SPECJALNE - Rubryka
Rekomendacje singlowe 2008
16 stycznia 2009
Rekomendacje singlowe 2008
Analogicznie do rekomendacji płytowych, rzucamy dziesięć propozycji singlowych z 2008, godnych szerszego zauważenia.
D1
I'm Loving
[Tempa]
Richard Carnage z bloga Tape napisał o "I'm Loving", że to "Balearic dubstep". I rzeczywiście, połączenie dubstepu z plażowym funky house'em w wykonaniu Dwayne'a Marsha to na pewno jeden z najmniej "mrocznych" singli w katalogu labela Tempa Records. Zdawałoby się wam, że miasto, miasto, infrastruktura, po lewo rynsztok i kanalizacyjna rura. A tutaj niespodzianka. D1 wyjął z dubstepu charakterystyczne zmulenie, zapalił światło i wstawił do londyńskich podziemi wielobarwną, nadmuchiwaną palmę (widziałam taką w Hydrozagadce, ktoś przyniósł z okazji święta Chanuka). Pożyczył sobie sample z "The Way You Love Me" od Rona Halla & The MuthaFunkaz, dodał nieco cukru-pudru do wokali i w rezultacie "I'm Loving" ma w sobie coś z zeszłorocznego hitu "Hearts On Fire" i pasuje do imprezowych składanek jak ulał (już nawet jest w miksie FabricLive 37 Caspa & Rusko). D1 to w ogóle zdolna bestia, ponoć nauczył się grać na fortepianie w wieku 7 lat, a w dodatku wydał wcześniej parę interesujących singli, zerknijcie przy okazji na przykład na winyl z "Missin'", "Firin' Blanks" i "Cocaine". –Zosia Dąbrowska
posłuchaj »
Holly Dodson
Masquerade
[Marigold Productions Ltd.]
Gdy tak słucham tej uroczej Kanadyjki to jestem niemal pewien, że mamy do czynienia z the next big thing, z artystką którą będziemy się zachwycać w 2009 roku (co prawda chciałem tu użyć innego słowa, ale przecież nie jestem wulgarny). Ta panna ma wszystko by stać się gwiazdą, jest ładna i dysponuje interesującą barwą, kubek w kubek podobną do tej posiadanej przez Kate Bush. Mimo, że nie słyszałem jeszcze słabego kawałka Holly, to jednak ''Masquerade'' pozostawia je wszystkie w pokonanym polu. W obrębie tej kompozycji ścierają się wpływy późnego Fleetwood Mac, The Carpenters i delikatnego disco z atmosferą szkolnych potańcówek, tych najlepszych, tych na których pierwszy raz całowałeś się z Kasią.
Wspomnienia magicznych chwil sprzed lat ożywają, a piękny klawiszowy motyw w parze z uwodzicielskim, rozmarzonym wokalem Dodson czyni z tego numeru czołowego przedstawiciela popu widokówkowego; ''Masquerade'' powinni sprzedawać na Monciaku, zamiast tych kretyńskich karykatur. Tak swoją drogą dawno tam nie byłem, być może mały romans czai się tuż za rogiem. To ja idę szukać tej przeklętej czapki, bo jak wiadomo platonicznym uczuciem nie sposób się do końca pożywić, nawet jeśli robisz tak wyborne, polane syropem klonowym (a jakże by inaczej) placki jak ja. Pozdrawiam siebie. –Wojciech Sawicki
posłuchaj »
Jonesz
Lemonade
[Asfalt]
Podczas gdy ci, którzy słuchają trzech hip-hopowych płyt rocznie jarają się Afro Kolektywem, Ostrym, Eldo czy, jak redaktor Błaszczak, mocno przeciętnym Magierskim i Tymonem, naszym rodzimym "znawcom" umyka najlepszy polski rapowy album 2008. Ano tak, za mało na Season One intelektualizmu i głębi przekazu, przepraszam, zapomniałem, przecież hip-hop to nie rozrywka. @#$!%?! "Lemonade" to przeoczona perełka z tegoż albumu i chociaż za warstwę muzyczną nie odpowiada tutaj nasz rodzimy beatmaker patr00, a niejaki Think Twice, to w niczym nie zmienia to mojego uwielbienia dla mistrzostwa tego podkładu. Prostota tego klaskanego beatu wzbogaconego uranem, zapętloną partią pianina, subtelnym mruczącym chórkiem oraz efektem na wokalu w refrenie, coś a la Kanye z czasów The College Dropout, jest naprawdę zachwycająca. Na podkładzie tym kapitalnie odnajduje się, odpowiedzialny w tym projekcie za słowa Jesse Maxwell. W jego nawijce co prawda próżno szukać błyskotliwego przekazu dla młodego zagubionego człowieka, który kończy studia i musi odnaleźć się w brutalnej rzeczywistości dnia codziennego, ale proszę was, przecież jeszcze istnieje muzyka, której nie trzeba analizować, a której się po prostu słucha. "Lemonade" się słucha. W kółko. –Łukasz Halicki
posłuchaj »
Kocky feat. Tinchy Stryder
4Ever Juvenile
[La Vida Locash]
Nie, ale to jest jakaś manipulacja. Zostaliśmy poddani manipulacji, jakiemuś światowemu przekrętowi. WTC wysadzili Amerykanie, tworzy się światowy rząd, który ukrywa informacje o UFO, które sprowadziło AIDS na Ziemię, żeby eksterminować homoseksualistów. Jak to, no nie wiecie, że podczas Okrągłego Stołu ustalono, że w Polsce ma wygrywać prawica z lewicą na zmianę? I że niby ostatnio nie pasuje? Tak się wam tylko wydaje. Człowiek nigdy nie wylądował na Księżycu, a "4Ever Juvenile", singiel nr 3 na mojej liście roku, nie znalazł się na liście dwudziestu. Wykiwano was, lobby opiniotwórcze kontroluje całą sytuację, no bo inaczej ciężko tłumaczyć tę sytuację.
Oczywiście, można i nawet należy się pocieszać faktem, że nagrodę pocieszenia dostały w 2007 takie zajebiste kawałki jak "Let Me Think About It" i "Say Goodbye To Love" (!!), co najmniej niezłe Riot In Belgium, Lykke Li i Sonny J też poklepano po plecach. Chociaż nadal nie uważam, że któryś z nich zbliża się do poziomu. Nie przeczę, nie od razu pokochałem "4Ever Juvenile", ale odkąd załapałem, przeżyłem z nim już "jesień, zimę, no i wiosnę". Wakacyjny klimat bounce'u nie przemija wraz ze spadającymi liśćmi. Refren niesie się, topi i łamie wręcz, jest niewinny i jakiś lubieżny zarazem. Syntetyczna europejska gładkość podana zostaje w formie afroamerykańskiego bangera i to nie jest jedyny z kontrastów. Kleją się kolejne frazy jak poprzedzająca refren "pictures, pictures of me and youuu", cieszy ucho, ręce i nogi gitarowy motywik podbity perką i handclapami, syntezator niesie w stronę plażowego techno, a zapętlone jakby "ho! ho!", tarcie mokrą szmatą o szybę lub nie wiem już, pianie synth-koguta, a może zwykły scratch wprowadzają na maksa dezorientacyjny element – to przyjemność balansująca na old-schoolowej granicy guilty, bo jednak chęć do podrygiwania w dużej mierze warunkuje się tym kogutem i nie jest łatwo ją powstrzymać. Fragment playlistu, w którym Paweł przykleja zasłużoną notę 8.5, jest kluczowy: "Żaden dźwięk nie trafia w próżnię, żaden bit nie ustawia się w kolejce do pośredniaka po kuroniówkę". Tu się dzieje tyle fajnych rzeczy, a wszystko na jakimś luzie, jakby nagrał to od ręki, zresztą nagrania live wydają się temu nie przeczyć. Nie jest wam głupio trochę? Właściwie who cares, ja i tak wiem, że you and I – forever juvenile! –Kamil Babacz
posłuchaj »
Low Motion Disco
Things Are Gonna Get Easier
[Eskimo]
Rewelacyjna rewitalizacja klasycznego singla The Five Stairsteps z 1970 roku – "O-o-h Child". Tylko oryginał stopniowo rozwijał się w stronę soulowego napierdalatora, a tu przez ponad sześć minut są bardzo leniwe kluski. Lightowy electroconstans z ritalinową pulsacją. Komputery kontra ludzie. "Ooh-oo child, things are gonna get easier / Ooh-oo child, things'll get brighter". –Marek Fall
zobacz klip »
Mala
Alicia
[Iandi]
Bywają takie sytuacje, gdy lepiej czegoś nie wiedzieć, lepiej ominąć faktografię i detale. Nie mam pojęcia kim jest Mala, ale też nie chcę żeby mi ktoś mówił. Zamiast biografii, hajpu i gotowej wykładni, wolę zwyczajnie zanurzyć się w rezonansie tego delikatnego quasi-remixu – półświadomie, mimowolnie, bez spinki. Sampel z Alicii Keys służy tu za oś bliżej nienazywalnej magii. W tak niewielu gestach udaje się zawrzeć esencję – coś, co pociąga mnie chyba ostatnio najbardziej. Zapętlona fraza elektrycznego pianina, lekko podcięty bit, skrzęczący ambiens i dobiegający z oddali głos. Wszystko ciche, skromne, zrezygnowane, pęknięte emocjonalnie, ale bez wybuchu. Stonowane studium malutkiej, przygaszonej melancholii. Nocny powrót do domu pustą ciemną uliczką, gdzie już nic się nie wydarzy – nic złego, lecz (i to słychać chyba mocniej) także nic dobrego. Szczypta zachwytu, łyk cierpienia. Jeden z jaskrawszych przykładów muzycznej reinterpretacji w ostatnich latach, wydaje mie się. "I might consider getting into dubstep after hearing this song", napisał ktoś w internecie. I jakże bardzo się myli, bo jakimże gównem jest "dubstep" przy głębi i czystym dźwiękowym uroku tego kawałka. –Borys Dejnarowicz
posłuchaj »
Katharine McPhee
I Know What Boys Like
[Columbia]
Nie wiem za bardzo jak traktować ten utwór – niby do klasycznej formy coveru trochę mu brakuje, ale zasadniczo jest to rzecz oparta na refrenie dosyć popularnej piosenki The Waitresses (pamięta ich ktoś jeszcze?) z lat osiemdziesiątych. Przerobiono ją na potrzeby filmu The House Bunny, w którym Katharine McPhee, finalistka piątej edycji amerykańskiego "Idola", zagrała jedną z głównych ról.
To, co stanowi o sile tego kawałka, to przede wszystkim pomysł; i to nie byle jaki, bo na miarę słynnej "szarańczy" w wykonaniu piłkarzy Polonii Bytom. Otóż do żywego, electropopowego podkładu po zwrotce dorzucają trzy młode aktorki (jedna z nich to córka Bruce'a i Demi, wiecie) i to wszystko ma formę quasi-rapu, trochę stylizowanego na bossostwo Uffie. Mimo, że nie brzmi specjalnie profesjonalnie, to powala bezpretensjonalnością. Czuć oczywiście inspirację wczesnymi dokonaniami Spice Girls, a produkcja utrzymana jest w klimacie znanym z lepszych dokonań Pussycat Dolls. Nie zmienia to jednak faktu, że w dobie kryzysu twórczego Scherzinger i koleżanek oraz wyraźnego spadku formy Annie i Girls Aloud, nasza uwaga przeniesie się na takie postacie dalszego planu jak Katharine właśnie. Niektórzy mogą sobie żartować z tej piosenki, ale ja jestem zdania, że młoda wokalistka poradziła sobie z nią znakomicie. –Kacper Bartosiak
zobacz klip »
Metronomy
My Heart Rate Rapid
[Because]
Zerkam sobie na moją listę ubiegłorocznych singli i tak myślę, że nie ma na niej ani jednego utworu który byłby choćby w połowie tak "cool" jak ten tu Metronomy. "Agoraphobią" Deerhunter podjął całkiem udaną próbę przypomnienia prawdziwej klaustrofobii Radiohead, z "For Halloween" No Kids super podszywają się pod lo-fi-pop a swoim mega przebojem Air France wskazują jak może wygląć rok właśnie poczęty. Ok, ale to właśnie "My Heart Rate Rapid" jest "najfajnieszy" z całego towarzystwa – bo swobodnie miesza w sobie trzy minione dekady a jednocześnie mógłby być świetną wizytówką tej obecnej, powoli dogorywającej. Poza tym linia basu, anyone? Dziwi mnie, że ten numer nie stał się hitem hitów, ale widocznie jest tak niecodzienny, z tymi futuro-retro wokalami, że trzeba się do niego przyzwyczaić. Proponuję zacząć od dziś, ale jak nie chcecie to co wam zrobię w sumie. –Jędrzej Michalak
posłuchaj »
Mystery Jets feat. Laura Marling
Young Love
[679]
Woohooo. Szesnaście lat. Arctic Monkeys. Melanż. Browary. Domek w
Venice Beach. Browaaary. Melanż. Żarty. Muzykowanie. Przy okazji
pierwszego kontaktu z Mystery Jets dowiedziałem się, że u zarania
kariery na basie grał ojciec (OJCIEC!) perkusisty, późniejszego
frontmana. W
"Young Love" gości fajna blondyna, akustyczno-popowa piosenkarka.
Wszyscy są Brytyjczykami, takimi też się czują. Wyglądają jak
popularne ostatnio sunshine emo. Produkuje ich indyczy DJ zasiedziały w Londynie, będący przypadkiem autorem dziejowego "Can't Get Blue Monday Out Of My Head", o czym przypomniał mi pośrednio Andrzej Buda. Którego pozdrawiam tym gestem jak psychoanalityka. Melaaanż.
Browaaary. Niniejszy singiel o beztroskim klipie, zawierającym zresztą
takie fizyczne manifestacje beztroski jakie tylko możecie sobie
wyobrazić, jedzie na zautomatyzowych drumach, ręcznych poklikach tu i
ówdzie, oraz brit-popowych (nie: britpopowych), słonecznych
progresyjkach. Ponieważ żyjemy w czasach tub i tagów: Ting Tings
chcieliby mieć takie hooki. I Rakes też. Żarty. Pościelowa produkcja
letniego hitu. Woohoo. –Mateusz Jędras
zobacz klip »
Violens
Violent Sensation Descends
[Powerpop]
Oto jeden z tych zespołów, na którego debiut z wypiekami na twarzy wyczekuje już całkiem solidne grono ciekawskich już-niemal-fanów. Wszystkich nurtuje jedno pytanie – spieprzą czy nie spieprzą? Czy mając na koncie utwór tak mocarny jak "Violent Sensation Descends", a także pare innych, tylko nieznacznie gorszych i nieco mniej przebojowych, można nie dać rady? Miejmy nadzieję, że nie. Bo niby Violens to kolejna kapela jawnie mrugająca w stronę lat sześćdziesiątych, jednak nie dajcie się zwieść – oni nie budzą skojarzeń tak jednoznacznych, jak chociażby najmodniejsze w tym sezonie Fleet Foxes. Nowojorczycy sprytnie modyfikują melodyjne brzmienie sprzed ponad czterech dekad, które co prawda stanowi tu główny budulec kompozycji, jednak tak naprawdę jest dla nich tylko punktem wyjścia. "Violent Sensation Descends" jest przecież trochę post-punk, do tego ma w sobie coś z popu rodem z lat osiemdziesiątych, a w ogóle to jest jakieś takie dziwne. Odrobinę hałaśliwy wstęp, potem ślicznie melodyjny refren raz dwa, hop, siup i koniec. Tylko dwie minuty? Nie wiem jak wam, ale mi chce się więcej. Już-niemal-fan. –Łukasz Halicki
posłuchaj »