SPECJALNE - Rubryka
Rekapitulacja roczna 2012: Indie rock, garage
4 stycznia 2013
Rekapitulacja Roczna 2012: Indie rock, garage
autor: Patryk Mrozek
Z braku sił i chęci na snucie dywagacji w temacie obecnej kondycji niezal rockowego gatunku, w tym roku zdecydowałem się odstąpić od zwyczajowej formuły rekapitulacji na rzecz niezobowiązującego zestawienia dziesięciu świetnych moim zdaniem płyt. Pod uwagę brałem (tak, jak już w zeszłym roku zresztą) wydawnictwa zaliczane zarówno do wąsko zdefiniowanego indie rocka, jak i płyty z kręgu garage/punk, a także albumy z pogranicza tych estetyk. Dodatkowym kryterium, które przyjąłem jest brak recenzji danego krążka na Porcys – poniższe albumy opisuję tu w imieniu serwisu po raz pierwszy i prawdopodobnie ostatni. Pragnę także zauważyć, że lista nie pretenduje do miana wykazu "najlepszych" gitarowych krążków dwa tysiące dwunastego; raz, że (ze względu na wspomniane kryteria) nie znajdą się na niej wysoko oceniane przez nas płyty (Grizzly Bear, Tame Impala), a dwa, że przy ogromnej różnorodności wydawnictw, które powstały w dwa tysiące dwunastym, coraz trudniej o obiektywną klasyfikację pod względem jakościowym. Tegoroczna rekapitulacja jest raczej niezal rockowo zorientowanym rozszerzeniem formuły rekomendacji płytowych, które w latach ubiegłych rozpoczynały końcoworoczne porcysowe podsumowania.
Chris Cohen: Overgrown Path
Autor tego solowego krążka, Chris Cohen, był swego czasu głównym prowodyrem takich projektów jak Curtains czy Cryptacize; najciekawszy punkt jego życiorysu stanowi jednak epizod w Deerhoof. To właśnie za czasów Cohena zespół ten wydał Apple O’ i Milk Man. Cohenowi przyświeca podobna filozofia piosenkopisarstwa, co Deerhoof. Overgrown Path jest kolekcją awangardowego popu najwyższej próby; wszystkie kawałki brzmią czarująco i naturalnie, ale składają się także z nietuzinkowych partii perkusji (postawowego instrumentu Cohena) i jazzujących progresji akordów.
The Memories: The Memories
Gitarowy lo-fi pop o paleniu zioła, dla palących zioło od palących zioło. Bezpretensjonalna porcja slacker-rocka z Portland: dwadzieścia minut prostych sixtiesowych melodii i niedbałego brzdąkania w struny. Kolejna płyta, w której recenzji chciałoby sie wkleić zdjęcie lidera strzelającego głupią minę (prawodopodobnie Erik Gage kumpluje się z Maciem Demarco).
Bob Mould: The Silver Age
Dziesiąta solowa płyta Moulda to trochę casus ostatniego krążka Superchunk: pękający w szwach od hooków, naładowany zdecydowaną energią krążek, który śmiało pokazuje, że niegdysiejszy lider Hüsker Dü ciągle potrafi pisać dobre piosenki. Wydaje mi się, że powracający weterani słuchają wreszcie swoich "klasycznych" płyt i próbują odwoływać się do patentów, które sprawiły, że ktoś chce w ogóle chodzić teraz na ich koncerty. W przypadku The Silver Age inspiracją zdaje się być Copper Blue Sugar, bo jest to też jedna z bardziej popowych kolekcji piosenek muzyka sygnowanych własnym nazwiskiem.
King Tuff: King Tuff
Dla fanów Hunxa i T-Rex równocześnie. Bardzo ożywcza i momentami prześmieszna garażówka na kanwę glam-rockową. Tylko znowu ta marihunalna ("Alone & Stoned").
The Fresh & Onlys: Long Slow Dance
Mogę się założyć, że tym krążkiem Fresh & Onlys zniechęcili do siebie sporą część (ex)fanów. Na Long Slow Dance kwintet z San Francisco oddala się znacznie od estetyki "nowego garażowego rocka" z jaką byli wcześniej głośno utożsamiani, zbliżając się tymczasem do eightiesowego alt-rocka w stylu solowych albumów gitarzysty składu, Wymonda Milesa (choć element country niezmiennie pozostaje w ich muzyce). Śmiem twierdzić, że zmiany wyszły im jednak na dobre, bo Long Slow Dance to z miejsca mój ulubiony krążek Fresh & Onlys.
Wymond Miles: Under The Pale Moon
O wilku mowa. Tegoroczny album Milesa to dzieło tej samej rangi co płyta jego macierzystego składu, tylko bardziej mroczne, gotyckie i przytaczające wczesne U2.
The Pheromoans - Does This Guy Stack Up?
Nie spodziewałbym się w zeszłym roku, że miejsce na tej liście może zająć post-punkowy zespół z Anglii. Na szczęście The Pheromoans nie mają za dużo wspólnego z Editors czy Block Party; Does This Guy Stack Up? odwołuje się raczej do fali umyślnie niewprawnego grania, które nie brzmi jak twee (vide Harlem czy opisywani kilka paragrafów wyżej The Memories). Najfajniejszym elementem płyty jest dla mnie nieco klaustrofobiczna atmosfera, w której spory udział mają proste tła pojedynczych, przenikliwych synthów. The XX mogliby się od nich uczyć, jak kontunuować brzmienie Young Marble Giants.
Steve Vibes: Highland Park
Do indie rocka Steve Vibes zalicza sie tylko peryferyjnie, ale mam zamiar wykorzystać każdą możliwą okazję, by polecić ten wyśmienity krążek. Highland Park nawiązuje do najlepszych fragmentów Pan Am Stories Rangers, składając się z samej esencji instrumentalnego muzaka. Swego czasu ktoś żartem pytał na forum Porcys, czy zajawialibyśmy się muzyką w midi – Steve Vibes niejako odpowiada na to pytanie.
Screaming Females: Ugly
Śledzić poczynania tego tria z New Jersey staram się na bieżąco od kilku lat. Wcześniejsze nagrania Screaming Females nie były jednak w stanie opanować nieposkromionego temperamentu Marissy Paternoster; dopiero na Ugly potrafiła ona wykorzystać swoje wyśmienite gitarowe skillsy i niecodzienną barwę głosu w ramach sensownie skomponowanych utworów. Jedyną wadą płyty jest jej długość – gdyby z tracklisty wybrać dwanaście najlepszych utworów mielibyśmy doczynienia z płytą klasyczną; tymczasem jest to "tylko" esencjonalny materiał tego jakże oryginalnego składu.
Lower Plenty: Hard Rubbish
Obowiązkowy zespół z Australii to najbardziej chwytająca za serce porcja lo-fi jaką dane mi było usłyszeć w zeszłym roku. Wokal Sary Heyward przywołuje na myśl Eric’s Trip i Wasze ulubione nagrania z północno-zachodniego zakątka Stanów Zjednoczonych. Przewiduje kolaboracje z Philem Elverumem, gdy temu udzieli się wreszcie nostalgiczny syndrom odwiedzania własnych początków.