SPECJALNE - Rubryka
Rekomendacje singlowe 2011
13 stycznia 2012
Rekomendacje singlowe 2011
Analogicznie do rekomendacji płytowych, rzucamy piętnaście propozycji singlowych z 2011, godnych szerszego zauważenia.
Blood Orange
Forget It
[Domino]
Devonté Hynes jest synestetykiem - widzi dźwięki. Co więcej, umie sprawić, że barwy jego nut dostrzega nawet zwykły śmiertelnik, mający oddzielne oczka i uszka. Zauważcie, że ”Forget It” ewidentnie otwiera jaskrawy róż wokalu. Stylizacja na F.R. Davida ”Words Don't Come Easy”? Androgeniczne brzmienie samo w sobie jest przesłaniem, bo Hynes stawia na zadowolenie z bycia sobą i wyrażanie siebie w dowolnie piękny sposób. Ale idźmy dalej i kredki w ręce. Tak orientalnie brzmiących gitarowych refrenów nie da się zobaczyć inaczej, niż w ciepłych, złotawych barwach (podobno to spuścizna Yellow Magic Orchestra). Do tego czarne tło dziarskiej perkusji i niespodziewanie pustych gitarowych riffów, czysty Chris Isaak. ”I feel unique, not yet complete” to właściwie lapidarny opis całego albumu, jego niedookreślenia, ale i sporego potencjału. Hynes umie wycisnąć ostatnie soki z tak już zgwałconych lat 80tych i nadać im melodyjność, której nie sposób się oprzeć.''Forget It'' to moja definicja słowa relaks. P.S. Każdy ma coś za uszami. Nie wypominajcie Teksańczykowi, że pisał dla Florence. –Monika Riegel
• posłuchaj »
Brenmar
Temperature Rising
[Hum & Buzz]
"I grew up listening to hip hop, R&B, pop, and house… basically whatever was on Chicago radio" powiedział artysta w wywiadzie. I każde słowo ma tu znaczenie. Twórczość Brenmara jest przesiąknięta wszystkimi tymi wpływami i brytyjskim garagem. Z nich wszystkich producent zlepił sprawiający mi najwięcej przyjemności utwór poprzedniego roku. Doskonały jako pop i doskonały jako muzyka taneczna "Temperature Rising" pieści uszy miękkim wokalem r'n'b podczas gdy hiperaktywny rytm energetyzuje kończyny. Przypominając też o złotym okresie 2stepowych przebojów, które zaprowadziły dziewczyny z powrotem na parkiety (zwróćcie uwagę na to "This one's for all my ladies" na początku!). I tego nie ma na liście?! –Łukasz Konatowicz
• posłuchaj »
Robin Hannibal
Transit
[Plug Research]
Z Robinem Hannibalem sprawa jest prosta i przyjemna. EP-ka Bobby, to nieinwazyjne, ludzko progresywne nu beatowe piosenkopisarstwo wchodzące w miejsce niespełnionych, półświadomych marzeń, które chyba generowały się gdzieś we mnie podczas oczekiwania na tegoroczny LP Chaza. Na pewno powitałbym taką estetykę na UtP z większym rozszerzeniem źrenic, niezależnie od tego, jak pomelo jest smaczne i zdrowe.
Co jeszcze? A to mało? W wypadku Hannibala okazuje się, że tak, bo słychać u niego jeszcze
Timberlake'a w wydaniu sypialnianym i jednocześnie ambitnym (weźmy traktowanie wokali w "Move" czy "Plastic"), glitch hopową ambrozję która mogłaby tryskać z trójzęba Neptunes, zgadza sie. I odrealniona neurotyczność Inc. przejawia się mirażem, który Robin oswaja, ogrzewa swoim dziwnym, chłodnawym ciepłem, emocjonalnością niby kameralną, ale osadzoną w futuryzującym klasycyzmie elektroniki skutecznie poszukującej, chociaż nigdy kosztem czytelności i przystępności. W tym kontekście dalszego praprzodka Duńczyka widzę w Michaelu Franksie, a konkretnie w tym czego próbował w latach 80., kiedy zdarzało mu się okazjonalnie łączyć jazzowo-popowe myślenie z sięganiem po syntezatorowo generowane dźwięki, na przykład w "Now That Your Joystick's Broke".
Proste przyjemności na tym się jednak nie kończą, nie wytracają energii wylegując się w polu najoczywistszych asocjacyjnych przykrajań i wtarabanień. O innym jego wydawnictwie na stronie wytwórni można przeczytać: "Think Moody Man meets Steely Dan meets Scritti Polliti meets Dilla meets Jorge Ben meets Spacek and you're getting kinda close." i jak dla mnie właśnie to końcowe 'poniekąd blisko' jest kluczowe, bo wybijające się ponad wszystkie wymienione skojarzenia wrażenie oryginalności wynosi solowy debiut Hannibala na naprawdę bardzo obiecujący pułap. No to ja już się naopowiadałem, a rozpocząć znajomość polecam po bożemu, od początku do końca EP-ki, natomiast samo "Transit" ma po prostu największe względy w mojej ripitowni. Niewątpliwie kapitalne motywy przylegają w nim do siebie w popowej harmonii jak komórki w plastrze miodu, ale każdy rodzaj słodyczy oferowanej przez Robina jest równie warty poznania. Zdecydowanie błękitna krew R.H.+
–Andrzej Ratajczak
• posłuchaj »
Kindness
Cyan
[Terrible]
Przed państwem jak najbardziej charakterystyczny dla 2011 roku "bardzo dobry" singiel. Jak
lekkostrawna, "bardzo dobra" kuchnia albo ładna, designerska darmówka zgarnięta gdzieś na
mieście. Niewysoki numer rozciągnięty pomiędzy disco, funkiem, a indie-popem, skrojony tak,
że gdyby był ciuchem, to pewnie przynajmniej "ZARA". Zwłaszcza, że pod koniec rozmywa się
w delikatnienie marzycielskiego, naskórkowego shoegaze’u, który sam z siebie rzadko mi robi,
ale jako przyprawa sprawdza się zwykle. Tu też pasuje, kokardka. Wszystko od niegdysiejszego
producenta Phoenix, więc sprawa wyjaśnia się całkowicie. Którejkolwiek metafory się
przytrzymać. Francja, elegancja. Smacznego. –Radek Pulkowski
• posłuchaj »
Martyn
We Are You In The Future
[Brainfeeder]
Lubisz ekscytujące przygody i nie boisz się ekstremalnych warunków? Chcesz już dziś
poczuć smak przyszłości? A może fascynują Cię tajemnice naszej galaktyki i od dziecka
marzysz o podróży w kosmos? Myślisz pewnie, że na coś takiego mogą pozwolić sobie
jedynie miliarderzy. Błąd! Od dziś Ty też możesz spełnić swoje kosmiczne marzenia! Dzięki
uprzejmości agencji astronautyki Brainfeeder, holenderski kapitan Martyn zaprasza Cię na
wierną, 9-minutową symulację lotu statkiem kosmicznym. Na pokładzie gwarantowane:
podwyższone tętno, syndrom parkietowej gorączki, gwałtowne zmiany ciśnienia i lewitujące
drinki z palemką. *Uwaga! W pakiecie brak opcji "łatwy powrót do rzeczywistości". Nie
ale poważnie, kto ma odwagę zakończyć album mocny tylko fragmentami ("Masks" znają, a
przynajmniej kojarzą pewnie wszystkie "szanujące się" imprezowe bestie) taką odyseją przez
lata świetlne tanecznej elektroniki, kto w ogóle ma odwagę nagrać tak przekrojowy kawałek i
nie zrobić z niego historystycznej pulpy, mdłego serka homogenizowanego, po prostu musi być
gwiezdnym imperatorem. Zzzziuuuuuu i statek kosmiczny wystartował po raz kolejny. –Luiza
Bielińska
• posłuchaj »
One Room
I Want You
[white label]
Przy wielu okazjach nie szczędziłem tej igiełce zagubionej w stogu współczesnego r&b ciepłych słów, ale jak widać po raz kolejny skutecznie przekonałem tylko siebie. Nic tam, wiedzcie, że "I Want You" to numer tak znakomity, że na Take Care Drake'a pewnie wcale nie pozostawałby na uboczu. Sprawa rozbija się tu przede wszystkim o podkład – niby ewokujący trip-hopową duchotę, ale zarazem mocno zakorzeniony w erze późnego chillwave'u i pokręconym r&b z okolic Franka Oceana. Konkretny hook pojawia się także w tekście, dlatego jeśli jesteście młodzi, zdrowi, ale z jakiegoś powodu nocami Wam smutno, to pewnie dobrze wiecie o co chodzi tym typom: "Fuck You Mean? I'm Twenty Three / All I Need Is Blunts Of Weed And A Bad Bitch And Some Hennessey". Kto nie miewał w swoim życiu zbyt wielu "dni beja", ten raczej nie polubi. –Kacper Bartosiak
• posłuchaj »
Perseus
Running Back To You
[French Express]
Repetowana świątecznie w rodzinnym gronie nowa kolekcja Magic Tape zaskoczyła
listowym kawałkiem już na samym początku. Wojtek zripostował celnie. No tak.
Foolish. Wiele remixów sampluje z większą subtelnością. Z drugiej strony byłem kiedyś na
takich wakacjach, w czasie których kładłem się spać o świcie, a wstawałem, gdy już zachodzące
słońce zapaliło stroboskopy i neony. Nie mogę więc nie docenić kontekstu, w jaki wpisano
głos Ashanti aby uzyskać efekt błyskających meduz w lustrach rozpalonych klubów. Początek
ewokuje nawet Vocalcity by później rozedrgany miraż zmienić w szumiące synthami nu-disco, w którym zmysłowość Jeremy Glenna miesza się z beztroską remixów Crazy P, Aeroplane
czy lokatorów z Discotexas. Jeśli lipcowy Sweaters opisuje letnie poranne rozleniwienie, to
grudniowy Perseus markuje ten moment ciepłej nocy,
podczas którego wychodzimy z klubu z zamiarem pójścia do domu, lecz wracamy w ciemną
przestrzeń dając jej jednak druga szansę. –Wawrzyn Kowalski
• posłuchaj »
Roberto Rodriguez
I Got
[FINA]
Helsiński producent o latynoskim nazwisku trzyma się deep house’owego formatu w tempie 115-
120 bpm. Nie jest to banger i nie miał szans na naszą listę roczną. Nikt sobie tego nie wrzucił na
walla. W całym zawirowaniu muzyki elektronicznej, eksperymentowaniu artystów i nieustannym
fanowskim pragnieniu świeżego powiewu, warto jednak czasem przystanąć nad sprawdzonymi
klasycznymi rozwiązaniami, miast w pośpiechu pośliznąć się na byle gównie. Mądrze i bez zamułki
skrojona to kompozycja. Choć w ciągu siedmiu minut nie dokonuje się żaden nagły zwrot, żaden
mostek, a spektakularnych hooków też nie znajdziemy, to o dłużyznach nie ma mowy. Poszczególne
partie przechodzą łagodnie jedna w drugą, nawarstwiają się i zanikają. Rozkręcone "I Got" sunie już
na eleganckich pętlach pianina, wokali i funkującej gitary. Takie numery łatwo gubią się w gąszczu
wyrazistych strzałów, z których układamy swoje listy roczne i nie mogą być też zapamiętane jako
część grubszego albumu. Tymczasem "I Got" nie jest muzakiem z chillujących deep house’owych
składanek, lecz wysyła absorbujące ciepło swoich disco-inklinacji i śmiało może sprawdzić się na
playlistach waszych przenośnych odtwarzaczy MP3. –Michał Hantke
• posłuchaj »
Ronika
Forget Yourself
[white label]
Dwa dyskursy hauntologiczne, dwie hipostazy popowości, dwie kasety VHS: by
porwać smęcących bedroom-popowców sprzed śnieżących telewizorów kineskopowych
sprawiedliwość dziejowa projektuje Ronikę; UK-Madonnę, vintage-kabotyna, hipster-diwę
epoki Soundclouda i Bandcampa. Jej mało autorska, ale zręcznie wsiąkająca w kwaśnicę
kalejdoskopowych stylistycznych napięć i fluktuacji stylistycznych we współczesnej muzyce
wizja synth-popu to zakulisowe wezwanie do dychotomicznej równowagi w posługiwaniu się
się DeLoreanem. Smutasom łiskacze i śmierć na parkiecie; nie ma tak, że dzisiaj sztucznie
niszczymy w Photoshopie fotografie, a do klubu idziemy za 50 lat słuchać nieistniejących
wariacji na temat post-witchhouse’u. –Jakub Wencel
• posłuchaj »
Satin Jackets feat. Eric Cozier
Everywhere I Go
[Mullet]
Mam wielowarstwową słabość do tego utworu. Warstwa zewnętrzna obejmuje klip i jego motyw przewodni – ''nieco afektowany, nieco pretensjonalny...gest''. Azjatki. Usta. Papieros. Samochód. Deszcz. To takie zakurzone, teatralne i fajne. Kolejna warstwa obejmuje kompozycyjne błyskotki – zmysłowy wokal Erica Coziera, motywy klawiszowe i smyczkowe, kwestie bębnów i wokalizy. Mamy tu błogosławieństwo wszystkich ojców chrzestnych disco, z Giorgio Moroderem i Donną Summer na czele (''Love To Love You Baby''!). Ale ale, zbliżamy się do samej esencji, za którą Timowi Bernhardtowi należy się co najmniej ta rekomendacja. Bas! Mogłabym słuchać tej ścieżki w oderwaniu od wszystkiego. 4/4 i mocna melodia, niczego więcej nie trzeba mi było do szczęścia w sierpniowe wieczory ciężkiej harówy. Szkoda, że Satin Jackets więcej nie powtórzyło tej iluminacji. Przepis na wyśmienity przebój – bas w sosie własnym.
–Monika Riegel
• posłuchaj »
Shin Goeun
Love Pop
[360Kpop]
Nie mamy tu do czynienia, jak w przypadku (zdecydowanie bardziej "acclaimed by
Porcys") twórczości Yasutaki Nakaty, z awangardową, migającą tysiącami hookotwórczych
przetworników na fakturze brzmienia projekcją Maxa Tundry, ale ciepłym, funkującym
smooth-K-popem. Trzy robocie podopieczne Nakaty z Perfume może mają po swojej stronie
laserową maszynerię wielopłaszczyznowego electro, ale, cokolwiek by kombinować, puszyste
piórka na niej nie wyrosną. Zawsze chętnie objadałem się łakociami, pod domową kołderką,
rozszczepiając powłokowość obrazu u Deakinsa; próbując zrozumieć, dlaczego, pomimo
oczywistej na pierwszy rzut oka "digitalizacji" emanuje z niego tak utajone ciepło. "Love
Pop" intryguje w podobny sposób, odkrywając po każdym kolejnym przesłuchaniu
nowe karty, ukazując, że pod nastroszoną miękkim futerkiem skórą skrywa szkieletowo-
galaktyczną strukturę o porażającej budowie. –Jakub Wencel
• posłuchaj »
Sugarglider
Nobody
[white label]
Rene Wison, zamieszkały w Edmonton w Kanadzie. Poza tym "gatunek torbacza z rodziny
lotopałankowatych. Małe, stadne zwierzę nadrzewne, zamieszkujące Australię i Nową Gwineę.
Charakteryzuje się obecnością długiego chwytnego ogona i fałdów skórnych stanowiących
wystarczającą powierzchnię nośną dla lotu ślizgowego na odległość do 55 metrów". Niewiele
wiemy o Sugarglider, ale myślę, że Chazwick nie pogardziłby takim songiem na Underneath The
Pine: songwritersko wyszukany i osadzający się na membranach miąższem słodkim jak sok z
pni akacji i figowców, którym żywi się Lotopałanka Karłowata. Gdy napiszę o oporowo glo-fi’owej
estetyce i melodiach wyśpiewanych marzycielskim chłopięcym głosem, może się to wydać czymś
przebrzmiałym, ale "Nobody" robi jednak ten świetny staroświecki groove i lansuje Rene Wilsona na
wschodzącą gwiazdę psychodelicznego popu. –Michał Hantke
• posłuchaj »
THEY
FatBack
[white label]
Dziwna sprawa, w THEY śpiewa Kevin Michael, który zdążył już wydać jedną płytę w Atlantic
w 2007 roku (po czym się z nim pożegnano) i jedną płytę w japońskim JVC w ubiegłym roku. Ta
druga trafiła na rynek pięć dni po tsunami, więc jak można się domyślać, chłopak nie ma
szczęścia, a szkoda, bo ma wyjątkowo ciekawy wokal. Jednak na uboczu dużych wytwórni
wyszły mu rzeczy najfajniejsze. Nie tylko "FatBack", ale też dwa pozostałe utwory dają powody
do sporych nadziei, bynajmniej nie zamykając się się w obrębie minimalistycznego synth-funku,
ale łącząc Prince'a, Ricka Jamesa i euro-synthowy pop.
Bynajmniej jednak nie spodziewałem się, że "FatBack" zostanie moim ulubionym kawałkiem
roku. Kiedy jednak zacząłem układać listy roczne, okazało się, że w ubiegłym roku żaden
refren nie chodził za mną tak konsekwentnie. Być może to zasługa humorystyki utworu,
który jak słusznie spostrzegł Tomek Waśko, niebezpiecznie blisko zbliża się do klasycznych
wygłupów Timberlake'a i Samberga. "FatBack" to prościutka, ale niepozbawiona smaczków
produkcja, zrozumiała dla każdego linia basu i fantastyczna satyryczna princeska w narracji,
oparta na pewnych nieśmiertelnych kliszach. W prechorusie za to Jake Shears błaga o taką
melodię. Niesamowity urok jakby zupełnie przypadkiem, co szczególnie sobie cenię w dobie
przemęczenia popowym maksymalizmem. –Kamil Babacz
• posłuchaj »
Toddla T
Take It Back
[Ninja Tune]
Na palcach jednej ręki policzyć można kawałki, które nadają się do tego, by
wykorzystać je jako budzik w telefonie bez obaw, że zaczną wkurwiać po kilku
newralgicznych porankach zaczynających się w okolicach szóstej. Otóż Shola
Ama, J2K i Toddla asystują mi przy zwlekaniu się z łóżka już od kilku dobrych
miesięcy, tymczasem przypadkowo zasłyszani gdzieś u znajomych wciąż nie budzą
we mnie morderczych instynktów, a wręcz przeciwnie – regularnie goszczą i w
moich głośnikach. Jak to trafnie zauważyła Magda w swoim pleju, Toddla wykroił
numer będący tak wyraźną emanacją najtisowych klimatów (lub raczej tego co w
mojej – być może również zbiorowej - wyobraźni figuruje jako najtisowe klimaty),
że wydający się momentami wykraczać poza wyświechtaną kategorię "oldschoolu".
Wokal Sholi sprawia że łezka kręci mi się na wspomnienie kawałków, których nigdy
tak naprawdę nie przesłuchałem, lub przesłuchałem lata po ich wydaniu – ostatecznie
w takim 96' bardziej niż brytyjska scena interesowały mnie rzeczy w rodzaju
zbliżającej się wielkimi krokami zerówki. Teledysk czyni pytanie "Gdzie byłeś w
latach dziewiećdziesiątych, głupcze?" jeszcze bardziej dobitnym – w odpowiedzi na
nie raz po raz rumienię się i obiecuję sobie w duchu założyć piracką radiostację. Ktoś
chętny? –Marcin Sonnenberg
• posłuchaj »
Young L
Loud Pockets
[white label]
Na listach przebojów święcił triumfy jakiś Far East Movement, a takie "Loud Pockets"
prześlizgnęło się po obrzeżach zbiorowej świadomości, bo co? Bo w teledysku jest brzydka
laska, a chłopak rozważa przez pół utworu stan swojej dupy? Życie jest niesprawiedliwe, bo
właśnie Young L zrobił w tym roku, który najbardziej wypacza ściany nośne i bębenki. "Loud
Pockets" wciąż jest tylko zapowiedzią ewentualnej świetności (mixtape raczej średni, a próby
producenckie rozmaicie wychodziły w latach wcześniejszych), ale w produkcji bumów i pierdów
chłopak jest bezkompromisowy. –Filip Kekusz
• posłuchaj »