SPECJALNE - Rubryka
Retrospektywa: 4AD
11 sierpnia 2006
Retrospektywa: 4AD
Co? 4AD…
Kiedy? …powstało w 1980 roku w Londynie, jako filia dynamicznie rozwijającego się wówczas labela Beggars Banquet.
Kto? Założycielami i pierwszymi szefami firmy – na początku nazwanej Axis – byli Ivo Watts-Russell i Peter Kent. Ten drugi po ukazaniu się dziewiętnastego wydawnictwa 4AD postanowił działać w innej "przybudówce" Beggars Banquet – Situation Two. W 1999 roku szefem labela został Chris Sharp, który zgodził się odpowiedzieć nam na kilka pytań za pośrednictwem internetu.
O co całe zamieszanie? Ivo w latach swego panowania osobiście zajmował się doborem artystów, w czym wykazał ogromną elastyczność i otwartość umysłu. Label, który szczyt popularności odnotował w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, kiedy wydawał najpopularniejsze płyty Pixies, Cocteau Twins i Dead Can Dance, stereotypowo zwykło się kojarzyć z rozmytym brzmieniem gitar i klawiszy, nieco pesymistycznym, a na pewno dekadenckim klimatem. Taką wizję współtworzyły odrealnione projekty graficzne okładek i materiałów promocyjnych, a jednym z ich głównych twórców był Vaughan Oliver.
To uproszczenie łatwo zweryfikować przeglądając katalog wytwórni. Gitarowy nosie, lokujące się na pograniczu rocka, folku, teatru i muzyki orkiestrowej dokonania wcześniej wspomnianego Dead Can Dance, post punk, indie a la Throwing Muses, szataństwo a la Pixies ("gdyby Szatan grał rocka, na pewno należałby do Pixies" – ktoś to powiedział, chociaż nie jestem pewien kto), house, muzyka etniczna. Ta polityka wydawnicza nie zmieniła się po zmianie szefa, o czym świadczy zróżnicowane spektrum artystów współpracujących z labelem dzisiaj: od songwritera Chrisa McCombsa po odjechane Celebration.
Co na to Chris Sharp? "Ciężko powiedzieć dlaczego, ale zawsze interesowaliśmy się artystami, którzy inaczej podchodzili do muzyki – płynęli pod prąd. Nie obchodzą nas za bardzo panujące mody, chcemy po prostu współpracować z ekscytującymi zespołami. Zazwyczaj wiąże się to z czymś charakterystycznym, oryginalnym, co cechuje dane nagranie. Chodzi o to, abyśmy byli przekonani, że nasi artyści są unikalni w tym co robią, a przynajmniej najlepsi w tej działce, którą się zajmują."
Szefostwo labela zawsze obierało postawę daleką od konwencjonalnej, przyjmowanej przez tego typu przedsiębiorstwa. Wszyscy artyści wydający dla 4AD wypowiadają się o firmie z szacunkiem, jej otwartą i odważną postawę podkreśla ilość debiutów wypuszczanych przez wydawnictwo.
PC: Jak byś opisał główną ideę 4AD?
CS: Być niezależną firmą wydawniczą w pełnym znaczeniu tego słowa. Pracować z artystami, których muzykę kochamy, a nie z powodu ich komercyjnego potencjału. Starać się pomagać artystom w wypracowywaniu ich oryginalności i znajdywać dla nich publiczność, która będzie interesowała się długofalowo ich twórczością. Opakowywać pięknie nasze produkty i tworzyć w taki sposób obiekty, które ludzie będą chcieli posiadać. Ciągle być w biznesie!
Kto się temu przysłuchiwał? Tlenieni nowofalowcy szybko zaakceptowali label, a jego symbol z czasem stał się marką samą w sobie, pomagając sprzedać nieznane nazwiska. Po zmierzchu shoegazerów, eksplozji grunge'u i elektroniki 4AD nie dało się zamknąć w szufladce, która bez wątpienia oznaczałaby zniknięcie jej z powierzchni rynku muzycznego. Przyciąga teraz zarówno tych, którzy hype'ują się indie, zakręconych na punkcie elektroniki, jak i awangardzistów.
PC: Czy 4AD ma wizję "typowego" odbiorcy ich muzyki?
CS: Właściwie nie. Wiemy tylko, że są to ludzie, którzy mają świetny gust i że muzyka bardzo wiele dla nich znaczy. Chciałbym myśleć, że katalog 4AD jest czymś, co słuchacze o wyrobionym smaku mogą odkrywać przez długi czas.
Z inicjatywy Ivo z różnych nagrywających dla wytwórni muzyków sformowane została swego rodzaju nowofalowa orkiestra ze zmiennym składem – This Mortal Coil. Wielu uważa, że trzy albumy sygnowane tą nazwą są kwintesencją brzmienia wytwórni, ale jeśli chodzi o moje zdanie to lepiej sięgnąć w pierwszej kolejności po pokrewne stylistycznie i bardziej spójne płyty Cocteau Twins czy His Name Is Alive. W latach dziewięćdziesiątych Ivo sformował następną tego typu formację, nazwaną Hope Blisters, której płyta była utrzymana w podobnym do thismortalcoilowego klimacie. Nawet jeśli nie są to wielkie dzieła, to w świecie biznesu muzycznego takie działania świadczą o niemałej ekstrawagancji.
Na pewno 4AD to przedsiębiorstwo jedyne w swoim rodzaju, jeśli nagrania sygnowane ich nazwą można określić jako pop, to na pewno jest to art-pop. Unikalna odpowiedź, jaką udzielili na pytanie, jak tworzyć własne zasady w skomercjalizowanym świecie muzy rozrywkowej, pozwala mi mówić: szacunek panowie. I czekam na jeszcze.
Co z katalogu 4AD najwyżej ceni Chris? "Cóż, są tu pewne oczywiste pozycje, jak Surfer Rosa czy Treasure, ale strasznie cieszy mnie fakt, że 4AD wypuściło także takie płyty jak Mystere De Voix Bulgares (patrz niżej) czy Pump Up The Volume (M/A/R/R/S). Ostatnio nowe płyty Scotta Walkera i TV On the Radio są dla nas kamieniami milowymi w rozwoju firmy. Ale czujemy, że możemy zaangażować się w każdy rodzaj muzyki, jeśli tylko znajdziemy tam coś, co nas zafascynuje."
A kogo ja doceniłem? Poniżej lista kilkunastu utworów szczególnie ważnych, udanych, charakterystycznych z katalogu 4AD. Nie będę ściemniał, że nie jest to subiektywne zestawienie, ale Cocteau Twins, Birthday Party czy Pixies musiały się tu pojawić. A zresztą zobaczcie, posłuchajcie i jakby co piszcie o swoich typach:
01 Fast Set, "Junction One", SP Junction One, 1980
Pierwsze wydawnictwo firmy, sygnowane jeszcze nazwą Axis. Nie jest to genialne nagranie i pojawia się w tym zestawieniu raczej z racji swego numeru seryjnego. Motoryczny elektroniczny rytm, syntezatorowe basy i niechlujny śpiew od początku przywodzi na myśl upunkowioną wersję Kraftewerka, czyli innymi słowy Tubeway Army, które zresztą w tym czasie było głównym zespołem Beggars Banquet. Nie no, nie jest to takie złe, sprawdzi się na nowofalowej imprezie, ale arcydzieła nie powstają ot tak sobie i codziennie.
02 Bauhaus, "Dark Entries", LP In The Flat Field, 1980
Wydany juz po sukcesie singla "Bela Lugosi's Dead", "Dark Entries" było pierwszym singlem sygnowanym nazwą 4AD. Ale nie tylko o samo kolekcjonerstwo tu biega, bo mamy do czynienia z założycielską klasyką punkowego odłamu goth-rocka. A każdemu komu źle się to kojarzy mówię: błąd. Legenda Bauhausu nie powstałaby, gdyby opierała się tylko na image'u muzyków i fanów. Każdy z kwartetu wnosi do brzmienia wiele i chociaż na pierwszy plan wysuwa się Peter Murphy z głosem zwampirzałego Bowiego, to histeryczno-klaustrofobiczny nastrój buduje motoryczna gra całego zespołu. Ale głowa do góry, ta muzyka to przede wszystkim całkiem inteligentne przeformułowanie glam-punkowego wzorca, tak by bardziej nadał się do śpiewania o paranoi.
03 Birthday Party, "Dead Joe", LP Junkyard, 1982
Jeśli komuś na dźwięk słowa 4AD przychodzą na myśl anielskie śpiewy i uduchowiony klimat, to czas posłuchać płyty Junkyard, bo przecież to wielka frajda widzieć nasze stereotypy padające jak muchy. Najohydniejsze wydawnictwo labela poddaje w wątpliwość porównania Nicka Cave'a do Leonarda Cohena. Nie to, żeby Cohen unikał trudnych tematów, ale tyle brudu, okrucieństwa, sadomasochizmu i wampirycznego seksoholizmu, podpartego przypominającym bardziej wrzask i wycie wokalem nie mógł wyprodukować normalny człowiek. Co ciekawsze – tej ekstremy, której towarzyszy muzyka brzmiąca jak blues grany na tokarkach z punkową sekcja rytmiczną – słucha się z perspektywy lat całkiem przyjemnie, co jest tajemnicą trudna do odgadnięcia.
"Dead Joe" jest jednym z najmniej "muzycznych" kawałków na płycie. Perkusja do przodu, gitara jazgot, Cave krzyczy: "Ho-ho-ho-ho-ho-ho-ho-ho Dead Joe!!!!!!". Bardzo przyjemne.
04 X Mal Deutschland, "Incubus Succubus II", LP Tocsin, 1984
Nie ukrywam, że mam słabość do tego zespołu. Na internetowej stronie Ivo opisuje ich muzykę jako "extremely raw". Rzeczywiście, da się X-mal opisać jako brutalniejsze Siouxsie And The Banshees, a kilka kawałków z płyty Tocsin – w tym właśnie ten – dzięki zastosowaniu "plemiennych" rytmów można porównywać do Slits.
Śpiewanie o demonach po niemiecku nie było nigdy przedtem ani nigdy później tak ekscytujące. Idealny soundtrack do czarno-białego horroru, którego akcja rozgrywa się na post-komunistycznym blokowisku, a główną bohaterką jest opętana piękność w stylu blond-punk. Jeśli wyczuwacie tu nutę ironii, to się mylicie.
05 Colourbox, "The Moon Is Blue", LP Colourbox, 1985
Po kilku post-punkowych ekstremach kawałek z kategorii pokręcony, sentymentalny pop. Konstrukcja, tematyka i klimat odnosi się do słodkich a smutnych ballad z lat świetności Phila Spectora, ale już brzmienie oscyluje między synth-popem, dubem a pierwotnym electro-housem. Ale co tam style, kawałek – jak to przeczytałem ostatnio w jakimś patetycznym tekście – chwyta za serce, jak i nogom nie daje spokoju. Szczerze mówiąc nie schodzi z mojej playlisty od miesiąca. Colourbox to przykład sonicznych terrorystów z uśmiechem na twarzy. Pionierzy samplingu, tworzący alternatywne wersje mundialowych hymnów, wzięli też udział w projekcie M/A/R/R/S, o którym wspomniał Chris. "The Moon Is Blue" mógłby powstać w zeszłym miesiącu i byłby tak samo dobry.
06 La Mystere De Voix Bulgares, "Erghen Diado", LP Le Mystere Des Voix Bulgares vol. 1, 1986
Zgadzamy się z Chrisem Shackiem. Wydanie tej płyty to kolejny dowód "niezależności" labela. Taśmę z nagraniem bułgarskiego chóru kobiecego Ivo dostał od Petera Murphy'ego. Nie wiem czy jaracie się muzyką etniczną – w sumie to nieważne, bo przecież to sztuczne pojęcie, oznaczające całą masę nie związanych ze sobą zjawisk spoza mainstreamowej muzyki rozrywkowej. Rzecz w tym, że siła i specyficzny sposób modulacji głosów czyni z tej płyty coś wyjątkowego. "Erghen Diado" to najsilniej zrytmizowany fragment albumu. Oparty na progresji harmonicznej i wschodnich skalach "wpada w ucho", chociaż na pewno nie słucha się tego jak muzyki zachodniej. Ale ja bardzo lubię ludzki głos, proszę państwa, bo może wyrazić jednak więcej niż harfa czy werbel.
07 Dead Can Dance, "Xavier", LP Within The Realm Of A Dying Sun, 1987
Mimo że DCD stał się czymś w rodzaju muzyki klasycznej dla metalowców, to kilka jego płyt może robić wrażenie, szczególnie, gdy idą w stronę Joy Division, a nie starożytnej Mezopotamii. Trochę jestem sceptyczny wobec plastikowego mistycyzmu, osiąganemu poprzez mało elokwentne zastosowanie podniosłych chórów, trąb i orkiestr, ale na szczęście duet potrafi zachować w tym względzie umiar, w przeciwieństwie do jego xerobojów i xerogerlów. Tu akurat śpiewa Brendan Perry, a Lisa Gerrard robi klimaty i chórki. Proporcję pomiędzy czytelną strukturą kompozycji, a dążeniem do stworzenia atmosfery zachowano tu idealnie. Jesteśmy jednak bardzo daleko od pop-music, w ogóle od rzeczywistości rozgrywającej się pomiędzy ludźmi. "Xavier" odnosi się do dziwnego świata, z którego jeden flashback widzimy na okładce albumu.
08 Wolfgang Press, "Bottom Drawer", LP Birdwood Cage, 1987
Wolfgang Press wydaje mi się jednym z najbardziej niedocenionych zespołów ostatniego ćwierćwiecza. Na stronie internetowej 4AD ich twórczość opisano jako pop-art, ale nietrudno zauważyć, że zespół nie tylko grał z motywami pop-kultury, ale też deformował je w dość radykalny i groźny sposób. Okładka Birdwood Cage, uważanego za największe osiągnięcie i podsumowanie pierwszego zgrzytliwego okresu działalności WP, będąca przedstawieniem muszli klozetowej sfotografowanej jak obiekt sztuki, potwierdza te skojarzenia i odsyła do ready-made'ów Marcela Duchampa. Późniejsze płyty – jak i ich okładki – bardziej ewidentnie flitrują z mniej artystowskim, a bardziej mainstreamowym popem, ale także z niezłym skutkiem. "Bottom Drawer", oparty na wgniatającym w podłogę basie i kroczącym rytmie perkusji, gra ze schematem bluesowej historyjki o kłótniach kochanków. "You keep your eyes for the boy next door / I don't call that funny anymore" śpiewa wokalista trochę w stylu przyćpanego Davida Byrne'a, kreując nieco zbrodniczą atmosferę. Pozornie ciężkie, ale słucha się znakomicie.
09 Cocteau Twins, "Crushed", LP Lonely Is An Eyesore (sampler 4AD), 1987
Cocteau Twins nagrał całą masę wymiatających piosenek i zwracam uwagę na tą, ukrytą na firmowej składance, by odkurzyć ten prawie nieznany kawałek. Zresztą większość utworów natychmiast da się rozpoznać po charakterystycznym brzmieniu i niesamowitym głosie Elizabeth Fraser, melodyjnym a jednak ostro wariackim. Co ciekawe to ujednolicenie i konsekwencja sięgania po te same środki w przypadku szkockiego zespołu nie jest wadą. Wydaje się, że można zacząć poznawać ich muzykę z dowolnego miejsca i w każdym przypadku dać się wciągnąć. "Crushed" jest więc podobny do innych utworów i tak samo świetny. Ciężko powiedzieć, czy to pop, czy ostra delirka, czy wyraża radość, czy smutek. Szit, uwielbiam ten zespół.
10 Pixies, "Oh My Golly!", LP Surfer Rosa, 1988
W tym momencie widzę twoją wykrzywioną zdumieniem twarz, czytelniku. Jak to? Nie "Alec Eiffel"? "Bone Machine"? "Debaser"? "Velouria"? A właśnie, że nie. "Oh My Golly!" to kwintesencja tego dynamitu, jaki podłożył zespół Franka Blacka pod rock lat 80tych. Nie znam hiszpańskiego – bo w tym języku jest tekst – ale stawiam dziewięć do dziesięciu, że klimat piosenki jest wyluzowany. Punkowa gitara, kanonada bębnów i chórki Kim Deal (której 4AD wydawało później płyty utytułowanego Breeders) pozwala przypuszczać, że w 88 to musiał być mocny cios młotkiem w głowę. Teraz nie boli aż tak bardzo, jest bardziej-po-prostu niezwykle zajebistą piosenką.
11 His Name Is Alive, "E-Nicolle", LP Livonia, 1990
W zamian za This Mortal Coil proponuję coś znacznie bardziej poruszającego, a i zapowiadającego dzisiejsze nagrania Coco Rosie i Animal Collectiva, czyli faworytów Ivo, pochodzących z miasteczka Livonia, gdzieś z prowincji USA. Znowu "atmosferyczne" nagranie, a produkujący całość Warren Defever popisuje się całą masą pomysłów na kreację nowych brzmień za pomocą chałupniczych środków (debiut HNIA był bardzo niskonakładową inwestycją). Wydaje się, że utwór został zbudowany według sennej logiki. Pętle dźwiękowe, przesterowana perkusja, jęki i zgrzyty, prawie grunge'owa gitara wchodząca prawie pod koniec piosenki, działając jakby mistrz zen wykonał cios z liścia. A co ciekawsze wysoki kobiecy głos powoduje, że można tego słuchać jak folkowej ballady.
12 Red House Painters, "Katy Song", LP Red House Painters I, 1993
W z-indie-zowany obraz wytwórni w latach dziewięćdziesiątych wpisuje się Red House Painters. Zespół jest częścią nurtu reprezentowanego wówczas przez Codeine, Slint i For Carnation – grane w wolnych tempach utwory, oparte na brzmieniach gitar, smutne i senne, ale napełnione też klaustrofobiczną energią. Gdy próbuje się działać w takim minimalistycznym stylu, trzeba mieć coś do powiedzenia, a RHP zdecydowanie mieli.
"Katy Song" to jedna z najlepszych piosenek w dorobku zespołu. Trochę bluesa, nieśmiałe odniesienia do country, ukłon w stronę nowej fali Joy Division, w każdym razie coś, co zmienia zwykłą balladę o nieszczęśliwej miłości w utwór o niezwykłej sile. Kolejne mocne uderzenie z katalogu 4AD, którego brzmienie jest aktualne do dziś.
13 Throwing Muses, "Hazing", LP University, 1995
Kirstin Hersh w zadziwiający sposób potrafiła wyrazić za pomocą (w miarę) prostej i melodyjnej muzyki tyle pokręconych stanów psychicznych, że wystarczyłoby obdzielić kilka zespołów typu Psyche czy ww Bauhaus. Moją ulubioną płytą jest University raczej na zasadzie przypadku, a "Hazing" wybrałem ze względu na wokal Kirstin, która przedstawia się tu z najlepszej strony, przechodząc od smutnego szeptu do wściekłego krzyku. I wierzcie mi – brzmi to autentycznie. Poza tym kolejny raz popisuje się umiejętnością pisania świetnego indie-rockowego przeboju, który mógłby gościć na czołowych miejscach niezal-list przebojów, gdyby nie opisywał, hmmm, powiedzmy, trudnych stanów psychicznych. Nie wiem czy to brzmi wystarczająco zachęcająco, ale, damn it, warto a może nawet trzeba koniecznie.
14 Gus Gus, "Cold Breath '79", LP Polydistortion, 1997
Strzał w dziesiątkę! Polydistortion to, moim zdaniem, jeden z najlepszych albumów lat dziewięćdziesiątych. Gus Gus – raczej kolektyw a nie zespół, jeżeli chodzi o metody działania – przeskoczył tą płytą 99,9% trip hopu, łącząc jego zadymiony, klaustrofobiczny klimat z acid housem i mroźnym północnym ambientem. Spotkałem się z określeniami ich stylu z pierwszej płyty jako ice-pop, co – mimo że jest próbą robienia szufladki – doskonale oddaje charakter tej muzyki. Na płycie gęsto od świetnych utworów, a najbardziej zasnuty "Cold Breath" rozpięty jest między ciężkim house'owym basem, a delikatnym głosem Hafdis Huld. Zastosowanie efektów typu delay połączone z kontrastem niskich i wysokich tonów, daje wrażenie rozwiewania się tych drugich – jak tytułowy zimny oddech na islandzkim pustkowiu. Lód, lodowiec, śnieg, zawieja, zorza polarna etc. etc. Chyba lubię zimę, bo doznaję.
15 Thievery Corporation, "Lebanese Blonde", LP Mirror Conspiracy, 2000
Zanim Thievery Corp stali się bożyszczami yuppiesowskiej publiczności z błotem w uszach, ich dwie płyty udowodniły, że daleko im od tłumów nudziarzy z Buddha Barów i innych DeFazów. Skrzyżowanie trip-hopu i południowo-amerykańskich rytmów stało się zdecydowanie czymś więcej niż szpanerskim eksperymentem, szczególnie kiedy przybrało formę onirycznych, świetnie zaaranżowanych piosenek, takich jak "Lebanese Blonde". Nagranie osiąga ten pułap elegancji, w którym nie jest ona synonimem wypasionej knajpy dla burżuazji. W sumie to niekoniecznie ich wina, że w końcu tam trafili.
16 Blonde Redhead, "Pink Love", LP Misery Is A Butterfly, 2004
Może Misery Is A Butterfly nie jest najlepszą płytą nowojorskiego tria, ale mamy do czynienia z małym arcydziełem, jeżeli chodzi o aranżację i konstrukcję narracyjną, nie wspomnę już o oczywistych atutach w postaci charakterystycznego brzmienia gitar, damskiego wokalu i świetnych piosenek. Album ma formę dialogu śpiewających naprzemiennie kolejne utwory Kasu Makino i Amadeo Pace. Dopiero w "Pink Love" – przedostatnim i najlepszym utworze na płycie – ich głosy się spotykają. Inwencja w zakresie kreowania brzmień jest tu na kosmicznym poziomie, a ekstatyczno-sentymentalny klimat i wypełniające przestrzeń dźwiękową westchnienia czynią z tej piosenki wymarzone tło do romantycznego seksu. Ale do hedonicznego również może się sprawdzić..
17 TV On The Radio, "King Eternal", LP Desperate Youth, Bloodthirsty Babes, 2004
Wydawać by się mogło, że połączenie postnowofalowej, opartej na gitarach i elektronice muzyki, lekko usoulowionych wokali i poetyckich, zaangażowanych społecznie tekstów to sprawa co najmniej ryzykowna. Tymczasem taka mieszanka w wykonaniu TV on the Radio brzmi spójnie i przekonująco. Okazuje się, że apokaliptyczny klimat można połączyć z melodyjnością w stylu Isaaca Hayesa, a kakofoniczne dźwięki z delikatnością. Świetnie zagrany i zaśpiewany "King Eternal" udowadnia, że zespół słusznie uważany jest za jedno z największych objawień obecnej dekady.
18 Scott Walker, "A Lover Loves", LP The Drift, 2006
Scotta nie daruję. No ale słowa Chrisa, jak i cała oprawa medialna (strona www 4AD i tak dalej), wskazuje na to, że wydawnictwo uważa się w firmie za jedno z najważniejszych w katalogu. Czyli zgadzają się ze mną w ocenie Scotta jako jednego z największych muzyki – rozrywkowej? To określenie brzmi trochę głupio w tym kontekście. Postanowiłem opisać najmniej skomplikowaną i najłatwiej wpadającą piosenkę z tego albumu. W porównaniu do udziwnionych aranżacji i kompozycji z The Drift "A Lover Loves" to prawdziwy minimalizm: tylko ostinato gitary, głos, zwrotki, refreny, canto, coda, Scott szepcze co chwila: pssst. Najlepszy przykład na to jak prostymi środkami zaangażować słuchacza do koncentrowania się na każdym kolejnym dźwięku. Tak umie tylko prawdziwy don tutti di cappi.
–Piotr Cichocki, sierpień 2006