SPECJALNE - Rubryka

Rekapitulacja roczna 2006: Amerykański niezal-rock

15 grudnia 2006



Rekapitulacja roczna 2006: Amerykański niezal-rock

Przyznam się bez bicia, że po ośmiu minionych miesiącach moja opinia na temat kondycji współczesnego US-niezal (dla przypomnienia: w tym poletku miało się niby wydawać obecnie muzykę najwartościowszą i najciekawszą), która niechlubnie zdobiła akapit wstępu do pierwszej z serii rekapitulacji kwartalnych dwa tysiące sześć, wydaję mi się co najmniej niefortunna i osobliwa. Co ja mogłem sobie myśleć, skoro mijający rok ugruntował tylko pozycje indie-rocka jako muzy dla białych trendy piętnastolatków, a moda na promowane przez "nowy" Pitchfork twory Islands-podobne dotarła nawet do rejonów tak odległych od co-bardziej-liberalnych miast Kanady i amerykańskich wybrzeży, jak zamieszkałe przez nas państewko. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko fakt, że w porównaniu z brytyjskim odłamem indie, amerykańskie brzmienie ma się naprawdę świetnie; poza tym, wbrew oczywistej tendencji spadkowej, było w stanie kilku(dziesięciu) niezależnych od niezalu zapaleńców stworzyć dzieła co najmniej interesujące (o tym za chwilę), i choćby tylko dla tego ciągle ma rekapitulowanie rockowych zdarzeń zza wielkiej wody jakikolwiek sens.

Zagłębiając się więc tylko w niszę muzyki nietkniętej modą na "styl kosztem jakości", dwa tysiące sześć nie był rokiem sensacyjnych debiutów, lecz raczej solidnych comebacków (Lilys) i świadomych kroków naprzód (TV On The Radio). Zachwalane wszędzie wokół nu-indie rewelacje okazywały się miałkimi popłuczynami po uznanych zespołach, bądź kolejnymi próbami odcięcia kuponów od sukcesów Arcade Fire i Sufjana Stevensa (Danielson – co to kurwa miało być?). Zaskakująco dobre płyty wypuścili tymczasem weterani – Sonic Youth, Yo La Tengo czy Mission Of Burma, a kolejne legendy pracują już nad pierwszymi nagraniami od lat (Chavez, Pixies a nawet Dinosaur Jr.). Oczywiście, nie obyło się też bez rozczarowań – dwa największe jankeskie zespoły lat 90-tych, Built To Spill i Flaming Lips, "uraczyli" nas krążkami jedynie porządnymi, lądując dosyć spory kawałek od poziomu swych historycznych pozycji.

Stylistycznie, fajnie mieszały się w tym roku wpływy retro z próbami poszerzania dźwiękowych horyzontów; coraz więcej zespołów decydowało się pieprzyć wszechobecną modę na vintage by tworzyć rzeczy szczerze nowatorskie, a najwięcej – próbowało łączyć przeszłość z teraźniejszością, w coraz subtelniejszy i mniej nachalny sposób; muzyce wychodziła ta tendencja oczywiście na dobre.

Podsumowując powyższe, pokuszę się o uformowanie osobistej dziesiątki najfajniejszych amerykańskich płyt niezależnych mijającego roku:

1. TV On The Radio: Return To Cookie Mountain
2. Lilys: Everything Wrong Is Imaginary
3. Sonic Youth: Rather Ripped
4. Changes: Today Is Tonight
5. Hypatia Lake: "...And We Shall Call Him Joseph"
6. Destroyer: Destroyer's Rubies
7. Annuals: Be He Me
8. Plastic Constellations: Crusades
9. Yo La Tengo: I'm Not Afraid Of You And I Will Beat Your Ass
10. Blow: Paper Television

Na szczególne wyróżnienie zasłużyli także: Califone, Asobi Seksu, Grizzly Bear, Fog, Professor Murder, Mission Of Burma, Don Caballero, Grandaddy (z pożegnalną płytą), Twilight Singers, Final Fantasy, Psychic Ills, Pretty Girls Make Graves, Evangelicals, Controller.Controller, Neko Case, Flaming Lips i Lansing-Dreiden.

Zostawiając już temat długogrających wydawnictw, przejrzyjmy szybko listę najistotniejszych wydarzeń około-muzycznych i nowinek ze sceny:

- Rozpadły się/zakończyły karierę tak istotne zespoły, jak: Out Hud, Grandaddy, Death From Above 1979 i Sleater-Kinney. Perkusistka tego ostatniego udziela się teraz w zespole Stephena Malkmusa – Jicks.

- Kilka kolejnych składów przeszło na ciemną stronę, czyli zawiązało kontakt z wielką wytwórnią – jest to zjawisko w "niezalu" coraz powszechniejsze; najważniejsze z nich to bez wątpienia TV On The Radio i Interpol.

- Legendarny chicagowski label Touch & Go przechodził dwudziestopięciolecie swego istnienia; z tej okazji odbył się w Chicago jubileuszowy koncert zespołów związanych z wytwórnią, którego główna atrakcją był zmartwychwstały Big Black.

- Doczekaliśmy się wreszcie reedycji dwóch pierwszych (i najlepszych) płyt Wrens – Silver i Secaucus. Warto wspomnieć też o reissue klasycznej i ze wszech miar genialnej "trójki" Sebadoh.

- Nagrywając parę całkiem nowych kawałków Replacements dołączyli do stale powiększającego się grona legend amerykańskiego niezalu, które po latach powracają na scenę. Teraz czekamy już tylko na Pavement.

- Daniel Bejar stworzył nowy muzyczny projekt, tym razem z pomocą gości z Frog Eyes i Sunset Rubdown. Jak dla mnie nudziarstwo, ale nie profanujmy może Dana.

- Były gitarzysta brytyjskiego Smiths nieoczekiwanie dołączył do naszych ukochanych Modest Mouse; co z tego wyniknie – przekonamy się już niebawem.

Abstrahując od kwestii, czy kolejny krążek Isaaca Brocka okaże się sensacją na równi z wszystkimi poprzednimi, przekonamy się też, czy lawina powrotów po latach miała jakikolwiek sens. Dwa tysiące siedem może być właśnie rokiem niespodziewanych comebacków – poza wspomnianymi już outfitami koncerty bądź nagrania zapowiadają przecież także Stooges (!) czy Sebadoh; dodatkowo, wszystkie tendencje na "młodej scenie", oraz fakt mimo-wszystko-jednak opadania mody na nu-indie mogą sprawić, że będzie się w przyszłym roku dziać. See you in 2007.

Patryk Mrozek, grudzień 2006

BIEŻĄCE
Ekstrakt #5 (10 płyt 2020-2024)
Ekstrakt #4 (2024)