SPECJALNE - Rubryka

Rekapitulacja roczna 2009: Elektronika

31 grudnia 2009



Nadążanie za muzyką elektroniczną to niewdzięczne zadanie, bo w tym nurcie sytuacja zmienia się praktycznie z tygodnia na tydzień, cały czas dzieje się sporo ciekawych rzeczy w wielu aspektach, więc wybieranie tych najważniejszych łatwe nie jest. 2009 będziemy pamiętać przede wszystkim jako rok, w którym dubstep oficjalnie wkroczył na salony. Ewolucja i coraz większa popularność tego gatunku to rzeczy, które ciężko było przewidzieć jeszcze nie tak dawno temu, kiedy cały trend wydawał się być tylko niezobowiązującą ciekawostką. Również i nasze, nieco żartobliwe podejście do tematu, z czasem uległo (albo wciąż ulega) zmianie.

Najważniejszym tegorocznym wydawnictwem w tych tematach jest świetna, przekrojowa składanka 5 Years Of Hyperdub, na której usłyszycie między innymi Buriala, Darkstara oraz ojca labelu, Kode9. Z naszego punktu widzenia szczególnie warte wyróżnienia są jednak kawałki typów, którym przyglądaliśmy się w tym roku ze szczególną atencją – Joker z kapitalnym "Digidesign" oraz 2000F & J Kamata z totalnie wymiatającym swoim futurystycznym brzmieniem "You Don’t Know What Love Is". Najlepsze jest to, że cała, trwająca bite dwie i pół godziny, składanka nie nudzi ani przez chwilę i z każdym kolejnym kawałkiem ukazuje inne oblicza zasłużonej dla dubstepu wytwórni. Jeśli chcecie zacząć poznawanie takiej muzyki, a słuchanie w całości albumów poszczególnych wykonawców jest póki co jeszcze zbyt nużącym zadaniem (been there, done that), to warto zacząć właśnie od tego wydawnictwa.

Inną ciekawą propozycją z pogranicza właśnie takiej muzyki jest kolaboracja dwóch wiodących postaci na brytyjskiej scenie elektronicznej –Buriala i Four Teta. Razem panowie wydali na razie tylko mini EP-kę, w skład której wchodzą jedynie dwa utwory, w sumie niespełna dwadzieścia minut muzyki. Jakkolwiek wcześniejsza twórczość Buriala bywa odbierana na Porcys dosyć ambiwalentnie, tak "Moth", które nagrał z Hebdenem, to jeden z moich ulubionych tegorocznych kawałków z tych okolic. Całości chyba bliżej do klimatów minimal techno niż dubstepowych, ale naklejanie łatek na takie granie to straszliwie niewdzięczna sprawa. Ze wstydem przyznaję, że pierwszy raz ten utwór usłyszałem dopiero tuż przed koncertem Radiohead w Poznaniu i wiązały się z tym dosyć zabawne poszukiwania go później (ej, ciężko znaleźć piosenkę bez tekstu, co nie?). A, jeszcze jak już jesteśmy przy tych panach – Four Tet pod koniec roku wypuścił obiecujący singiel "Love Cry", który zapowiada jego kolejny studyjny album. Premierę There Is Love In You zaplanowano na końcówkę stycznia 2010.

Na dubstepowej mapie świata w tym roku wyróżniło się również kilku innych zawodników. Za jednego z najważniejszych uznawany jest Silkie i doprawdy, nic w tym dziwnego. Pierwszego lipca wydał debiutanckiego longplaya, zatytułowanego City Limits Volume 1. Jak na długogrające wydawnictwo z "tych rejonów" mamy niespodziankę, bo całość jest ewidentnie nieszablonowa i na swój sposób melodyjna. Na melodyjność stawiają też Joker z Ginzem, którzy wymietli opisywanym przez Kamila "Purple City", a poprawili interesującym remixem "Raindrops" Basement Jaxx. Londyńskie wróbelki ćwierkają, że teraz Silkie i Joker postanowili połączyć siły na wspólnym projekcie pod roboczą nazwą Goon Music, także zalecam czujność, bo mogą wyjść naprawdę dobre rzeczy.

Ciekawym powiewem świeżości okazał się być Joy Orbison, który wyskoczył niczym królik z kapelusza i urzekł nas dwoma mocnymi singlami "Hyph Mngo" i "Wet Look". Kawałki tego koleżki imponują przede wszystkim przestrzennym brzmieniem i pomysłowością, która objawia się a to w umiejętnej ekspozycji wokalu, a to w interesujących zagrywkach break-beatowych. Razem z kolegą Impeyem założył również label o jakże wdzięcznej nazwie Doldrums, zyskując tym samym u nas kilka punktów już na starcie. Bardziej przystępną stronę dubstepu w tym roku odsłaniał przed nami również Guido, którego "Way You Make Me Feel" stanowi jeden z tegorocznych highlightów gatunku w mojej opinii. Mniej stawia tu na intensywność i dragi, bardziej na chill i klimacik, a to póki co wystarczy, żeby się wyróżniać na plus. Formę trzyma również Zomby, który po wydanym pod koniec ubiegłego roku solidnym longplayu w bieżącym wrócił z bardzo porządną EP-ką One Foot Ahead Of The Other. Wizerunkowo i marketingowo dalej wyznaje taktykę Buriala i ciągle nie ujawnił światu swoich personaliów i twarzy, jak się dowiecie z dalszej lektury tego tekstu ta polityka to już wcale nie taki ewenement jak mogłoby się wydawać.

Dwie eleganckie EP-ki pokazali światu Mount Kimbie, kolejny duet, który ma wszelkie podstawy by w niedalekiej przyszłości porządnie wymiatać. W skład ekipy wchodzą Kai Campos i Dominic Maker (znakomite nazwisko do podrywu, już to widzę "Jestem Dominic Maker, music maker"), którzy to zapoznali się na studiach i od tamtej pory zajęli się wspólnym tworzeniem. Ich granie imponuje świeżym podejściem i fajną inkorporacją ambientowych pejzaży do dubstepowego klimaciku.

Całkiem niespodziewanie dla wielu wymiatającego longplaya w tych klimatach nagrał… Holender z długim stażem w dnb, Martyn. Great Lenghts to ciekawa pozycja, gdzie techno spotyka dubstep a melodia ciężkie basy. Kolega z Eindhoven nagrał przy tym bardzo wyważony album, który może połączyć sympatyków różnych technicznych brzmień, którym na co dzień do zgody daleko.

Na obrzeżach dubstepowego mainstreamu trzyma się wciąż Shackleton. Dzielny współzałożyciel labela Skull Disco serwuje godzinę hipnotyzującego grania, czasami strasząc ("Moon Over Joseph’s Burial"), czasami zapodając jakieś bardziej chwytliwy motyw ("Cancel Cancel" z openera, oj nawiedza konsekwentnie), generalnie tworząc psychodeliczne klimaty. Efektem końcowym jest kolejna płyta do słuchania nocą w opustoszałym domu, na własną odpowiedzialność ma się rozumieć. Fani dubstepu pożądający potężnych basów będą zawiedzeni, na Three EPs zdecydowanie więcej innych "dziwnych dźwięków", które jednak rekompensują tamte braki aż nadto.

Dobra, zmieńmy nieco estetykę. Ci dwaj panowie wydali w tym roku sofomory swoich skądinąd świetnych debiutanckich albumów. Jeden jest ze Szwecji, drugi z Brazylii, obaj swego czasu sprawili, że o minimal techno zaczęto mówić więcej niż zazwyczaj. Na tym wspólne mianowniki się nie kończą, bo zarówno nowy album Field jak i nową propozycję Gui Boratto można by zestawić w jednym szeregu. To bardzo porządne płyty, których słucha się z dużą uwagą, ale po wszystkim i tak chętniej wracamy do ich poprzedniczek. Ale na obu albumach można łatwo wyłowić mocarne highlighty – "No Turning Back" u Brazylijczyka i "The More That I Do" (oparte na samplu z "Lorelei" wiecie-kogo) u Szweda.

Po czterech latach powrócił również Matias Aguayo. Jego najnowszy album stanowi ciekawe świadectwo drogi, jaką przebył od początku dekady do teraz. Na Ay Ay Ay mamy do czynienia ze sporym nowatorstwem, które objawia się przede wszystkim w dźwiękach generowanych paszczą przez Matiasa. Beatboxuje, śpiewa, mówi, mruczy, syczy – wszystko to w połączeniu z pomysłowymi podkładami tworzy całość na wysokim poziomie, a najlepszym na to dowodem jest singlowy "Rollerskate". Z kolei opener albumu rozbroił mnie ukrytym pod warstwą brzmienia dziecięcym motywem na cymbałkach. Całość brzmi chyba dokładnie tak, jak mogłyby brzmieć rzeczy nagrywane przez Latynosa wychowanego na niemieckim techno, czyli pod tym względem średnio zaskakująco, ale niezorientowanym w biografii Matiasa może ta płyta zawrócić w głowie.

Uznana postać na berlińskiej scenie jaką niewątpliwie jest Ben Klock po kilkunastu latach aktywności wydał wreszcie debiutancki pełnowymiarowy album i ciężko być One rozczarowanym. Bardzo mocna propozycja z klimatów poszukującego minimal techno, a ja chyba długo nie będę mógł pogodzić się z tym, że przegapiłem listopadowy koncert Klocka w Warszawie.

Świetną i mocno niedocenianą pozycją jest Structure Black Jazz Consortium, płyta, która gdzieś tam pływa sobie po obrzeżach deep house’u. Niesamowite jest zwłaszcza "New Horizon", ale żadna z pozostałych piosenek nie nudzi ani trochę. Dosyć proste środki, których używa Fred P. owocują niespodziewanie głębokim, nieco posępnym (w pozytywnym znaczeniu tego słowa) klimatem. Widzę tę płytę w absolutnej czołówce roku chyba.

"Burial świata techno" też wydał wreszcie longplaya. Redshape, bo o nim mowa nagrał płytę The Dance Paradox i nadal odmawia zdjęcia fikuśnej, czerwonej maski. Faktem jest, że mądrze gada, przez co zdaje się być inteligentnym gościem, sam o swojej muzyce i jej związkach z Detroit techno mówi tak : "When artists in Detroit were making music, they were thinking about a feeling, about the future. And that is what I try to do – not making music that sounds like the past, although there are references, but it’s about the feeling, the emotion about the future". Trochę się wzruszyłem, niemniej : "coś w tym jest". Płyta świetna, niepokojąca, intrygująca, brzmi naprawdę tak jak brzmieć powinna pozycja z tego nurtu.

Od Detroit nie ucieka też John Daly, którego muzykę zalicza się jednak raczej do nurtu tech-house (gdzieś gdzie microhouse spotyka minimal techno?), a jego trwający ponad 70 minut album Sea And Sky (tytuł mówi wszystko) to fajna propozycja na umilenie długiej podróży. Czas leci jak z bicza strzelił, a i wrażenia są niezapomniane, jedna z tegorocznych płyt, przy których można się najbardziej wyluzować.

Jonah Sharp to postać ogólnie znana fanom sceny (ma nawet swój profil na Wiki!), David Moufang też, a ciekawa historia wiążąca się z koncertem Autechre splotła kiedyś ze sobą losy tych dwóch panów. Jeden wychował się w Stanach, drugi w Niemczech i pewnie nigdy by się nie poznali, gdyby nie ten koncert z 1994 roku. Skumali, że lubią podobne rzeczy i zaczęli nagrywać, coś tam powydawali, a potem całkiem naturalnie zakończyli współpracę. Historia zatoczyła jednak dosyć ciekawe koło i w maju 2008, w Tokio, spotkali się znowu na koncercie Autechre! Wtedy zrozumieli, że los chce, aby wrócili do nagrywania razem. Powrócili do wcześniej przyjętego pseudo Reagenz i w ostatnich dniach wypuścili mocarnego longplaya zatytułowanego Playtime. Minimal techno z ambientowo/house’owym posmakiem? Jeny, ta łatka nawet po części nie oddaje mocnego poziomu płyty, dlatego koniecznie sprawdźcie ten gorący towar przed jakimkolwiek podsumowaniem roku.

Lisa Shaw, chyba nasza ulubiona diva house’u, wydała nie tak dawno follow-up do świetnego Cherry i chociaż Free jest płytą wyraźnie gorszą od niesamowitej poprzedniczki, to i tak oscyluje w okolicach poziomu listowego. Tegoroczny album być może zbyt szybko odsłania wszystkie swoje atuty i jakoś niespecjalnie chce się do niego wracać, ale są znowu chwytliwe refreny najeżone hookami i ciekawe flirty to z rnb, to z minimal techno, a płyta sama w sobie jest chyba nieco przystępniejsza niż debiut Kanadyjki.

Nie zawiódł w tym roku także Hans-Peter Lindstrøm, który solowo poczęstował nas porządną dawką smacznych resztek w postaci Leftovers EP (ach te baloniki!), a wcześniej razem z Prinsem Thomasem wydali wspólnie drugiego już longplaya. II utrzymana jest w niecodziennych klimatach, gdzieś, gdzie deep house spotkałby krautrocka i razem postanowiliby pójść w tany. Długaaa oferta nowoczesnego disco dla tych, którzy niespecjalnie lubią tańczyć. Z podobnych rzeczy warto wspomnieć o Toddzie Terje, który budzi szacunek nie tylko fajnym wąsem, ale świeżymi remixami w stylu, który sam określa jako "astroboogie". Jeden z tych, na których warto zwrócić uwagę w najbliższym czasie.

Z klimatów bardziej ambientowo-idmowych – po trzech latach powrócił Tim Hecker z solowym materiałem i tradycyjnie nie zawiódł. An Imaginary Country to wielopłaszczyznowe wydawnictwo, którego zrozumienie tradycyjnie wymaga sporego skupienia. Biorąc pod uwagę, że facet jest przecież jednoosobową ambientowo-noise’ową orkiestrą ciężko nie być pod wrażeniem złożoności tego dzieła. Świetne jest w ogóle ułożenie tracków na tym albumie, moimi faworytami są "100 Years Ago" i "200 Years Ago", czyli imponujący start i logiczne zakończenie pięknej na swój sposób płyty.

Inny Hecker, Florian, również uprzyjemnił nam rok swoim LP, którego tytuł sugeruje jakieś dziwaczne oddanie hołdu Davidowi Tudorowi. Co do zawartości muzycznej, to mimo wszystko ciężko się doszukiwać jakichś analogii z legendarnym kompozytorem, ale niewątpliwie kwas w stylu Davida Tudora to wydawnictwo, z którym wypada się zapoznać.

Ostatni rok obecnej dekady to czas, w którym szczególnie uaktywnił się Carsten Nicolai. Po wcześniejszej, dosyć owocnej współpracy z Ryuichim Sakamoto, w tym roku jako Alva Noto wypuścił Xerrox vol. 2, który jest logiczną kontynuacją Vol. 1 sprzed dwóch lat. Poza tym wspólnie z legendarnym Michaelm Nymanem pracował nad operą Sparkie: Cage and Beyond.

Inny z naszych faworytów, William Basinski, w tym roku pokazał światu dwa wydawnictwa, które chyba niespecjalnie wiele wnoszą do jego dorobku. A jednak zwłaszcza 92982 jest płytą niezwykle spójną i odprężającą, która wprawdzie nic nowego do tematu minimal-ambientu nie wnosi, ale jak ktoś lubi takie zabawy (zwłaszcza w wykonaniu tego pana) to na pewno rozczarowany nie będzie.

Nową, wartościową rzeczą z klimatów minimalu jest projekt Jacoba Skotta , Syntaks. Duńczyk jako swoje główne inspiracje wymienia Eno i Popol Vuh, a także muzykę filmową spod znaku Ennio Morricone. W tym rok wydał dwa albumy – Ylajali i Mistral Moon i obie te propozycje są niezwykle zacne. Gdzieś tam gdzie kończyły się ambientowe podróże M83 Syntaks idzie jeszcze dalej w urzekające nostalgią klimaty. Kupuję to.

Chihei Hatakeyama to kolejny przedstawiciel ambientowo-noise’owej sceny z Japonii, który potrafi tworzyć piękne muzyczne pejzaże. Sam wskazuje, że jego muzyka jest wprost stworzona do medytacji i chyba coś w tym jest, aczkolwiek moja znajomość tego tematu nie uprawnia mnie do szerszej wypowiedzi. Saunter to interesująca, może ciut przewidywalna propozycja, ale znowu "fanom gatunku powinno się spodobać. "

Sasu Ripatti to niezły nicpoń, jako Luomo w tym roku milczał, przybrał za to kostium Vladislava Delaya i stanął do walki z ambientowymi tłami używając znowu techniki click+cuts. Tumma, podobnie jak pozostałe propozycje Delaya, pozostaje daniem dosyć ciężkostrawnym, które spożywać powinni tylko co bardziej zagorzali fani. Na uwagę zasługuje jednak projekt Moritz Von Oswald Trio, pod batutą, a jakże, słynnego Mortiza właśnie. Jeden z najbardziej wpływowych producentów na rynku techno zaprosił do wspólnego grania właśnie Ripattiego oraz Maxa Loderbauera. Na Vertical Ascent techno spotyka ambient i w efekcie znowu otrzymujemy "mieszankę trudną do jednoznacznego zaklasyfikowania". Bardzo wciągająca, wymagająca i nowatorska płyta, także takie eksperymenty to ja rozumiem i polecam!

Albumem, który miesza wielu końcoworocznych podsumowaniach jest Tarot Sport, drugi longplay w dyskografii drone’owych eksperymentatorów z Anglii, Fuck Buttons. Zgoda, sofomor jest chyba w jakimś stopniu bardziej przystępny od debiutu, dlatego popularność tego wydawnictwa specjalnie mnie nie dziwi. Takie powoli rozkręcające się "Space Mountain" zwłaszcza daje radę, naprawdę świeże i pomysłowe, podobnie zresztą jak cały album. Ale listy roku? Chyba nie do końca, chociaż dużo bliżej niż debiut.

Z klimatów bardziej przystępnych przeciętnemu słuchaczowi to wiadomo: trzecia płyta Junior Boys wysuwa się na czoło, jako dosyć ważne wydarzenie. Mimo że Begone Dull Care to lekka obniżka formy w porównaniu z poprzednimi albumami (deficyt tych bardziej "przebojowych" kawałków widoczny aż nadto), to ciepły głos Greenspana i nostalgiczne teksty ciągle stanowią jedyny w swoim rodzaju atrybut, który sprawia, że powracanie do JB zawsze jest przyjemnością. Postawienie na spokój i luzik też ma swoje uroki i nie oszukujmy się, że jest inaczej.

Dla tych, którzy tęsknią za bardziej przebojowymi kawałkami Junior Boys ten rok też nie był taki zły. Najpierw, wprawdzie tylko singlami, mocno poruszyła nas :Kinema: (zwłaszcza "Let’s Get To It", chociaż cover "My Girls" też im się udał), końcówka roku to ostre wymiatanie Body Language. Każdy z pięciu utworów na EP-ce Speaks urzeka pomysłem, zarówno wolniejsze, bardziej nostalgiczne "At A Glance" jak i budzące tęsknotę za Go! Team z okresu fajności "Huffy Ten Speed". Całość wymyka się jednoznacznym klasyfikacjom i niechybnie widzimy się z nimi w liście roku.

W temacie Baxtera to chyba naprawdę powiedzieliśmy w tym roku wystarczająco. Dlatego krótko: z Proof również widzimy się w podsumowaniu, ale już debiutancki długograj In Between stanowił jednak pewne rozczarowanie. Nie zmienia to faktu, że nawet na tym albumie smakowitych highlightów ze strony Fina otrzymacie bez liku. Odbiór całości trochę zmienia fakt, że na płycie zabrakło nowych kawałków, bo wszystkie zostały nagrane przed powstaniem Proof, dlatego kolejny longplay, składający się z samych nowych rzeczy, którego premiera planowana jest na 2010, może być wydawnictwem w pełni spełniającym nasze oczekiwania, czego sobie i Wam życzę.

Fajną rzecz wydali w tym roku młodzi chłopcy z TMDP. Ich self-titled to blisko pięćdziesięciominutowa propozycja świeżego, elektronicznego nu-disco z house’owymi inklinacjami. Podobno w Toronto już są całkiem znani, coś mi mówi, że przy obecnych wiatrach mają szanse wypłynąć również poza Kanadę. Z płyty wyróżniłbym "Glades" i "Balcone", całkiem cudne granie.

O Tesla Boy pisał Kamil w popie, ja napiszę o innym, dużo mniej znanym, duecie z Rosji The Tapeaters. W 2009 wydali EP-kę Keep On Dancing, ciekawą propozycję dla fanów electrofunku i disco z początków 80s. Jako najważniejsze inspiracje panowie Kozlov i Pukhov wymieniają Junior Boys i Pet Shop Boys, także wiecie, sprawdzić nie zaszkodzi. Ci ostatni zresztą wrócili w tym roku albumem Yes wyprodukowanym przez Xenomanię, ale nie oszukujmy się, szału nie ma. Jedynym pozytywem tego wydawnictwa może być to, że zmusi obecną electro-młodzież do sprawdzenia, kto wymiatał na tym polu w połowie lat 80tych i czemu teraz Lady Gaga prawie posikała się z wrażenia, po tym jak PSB zaprosili ją do wspólnego występu podczas jakiegoś rozdania nagród.

Nadzieję na revival kasety magnetofonowej ma również Memory Tapes. Trzeci projekt Dayve Hawke’a to chyba już ten ostateczny (ale Memory Cassette też fajowe przecież), a album Seek Magic to płyta czerpiąca w dużym stopniu z 80sowej elektroniki. Ale on chyba wpisuje się bardziej w nurt chill-wave, a o tym szerzej podobno ma być w innym rekapie.

Raczej ubogo w tym roku jeśli idzie o sygnały z Australii. W ubiegłym roku było Presets, Empire Of The Sun czy Ladyhawke, w tym debiut wydała grupa Lost Valentinos. NME tradycyjnie przesadza pisząc, że ich muzyka to krzyżówka dźwiękowych poszukiwań Can i MBV z zabawą Wham! I Human League, ale nie zmienia to faktu, że Cities Of God to całkiem przyjemna płyta, ale bardzo szybko wypada z głowy.

To teraz może ciut o tegorocznych dokonaniach labelu Warp. Największy kłopot przy tworzeniu całego zestawienia miałem z projektem Bibio, ale nie jestem sam, bo określić muzykę Stephena Wilkinsona jednym słowem to karkołomne zadanie. Najlepiej pasuje chyba "folktronica", bo wpływy zarówno folku, jak i elektroniki są trudne do pominięcia. Album Ambivalence Avenue urzeka przede wszystkim ciepłym, wyważonym brzmieniem. "Fire Ant" brzmi trochę jak imprezowe rzeczy Hudsona Mohawke’a, następujące od razu po nim "Haikesque (When She Laughs)" to z kolei jedna z bardziej wzruszających tegorocznych piosenek. I te problemy z jednoznaczną klasyfikacją całości w pewnym momencie kompletnie przestają dziwić, bo nie mówię już nawet o pokręconym, mocno eksperymentalnym ostatnim kawałku… Mam nadzieję, że też spotkamy się "na liście".

Właśnie, Hudson Mohawke! Łobuz zasłużył na swój kontrakt z Warp dopiero w tym roku i najpierw wydał przyjemną EP-kę, by pod koniec roku poprawić albumem Butter. Nie zapominajmy o zaangażowaniu typa w działalność z Nadsroic, na razie była tylko mała zajawka, ale ich współpraca może przynieść listowe rzeczy w przyszłości, chciałbym. Co jeszcze? Były dwie fajne propozycje od Squarepushera (wolę Numbers Lucent), były nowe EP-ki od Flying Lotus, a Aphex Twin jeździł po świecie i zmuszał ludzi do doznawania swojej muzy (zahaczył również o Kraków, o czym pewnie w Various Live). Mark Pritchard jako Harmonic 313 wydał też nieco ciężkostrawny, ale niezwykle brzmiący krążek. Sam tytuł When Machines Exceed Human Intelligence to tylko początek zagwozdki pod tytułem "Jezu, jak to w ogóle nazwać?". Ja do końca nie wiem, dubstep spotyka instrumental hiphop? Faktycznie, czasem nawet jakiś ziomek zapoda nawijkę, więc chyba niewiele się pomylę tak uważając. Filip powinien o tym pisać, mnie jednak ciężko wczuć się w aż tak pokręcone klimaty. Ale jak wy lubicie to śmiało, śmiało. Jeszcze jeden Brytyjczyk mi się przypomniał, ale o nim pisaliśmy na początku roku w prawej kolumnie. Lukid, czyli Luke Blair, nie mający jednak nic wspólnego ze słynnym niegdyś premierem Blairem, urzekł nas na początku roku albumem zatytułowanym Foma. Pamiętam marcowe doznawanie, jak to wisiało na Luisterpaalu, ale teraz jak wróciłem do tej płyty z odpowiednią perspektywą, to listowe to już chyba nie jest. Długa lista szlachetnych inspiracji to jedno, ale to granie jest jakoś ulotne, tylko nie w tym znaczeniu tego słowa jakie bym tu wolał.

Po dwóch latach od wydania Oi Oi Oi z nowym materiałem wrócił przedstawiciel Niemiec, Alex Ridha, aka Boys Noize. Mam kłopoty z jednoznaczną oceną Power – z jednej strony sporo tam poszukiwań, ale z drugiej strony debiut bardziej przemawiał do mnie imprezowym brzmieniem. Sam już nie wiem, poza tym ten tegoroczny album jednak trochę bardziej mnie nuży.

Z tego samego Berlina są Monolake, ale to już zupełnie inna bajka. Robert i Torsten kolejny raz proponują jedyne w swoim rodzaju, inspirowane mocno dubem techno z ambientowymi konotacjami i między innymi dlatego wydane po trzech latach przerwy w postaci albumu Silence jest propozycją wartą uwagi. Jest klimacik, jest atmosferka, nic tylko lecieć do kiosku po kwasa i doznawać.

Jakiś lekki zastój w Ed Banger Records. Oczywiście wszystko im wybaczymy, jeśli zaplanowana na walentynki 2010 premiera debiutanckiego longplaya Uffie spełni nasze oczekiwania. W tym roku była tylko EP-ka Oizo (i śmieszno-fajny remix "Shoes" Tigi) oraz albumy Mehdiego i Krazy Baldhead. No i "Pop The Glock" Uffie doczekał się po latach teledysku, ale ciężko uznawać ten fakt za wydarzenie wielkiej rangi, bardziej zasługuje na to fakt, że nasza ulubiona pseudo-raperka wyszła za mąż i urodziła dziecko. Nowy singiel Uffie zwiastujący Sex Dreams And Denim Jeans wyszedł pod koniec roku i chyba spełnia wszystkie oczekiwania, przynajmniej te moje. Świetny podkład Oizo, jakaś dojrzalsza nawijka Uff, a całość wieńczy kompletnie abstrakcyjne solo saksofonu. Jednak wciąż bardziej czekam na zapowiadany singiel z Pharellem, jeny, co to może być w ogóle, pomyślcie tylko!

Nie próżnował za to jeszcze prężniej rozwijający się label Kitsune. Bieżący rok stał pod znakiem wydania dwóch nowych składanek, o numerach kolejno 7 i 8. I tradycyjnie nieomal – są na tych składankach rzeczy słabe, są też i dobre. Z mniej znanych, wartych uwagi – 80kidz, japoński duecik ze świeżym podejściem do tematu, heartsrevolution – z jednej strony czasem jak "klasyczne współczesne electro z Francji", a czasem, jak ich najdzie, to fajnie kombinują z leciutkimi popowymi melodiami. A, jeszcze Golden Filter, taki tam nowojorski duet, który lubi Human League i Saint Etienne. Ich single to raczej niespecjalnie zapadają w pamięć, ale remix "New In Town" udał im się całkiem elegancko. Dostrzegam pewien potencjał. Na ostatniej składance Kitsune znalazło się miejsce dla Drums, Memory Tapes i Parallels i tu fajna wiadomość dla sympatyków Holly Dodson. Debiutancki album ostatniej formacji zatytułowany będzie Visionaries i ma mieć premierę w lutym 2010. A w tym roku było od nich sporo wpadających w ucho singli, z "Find The Fire" i "Vienną" na czele.

Udany okres ma za sobą Andreas Tilliander. Jako Mokira cudną Personą udanie spenetrował okolice ambientowo-glitchowe, a razem z New Moscow zaatakował bardzo przebojowym, siódemkowym "Caught In A Riot". Swoboda z jaką ten gość porusza się pomiędzy skrajnie różniącymi się od siebie gałęziami muzyki elektronicznej stale wzbudza mój szczery podziw i tak zwany "opad kopary".

Dla fanów Knife była w tym roku Karin solo jako Fever Ray, ale jej self-titled debiut nie porusza żadnych tematów, których nie poruszałaby wcześniej wspólnie z bratem. Z kolei coś, co brzmi jak moje wyobrażenie o solowej muzyce Olofa Dreijera, zaprezentował Oni Ayhun. Tu sprawa jest tajemnicza, gość nie ma nawet swojego konta na MySpace, do tego tytuły kawałków zdają się wskazywać, że ciągle jest na etapie poszukiwania własnej drogi. Niemniej "OAR003-B" to jeden z najprzyjemniejszych tegorocznych elektronicznych tracków i ciągle słyszę w nim sporo wspólnych pierwiastków z Silent Shout.

Z innych naszych tegorocznych typów – na pewno Tensnake z bardzo miłym dla ucha electro-bangerem "In The End (I Want You To Cry)" (jak się podoba to sprawdźcie inne), był CFCF, który rozpoczął rok mocną EP-ką Panesian Nights, a skończył debiutanckim, nieco rozczarowującym jednak, długograjem Continent. Nawet ponowne sięgnięcie po "You Hear Colours" i coverowanie Fleetwood Mac nie przyniosły efektu, płyta trochę nudzi, niestety. Z klimatów bardziej house’owych Walter Jones, jeden ze starszych nabytków DFA. Ale wiedzieli co robią, gość ma wieloletnie doświadczenie i spore wyczucie melodii. Może trochę smęci (ciągle o tej miłości), ale "odpowiednio prowadzony może zajść naprawdę daleko". Isolée, którym Porcys jarał się zanim dobrze nauczyłem się czytać, w tym roku po długim okresie oczekiwania również wydał nowy materiał. Wprawdzie tylko EP-kę, ale October Nightingale rozczarowania nie przynosi, a "Albacares" to dalej świetny, świetny kawałek (niech tylko znowu ktoś powie, że tam się nic nie dzieje, śmiało…). Bullion i Pariah też mieli w tym roku kawałki, które do podsumowania pewnie się nie załapią, a są zwyczajnie zbyt fajne by nic o nich nie napisać. Z fajnych singli to jeszcze Deradoorian z "High Road", w ogóle nie słychać, że koleżanka z korzeniami w Dirty Projectors. Niepokojące klimaty, których sama Farah by się nie powstydziła, myślę (właśnie, co z nią?). Słoweńska legenda didżejowania, Umek, również rzucił w tym roku kilka smakowitych singli. Ufam Zosi, że "Destructible Enviroment" to najlepszy z nich. W zasadzie z nim to jest dziwna sprawa, bo kapitalnych singli rzucanych co jakiś czas jest na pęczki, ale uzbierać z tego porządnego longplaya to nie ma komu. Muszę się nad tym jeszcze zastanowić.

W Polsce też działo się w mijającym roku mnóstwo ciekawych rzeczy w tematach elektronicznych, spora w tym zasługa netlabelu Brennnessel. Od nich w tym roku wyszło kilka wartych uwagi wydawnictw, zacznijmy od Kamp!. Ich EP-ka Thales One to świadectwo szybkiego postępu i dowód na to, że można w Polsce nadążać za w miarę współczesnymi trendami. To była jednak zapowiedź tego, czego udało im się dokonać kawałkiem "Breaking A Ghost’s Heart". Świetna, dziewięciominutowa, epicka wyprawa w klimaty, w których DFA zdaje się spotykać italo. Super, super, czekamy na więcej. Michell Phunk wydał album, który możecie pobrać ze strony labelu za darmoszkę i jeśli jesteście fanami polskiej sceny to tak zróbcie, jeśli nie, to już niekoniecznie. Pod koniec roku była jeszcze sympatyczna EP-ka od AXMusique, gdzie minimal techno spotyka break-beat i podobno razem daje radę na imprezach. Jak na raczkujący netlabel to udało się nieźle namieszać, dlatego z uwagą będziemy czekać na przyszłoroczne wydawnictwa.

Świetna EP-ka od Maxa Skiby, którego epicki "Monster" to jedna z najświeższych propozycji w klimatach disco-house jakie można sobie wyobrazić. Utalentowanego chłopaka z Sosnowca doceniają coraz więksi, najpierw zjednał sobie sympatię Noviki, potem samej Kathy Diamond. Mocno trzymamy kciuki za dalszy rozwój. Kuba Sojka z kolei bierze się za granie w stylu Detroit techno i wychodzi mu to bardzo solidnie, EP-ka Message From Earth i tytułowy kawałek z niej to coś, czego chyba jeszcze w Polsce nie było. A jego doceniają za oceanem, co tylko dowodzi faktu, że nie jest z naszym krajowym podwórkiem tak najgorzej jak niektórzy by chcieli. Na początku roku był jeszcze trzeci longplay Jacka Sienkiewicza zatytułowany Modern Dance i to kolejna porządna pozycja w dorobku jednego z weteranów polskiej sceny techno.

Hmm, widzę że Kamil w rekapitulacji o popie nie dał nic o Furii Futrzaków, więc czuję się trochę wywołany do tablicy! Autorzy "Cukru W Kostach" ukończyli w tym roku nagrywanie debiutanckiego albumu, są jednak chyba pewne problemy z wydaniem go (ech ta Polska). Mam nadzieję, że bez przeszkód uda im się tego dokonać już na początku przyszłej dekady i że to naprawdę będzie świetna płyta. Widziałem w tym roku dwa razy ich występy live i to, co usłyszałem tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że oni zwyczajnie nie potrafią jeszcze pisać słabych piosenek. Wszystko ma swój urok, nawet lekko jazzujące "Nastroje", które niesamowicie wręcz katowałem w tym roku (spróbujcie tylko nie wrzucić tego na LP!).

Aaa, no i jeszcze Stachursky! Ojciec chrzestny obciachowego popu zamienia Opole na Manieczki i u kresu artystycznej kariery podejmuje dramatyczną próbę trafienia do młodszego targetu. Odkrywa przy tym magiczną moc ciężkich narkotyków, nervosolu i energii słonecznej. Jego witalność imponuje do tego stopnia, że ja już czekam na kolejny wielki rok mistrza. Podobnie szokująca okazała się metamorfoza Chylińskiej, która pokazała faka fanom siermiężnej rockerki spod znaku O.N.A i z pomocą Plan B (producentów odpowiedzialnych za sukces Sistars) spróbowała stać się gwiazdą electropopu. W ogóle komizm całego projektu to jedno, ale fakt, że ci goście chyba na poważnie mówią takie rzeczy sprawia, że znowu zastanawiam się, co jest nie tak ze światem.

Kacper Bartosiak, Grudzień 2009

P.S.: Dzięki zwłaszcza Zosi D. i Wojtkowi S. za "trzymanie ręki na pulsie" i pomoc.

BIEŻĄCE
Ekstrakt #5 (10 płyt 2020-2024)
Ekstrakt #4 (2024)