SPECJALNE - Rubryka
Rekapitulacja roczna 2010: Hip-hop
16 stycznia 2011
Rekapitulacja roczna 2010: Hip-hop
autor: Krzysztof Michalak
Lil Wayne niemal cały rok 2010 przesiedział w więzieniu. Nie mam zielonego pojęcia, jak się tam
zabawiał, ale podejrzewam, że miał sporo czasu na słuchanie nowej muzyki. Jeśli rzeczywiście to robił, musiał się bardzo cieszyć, bo ten rok należał do południowców. Wśród nich był jego dawny sidekick, Curren$y, który wspólnie z paczką przyjaciół przejął inicjatywę w rap-grze, serwując kilka znakomitych albumów. Centralną postacią tego towarzystwa wydaje się być producent Ski Beatz, ale panowie występowali w różnych konfiguracjach, swoje projekty przygotowując wspólnie z m.in. raperem Smoke DZA, producentem i MC Big K.R.I.T.-em i ziomkiem Wiz Khalifą z Pensylwanii. Najbardziej kontrowersyjnego rapera świata z pewnością ucieszył też sukces jego podopiecznej, Nicki Minaj, która przebojem wdarła się na listy Billboardu i niemalże wyrównała rekord sprzedaży albumu z żeńskim rapem, należący do Lauryn Hill. Lil Wayne prawdopodobnie nie miał dostępu do sieci, więc raczej ominęła go z kolei zajawka na inny hip-hopowy kolektyw, tym razem z LA. Myślę oczywiście o OFWGKTA, czyli Odd Future Wolf Gang Kill Them All. Ta grupa niepokornych wyrostków, skupionych wokół najstarszego z nich, acz wciąż nastoletniego producenta Tylera the Creatora i drugiego beatmakera, Left Braina, wypuściła w świat zestaw najświeższych i najodważniejszych jointów od dawna, nieźle mieszając w rapowym świecie i sprawiając dużo perwersyjnej radości swoim słuchaczom.
Nie wszystko zapowiadało się jednak tak kolorowo. Na początku roku wszystkich fanów zasmucały wieści o fatalnym stanie zdrowia ex-członka GangStarr, Guru, a później jego śmierci. Smutek był tym większy, że Guru to nie tylko jeden z najlepszych raperów i najciekawszych producentów w historii, ale też ktoś w rodzaju mentora i przewodnika duchowego wielu generacji hip-hopowców. Niech spoczywa w pokoju.
Dla wielu Guru na zawsze pozostanie najważniejszy, jednak popkultura rządzi się swoimi prawami i dziennikarze muszą odnajdywać nowych idoli. Tym razem namaszczenie na zbawiciela hip-hopu otrzymał od nich Kanye West. Sprawa jest o tyle ciekawa i zdumiewająca, że ten przeciętny raper (choć dobry producent) wydał w tym roku chyba najgorszy album w swej karierze. Pompatyczny do granic możliwości, My Beautiful Dark Twisted Fantasy jawi się jako świebodziński pomnik egocentrycznej osobowości Westa, odstraszający słuchaczy brakiem umiaru i jakiejkolwiek subtelności. Dziesiątki posypały się jednak z każdej strony. Umarł król, niech żyje król, chciałoby się powiedzieć.
W kategorii "Kuriozum roku" z albumem nowojorczyka i jego odbiorem może konkurować jedynie postać Lil B. Ten raper-amator zdaje sobie zresztą sprawę, że jest hip-hopowym celebrytą równym Westowi, bo niedawno zagroził twórcy The College Dropout gwałtem, jeśli ten nie uzna jego zasług i nie zdecyduje się na wspólną nagrywkę. Jeśli jednak ostatnia twórczość Kanyego i jego osoba sprawiają wrażenie antypatycznych, masowo wypuszczane do sieci jointy Lil B po początkowej konfuzji fascynują swoją złożonością. Przewrotny humor, fantazja, zasięg popkulturowych odniesień (koleś namecheckuje m.in. Ariela Pinka i rapuje pod How To Dress Well), ładunek emocjonalny i wyczucie sampli ("New York Subway" na przykład) pozwalają upatrywać w nim samorodnego talentu ocierającego się o geniusz, podkopującego hip-hopowe status quo i zapewniającego rozrywkę na wysokim poziomie. Jeśli nadmuchane dzieło Kanyego nie miałoby szans na znalezienie się w moim rankingu najlepszych płyt hip-hopowych, ubiegłoroczne albumy Daniela Johnstona rapu taką szansę by na pewno miały. Jest to jednak twórczość niepodlegająca jednoznacznej ocenie i niemożliwa do ujęcia w jakichkolwiek rankingach - to sztuka w swej własnej kategorii, na swych własnych prawach.
Właśnie, jeśli już o rankingach, to może przejdźmy do sedna, bez zbędnego gadania. Oto zestawienie 40 hip-hopowych albumów z 2010 roku, które wywarły na mnie największe wrażenie, bez podziału na wydawnictwa oficjalne, EP-ki, nielegale i mixtape'y. Podkreślam, że to ranking subiektywny, zatem proszę nie zgłaszać pretensji, że czegoś na nim brakuje. Pytasz czym się w tym kieruje? Do hip hopu miłością!
40. Blacastan: Blac Sabbath
Niepokojące, hardcore'owe bity i równie mocna, charyzmatyczna nawijka. Klimatem przypomina choćby Enta Da Stage, a to nieczęste w dzisiejszych czasach. Nawet jeśli czasem wkrada się monotonia, to Blacastan ratuje sytuację trzymającym w napięciu storytellingiem. Dla fanów mocnego rapu pozycja niemal obowiązkowa.
39. Little Brother: Left Back
To prawdopodobnie ostatni album Little Brother i czuć na nim jakąś schyłkowość. Niby wszystko po staremu - delikatne, soulowe bujanie, bity produkowane przez Khrysisa ciekawie pokręcone, Phonte i Big Pooh trzymają się na nich wzorcowo, ale ani śladu dawnej energii. Cóż, tak bywa, mimo wszystko miły album.
38. Slum Village: Villa Manifesto
Również pożegnanie, tym razem legendarnych Slum Village. Album powstał z inicjatywy T3, który chciał zebrać na nim wszystkich członków zespołu. Mamy zatem jego samego, Elzhiego, pojawia się Illa J oraz archiwalny materiał ich dwóch nieżyjących kolegów - Dilli i Baatina. Prócz tego kilku gości i mamy wzruszający, nostalgiczny album. Całkiem ładne.
37. MidaZ the BEAST: El MidaZ Affair
Sam nie wiem, czy MidaZ trafił na tę listę dzięki swojej zadymionej, ale dynamicznej technice,
funkującemu soulowi w podkładach, czy też dzięki wyjątkowemu konceptowi, który pozwolił mu połączyć te dwa elementy. El MidaZ Affair LP to "zaginiony" album pierwszej grupy hip-hopowej, gwiazd festiwali i koncertów z początku lat 70. Zespół zapowiadał się na kolejnego klasyka, niestety w trakcie nagrywania debiutanckiego albumu jego członkowie się rozbalangowali i wszystko spaliło się na panewce. Skład się rozpadł, a nagrany materiał przepadł gdzieś w szufladach. Na szczęście w ubiegłym roku został odnaleziony!
36. Nottz: You Need This Music
Debiutancki album producenta i rapera, który ma na swoim koncie bity dla Busta Rhymesa, M.O.P. i Snoop Dogga. Chociaż nawijka Notzza to nic wielkiego, do krążka przyciągają jazzujące, bogate podkłady, często skręcające w stronę łagodnego soulu, no i cały zastęp gwiazdorskich gości. Na You Need This Music można usłyszeć m.in. Snoopa, Black Milka, Little Brother, Mayera Hawthorne'a, Royce'a i Bilala. Co, nie skusicie się?
35. Guilty Simpson: O.J. Simpson
Na ubiegłorocznym albumie Guilty Simpsona jest bardzo dużo przerywników. Nic dziwnego, skoro za produkcję odpowiadał Madlib. To jego brudny funk jest wyróżnikiem O. J. Simpson i to na jego podkładach jest zbudowana spójność tej płytki. Trochę szkoda, bo najmocniejszym jej punktem wydaje się być raczej undergroundowy rap Simpsona. Tak czy siak, fajny album od Stones Throw.
34. El Da Sensei & The Returners: GT2 Nu World
Miło, gdy najlepsi polscy producenci są cenieni za granicą. Nowy album kolaboracji Returnersów z zasłużonym raperem El Da Senseiem jest chyba lepszy od debiutu. Pewnie pozwolił zwartym boom bapowym produkcjom Polaków z cudownymi samplami zakorzenić się na stałe w świadomości amerykańskich fanów i krytyków, dlatego też i ja muszę ich uznać w kategorii "open". Polecam, słuchaniu GT2 może towarzyszyć uczucie patriotycznej dumy!
33. John Robinson & Lewis Parker: International Summers
Letnie dziełko o lekko vintage'owym posmaku. John Robinson jest dobrym raperem, ale sprawę kradnie jego producent. Brytyjczyk Lewis Parker serwuje nam serię łagodnych podkładów z rewelacyjnym doborem cool-jazzowych sampli. Często pozwala rozwinąć się frazom w pełni, wzbogaca je soulowym posmakiem i klasycznym bitem. Przyjemne, nawet bardzo.
32. Damu the Fudgemunk: Supply for Demand
Niezwykle przyjemny album undergroundowego beatmakera. Przyzwoity groove, doskonałe wyczucie sampli no i ich dobór... Damu sięga głównie po funkowe i soul-jazzowe, delikatne klasyki, wydobywa z nich ultra-chwytliwe motywy i w zupełnie naturalny sposób przenosi je na język hip-hopu. Czasami tylko aż się prosi o jakiś dobry rap na tych poprawiaczach nastroju.
31. Celph Titled & Buckwild: Nineteen Ninety Now
Dla niektórych to ścisły top 2010 roku, ja jestem nieco bardziej zdystansowany. Tak czy siak, nie sposób nie docenić tych ninetiesowych bitów. Buckwild to gracz, a tutaj garściami czerpie ze największych dokonań swoich i najznamienitszych kolegów po fachu. Te podkłady przypominają trochę nośne jointy Jurrasic Five, niestety brakuje na nich równie porywającego rapu. W ogóle, brakuje jakiejś iskry i summa summarum można mówić jedynie o rzemiośle na wysokim poziomie. Trochę szkoda.
30. Scarface: Dopeman Music
Dziadek Scarface podładował akumulatory i wrócił pełen energii, żeby pokazać, że nadal liczy się w rap-grze. Robiąca wrażenie technika, niespodziewanie chwytliwe refreny i ładne klawisze. Nawet jeśli nie jest to Mr. Scarface Is Back 2, to ten mixtape bardzo cieszy swoim poziomem i bijącą z niego radością z rapu.
29. Hezekiah: Conscious Porn
Mind-fuckujące porno-skity oraz refleksyjne teksty na tle intensywnych bębnów i lekko psychodelicznych sampli. Do tego masa ciekawych gości, a wśród nich Talib Kweli, Cody Chesnutt i D.R.E.S. tha BEATnik, koleś o najbardziej zajebistej ksywce ever. Warto!
28. Rolling Papers: Domo Genesis
Domo to typ z OFWGKTA. Nie jest tak drastyczny jak niektórzy jego koledzy - interesuje się głównie paleniem marihuany, a to, jak wiadomo, uspokaja. I wzmaga kreatywność, co u tego młodego rapera słychać zdecydowanie lepiej, niż u wielu jego starszych kolegów-palaczy po fachu. Przejarane, ciężkie flow Domo dryfuje świetnymi linijkami po bitach od Tylera, a tam dzieją się rzeczy niesamowite. Odrealnione synthy wciągają w dziwny świat młodzieży z Los Angeles i już nie pozwalają go opuścić. Rewelacja.
27. Reflection Eternal: Revolutions Per Minute
Debiut Reflection Eternal to klasyk, zatem zaledwie dobry poziom sofomora może pozostawiać uczucie niedosytu. Talib to jednak świadomy raper, a Hi-Tek jest świadomym producentem i ciężko byłoby im zrobić wspólnie coś niedobrego. Gdy zawiesi się wygórowane oczekiwania wobec duetu, laid-backowe podkłady i celne obserwacje w nawijkach cieszą jak mało co. Piona, czekam na następny album!
26. The Roots: How I Got Over
Wszystkie kawałki na tym albumie trzymają poziom - to pewne. Można się spierać, czy jest to poziom wysoki, średnio-wysoki, czy przeciętny, ale jeśli ktoś okaże How I Got Over trochę życzliwości, to z pewnością wzruszy się przy odsłuchu i wróci kilka razy do The Roots. Jak do starych, dobrych znajomych.
25. ShinSight Trio: Somewhere Beyond the Moon
Mięciutki, odprężający hip-hop przesiąknięty jazzem i soulem. Producent Shin-ski pochodzi z Japonii, zatem skojarzenia z Nujabes są jak najbardziej na miejscu, tym bardziej że podkłady w Somewhere Beyond the Moon wysuwają się na pierwszy plan.
24. Roc Marciano: Marcberg
W tym albumie jest coś niesamowitego. Jakby pochodził z zupełnie innej epoki, sprzed jakichś kilkunastu lat. Nie naśladował tę epokę, ale był jej częścią właśnie. Bo w udawaniu, że Mobb Deep i Wu Tang właśnie wydali epokowe albumy i należy grać jak oni, Roc Marciano jest bardzo przekonujący - oszczędny bit, twardy storytelling i jakiś trudno wytłumaczalny urok niebezpiecznego Nowego Jorku. Po pierwszym odsłuchu byłem oszołomiony.
23. Qwel & Maker: Owl
Qwel sprawia wrażenie typa, który bardzo przejmuje się swoim życiem i wszystkim, co go otacza. Na dłuższą metę to mogłoby być męczące (tym bardziej, że nie należy do rewelacyjnych raperów), na szczęście wspiera go znakomity producent. Drobiazgi poukrywane między bitami przez Makera cieszą za każdym odsłuchem i stanowią o sile tego albumu. Naprawdę polecam.
22. Skyzoo & Illmind: Live From the Tape Deck
Świetna kolaboracja brooklyńskiego rapera i producenta z New Jersey. Panowie dobrali się jak w korcu maku - surowa nawijka Skyzoo chyba nie może na niczym wypaść lepiej, niż na gęstych, analogowo brzmiących, głębokich podkładach Illminda, a te nie dają się znudzić przy tak charyzmatycznym MC. Live From the Tape Deck ma naprawdę duży potencjał i kiedyś może stać się jeszcze jednym z moich ulubionych albumów ubiegłego roku.
21. Shad: TSOL
Shad jest przykładem rapera, który odnalazł złoty środek pomiędzy przystępnością, a artyzmem;
naturalnością, a nieskazitelną techniką; pogodą ducha, a zaangażowaniem. Jego chwytliwy, raczej
optymistyczny rap bawi licznymi grami słów, a przy tym doskonale brzmi na wyrazistych podkładach. To czyni Kanadyjczyka jednym z nielicznym raperów z jego kraju, o których zdecydowanie warto pamiętać.
20. Freddie Gibbs: Str8 Killa No Filla
Mixtape zajawiający bardzo dobrą Str8 Killa EP. Za deckami Statik Selektah, dużo mięciutkich, snujących się podkładów i jedne z najtęższych rapsów zeszłego roku. To, co dzieję się w "National Anthem" albo "Personal OG" winduje Gibbsa w rejony zarezerwowane dla najbardziej utalentowanych raperów i naprawdę dobrze wróży na przyszłość. Kawałki EP-kowe wyróżniają się jakością, ale wszystkie z tego mixtape'u dostarczają dużo radości, więc polecam całość.
19. Wiz Khalifa: Kush & Orange Juice
Brak tu "Black And Yellow", jednego z największych bangerów ubiegłego roku, ale nielegal Khalify to wciąż bardzo mocny materiał. Wyluzowana nawijka o laskach i paleniu, równie wyluzowane synthowe sample, porywające bębny, a czasem delikatne, zjarane jointy. Wszystko emanuje świeżością, pasją i bezpretensjonalnością, więc bez uczucia zmęczenia można przelecieć przez te 20 indeksów, ciesząc się jak dziecko. Znakomita zapowiedź nadchodzącego longplaya.
18. David Banner & 9th Wonder: Death of a Pop Star
Zdecydowanie najlepszy album Davida Bannera do tej pory. Raper z Mississippi poraża głębią swoich liryków i techniczną pewnością. Oczywiście, swoje robi też Dziewiąty Cud - serwuje hook za hookiem, smaczek za smaczkiem. Jego wschodnie brzmienie doskonale współgra z rapem Bannera - trochę na zasadzie opozycji, którą da się wyczuć zwłaszcza wtedy, gdy przypomnimy sobie producenckie dokonania południowca. Ekscytujący album, a singiel z Ludacrisem i Marshą Ambrosius jest jednym z moich prywatnych highlightów
zeszłego roku.
17. The Left: Gas Mask
Porywający debiut, nawiązujący do najlepszych lat amerykańskiego hip-hopu, a raczej etosowo odrzucający rap współczesny. Coś szczególnego dla spoglądających z nostalgią na trueschoolowy boom bap, ale Gas Mask jest zrobiony z takim wyczuciem, że powinien spodobać się niemal wszystkim fanom hip-hopu. Bity Apollo Browna są zwyczajnie mistrzowskie.
16. J. Cole: Friday Night Lights
Chyba najlepiej przyjęty nielegal roku zapewnił J. Cole'owi status chwilowej gwiazdy podziemia i
spodziewanej wielkiej gwiazdy wytórni Jay-a Z. Chyba całkiem zasłużenie, bo rapować chłopak potrafi. Może chwilami niepotrzebnie próbuje wdać się technicznie w swojego szefa, ale poza tym naprawdę nie można mu niczego zarzucić. Okazuje się też, że jego dodatkowym atutem są dobre umiejętności producenckie - wszystko zrobił sobie sam i chociaż nie zgodziłbym się z niektórymi krytykami, że Friday Night Lights brzmi jak w pełni dopracowany album, to duży potencjał rysuje się dosyć wyraźnie. Trzymam kciuki!
15. Black Milk: Album of the Year
Nie, Black Milk nie zgłasza pretensji do żadnych honorów. Black Milk opowiada nam o 365 dniach swojego życia, które miały miejsce po wydaniu Tronic. Jak sam przyznaje, to był dla niego bardzo wyczerpujący okres i nie da się tego nie wyczuć na ubiegłorocznym albumie. Jak zawsze niesamowicie ekspresyjny, jedzie ciężkimi wersami po ciężkich bitach, a wszystko wzbogaca funkowo-psychodelicznymi samplami. Mocne przeżycie.
14. Hocus Pocus: 16 Pieces
Cholera, ale to jest radosny hip-hop. Czysty groove żywych instrumentów, przemocne hooki, przyjemne retro-sample, świeżość, słoneczność, zabawa. Trudności lingwistyczne, związane z tym, że 20 Syl rymuje głównie po francusku nie mają najmniejszego znaczenia, bo z miejsca wiadomo: to inteligentny gość, gra słów, absurdalne poczucie humoru itp. I tak sobie myślę, że gdzieś w Europie jest pewnie więcej takich zespołów i takich albumów, a ja w ubiegłym roku dotarłem tylko do tego... Szkoda.
13. Drake: Thank Me Later
Ten album jest tak fascynujący muzycznie, że jestem skłonny wybaczyć Drake'owi jego szczątkowe flow. Oniryczne R'n'B, dbałośc o detale. Mgły sythów, zahaczające o tuzów elektroniki z jednej, a jakieś eksperymentujące hip-hopy z dugiej. Do tego bardzo osobiste, emocjonalnie nasycone opowieści - to tak wygląda teraz komercyjny rap?
12. Statik Selektah + Termanology: 1982
Duet z Massachusetts jest porównywany do Gang Starr, Pete'a Rocka i CL Smootha czy Kool G Rapa i Polo. To zestawienia trochę na wyrost, ale dobrze zdają sprawę z wrażliwości autorów 1982. Złożone, miękkie podkłady, bogate w soulowe i jazzowe sample, pewny, twardy rap nie popadający w gangsterkę, wyczuwalna zajebistość. Świetna sprawa.
11. J. Stalin: The Prenuptial Agreement
Niezwykle przyjemny album gościa o kontrowersyjnym pseudonimie, skomplikowanej biografii i ciekawym flow. Basowe pulsacje, spokój, harmonie, duże wyczucie melodii, mięciutkie hooki, a na nich opowieści o ciemnych stronach życia i seksie. Doskonałe wydawnictwo, nie wiem, dlaczego trochę przegapione i niedocenione.
10. Ski Beatz : 24 Hour Karate School
Mixtape Ski Beatza jest dowodem, że najlepszy producent tego roku może czarować nie tylko laid-backową atmosferą podkładów dla Spitty. Tu widać jak na dłoni, że w jego talencie chodzi o coś więcej, niż luz - o muzyczną wyobraźnię i wrażliwość. I nie jest istotne, czy pracuje na delikatnych mgiełkach, hard-rockowym riffie, czy soulowo-funkowych dęciakach - zawsze stworzy coś zachwycającego. I sprawi, że przeciętny raper zabrzmi jak Jay-Z.
09. Strong Arm Steady: In Search of Stoney Jackson
Strong Arm Steady zaprosili do współpracy Madliba, a ten przedstawił im aż 200 swoich produkcji, z których mogli wybrać te najfajniejsze. Po odsiewie zostało 16 tracków i 4 instrumentalne przerywniki, wszystkie funkujące na sposób Madlibowski, ale nie popadające w rutynę czy niepotrzebną repetycję. Chłopaki dograli na nich swoje wyluzowane nawijki, a tam gdzie zostało trochę miejsca, zaprosili gości, wśród których znaleźli się m.in. Planet Asia, Phonte, Guilty Simpson i Fashawn. Oni też coś nagrali i...tadam, mamy rewelacyjny album!
08. Rick Ross: Teflon Don
Rick Ross zagrał na nosie Kanyemu. Pokazał, że można wydać album, na którym w równych proporcjach zostaną rozłożone przepych i poczucie dobrego smaku. Wykwintne ozdobniki, zacni goście, energia - to wszystko tu jest i - co najważniejsze - jest po to, by sprawiać przyjemność słuchaczom. Szkoda zatem, że to nie Rossa upatrzyli sobie dziennikarze.
07. Earl Sweatshirt: EARL
Earl ma 16 lat i jest członkiem zespołu OFWGKTA. Wrzuca głupie filmy na youtuba i nagrywa skity o tym, jak mama mu grozi, że nie zrobi śniadania, jeśli Earl nie wstanie z łóżka, na co on jej odpowiada, że zrobi sobie sam, BO JUŻ MA 16 LAT. Earl w ogóle sprawia kłopoty wychowawcze. W ubiegłym roku został wysłany na boot campa, żeby trochę się ogarnął. Na szczęście wcześniej zdążył nagrać album. Bity zrobił mu brat, Tyler the Creator. Tyler zna się na rzeczy, w Święta Bożego Narodzenia 2009 wypuścił nielegal Bastard, który właśnie wylądował w top PFM. Na swoim albumie Earl tylko rapował, ale robił to w takim stylu, że wszystkim krytykom opadły szczęki i posypały się porównania do Eminema i MF Dooma. Earl to przyszłość hip-hopu. Free Earl!
06. Smoke DZA: George Kush Da Button
Smoke DZA ma z grubsza taki sam pomysł na życie i rap jak jego ziomek, Spitta. Dużo palić, opierdalać się i być bardzo sympatycznym gościem. Znaczną część nielegala wyprodukował mu zresztą Ski Beatz, a jeśli dodamy, że dwa z pozostałych kawałków zrobił Big K.R.I.T., stanie się jasne, że Smoke DZA to nasz człowiek. Podobieństwo George Kush do obu części Pilot Talk jest uderzające, ale mi to zupełnie nie przeszkadza. Nie wiem jak Wam, no?
05. Big Boi: Sir Lucious Left Foot: The Son of Chico Dusty
Big Boi zaproponował nam na swoim solowym debiucie tyle różnych łakoci, że łatwo można było popaść w zachwyt. Początkowo podchodziłem do tego wszystkiego z dystansem, węsząc ściemę i kręcąć nosem, że "przecież do klasycznych Outkastów to się nawet nie zbliża". Teraz bez bicia przyznaję się do błędu - nie wierząc Big Boiowi, traciłem jedną z najfajniejszych okazji do zabawy w ubiegłym roku.
04. Curren$y: Pilot Talk
Ten album jest bardzo dobry od początku do końca (z tym, że pod koniec lepszy), a Spitta jest bardzo charakterystycznym raperem (z tym, że niekoniecznie bardzo sprawnym technicznie).
03. Freeway & Jake One: The Stimulus Package
Krążek dawnej gwiazdy Rock-A-Fella, która teraz wydaje dla niezależnego labelu. Freeway ustawił się w pozycji obserwatora i zapodaje swoje zaangażowane, czasem rozpolitykowane wersy z dużym luzem i dbałością o technikę, ale o wartości tego albumu decydują produkcje Jake'a One'a. Utalentowany producent ani na chwilę nie próbuje przysłonić filadelfijskiego rapera swoją fantazją, tylko doskonale dopasowuje się do niego, wyczuwając jego najmocniejsze punkty. Efektem jest zestaw kawałków bardzo przebojowych, żeby nie powiedzieć porywających. Bo można dać się porwać.
02. Big K.R.I.T.: K.R.I.T Wuz Here
Ilość tęgich bangerów na tym nielegalu jest porażająca. Sam nie wiem, który jest moim ulubionym.
Właściwie, mógłbym wybrać losowo którykolwiek kawałek i ładnie uzasadnić, dlaczego uznaje go za najlepszy na K.R.I.T. Wuz Here. Po prostu kawał najdoskonalszego południowego rapu, od gościa zupełnie znikąd. A to, że trzyma się z najlepszymi, jest gwarancją dalszych sukcesów. Nic, tylko go bacznie obserwować.
01. Curren$y: Pilot Talk II
Po fascynującym debiucie, którym Curren$y ze Ski Beatzem jakby wyszli z podziemia, wystarczyło już tylko przypieczętować pozycję jednego z najciekawszych duetów we współczesnym hip-hopie. Niewielu spodziewało się jednak, że nastąpi to tak szybko. Na II Spitta pewniej siedzi na bicie, ma ciekawsze teksty, a Ski trzyma poziom jak mało kto. Doskonale wypadają też inni producenci, którzy podobnie jak Ski serwują subtelne, wyluzowane podkłady pełne drobnych niespodzianek. Krótko mówiąc, hip-hopowy album roku.
W bonusie jeszcze trzydzieści ciekawych wydawnictw, które brałem pod uwagę przy sporządzaniu rankingu, ale trochę im zabrakło, żeby się na nim znaleźć:
AZ: Doe Or Die: 15th Anniversary Edition
Beat Konducta: Madlib Medicine Show: No. 3 - Beat Konducta in Africa
B. Dolan: Fallen House, Sunken City
Bun B: Trill O.G
Consequence: Movies On Demand
Copywrite: The Life & Times of Peter Nelson
Danny Brown: The Hybrid
DJ Muggs & Ill Bill: Kill Devil Hills
Gangrene: Gutter Water
Ghostface Killah: Apollo Kids
J. Cole: A Nigga From the Ville
Kid Cudi: Man on the Moon II: The Legend of Mr. Rager
Kno: Death Is Silent
Lil Wayne: I Am Not A Human Being
Marco Polo & Ruste Juxx: The eXXecution
MellowHype: BlackenedWhite
Meth, Ghost and Rae: Wu-Massacre
Nas & Damian Marley: Distant Relatives
Oddisee: Traveling Man
OFWGKTA: Radical
PackFM: I Fucking Hate Rappers
Q-Unique: Between Heaven & Hell
Nicki Minaj: Pink Friday
Rakaa: Crown of Thorns
Sadistik & Kid Called Computer: The Art of Dying
Statik Selektah: 100 Proof
Super Chron Flight Brothers: Cape Verde
Vinnie Paz: Season of The Assassin
Waka Flocka Flame: Flockaveli
Zion I: Atomic Clock – Gold Dust / Live Up