SPECJALNE - Rubryka

Rekapitulacja: Teledyski

7 kwietnia 2006



Rekapitulacja kwartalna (styczeń-marzec 2006): Teledyski

Szpanie i szpanowie*. Teledyski na Porcysiu. Ano. Z wielkim (albo i nie) hukiem wpadła do głów kolegów redaktorów idea, co by rozszerzyć asortyment tego przecudnej urody serwisu o coś nowego. Zmiany, zmiany... Echo wspomnianego huku właśnie macie okazję sprawdzić organoleptycznie czytając poniższy tekst. Zapraszam: jest co obejrzeć, co przesłuchać, można nawet jak kogoś korci ugryźć kawałek, pożuć i jak się nie podoba wypluć. Od razu zastrzegam sobie bowiem ze będzie to tekst wyjątkowo subiektywny. Jak komuś nie pasuje, to ma trzy wyjścia: skończyć czytać już w tej chwili, przejść od razu do części pod wytłuszczonym zdaniem, albo doczytać wszystko do końca i ewentualnie potem wylać swoje żale na forum. Decydujcie się bo zaczynam.

Byłam ostatnio na czymś co ktoś pięknie nazwał Świętem Niemego Kina (w sumie ładnie, na tle wszechobecnych festiwali, choć trochę pachnie warszawską snoberką). Półtorej godziny czarno-białego filmu marnej jakości. Zero dialogów – raptem 10 zdań na krzyż w postaci tekstu pojawiającego się co jakiś czas w osobnym kadrze biało jak na czarnym. Zdumiewających efektów specjalnych brak (w sumie nie dziwne bo mamy dopiero 1929). Fabuła prostsza niż scenariusz wieczorynki, bo nieobyty z kinematografią widz też musi zrozumieć o co cho. Tak zwane środki wyrazu ograniczone do minimum. Człowiek przyzwyczajony do dzisiejszego filmu, przeładowanego treścią i formą, może uznać coś takiego jak film niemy za relikt przeszłości, do którego się nie wraca (bo i po co jeździć parowozami skoro PKP oferuje nam takie luksusy), machnąć ręką i iść na nowego Lyncha. Ale wróćmy do niemego. Obok ekranu siedzi przy fortepianie człowiek i bez przerwy gra przez 120 minut. Bez przerwy. (Bez przerwy.) Wyobraźcie sobie, że ani na chwilę nie zapada cisza. A wszystko się ogląda jak jedną całość. Tak jak by muzyka była podklejona do każdej klatki filmu. Człowiek uświadamia sobie, że było to grane na żywo, a nie zmontowane wcześniej, dopiero jak facet wstaje od fortepianu i zaczyna kręcić zbolałymi nadgarstkami. Wszystko działa jak należy, bo kiedyś jakiś Ktoś napisał scenariusz, zatrudnił aktorów, nakręcił film, a potem drugi Ktoś film ten obejrzał i napisał muzykę tak, żeby dopowiadała resztę treści do obrazu. OK, a teraz odwracamy sytuację. Ktoś pisze muzykę, zbiera artystów (albo i nie artystów) muzykami zwanych i nagrywa kawałek. Potem bierze Innego Kogoś kto ma za zadanie do muzyki dobrać obraz. Tutaj sytuacja różni się o tyle, ze obok muzyki zwykle są od razu słowa (mimo, ze życie pokazuje, ze czasem lepiej jak by ich nie było, ale ja nie o tym).

Nasz Ktoś od teledysków może swoje zadanie wykonać na różne sposoby:

1. Ze względu na treść:
Sposób A: Próba przełożenia na film wszystkiego co dzieje się w kawałku (słowach) czyli tak zwana ilustracja. Nie wiedzieć czemu wiele osób uważa że to jedynie słuszny sposób. Moje wątpliwości dotyczą takich sytuacji – co jeśli kawałek jest tak naprawdę o niczym? Klip też robić o niczym? To może w ogóle zaoszczędzić tego kawałka czasoprzestrzeni, bo to dość karkołomne zadanie i grozi tym, ze ktoś to potem obejrzy. Choć z drugiej strony przyznać należy, że zdarzają się wariaci którzy wbrew wszystkiemu podejmują się zadania i wtedy o ironio rodzi się najwięcej dzieł sztuki. Druga sytuacja – kawałek sam w sobie jest dziełem sztuki. Szkoda, że czasem ktoś zamiast przystopować i zrobić jedynie TŁO potrafi spaprać utwór zupełnie już zbędną treścią teledysku. No, chyba, ze nastąpi spiętrzenie geniuszu, ale to już wtedy mówimy o przedsięwzięciach spektakularnych i historycznych. Zawsze można próbować.
Sposób B: Odcięcie się od tego o co chodzi w piosence i próba stworzenia odrębnego dzieła. Próba zwykła kończyć się totalna zjebką Od Tych Którzy Nierozumiejom. No bo niby czemu treść klipu nie zgadza się z treścią słów piosenki. No nie? Czemu. Faktycznie. Nie do ogarnięcia. Ja nie wiem kto to wymyślił. Yyyy. No. (..)

2. Ze względu na formę:
Sposób A: Dokładamy coś spektakularnego – zajebiste efekty specjalne, innowacyjną animację etc. Skupiamy uwagę, ludzie oglądają nasz klip w kółko, a im więcej oglądają tym lepiej kojarzą piosenkę. Świetna metoda której chwytają się NOWI w celu wywołania konkretnej asocjacji: teledysk –> kawałek –> artysta. Obok nowych stoją znudzone gwiazdy, które wszystko już miały i szukają nowych form wyrazu (ziew). Świetny sposób również dla tych, którym przyszło zmierzyć się z kawałkiem, w którym trudno wyodrębnić jakąś istotną treść. Zwykle klip przewyższa utwór do którego został nagrany, ale niekoniecznie.
Sposób B: Zaniżamy formę bądź to ze względu na ograniczone środki, bądź też celowo, jako zabieg artystyczny. Czasem wychodzi wszystko na raz. Cel: głównie żeby było śmiesznie, charakterystycznie, niezal, cool. Niniejszym zakończyliśmy część teoretyczną.
TYLE SŁOWEM WSTĘPU.

Witam wszystkich którzy dołączyli do nas dopiero teraz. A więc do sedna, bo życie nam ucieka. Trochę się załamałam jak pomyślałam, że przyjdzie mi ten artykuł napisać, bo nic, ale to nic przez długi czas nie zapadało mi w pamięci z obejrzanych ostatnio klipów. Nie żebym coś sugerowała, ale o czymś to chyba jednak świadczy (lata chude i takie tam). Mało tego – widziałam masę rewelacyjnych teledysków, po sprawdzeniu okazujących się perełkami, które teraz do mnie doleciały gdzieś z odległej przeszłości. I już miałam uczynić z tego motyw przewodni mojego tekstu, kiedy to wreszcie cos się zaczęło dziać. Śmieszne, ale przyzwoite klipy przychodziły do mnie parami będąc teledyskami do kawałków jednego artysty.

Zacznijmy od niejakiego pana tytułującego się Tiga. Od razu nadmienię, iż nie gustuję w mężczyznach kolekcjonujących błyszczyki do ust, ale honor oddać mu trzeba. Taki choćby klip do kawałka "You Gonna Want Me". Niby nic – sposób filmowania przez który nie do końca daje się połapać czy to oni się kręcą czy kręcimy się my. Za to klimat i światło kojarzy mi się osobiście z gra komputerową. Mistrzowsko zaaranżowana przestrzeń przy pomocy minimalnych środków. Paru kolesi których ruchy i aparycja wskazywałyby na odmienną orientację seksualną. I to jest właśnie zasadnicza zaleta, bo słowa sugerowałyby, że koleś (jak wielu to czyni) będzie próbował swoje możliwości udowodnić sobie i innym otaczając się ładnymi pannami. Tiga może i jest macho, ale klasę ma. Swoja drogą jest w tym swoim prawie nieruchomym staniu w miejscu bardzo sexy. Ale o czym ja tu.

Najlepsze zaczyna się mniej więcej w połowie. Reżyser Olivier Gondry osiągnął powalający efekt nakładając na siebie kolejne klatki filmu. Wyszło coś w deseń zdęcia zrobionego z długim czasem naświetlania. Jak dla mnie idealny mix ciekawego pomysłu osiągniętego za pomocą niewyszukanej techniki i wyczutego zgrania z klimatem piosenki. A skoro o klimacie mowa, to parę dni temu na Porcys mowa była o innym kawałku Tigi. No i kurczę, okazuje się że wszechstronny facet jest. Przy okazji sprawdzania klipu do "Far From Home" przypomniałam sobie kilka jego starych teledysków – na przykład ten już na swój sposób klasyczny do "Hot In Herre". Wydawać by się mogło, że Tiga obracający się raczej w klimatach klubowych niewiele ciekawego będzie w stanie jeszcze nam pokazać, a jednak. "Far From Home" zupełnie nie przystaje do poprzednika. Pierwszy raz oglądając musiałam nieźle się przyjrzeć, żeby w maszerującym dwuwymiarowym człowieczku poznać tego samego gościa. Mroczne klimaty "You Gonna..." zamienił sobie na bajkowe, trochę dziecinne krajobrazy i fachowo zorganizowane smaczki. Mimowolnie narzuca się skojarzenie z musicalami, szczególnie obserwując lekko koślawy, nie do końca naturalny i trochę przerysowany (nawet jak na tę konwencję) sposób poruszania się Kanadyjczyka. Głównie należy się uznanie za oryginalny sposób jaki ktoś znalazł na pokazanie jak Tiga "szuka swojej magii" (heh), chociaż może i naiwny i trochę trywialny. Poza tym zawsze mnie ujmują długie ujęcia a ten klip jest nakręcony praktycznie bez jednego cięcia. No wiec uau. Za różnorodność. No właśnie.

Nie wiem jak wy, ja lubię eksperymenty. Gdzie jest powiedziane, że klipy mają się trzymać konwencji i pasować jeden do drugiego. Wiadomo, że fajnie jak ktoś ma swój rozpoznawalny i charakterystyczny styl, ale bez przesady. Check nowa Madonna, której ostatnio wzrosło ciśnienie na pokazywanie na nowo swoich zimnych pośladków. Ja rozumiem, ze w jej wieku to pewnie każda babka chciałaby tak wyglądać, ale powiedzmy sobie szczerze – kogoś to kręci? Madonna zrobiła mały dyptyk z klipów "Hung Up" i "Sorry" – drugi zaczyna się tam, gdzie pierwszy się kończy (co grozi, że będą następne...). Może i pomysł fajny, ale jak dla mnie niewypał. Ponoć miało wyjść coś a la Gorączka Sobotniej Nocy, ale jak na mój gust wyszło trochę (szczególnie "Sorry") jak niskobudżetowy fim science-fiction.. Jak bym już miała wybierać to zdecydowanie "Hung Up" bardziej zjadliwy (już nawet pomijając te pośladki...). Plus za gościa tańczącego z rybą.

Mało komu się udaje zrobić kilka zajebistych klipów pod rząd. To też może i lepiej, że zwykle kończy się na dwóch czy trzech filmach do poszczególnych singli z danej płyty. Z drugiej strony patrząc jest to sytuacja czasem irytująca, że tak mało. Szczególnie jak ktoś jest czyimś wielkim fanem. No to proszę. Pomówmy teraz chwilę o panach z Death Cab For Cutie. Wychodząc naprzeciw oczekiwaniom widzów i zapewne robiąc samym sobie niemniejszą przy tym frajdę, wymyślili oni, ze wypuszczą coś w rodzaju kolekcji DVD. Dziełko zatytułowali Directions, a znalazły się na nim klipy do każdego kawałka umieszczonego na ich ostatnim wydanym w 2005 roku krążku Plans. Żeby było jeszcze ciekawiej, każdy filmik wyreżyserował ktoś inny, bynajmniej nie byle kto. Weźmy choćby takie "Crooked Teeth". Wybrałam akurat ten, przez pewnego rodzaju, nazwijmy to, skrzywienie zawodowe. Obracając się w kręgach ludzi wkręconych w temat animacji i grafiki do tego stopnia, że osiągają szczyt podniecenia oglądając w kinie efekt mokrej sierści jednej z postaci Epoki Lodowcowej trudno mi nie wspomnieć o tym czego dokonał reżyser tego klipu. Jest nim niejaki Rob Schab – wcześniej rysownik komiksów, współzałożyciel czegoś o nazwie CHANNEL 101 (miejsce dla rozczarowanych i sfrustrowanych filmowców na którym mogą prezentować swoje osiągnięcia konkurując z innymi rozczarowanymi i sfrustrowanymi filmowcami). Wymyślił on kiedyś swój sposób animacji (tak zwane "draw-less animation"), polegający na manipulowaniu elementami sceny przy użyciu green screenu. Fajne? Faaaajne. Zastosował swój wynalazek współpracując przy "Crooked Teeth" osiągając klip imponujący przede wszystkim formą, choć nie brakuje ciekawych pomysłów i w treści (przetwórstwo pewnych produktów przy pomocy głów członków zespołu). Pomysły czasem trochę jak z Pythona w animacjach Gilliama (scena z mixerem pod koniec).

A skoro green screen został już wspomniany, to lecimy dalej bo idealnie pasuje do następnego filmiku. Przyznaję, że przy pierwszym razie jak oglądałam klip niejakiej grupy Hot Chip do piosenki "Over And Over" został on przeze mnie zbagatelizowany. Zobaczyłam, ze ktoś sobie robi jaja i tyle. Za drugim razem musze przyznać ze poważnie DOZNAŁAM. Tak naprawdę, ci kolesie już tylko stojąc i wyglądając powaliliby na kolana nie jednego miłośnika absurdalnego humoru. Nie chce wam psuć absolutu oglądania klipu opowiadając co się dzieje. Powiem tyle, ze jak dla mnie nawarstwienie nonsensu graniczy momentami z dopuszczalnymi dawkami jakie przeciętnie normalny człowiek może przyswoić w tak krótkim czasie. Mało tego, nawet jak ktoś ma odmienne poczucie humoru i klip go nie rusza to niech chociaż dozna ten kawałek! Jak dla mnie, kto wie czy nie numer jeden tego podsumowania. Ale, ale. Dalej. Okazuje się. Że niedługo potem całkiem przypadkowo trafiam na kolejny klip w rolach głównych mający tych samych panów. Dawka absurdu wcale nie mniejsza; widać, że świeżych pomysłów chłopakom nie brakuje. Sprawdźcie teraz klip do "Boy From School". Żeby trochę rozbudzić wasze zainteresowanie dodam, ze nie zabraknie tak surrealistycznych pomysłów jak przyklejane sutki, gąbki w nietypowych zastosowaniach, dmuchanych zabawek i dużej ilości galaretki. Enjoy.

Skoro już w absurdzie siedzimy to czy mieliście może kiedyś koszmar w stylu, że goni was gromada powiedzmy, że mocno puszystych facetów, a wy jesteście od stóp do głów obłożeni hamburgerami? Wiadomo, ja też nie. Za to może należałoby zadać to samo pytanie reżyserowi najnowszego klipu Flaming Lips. Wayne Coyne powiedział w jednym wywiadzie, ze zespołowi chodziło głównie o swego rodzaju grę zagadnieniami władzy i jej nadużywania, jak również zabawę stereotypami. O. Obejrzyjcie i oceńcie. Kolejna porcja absurdu dla miłośników nietypowych pomysłów.

A na koniec zmieniamy trochę klimat. Coś dla miłośników bardzo trendy i na czasie rodzaju grafiki, Davida Bowie i filtra użytego przy robieniu okładki Rome Les Savy Fav. Duńczycy tworzący pod nazwą Kashmir mogą być niektórym znani ze swoich wcześniejszych animowanych klipów. Kreskówki dla dorosłych poruszające w swej tematyce życiowe problemy. Cos dla szukających poważniejszych treści plus odrobina symboliki. Generalnie bardziej serio. Warto dodać ze najnowszy klip do utworu "Cynic", o którym mowa, z najnowszego albumu zespołu No Balance Palace, współreżyserował jego frontman Kasper Eistrup. Dla zainteresowanych – na stronie zespołu można znaleźć parę już nie animowanych, i chyba trochę mniej serio amatorskich let's say – filmów grozy.

No i żeby nie kończyć tak serio. Swego czasu miałam nawet jedyny zacny (może jeden z lepszych) kanał muzyczny pod nazwą MTV2, który dawał mi przynajmniej taką frajdę, że o pewnych zjawiskach z dziedziny muzyki dowiadywałam się jedząc śniadanie, bez konieczności odpalania internetu. Ale, że mój operator kablówki stwierdził najwyraźniej, że bardziej przyda mi się Polsat "Zdrowie I Uroda", tak więc zostałam skazana na trochę bardziej komercyjne telewizje muzyczne. A jeśli już o tym mowa – coś polskiego by się przydało. Widzieliście już nowy klip Cool Kids of Death? No i co? Może i bym coś więcej o nim napisała, ale facet latający z bębnem pralki na głowie jakoś mnie na razie nie przekonuje. Może doznam potem. Póki co tyle mogę powiedzieć, że miejscami całkiem fajna animacja. Druga nowość tylko teoretycznie made in Poland to nowy klip Heya. Znowu jakoś niewiele mam do powiedzenia. Zostawmy wyspiarskie stolice Negatywowi może. Dużym sentymentem darzę zespół, ale się rozczarowałam cholernie. Ciekawszy klip można już było nakręcić w Sochaczewie. A mogło być tak fajnie, ech.

No i już na koniec wszystkich końców: popowe klipy raczej ambicji wielkich nie zdradzają, ale czasem coś urzekającego się trafi. Ja wychwyciłam scenę z pokojem z luster w klipie do "S.O.S." Rihanny – sexy i ze smakiem. Zresztą męskiej części pewnie cały klip bardzo podejdzie. Smacznego.

–Monika Gruszka, Kwiecień 2006

*by szpargauek.net

Monika Gruszka    
BIEŻĄCE
Ekstrakt #5 (10 płyt 2020-2024)
Ekstrakt #4 (2024)