SPECJALNE - Rubryka

Rekapitulacja roczna 2013: Elektronika

10 stycznia 2014



Rekapitulacja roczna 2013: Elektronika
autor: Jakub Wencel

Podsumowując rok 2013 w muzyce przez pryzmat tego, co działo się w gatunkach luźno gromadzonych przez recenzentów pod wspólną etykietką muzyki elektronicznej, najtrudniejszym zadaniem była, tradycyjnie, kwestia selekcji materiału. I nie chodzi wyłącznie o ilość pojawiających się corocznie "na rynku" (zadanie godne śmiałków, którzy policzyli częstotliwość występowania słowa fuck w filmie The Wolf of Wall Street: ile spośród poniżej omawianych albumów/EP-ek doczekało się fizycznego release'u i rzeczywiście *pojawiło się na rynku*?), ale o kwestie zależne od szeregu innych czynników. Oczywiście trudno nie zauważyć, że wyjątkowa płodność zawsze charakteryzowała "elektronicznych" twórców, ale kwestią kluczową wydaje się tu być swoista przyrodzona "peryferyjność" elektroniki jako pewnego rodzaju meta-gatunku, ale też i określonego sposobu myślenia o muzyce.

Peryferyjność ta zawsze bowiem stanowiła o niezwykle drobnym ''rozproszeniu” elektroniki na "branżowej" mapie światowej muzyki i utrudniała wszelkie próby sprowadzenia jej do wspólnego mianownika oraz czytania przez zunifikowany klucz. Zarówno jej czytelne, oczywiste artykulacje w komercyjnym mainstreamie i popularnej alternatywie, jak i pozostawiane przez nią w zupełnie innych miejscach tropy i akcenty w rodzaju pracy "elektronicznych" producentów w pozostałych gatunkach (świetnym przykładem jest tegoroczna płyta Keleli Cut 4 Me, będąca przykładem przede wszystkim producenckiego popisu ekipy Fade To Mind i kupująca słuchacza właśnie sferą bitową – pomimo tego, że technicznie rzecz biorąc trudno ją przypisać do jakiegokolwiek nurtu elektroniki) czy przedsięwzięć na pograniczu czystego eksperymentowania oraz sztuki współczesnej sprawiają, że siłą rzeczy porywamy się na zadanie karkołomne. W roku 2013, w świecie, gdzie niegdysiejsze niezal-rockowe gwiazdy odgrywają syntezatorowe dziady do tańców na swoich własnych grobach, stawiając sprawę uczciwie należy powiedzieć, że wyznaczenie zamkniętego pola oddziaływania elektroniki jest niemożliwe.

Dlatego poniższa rekapitulacja nie jest rekapitulacją w ścisłym tego słowa znaczeniu. Nie siliłem się na żadne ogólne tezy czy opisy poszczególnych prądów czy nawet podsumowania działalności poszczególnych labelów. Zamiast tego wybrałem kilkadziesiąt uznanych przeze mnie za ciekawe i warte opisu (chociaż, disclaimer, nie wszystkie z nich są dobre) i w jakiś sposób istotnych dla muzycznego pejzażu 2013 roku albumów. Część z nich zapewne znajdzie się na listach rocznych i mówiliśmy o nich w ostatnich kilku-, kilkunastu miesiącach, część nie ma na to z różnych powodów szans – zależało mi na tym, żeby umieścić tu co najmniej kilka krążków znajdujących się poza typowo "porcysowym" obszarem zainteresowania w kwestii muzyki elektronicznej. W każdym razie: na pewno wszystkie z nich warto poznać.

Abdulla Rashim: Aksum

Abdulla Rashim to nie żadna duma elektronicznych peryferii w rodzaju Omara Souleymana, ale pochodzący ze Szwecji facet, od kilku lat konsekwentnie wydający piekielnie dobre EP-ki z surowym jak skandynawskie sądy rodzinne minimal-techno. Nie inaczej jest zresztą z Aksum – to chyba ostatnie wydawnictwo z tego gatunku, które w ubiegłym roku przykuło moją uwagę.



Ancient Methods: Seventh Seal

Ancient Methods numerują swoje wydawnictwa kolejno wedle wzoru x Method, ale swoją siódmą EP-kę postanowili nazwać Seventh Seal. Nie jest to być może krążek, na takim poziomie w swojej konkurencji, jak film, z którym Beaks i Trias, doświadczeni berlińscy didżeje, chcieliby wywołać skojarzenia, ale nie zmienia to faktu, że mało które 20 minut brutalnego, industrialnego techno okazało się w ubiegłym roku równie chwytliwe.



Atom™: HD

Uwe Schmidt parafrazuje wrażliwość współczesnego electro-popu. Z kabotyńskim uśmieszkiem podkręca wąsa i próbuje, czasem z lepszym, czasem z gorszym skutkiem, rozbawić słuchaczy swoimi sztuczkami. A ma ich kilka w zanadrzu: w ciekawszych momentów na krążku warto wyróżnić kraftwerkowy minimal "Stop (Imperialist Pop)", powstały przy współpracy z Jamiem Lidellem semi-banger "I Love U", cover "My Generation" The Who oraz diss na Justina Timberlake'a. Zastanawia jedynie wybór zglitchowanego, "cyfrowego" brzmienia.



Autechre: Exai / L-event (EP)

#glitchtr



Azari & III: Lost Express (EP)

Dwa lata temu ekscytowaliśmy się debiutem tych electro-house'owych dzikusów i raczej nie zapowiada się na to, żeby mogło się to powtórzyć. Lost Express jest bowiem pożegnalnym wydawnictwem zespołu i choć ten skromny zestaw trzech utworów oraz dwóch remiksów nie jest spowity raczej w funeralnej atmosferze to niewątpliwie para poszła trochę w gwizdek, a EP-ka raczej nie zrobi kariery na listach końcoworocznych.



Black Devil Disco Club: Black Moon, White Sun

Black Moon, White Sun niestety uświadamia nam smutny fakt, że Fevre już tylko odcina kupony od swojego wydanego w 1978 roku opus magnum. Jak inaczej bowiem wytłumaczyć tak desperackie zabiegi jak "dołożenie" do swojego pseudonimu tytułu słynnej EP-ki? Nowe wydawnictwo Bernarda powiela właściwie w stu procentach te same patenty, ale nie robi nawet w dziesięciu podobnego wrażenia, co mrożące krew w żyłach demoniczne space-disco oryginalnego Disco Club.



Blondes: Swisher

Przyznam się, że jakoś szybko zapomniałem o debiucie Blondes. Czy to dlatego, że przez długi czas byłem przekonany, ze Swisher jest sofomorem do ciut fajniejszego Touched, które – jak właśnie sprawdzam – okazuje się być EP-ką? A może to dlatego, że nieco surowsze, oszczędniejsze podejście do produkcji, jakie możemy usłyszeć na Swisher nie jest w przypadku optymistycznej elektroniki od dawna w cenie? Co prawda słuchałem w tym roku więcej The Long Blondes niż Blondes ale chyba niesłusznie, bo to jest jednak naprawdę niezła, przemyślana płyta.



Boards Of Canada: Tommorow’s Harvest

O płycie napisał wyczerpująco w swojej recenzji Łukasz Łachecki, ja tylko dodam, że wraz z R Plus Seven i Amygdala to chyba najmocniejsza płyta w tym zestawieniu. Z Lopatinem BoC łączy zresztą o wiele więcej, bo mam wrażenie, że to jedyne płyty z ubiegłego roku, których twórcy próbowali ogołocić używane przez siebie środki wyrazu z jakichkolwiek "hauntologicznych" konotacji.



Burial: Rival Dealer (EP)

Czas to w końcu głośno powiedzieć: to pierwszy Burial, który autentycznie nie nudzi. Już Kindred zapowiadało mobilizację Bevana do pracy nad bardziej niekonwencjonalnymi środkami wyrazu, ale dopiero na Rival Dealer asystują one naprawdę ciekawym złożeniom dźwięków. Dodatkowo: Lana Wachowski w nieoczekiwanym cameo.



bvdub & Loscil: Erebus

Najciekawszą rzeczą w temacie tej płytki jest to, że brzmi ona jak stuprocentowo solowy bvdub. Kolejną, znacznie mniej ciekawą, jest to, że jest nieco przydługa.



Concrete Fence: New Release (1) 

Pod względem faktury i procesów tektonicznych to chyba moje ulubione wydawnictwo techno z ubiegłego roku. Pomysł współpracy Haswella z Regisem mógł budzić wątpliwości, ale już po pierwszych 40 sekundach "Industrial Disease" wiadomo, co się święci.



Dalhous: An Ambassador For Laing

Blackest Ever Black nie ukrywa swoich roszczeń do tytułu najważniejszego współczesnego labela gromadzącego pod swoimi skrzydłami projekty industrialowe, minimal techno czy darkwave'owe, ale chyba najlepszej płycie, która wyszła pod tym szyldem w 2013 roku, trudno przykleić jakąkolwiek z tych etykietek. Wypłowiały brutalizm An Ambassador For Laing kieruje syntezatorowe pasaże raczej w rejony połyskującego ambient techno i IDM sprawiając, że często wydawałoby się sprzeczne emocje i wrażliwości zespolone zostają w ramach jednego, intrygująco oryginalnego języka.



Daniel Avery: Drone Logic

Niezwykle udany krążek rezydenta londyńskiego Fabric przypomina nieco fakturą album Luxury Problems Andy'ego Stotta, który tak spodobał się nam w 2012. Avery na swoim, jak sam twierdzi, konceptualnym krążku ciąży raczej jedmal w kierunku chwytliwego tech-house'u. Najlepszym tego przykładem jest hiciarskie "All I Need", jeden z najmniej spodziewanych bangerów końcówki ubiegłego roku.



Disclosure: Settle

Najlepszy zestaw bezpretensjonalnych bangerów wydany w przeciągu ostatnich dwunastu miesięcy? Być może zbyt łatwo ten krążek prowokował do zachwytów, ale niewątpliwie talent braci Lawrence do wynajdywania spektakularnych hooków w najmniej oczywistych złożeniach dźwięków i sampli to coś, czego nie wolno nie docenić.



DJ Koze: Amygdala

Trochę bez echa podczas końcoworocznego listowego zamieszania przeszła ta płytka, a to moim zdaniem drugie najlepsze wydawnictwo elektroniczne, jakie miałem okazję usłyszeć w ubiegłym roku. Stefan Kozalla zajmował się w swojej karierze różnymi gatunkami: techno, housem, na początku lat dziewięćdziesiątych był nawet członkiem grupy hip-hopowej – trudno jednak wskazać twórczą ścieżkę, która mogłaby prowadzić do Amygdali; art-house'owego, onirycznego kolażu sublimowanych traum i strzępów niekomunikowalnych emocji.



DJ Rashad: Double Cup / Rollin' (EP) / I Don't Give A Fuck (EP)

Coś jest w teorii mówiącej, że Double Cup jest tak naprawdę pierwszym dojrzałym arcydziełem nowoczesnego footworku. O samym krążku z pewnością napiszemy więcej przy okazji topu płyt, więc chciałbym jedynie wyrazić swoją opinię, że poprzedzające longplej epki w niczym mu nie ustępują.



Factory Floor: Factory Floor

Trochę się naczekaliśmy, ale warto było – kto się spodziewał, że po tylu latach przymiarek debiut FF będzie tak dobry? Szkoda, że wszystko to akurat w czasie, kiedy takie brzmienia wyszły już trochę z mody.



FaltyDL: Hardcourage

Ciepłe, wakacyjne granie z pogranicza funkującego house'u, IDM i future garage. Gościnnie, w najlepszym utworze na płycie, Ed Macfarlane.



Floorplan: Paradise

Nikomu nie trzeba chyba przedstawiać Roberta Hooda, urodzonego w Detroit wyjadacza techno, pamiętającego jeszcze czasy, kiedy domów w centrum miasta nie można było kupić za pięć dolarów sztuka. Na "Paradise" udaje mu się zachować prawilną lojalność wobec ideałów młodości, jednocześnie przemycając garść house'owych fascynacji.



Fort Romeau: Stay/True (EP) / Jetée/Desire (EP)

Michael Norris, jak sam przyznał przed świetnym setem, który zagrał w warszawskiej Cafe Kulturalnej we wrześniu ubiegłego roku, nie waha się kontaminować produkowanego przez siebie house'u obcymi czynnikami. Może to dlatego dwie tegoroczne EP-ki sygnowane nazwą Fort Romeau (którym towarzyszył również singiel "SW9") mienią się znacznie bogatszą gamą kolorów niż znakomite Kingdoms sprzed dwóch lat, w jeszcze większym stopniu akcentując plastyczny, melodyjny aspekt bogato zdobionego house'u, z którego zasłynął brytyjski producent.



Four Tet: Beautiful Rewind / 0181

Dowód na to, że jednak Four Tet =/= Burial: Kieran Hebden w 2013 był pracowity, jak nigdy dotąd, ale żaden z albumów, pod którymi się podpisał, nie zostanie raczej zapamiętamy na dłużej – podczas gdy Burial wydał swój (arguably) najlepszy krążek w karierze. A może to celowa dywersja?



Function: Incubation

David Sumner urodził się w Nowym Jorku, ale nie mógł nie zamieszkać w końcu w Berlinie. Nie było bowiem w 2013 chyba albumu, który w bardziej podręcznikowy sposób wyczerpywał stylistykę minimalu od wydanego przez muzyka pod pseudonimem Function Incubation. Podręcznikowość nie oznacza tu jednak przewidywalności i nudy – Incubation zasysa podejrzanie łatwo, subtelnie organizując jednak dźwiękową przestrzeń i niejednokrotnie zaskakując niekonwencjonalnymi rozwiązaniami aranżacyjnymi.



Innode: Gridshifter

Już sam tytuł tego albumu jasno daje do zrozumienia, że ten Austriak się nie pierdoli. 40 minut zgliczowanych, elektroakustycznych eksperymentów.



iTAL tEK: Control

Technicznie są to tylko odrzuty i rozwinięcia niedokończonych pomysłów, zarysowanych podczas prac nad Nebula Dance, ale da się tutaj zauważyć pewien progres. Alan Myson już jakiś czas temu zdał sobie sprawę, że dubstep to niezbyt przyszłościowa etykietka i od tego czasu konsekwentnie pracował nad własnym brzmieniem, czego efekty możemy usłyszeć na Control.



Jakub Lemiszewski: 30 Minut / DGNF (EP)

Najbardziej błyskotliwy przykład niekonwencjonalnego samplingu w tym roku (30 Minut)? Sorry Kanye, ale wybieram "przebojowe warzywa Bonduelle".



Kixnare: Red

Wbrew pozorom ten krążek to nie tylko chwytliwe "Gucci Dough". Pozostałe 40 minut niewątpliwe zasługuje na order za najlepszą próbę inkorporacji na rodzime podwórko estetyki uk bassowej. Tym bardziej dziwi, że w czasach, kiedy sercami dzieciaków rządzą chłopaki z Disclosure, nie zrobiło się odrobinę głośniej o tej płytce.



Louis La Roché: Composure (EP)

To co? Kiedy w końcu ta płyyychhrr...zzz.. zzz...



Lapalux: Nostalchic

"Without You" zapowiadało raczej post-Blake'owe smęty, ale Nostalchic to zaskakująco solidna i gęsta produkcyjnie mieszanka stylowego contemporary-r&b, future garage i glitch-popu. Fajne. Poza tym jestem trochę bezradny, gdy widzę utwór zatytułowany na cześć Kelly Brook.



Laurel Halo: Chance Of Rain

Hyperdub zakończyło rok dwoma mocnymi akcentami: EP-ką Buriala i właśnie Chance of Rain. Spory progres w stosunku do Quarantine i Antenny. Niestety nie miałem okazji usłyszeć poprzedzającej wydawnictwo EP-ki Behind The Green Door, a podobno to równie mocny materiał.



Levon Vincent: Rainstorm II (EP)

Rzadko deep house przygotowywany jest w oparciu o meteorologiczne tropy, ale w przypadku dyptyku (pierwsza część wyszła w 2011 roku) Levona Vincenta to rzeczywiście działa.



Machine Drum: Vapor City

Ortodoksi marudzą, że to wciąż nie jest poziom Now You Know, pucowani ortodoksi, że Travis Stewart na nowo sprzedaje te same patenty, co na Room(s), a prawda jest taka, że naprawdę nie ma się czego czepiać. Brzmienie Vapor City, choć nie stanowi żadnej rewolucji, jest bowiem bardziej przekrojowe niż na poprzedniczce, a pewne zabiegi je wysubtelniające sprawiają, że obrońcy debiutu powinni być znacznie bardziej zadowoleni niż dwa lata temu. Porządny krążek, ale nie ma co ukrywać – footworkiem zatrząsł w ubiegłym roku ktoś zupełnie inny.



Mike Parker: Lustrations

Mike Parker siedzi w techno-grze już dobre kilkanaście lat, ale dopiero ostatnio pokazuje na co go naprawdę stać. Lustrations to kolejne świetne wydawnictwo Amerykanina po kapitalnej epce Pulse Trader sprzed dwóch lat.



Naka Naka: Juan Pestanas

Projekt, który pojawił się zupełnie znikąd. Wyszukane, budzące szereg skojarzeń (ambient, house, post-punk) techno. Kolejny powód, żeby bacznie śledzić katalog Opal Tapes.



Nguzunguzu: Skycell (EP)

Klip do promującego EP-kę utworu "Mecha" utrzymany był w duchu przeładowanych efektami filmów i kreskówek science-fiction i tego rodzaju futurystyczny przesyt doskonale opisuje zresztą całe wydawnictwa, którą przygotował w tym roku kalifornijski duet. O dziwo (?) jednak zadziało prawo synergii i w tym roku Fade To Mind zapamiętamy przede wszystkim z doskonałych produkcji, jakie znalazły się na debiucie Keleli.



Omar Souleyman: Wenu Wenu

Słynny już gig na Offie był zachwycający, ale ze względów zupełnie pozamuzycznych. Jeśli chodzi o czysto muzyczny kontent to ciągle nie kupuję całej zajawki tym typem. Wenu Wenu brzmi jak wszystko, co Omar nagrał wcześniej, i przypomina dłużący się pobyt na niezwykle wkurwiającym arabskim weselu. Aha, "produkcja: Four Tet".



Oneohtrix Point Never: R Plus Seven

Lopatin zapomina wszystkiego, czego nauczył się o robieniu muzyki i zaczyna zupełnie od nowa. Przy okazji zrobił też najlepszy teledysk wszech czasów:



Orson Wells: Never Lonely No More (EP)

Młodzian z Frankfurtu po kilku gościnnych trackach porozrzucanych po różnych kompilacjach debiutuje solową epką. Łagodny, dopracowany deep-house, wspomagany elementami nieinwazyjnego techno.



Roly Porter: Life Cycle Of A Massive Star

Niewiele ponad półgodzinna dźwiękowa rekonstrukcja życia gwiezdnego olbrzyma. Oprócz imponujących eksperymentów sonicznych także szczypta przyrodoznawczych wzruszeń.



Russell Haswell: Convulsive Threshold

A to już typowy Haswell – tytuł mówi zresztą sam za siebie. Zdecydowanie nie dla każdego.

RSS BOYS: TH T00TH 0F TH FTR

Tajemniczy projekt skrywających swoje oblicza pod gustownymi przebraniami wyjadaczy techno zrodził jedną z najciekawszych płyt tego gatunku w ubiegłym roku. I to nie tylko w Polsce. Przyznam, że po kapitalnym warszawskim występie w listopadzie, podczas którego rozwinięcia doczekały się wątki wyłącznie lekko zarysowane na debiutanckiej płycie projektu (budowanie arytmicznych struktur przypominających twórczość Marka Fella) z niecierpliwością czekam na dalszy rozwój wydarzeń związanych z tym projektem.



Saint Pepsi: Hit Vibes

Wojtek porównał ten projekt do lekko przykurzonych dzisiaj The Avalanches i trudno mu odmówić słuszności. Vaporware'ową wrażliwość tego gościa kocham prawie tak bardzo jak nazwę projektu.



Somaticae: Catharsis

Catharsis, debiutancki album zagadkowego projektu Somaticae, najtrafniej można określić jest choleryczno-depresyjną terapię przeczyszczającą. Miotająca się pomiędzy trzema estetykami (grobowego dark-ambientu, rozszalałego metal-rave'u i lobotmicznego techno) bez ściślej wyznaczonego porządku płyta wbrew tytułowi nie przewiduje katarchicznej satysfakcji, chociaż niejednokrotnie potrafi wzburzyć układ krążenia. Czego jednak oczekiwać od krążka, na którym już podczas kilku pierwszych minut słyszymy słowa "your life is pointless"?



The Range: Nonfiction

Kolejna po OPN ostentacyjnie "ładna" elektronika, której po prostu nie potrafię nie polubić. Ten 25-letni nowicjusz - w przeciwieństwie do raczej hermetycznego pod tym względem Lopatina - sięga jednak po znacznie szerszą paletę środków wyrazu, którą można zbiorczo określić jako "pocztówkowe sci-fi". Czego tu nie ma – zripowane z youtuba sample r&b, d'n'b, grime, IDM, a momentami nawet awangardowe wycieczki w stylu Squarepushera.



Tim Hecker: Virgins

Virgins to w "powszechnej recepcji" najlepszy album Heckera od lat, a być może nawet od samego Radio Amor. Trudno mi się ustosunkować do tych opinii, bo wydawnictwa Heckera traktuję raczej w rodzaju rytualnie powracającego co kilkanaście miesięcy interludium pozwalającego mi się wyciszyć i nabrać sił przed zabraniem się za "większe" projekty (chociaż zdaje się, że nie wychodzą one tak często, jak mogłoby się wydawać). Dla kronikarskiego obowiązku dodam tylko, że wydawnictwo zostało nagrane przy współpracy z elektroakustycznym kolektywem Bedroom Community i to w jak najbardziej analogowej przestrzeni, co dla muzyka do tej pory pracującego niemal wyłącznie na cyfrowym materiale było niemałym przełomem.



Von Tesla: Providing Needles

Skwaszone, pojebane ambient-techno, do którego nie da się ani czytać, ani tańczyć. Jak najbardziej warto.



Wilhelm Bras: Wordless Songs By The Electric Fire

Ten jeden z najlepiej rokujących na polskim podwórku adeptów hałaśliwego tech-house'u na swoim debiucie dysponuje absolutnie unikalnym brzmieniem, które zresztą wynika wprost z jego metodyki pracy i tworzenia muzyki na własnoręcznie skonstruowanym sprzęcie. Wordless Songs By The Electric Fire to świetny album, który nie robi jednak aż tak olbrzymiego wrażenia, jak występy live Pawła Kulczyńskiego, podczas których muzyk rozstawia się ze spektakularnie wyglądającą maszynerią i porusza płyty tektoniczne pod parkietem.

BIEŻĄCE
Ekstrakt #5 (10 płyt 2020-2024)
Ekstrakt #4 (2024)