Popular Brasileira, (MPB) młodsza siostra bossy, córka samby, nasiąkająca lewicową kontrabandą. Wreszcie wspomnieć należy o rozwoju telewizji, w wyniku postępującej industrializacji i gospodarczego boomu ceny odbiorników znacznie spadł stając się głównym dostarczycielem rozrywki dla przeciętnego obywatela. Niesłabnąca popularnością cieszyły się telewizyjne festiwale piosenek wzorowane na San Remo, których zwycięscy nierzadko dostawali kontrakty płytowe i uzyskiwali status gwiazdy. Co ciekawe mainstremowy charakter tego typu przedsięwzięć nie był wcale przeszkodą dla co bardziej rozpolitykowanych twórców MPB, co więcej, to dzięki nim ich protest songi docierała do szerokiego grona odbiorców. MPB na stałe zagościła na antenie chociażby pod postacią muzycznego show "O Fino da Bossa".
Najwyższy czas by wprowadzić do gry naszych zawodników. Trzon drużyny tropicalistów (praktycznie wszyscy z wyłączeniem Os Mutantes) stanowili reprezentanci stanu Bahia w zachodniej części Brazylii. Ten znaczący dla historii kraju region, kolebka jego państwowości (Salvador największe miasto w Bahii, był pierwsza stolicą Brazylii), centrum handlu niewolnikami, stracił na znaczeniu, gdy pieniądze zmieniły kolor z białego (trzcina cukrowa) na czarny (kawa), pozostając w tyle za bogatszym południem. Stąd również wywodzi się sam ojciec Bossy João Gilberto, czy Glauber Rocha czołowy reżyser Cinema Novo. Salvador, tutejszy uniwersytet stanowy był miejscem gdzie mieszały się lepki intelektualnie pot wstrząsanej awangardowymi dreszczami kultury zachodu, z gęstą afro-brazyliską magmą regionalnego folkloru podbijającą z dołu. Tu studiowali pochodzący z okolicznych mieścin Caetano Veloso (filozofię), Gilberto Gil (zarządzanie) i Tom Ze (muzykę), tutaj urodziła się Gal Costa i, wybaczcie ograny zwrot, to tutaj wszystko się zaczęło, i jak się zaraz okaże, tutaj się także skończyło. W połowie lat sześćdziesiątych Bahiczycy zaczęli się przebijać do szerszej widowni, co automatycznie wiązało się z migracją na południe ku Rio i Sao Paulo. Pierwsza szlaki przetarła najmłodsza Maria Bethânia, siostra Caetano, otrzymując główną role w popularnym musicalu, która doprowadziła ją do pierwszego kontraktu płytowego. Za siostrą przyjechał i brat próbując szczęścia w telewizyjnych festiwalach i wraz z przyjaciółmi grając w musicalu. Wspomniane wyżej "O Fino da Bossa" stało się trampoliną, z której skok na głębokie wody showbusinessu wykonał Gilberto Gil. W efekcie do końca 1966 roku na wydanie czekał już jego debiut, podobnie sprawy miały się z wspólnym krążkiem Veloso i Gal Costy. Jak zasugerował Caetano we wkładce do "Domingo", już w momencie wydania w 1967, były to zaledwie dokumenty minionych fascynacji. Przyczółki zostały zdobyte, nadszedł czas na właściwą ofensywę.
Zwykle w literaturze fachowej zowie się to "poszukiwaniem artystycznej tożsamości". Faktem jest, że żaden z nurtów napędzających ówczesną muzykę brazylijską nie był formą pojemną na tyle by pomieścić artystyczne ambicje prowodyrów kształtującego się ruchu. Wydawało by się, że to właśnie MPB jako swoisty prąd nowej bossy, a zarazem ognisko lewicowego żaru strzelającego parzącymi iskrami w kierunku dyktatury było towarzystwem w sam raz dla gorących głów Gila i Veloso. Ci jednak, po pierwsze podchodzili sceptycznie do "głosu ludu" wyrażanego przez białych przedstawicieli klasy średniej południa, po drugie byli już zarażeni imperialistycznym i prymitywnym bakcylem rock'n'rolla antagonizowanego przez inteligencko-studenckie zaplecze MPB (do tego stopnia, że gdy bossa novista Jorge Ben wystąpił w telewizyjnym show promującym rocka "Jovem Guarda", dostał zakaz występowania w "O Fino" ). Prowodyrzy nowego ruchu poszli zgoła odmienną ścieżką wywodząca się z myśli brazylijskiego modernizmu, określaną mianem kulturowego "kanibalizmu". Czerpiąc bez zahamowań z formuł zachodnich twórców oraz korzystając z miejscowego bogactwa surowców rewolucyjni alchemicy wyodrębnili nowe złoto bezsprzecznie brazylijskie równocześnie posiadające międzynarodową siłę nabywczą. W 1967 Gil i Veloso nawiązali kontakt z awangardowymi kompozytorami z Sao Paulo skupionymi wokół ruchu Música Nova – Júlio Medaglią, a przez niego z Rogério Dupratem, który wychodząc na przeciw wizji Bahiczyków zapoznał ich z miejscowym zespołem kopiującym modne brzmienie Beatlesów i Stonesów - Os Mutantes. Ci pierwsi (kompozytorzy - Rogério Duprat, Júlio Medaglia, Damiano Cozzella, Gilberto Mendes ) stali się odpowiedzialni za orkiestrowe dziwactwa, ci drudzy (Os Mutantes - bracia Arnaldo Baptista i Sérgio Dias oraz Rita Lee) dodali rockowej pikanterii. Wszystkie warzywka wreszcie znalazły się w tej samej zupie.
W październiku tegoż samego roku na Trzecim Festiwalu MPB telewizji TV Record, Caetano Veloso przy akompaniamencie argentyńskiego zespołu rockowego The Beat Boys wykonał piosenkę "Alegria, Alegria", a Gilberto Gil wspierany przez Os Mutantes, przy akompaniamencie kojarzonego z capoeirą instrumentu berimbau oraz orkiestry Rogério Duprata "Domingo No Parque", zajmując odpowiednio czwarte i drugie miejsce, ale co ważniejsze prezentując, zdezorientowanej widowni, szaleństwo Som Universial (Brzmienia Uniwersalnego). Pierwsze strzały osobliwej rewolucji padły, teraz pozostało wybrać strony barykady. Rozrzutna brzmienie, przewrotne surrealistyczne teksty, wychodzące poza wąskie pasmo politycznej agitacji, spotkały się z niezrozumieniem i wrogością elitarystycznego ruchu MPB i inteligenckiej publiczności ale równocześnie z atencją ze strony opinii publicznej zwabionej świeżą i barwną krwią nowej zwierzyny. Publiczne występy artystów z naklejką Tropicalii (skądinąd nalepionej przez media, a zaczerpniętą z tytułu utworu Veloso) przebiegały w atmosferze skandalu, często przybierając formę barwnych i prowokujących happeningów. Nowy język ogniskował w sobie zarówno tradycyjne motywy folku z regionu Bahia, dziedzictwo bossy João Gilberto ale również wielogłową rockową hydrę Beatlesów z Sierżanta Pieprza, manipulacje taśmami, wczesne eksperymenty z elektroniką, pop art i współczesną poezje brazylijską. Siłą rzeczy pod nową banderą zaczęli działać pozostali Bahiczycy, jak również neofici Os Mutantes.
1968 rok miał stać pod znakiem rewolty, nie tylko muzycznej. Zarówno w kraju jak i zagranicą społeczne emocje sięgały zenitu. W marcu ukazały się płyty Caetano i Gila podpisane po prostu ich nazwiskami i opatrzone psychodeliczną grafiką Rogério Duarte, oba symptomy stały się znakami rozpoznawczymi wydawnictw spod znaku Tropicalii. Na ulicach Brazylii zaczęły pojawiać się marksistowskie bojówki, rozpoczęły się protesty, aresztowania przybrały na sile. W czerwcu ukazała się składanka "Tropicália ou Panis et Circensis" będąca niejako manifestem nowej estetyki. W tym samym miesiącu ulicami Rio przeszła już całkiem realna manifestacja "Stu tysięcy" zorganizowana jako odpowiedź na zabicie przez armie studenta Edson Luísa. We wrześniu doszło do dyskwalifikacji z telewizyjnego festiwalu Caetano Veloso po tym jak podczas wykonania utworu "E Proibido Probir" ("Zabrania się zabraniać" – hasło zaczerpnięte z targanych studencką rewoltą paryskich ulic) nacjonalistyczna widownia zareagował głośnym wyciem, rzucała na estradę przeróżne przedmioty by w końcu się do niej odwrócić plecami (podobnym gestem zrewanżowali się z resztą akompaniujący Veloso Os Mutantes ), a sam artysta przerwał występ i wygłosił mowę w której między innymi stwierdził "jeżeli wasza wizja polityki jest taka sama jak estetyki, jesteśmy skończeni". Mimo ostracyzmu zarówno z lewa jak i z prawa oraz towarzyszącym ich występom ekscesom, a może właśnie w ich wyniku, Tropicaliści nie przestawali pojawiać się w telewizji by w końcu otrzymać nawet własne show "Divine Maravilhoso", w którym permanentnie dawali cenzorom przysłowiowy ból głowy balansując na granicy prowokacji. Trzynastego grudnia wzeszedł w życie Piąty Akt Instytucjonalny, z dnia na dzień zawieszono działalność parlamentu, zdelegalizowano wszystkie partie opozycyjne, wstrzymano prawo habeas corpus jak i prawo do demonstracji, wprowadzono całkowitą cenzurę. W dwa tygodnie później ubrani po cywilnemu panowie osobiście zaprosili Caetano i Gilberto na uroczy wypad do aresztu. Tropicalia straciła ojców, ideologów, proroków – rozpoczęło się jej konanie.
Po dwumiesięcznej odsiadce Gil i Veloso zostali wysłani na przymusowe wakacje do Salvadoru, podczas których nie mogli komunikować się z prasą, nie mówiąc o informowaniu o pobycie w więzieniu. W tym czasie nagrali albumy (a dokładniej wokale i partie gitar, resztę dograno w Rio pod okiem Duprata i Manoela Barenbeina nadwornego producenta ruchu) będące ich pożegnaniem z estetyką Tropicalii, a także z samą ojczyzną. Władza zezwoliła im na ostatni koncert, który miał pokryć koszty podróży zagranicę, po czym udali się na dwu i pół roczne wygnanie do Londynu. Pozostawieni sami sobie współwinowajcy rozpierzchli się każdy w swoja stronę. Gal Costa stała się jedną z czołowych piosenkarek nurtu MPB, który, pod wpływem Tropicalistów rozpostarł swoje stylistyczne ramiona obejmując prądy współczesnej kultury popularnej, stając się tym samym w pełni godzien swojej nazwy. Os Mutantes obrali kurs najbardziej zbliżony do ideałów ruchu. Ich mocno psychodeliczne brzmienie wypracowane na potrzeby Tropicalizmu umiejscowiło ich w ścisłej czołówce brazylijskiego rocka, a Rita Lee, która wkrótce opuściła zespół, stała się jedną z czołowych gwiazd Brazylijskiego przemysłu muzycznego. Tom Ze nie trafił ze swoją artystycznie wyrachowaną wizją w gusta masowej publiczności, dopiero w latach osiemdziesiątych David Byrne przywrócił go do obiegu szerokiej kultury, włączając do katalogu swojej wytwórni Luaka Bop. Gilberto Gil po powrocie z banicji skupił się na wsparciu artystycznym i nie tylko, rodzącej się kultury afro-brazylijskiej, co doprowadziło go zarówno do szczytów list przebojów jaki i teki ministra kultury w lewicowym rządzie Luli. Caetano Veloso stopniowo powiększał swoje wpływy w świecie brazylijskiego popu, by w końcu stać się jego niepisanym axis mundi i zarazem najbardziej rozpoznawalnym muzykiem kraju samby i kanarkowych herosów footballu.
Gilberto Gil, "Domingo No Parque", LP Gilberto Gil, 1968
Pierwsza odsłona Tropicalistycznego szaleństwa to swoisty mission statement Tropicálii. Rozpoczyna się od wejścia szerokim orkiestrowym gestem przechodzącego w psychodeliczne miraże co żywo przypominające przerywniki z Sierżanta Pieprza, by w końcu przeistoczyć się w skoczną piosnkę przyozdobioną różnymi flecikami, smykami i takimi tam, traktującą o capoeirze, miłości i... tu kończy się moja znajomość brazylijskiego (czy tam innego portugalskiego), za to wkracza oczytanie, gdyż, jak mówią źródła, przewija się tam również motyw zabójstwa. Jeszcze tylko orgiastyczna końcówka i mamy proszę państwa muzyczną fuzję słodziuchnych Teletubisiów i oczojebnych Pokemonów odbywającą się gdzieś w sercu Brazylijskiego interioru. Prawdopodobnie cały utwór udźwignęła by zwykła gitara akustyczna i sprawny wokalista, prawdopodobnie człowiek wyżył by na diecie złożonej z ziemniaków i wody z kiszonych. Jacyś chętni żeby to sprawdzić ? Tak myślałem.
Caetano Veloso, "Tropicália", LP Caetano Veloso, 1968
W latach 1966-67 miało miejsce szereg wydarzeń, które śmiało można uznać za formatywne w kontekście nadchodzącej rewolucji. Jednym z nich była instalacja artysta Hélio Oiticica "Tropicália" będącą labiryntem przechodzącym przez zaimprowizowany krajobraz przypominający busz zakończony slumsową chatką, w której grał telewizor. Co to ma wspólnego z openerem monumentalnego krążka Veloso? Niewiele. Nazwa utworu pojawiła się dopiero po jego nagraniu, w wyniku sugestii osób trzecich, zanim Caetano w ogóle zdążył się zapoznać z wspomnianym dziełem. Tym nie mniej termin na stałe przylgnął do artystycznych wybryków Bahian, może dlatego, że kawałek zawiera najbardziej odważny i przewrotny tekst na płycie (o którym między innymi warto poczytać tutaj). W warstwie muzycznej to nawiązanie do starej samby, rozpoczynające się charakterystycznym złowieszczym piskiem orkiestry rzucającym na myśl szczebiot wystraszonych papug. Z resztą barwne orkiestrowe piórka spłoszonych ptaków z gracją bujają się w powietrzu dopełniając aranżacyjny krajobraz całego albumu.
Gilberto Gil, "Procissão", LP Gilberto Gil, 1968
Ten kawałek pojawił się już na poprzednim albumie Gila, z tym, że tam był, owszem chwytliwą, ale zupełnie nieszkodliwą sambą, taką co gra się turystą w hotelach żeby mogli sobie cyknąć fotkę z zespołem, że byli w Brazylii i w ogóle. Rok później, ten sam utwór to już kawał zakapiora, o wyraźnie zarysowanym rytmicznie łuku brwiowym i zelektryfikowaną gitarową piąchą. Brr… . Aż się człowiekowi sama dupa trzęsie. Taka pytanie mnie jeszcze nurtuje. Jeżeli Gil jest u nich ministrem kultury, to na Boga, kto jest u nich prezydentem ?
Gilberto Gil / Os Mutantes "Bat Macumba", LP Tropicalia: Ou Panis Et Circenses, 1968 / LP Os Mutantes, 1968
Bat Macumba to oprócz aplikowanego w słusznej dozie roześmianego baunsu, intrygująca żonglerka lingwistycznymi piłeczkami. "Batman" (człowiek-nietoperz jakbyście nie wiedzieli) + "macumba" (potoczne określenie kultów afro-brazylijskich) + "iê-iê-iê" (określenie rodzimych imitatorów zachodniego rocka okresu British Invasion parafrazujące okrzyk "yeah yeah yeah") = "bat macumba ê ê". Wersja Os Mutantes dokonuje podmiany ochoczego ciamkania akustyka na psychodeliczny rozwydrzony skrzekot gitary. Tyle, a jak daje po pysku! (w obu odmianach).
Tom Zé, Caetano Veloso, Gal Costa, Gilberto Gil, Os Mutantes, "Parque Industrial", LP Tom Zé (Grande Liquidação), 1968 / LP Tropicalia: Ou Panis Et Circenses, 1968
Parque Industrial to kompozycja Toma Zé, która w nieco innej formie pojawiła się na jego debiutanckim krążku, również z 68. Jak znaczna część jego kompozycji tak i ta wchodzi na wyższy schodek formalnej komplikacji. To jak idealny prezent na gwiazdkę, jest tu wszystko – zmiany tempa, nieoczekiwane przejścia, dograne odgłosy bawiących się dzieci, wszyscy Tropicaliści razem wzięci, ale przede wszystkim piekielnie chwytliwy refren do chóralnego pośpiewania przy ognisk: "Porque é made, made, made, maaadddeee innn Braaazzzzil".
Gal Costa, "Baby", LP Tropicalia: Ou Panis Et Circenses, 1968, LP Gal Costa, 1969
Boże-sz-ty-mój co tu się właściwie dzieje? Delikatny motyw basu przerywa kaskadowe wejście smyków spadające niczym żelazna kurtyna odcinającą świadomość słuchacza od wszelkich uchybień brudnej rzeczywistości, równocześnie aromatyczny wokal Gal wzbudza sensacje czysto fizjologiczną rozgrzewając brzuszek jak jakaś nalewka z egotycznych owoców południa. Po trzech i pół minutach osobliwych bachanalii jestem wręcz pewien, że w mojej krwi krąży kilka promili alkoholu, wypadało by to sprawdzić, ale tu pojawia się drugi problem natury technicznej, widzicie, nie wiem gdzie wtedy jestem.
Os Mutantes, "A Minha Menina", LP Os Mutantes, 1968
Mutanci w procesie tropicalizacji przeszli największą mutacje. Biali, z porządnych rodzin, wychowani w zeuropeizowanym Sao Paulo byli na najlepszej drodze do stania się jednym z wielu zespołów mniej lub bardziej udanie kopiujących zachodnie brzmienie. Wtem, praktycznie z dnia na dzień, jako zespół wspierającego wizje Gila i Veloso, wkroczyli do czołówki światowej psychodelii. Podobno technicy wręcz bali się wynalazków, które znosili do studia (za brzmienie Mutantes odpowiedzialny jest starszy brat Arnolda i Sergia, który konstruował im muzyczne zabawki). Wracając do meritum, "A Minha Menina" to samba Jorge Bena, którą mistrz zbrodni Doktor XY wystrzelił na księżyc, gdzie troje ufoludków (tutaj) udzieliło jej ultra-fuzzowej hiperwentylacji nadprzestrzennej. Brzmi jak scenariusz kiepskiego filmu science-fiction z lat sześćdziesiątych? Tak, tak właśnie to brzmi.
Os Mutantes, "Panis Et Circenses", LP Tropicalia: Ou Panis Et Circenses, 1968, LP Os Mutantes, 1968
"Panis et Circenses" to kawałek full opcja. W okresie jego powstania prawdopodobnie żaden diler nie wyłączając Beatlesów nie miał więcej do zaoferowania, w temacie psychodeliczny pop. Mamy tu orkiestrową ornamentykę, gitarę przesterowaną tak niebezpiecznie, że pewnie zakłóca częstotliwości zarezerwowane dla policji, zabawy taśmą, dziwaczny kolaż z Straussem synem w tle, tempo kapryśne jak ciężarna kobieta. Dodajcie do tego szalony imidż sceniczny oraz fakt, że zespół był częstym gościem brazylijskiej telewizji (występował nawet w reklamówkach), a zaczniecie się poważnie zastanawiać czy faktycznie warto u nas płacić za abonament (chociaż pewnie dzięki "Europa da się lubić" i "Plebanii" myśl ta przemknęła wam już nie raz).
Tom Zé "Gloria", LP Tom Zé (Grande Liquidação), 1968
Zé to największy cwaniak z całej drużyny. Posiadł solidne wykształcenie w temacie, którego nie udaje mu się ukryć. Wyciąga rękę ze smakowitym melodyjnym lizaczkiem, a w drugiej schowanej za plecami trzyma linijkę żeby w razie potrzeby walić po łapach wyszukaną formą rozochoconą dzieciarnie. Weźmy taką "Glorie". Zgrabna melodia refrenu oparta na wyluzowanym basie i filuternym motywie klawiszy, za którą skrada się niczym zazdrosny kochanek lekko znerwicowana zwrotka śpiewana przez samego Zé. Aranżacja jakkolwiek podparta symfonicznym blichtrem nie sprawia wrażenia dosztukowanej w celu rozdęcia brzmienia w Tropicalistycznej manierze, jest raczej wpisana w metrykę utworu. Podobno dodatkową płaszczyznę interpretacyjną stanowią teksty Toma, ale chyba nie będzie mi dane tego doświadczyć, no chyba, że ktoś zechce pochwalić się swoim portugalskim, do czego gorąco zachęcam.
Gal Costa, "Sebastiana", LP Gal Costa, 1969
Mocne otwarcie. Zwierzęcy rytm gładko opanowuje centrum planszy. Do tego dochodzi rozgrywający bezbłędną partie wokal Costy. Zmysłowa kombinacja "E gritava A, E, I, O, U, Y" miażdży naprędce skleconą obronę. Na koniec mistrzowskie posunięcie, atak doprowadzających do szaleństwa kocich jęków. Szach i mat.
Jorge Ben, "Take It Easy My Brother Charles", LP Jorge Ben, 1969
Jorge Ben był praktycznie jedynym artystą spoza kliki, który sam z siebie zapuścił się do tropicalnej dziczy. Mając w pamięci, że mamy do czynienia z autorem sztandarowej samby "Mas Que Nada" przyjrzyjmy się temu oto okazowi. Bestia, od pierwszych akordów basu po sam koniuszek ogona. Drapieżna motoryka brazylijskiego karnawału oraz trzymający w żelaznym uścisku wokal. Prawdziwy potwór z głębi brazylijskie głuszy. Nie karmić, nie dotykać, nie uciekać. Nie warto, i tak dogoni i rozszarpie.
Gilberto Gil / Os Mutantes, "Dois Mil E Um (2001)", LP Gilberto Gil, 1969 / LP Mutantes, 1969
Futurystyczna wizja autorstwa Zé. Zelektryfikowany podkład gitary, wyrazisty motyw basu i gdzieś tam z epickim rozmachem godnym międzygwiezdnych podróży, o których z reszta traktuje piosenka, szybujący sobie wokal Gila w pewnym momencie rozpryskujący się w mgławicę szalonych wokaliz. Os Mutantes do kwestii kosmosu podchodzą z właściwą sobie nonszalancją. Akustyczna sielanka, ciężki gitarowy freakout, sielanka, freakout, psychodeliczna siekanka, freakout, freakout i sielanka. Że też im się to nie nudzi.
Caetano Veloso, "Lost In The Paradise", LP Caetano Veloso, 1969
Wpierw na tle delikatnej partii akustyka, wchodzi Caetano ze swym wakacyjnym głosem dudniącym doniośle jak chmurka przesuwająca się po letnim niebie. Gdzieś w międzyczasie dochodzą dęciaki i smyki i równocześnie, nie pytajcie jak, to jest cholera sprawa na oddzielną komisje śledczą, otóż nagle okazuje się, że to nie tak, że to jednak będzie boleć. Ekstatyczny finał to jak strzał w sam środek mózgu z pistoletu owiniętego w plażowy ręcznik. Absolut. Drugi tropikalny album Caetano jest o wiele bardziej akustyczny i wyciszony, z pewnością ma to związek z produkcyjnymi niedogodnościami, ale głównym powodem jest raczej emocjonalny balast zalęgający w świadomości artysty. Smutek człowieka wyrzuconego z domu, przewijać się będzie zresztą przez oba następne albumy powstałe na obczyźnie.
Gal Costa, " Tuareg", LP Gal Costa(Cinema Olympia), 1969
Przewijający się tutaj motyw piszczałki zaklinacza węży skontrastowany z typowo brazylijską rytmem, czyli co by było gdyby Kolumb naprawdę dopłynął do Indii. Czyli że Indianie byli by wtedy naprawdę z Indii, a nie z Ameryki jak są teraz. Zaraz, to jak się teraz nazywa Indian z Indii? A, hindusi, nie spoko bo już myślałem ze wpadłem na jakiś paradoks lingwistyczny. Nieważne, wróćmy do piosenki. Zdradza ona fascynacje Costy zachodnią kulturą hipisowską. Jej drugi album, to wyraźny odchył w kierunku rocka epoki Woodstock. Nie ma się jednak co martwić, w creditsach nadal widnieją portugalsko brzmiące nazwiska (autorem tej kompozycji jest na przykład Jorge Ben). No, całe szczęście.
Caetano Veloso, Gilberto Gil "Alegria, Alegria / Hino Do Esporte Clube Bahia / Aquele Abraço", LP Barra 69, 1972
Wiecie, parę kawałków wyżej trochę was oszukałem. "Domingo No Parque" pozbawione orkiestrowego makijażu również sprawdza się znakomicie. Takie jego wykonanie zostało uwiecznione na tym o to bootlegu, będącym zapisem ostatniego koncertu Veloso i Gila w Salvadorze poprzedzającego ich przymusową emigrację. Skandaliczna jakość nagrania pozostawia dużo miejsca wyobraźni ale, wierzcie mi, świadomość historycznej doniosłości tego dokumentu znakomicie ją podsyca. Zresztą rozciągnięte do czterech minut wykonanie "Superbacana" rozpoczęte miażdżącym wstępem "For No One" Beatlesów z zawieruszonym w środku motywem z "Panis et Circenses" trafia w sedno wszechrzeczy, nawet jeśli było nagrywane z sąsiedniego pomieszczenia. Skupmy się jednak na ostatnim jedenastominutowym kawałku. Rozpoczyna się podgrzanej funkowym żarem wersji "Alegria, Alegria" przechodzącej w kołyszącą biodra sambe odśpiewaną przy akompaniamencie rozentuzjazmowanej publiczności by zakończyć się na szatańsko chwytliwym "Aquele Abraço" Gila. To wielce symboliczna seria. Rozpoczyna ją utwór swego czasu otwierający kolorowy pochód Tropicalistów, a kończy najzwyklejsza w świecie samba, pozbawiona symptomów tropikalnej gorączki. Oczywiści "najzwyklejsza w świecie" w wypadku "Aquele Abraço" oznacza ni mniej ni więcej tylko "obdarzona hookiem lepkim jak żywica kauczukowca z dorzecza Amazonki". Stąd tylko jeden krok do stwierdzenia, że rewolucja rewolucją ale w swym najgłębszym jestestwie ta cała Tropicália to po prostu soczysty kawał popowego mięcha.
–Paweł Nowotarski, wrzesień 2006