SPECJALNE - Rubryka
Rekapitulacja: Pop
6 kwietnia 2006
Rekapitulacja kwartalna (styczeń-marzec 2006): Pop
Tutejszą rubrykę cechować będzie pewna dowolność w doborze tematów i lekkie przymrużenie oka w ich relacjonowaniu. Mogę sobie na taką zlewkę pozwolić, bo wśród naszych czytelników nie mamy fanatycznych zwolenników komercyjnych gwiazdek i z pewnością nikt po lekturze niniejszego artykułu nie będzie dobijał się do mnie z zapytaniem o przyczynę pominięcia informacji o nadchodzących w dalszej części roku wydawnictwach Ace Of Base, Backstreet Boys bądź Celine Dion (btw, wszyscy to be announced). A nie ukrywam że pewna selekcja była konieczna, bo w mojej działce wręcz roi się od następujących po sobie z zadziwiającą precyzją świeżych singli, teledysków i longplayów (majorsowe pranie mózgu wymiata). Poza artystycznym, wybrałem więc dodatkowe kryterium image'u oraz urody i w myśl reguły "a ja tylko gołe baby jeśli gdzieś zauważę" skoncentrowałem się głównie na łączonych doznaniach estetyczno-dźwiękowych (choć też nie tylko, naturalnie). A zacznę w ogóle od wydarzenia w mniejszym stopniu muzycznego, a bardziej chyba medialnego i pop-kulturowego, bo skoro "pop", to od gis, od gitary. Sprawa ma swoje korzenie hen przed miesiącami, ale nadaje się na odpowiednio pikantne intro dla całego felietonu.
Chodzi mi o trylogię klipów opiewających jedną z najczęstszych męskich fantazji, a mianowicie "car wash" w wykonaniu ponętnej, roznegliżowanej panienki. Najnowszą świecką tradycję rozpoczęła niejaka Paris Hilton, zdaje się córka jakiegoś właściciela sieci hoteli, w każdym razie srająca kasą na odległość. Dziecko to dość niesforne, bo ma już na koncie ekscesy w postaci głośnego, hardcore'owego video nakręconego i upublicznionego potem przez jej zazdrosnego ex. Ktoś powie, że to nie jej wina, ale Mike mnie ostatnio przekonywał, że w przeciwieństwie do Pameli Anderson czy duetu Kid Rock / Scott Stapp (rock chrześcijański, doznałem!), laska "doszła do porozumienia" ze swoim byłym i czerpie teraz korzyści finansowe z oficjalnego rozpowszechniania – jak rozumiem na zasadach regularnego porno? – filmiku. Lubi więc rozgłos i chyba podobnymi motywami kierowała się biorąc udział w oprotestowanej już przez wiele organizacji feministycznych i pro-rodzinnych reklamówce Spicy BBQ Six Dollar Burger, gdzie skąpo odziana myje samochód, by na końcu poznać rozkosze delektowania się obrzydliwym z wyglądu (i, zakładam, w smaku/składzie) hamburgerem. "That's hot", jak mawia. Już pędzicie do Youtube? Spoko, link macie
tutaj.
Patent skopiowała po Hiltonówce nazywana "the ultimate dumb blonde" Jessica Simpson – dresiara, której legacy w świecie celebrities wzrosło trochę za moimi plecami. Wiele lat temu, gdy jeszcze śledziłem MTV, jawiła się ledwie głupszym klonem Britney bez sukcesów. Dziś wymienia się ją wśród najsłynniejszych białógłów globu, także dzięki udziałom w reality showach (nie pytajcie o szczegóły, choć sample z którymi się zetknąłem – typu: bekanie – zdradzały spory potencjał obleśności) oraz roli Daisy Duke w obrazie The Dukes Of Hazzard. Piosenka promująca rzeczone dzieło filmowe, "These Boots Are Made For Walkin'", to cover country'ującej Nancy Sinatry, wykonany z pomocą Willego Nelsona i zaadaptowany do technicznych standardów popu 00s (kompetentny bit z pozamykanymi klaskami, melo-deklamo-mantrowymi wokalami i ścinkami akustyka / harmonijki). W teledysku do tegoż hitu ubrana w kowbojskie ciuchy Jessie znakomicie bawi się w kowbojskim klubie z kowbojskim towarzystwem, by nagle, kompletnie z dupy zresztą, bez żadnej logiki w narracji, pojawić się w różowym bikini, z gąbką w dłoni, obok namoczonej bryki. Ewidentna inspiracja PH, check it
here.
No to teraz dylemat dekady: which one is more sexy?.
Decide for yourself. Ja stawiam na Paris – może i Jessica ma fajniejsze krągłości i kostium, ale sorawa: Paris o wiele lepiej opanowała skillsy samej czynności mycia! (W ogóle to wpadłem na pomysł i podzieliłem się rozterkami z dziewczyną, że mojej Toyotce też przydałoby się wiosenne pucowanie, ale po reakcji coś czuję, że będę się jednak musiał wybrać do myjni.)
Ha, lecz to wcale nie koniec. Na post-modernistyczną w wyrazie krytykę obu pań – i wcale nie tylko ich – porwała się... Nie wiem, ktoś kojarzy taką wokalistkę jak Pink? Bo ja szczerze mówiąc przeszedłem cokolwiek obok jej kariery – nazwijcie mnie ignorantem, natomiast za highlighty tejże osoby uznałbym występ z Aguilerą, Lil' Kim, Myą i Missy Elliott w "Moulin Rouge" + kawałek "Get This Party Started" z fajowym groove'm outro. I ta właśnie Pink, ani specjalnej aparycji, ani talentu, postanowiła wyśmiać atrakcyjniejsze konkurentki metodą poddania w wątpliwość ich szczerości jako wykonawczyń. Dokładnie tak – Pink w clipie swojego (adekwatnie ochrzczonego) świeżego singla "Stupid Girls" wyszydza koleżanki z branży za pomocą konkretnych scen parodiujących, w tym również słynnego już toposu "car wash". Wychodzi jej to średniawo, w jedną trzecią drogi między czymś rzeczywiście śmiesznym, czymś czerstwym a la Emimen i czymś desperackim na zasadzie "nie jestem tak ładna, to przynajmniej pokażę to, czego z kolei im brakuje – dystans i inteligencję". Problem w tym, że na mózgowca biedna Pink też nie wygląda, zaś na polu czysto muzycznym przegrywa z kretesem wobec ostatnich dokonań porównywanej z nią nierzadko Gwen S. Na potwierdzenie –
tu.
Po co o tym wszystkim opowiadam? Cóż, wszystkie bohaterki tej trójstopniowej anegdoty szykują nowe płyty. Dla Paris będzie to spektakularny debiut i szok wywołuje już lista zaangażowanych w ten projekt osób – krążą doniesienia o obecności w studiu takich sław, jak Dr. Dre, Lil Jon, Three 6 Mafia, Cathy Dennis (ta od "Can't Get You Out Of My Head" między innymi), Nelly i Fat Joe, a pieczę nad realizacją sprawować mają Scott Storch (współpracownik Snoop Dogga, Beyoncé) i Pete Waterman (legendarna maszynka do robienia hitów z UK). (Wcześniej zdementowano pogłoski o kontrybuowaniu Black Eyed Peas, JC Chaseza i Le Tigre.) Paradoksalnie i absurdalnie, stawka producentów pozwala oczekiwać czegoś solidnego – zwłaszcza, jeśli nie znamy pełni głosowych możliwości Pariski. Osobiście nie żywię uprzedzeń do wykonawców z powodu ich życiorysów. Rodzaj wskazówki stanowi niby singiel Paris z 2004 roku, "Screwed" – miałki lo-fi dance-pop w guście Girls Aloud. Ale to było 2 lata temu! Młoda multimilionerka pracowała nad płytą wiele miesięcy i ktoś nawet określił jej wściekle oczekiwany LP mianem "SMiLE naszej generacji", aczkolwiek daty są już ustalone i nie ma odwrotu – chuda blondyna wyda go nakładem założonego przez siebie labela Heiress (z dystrybucją Warnera). Na premierę singla "Turn It Up" poczekamy do maja, a na cały album (chodzą plotki o tytule Paris Is Burning!) do czerwca; póki co, obgryzając paznokcie możemy zapuścić Mu.
Nieco mniej ekscytująco przedstawia się sytuacja z dwiema pozostałymi blondynami w tej historii. Jakby nie ma tych emocji, choć trzeba zauważyć, że wspomniany pan Storch ma "ręce pełne roboty" – robi zarówno Hiltonkę, jak i Simpsonkę, symultanicznie. Fajnie ma, pracuje z oboma carwasherkami! Leadowany singlem "Fired Up", krążek Jes And The Band Played On ukaże się również w maju. Czyżby mała rywalizacja? Z kolei Pink już rzuciła karty na stół kilka dni temu swoim rozpaczliwie zatytułowanym dziełkiem I'm Not Dead Yet. Przy okazji zanotujmy że siostrzyczka Jes, Ashlee, dyskontuje ciągle materiał ze swojej drugiej płyty I Am Me – niedawno rządził mid-tempo-imprezowy przebój "L.O.V.E.", a obecnie mówi się o możliwości wydania na małej płytce "Catch Me When I Fall". (Nic mi nie wiadomo o muzycznych osiągnięciach Nicky Hilton – ciekawe czy też ma zamiar zmierzyć się z próbami nagraniowymi? By the way, cholera, zauważcie jak one są wszystkie do siebie podobne. Czy to jakaś substancja w tych burgerach wpływa na identyczne rysy?)
Skoro tyle miejsca poświęciliśmy blondynkom, to uzupełnijmy istotne fakty, by przejść do kolejnej półki. Bohaterka 2005 Kelly Clarkson (przypominam se o niej ilekroć używam klaksonu) na razie odcina kupony od mega-sukcesu Breakaway (ma 5 numerów w Top 40 – niebywałe, naprawdę!) i planuje trzeciego longplaya na późne 2006. Do tej pory na plus w 2006 należy zaliczyć jej kapitalną sesję dla magazynu "Blender" – śliczne zdjęcia w porwanych kabaretkach, cool. Tymczasem mocne rzeczy mogą się wkrótce dziać u Christiny Aguilery, która dotąd została bardzo w tyle względem rywalek – nie ma własnego "Toxic" czy "Get Right", a już najwyższa pora, jeśli chce nadal znaczyć coś na rynku. Są szanse, że niefortunny stan rzeczy odmieni trzeci album w dorobku Xtiny, zapowiadany wstępnie na czerwiec Back To Basics. Dlaczego? Bo pomagają jej Mark Ronson (syn Micka: Ziggy Stardust, anyone?) i DJ Premier (podkłady dla Jay-Z, KRS-One, Mos Defa i zwłaszcza "Unbelievable" Biggiego), a sama artystka zdradza zamiłowanie do fuzji 20s/30s/40s blues/jazz/soul z hip-hopem. Przy świadomości jej (bądźmy uczciwi) fantastycznego potencjału wokalnego, szykuje się petarda, hehe. Na okrasę dorzucę wiosenne zapowiedzi dysków Mandy Moore (luz cizia, do kompletu z Brit, Xtiną i Jessie) oraz Jewel (nieco zimniejsze klimaty, zgrywa ambitną, przez co mniej kręci, ale też opycha w milionach). A w formie bonusu pokażę wam która blondynka jest NAPRAWDĘ żyletą,
patrzcie. I serio wciąż zastanawia mnie, co ją powstrzymuje przed wydaniem tego smashu na singlu – efekt nagłego wzrostu sprzedaży byłby murowany.
Afro-kubańska blondynka Christina Milian niech nam posłuży jako pomost między światem białasek, a królestwem mulatek, kawy z mlekiem i latynosek. Szykowany na 21 kwietnia nowy krążek Milian zatytułowano So Amazin' i istotnie po obejrzeniu clipu należy przyznać, iż jest "świnią z zajebistą prezencją, ci co nie kminią – w dupę im baseball". Pochodząca z Kolumbii, obrzydliwa chwilami Shakira zapisała się w annałach fonografii jako wykonawca nominowany do najgorszego tytułu płyty w dziejach: Oral Fixation, Vol. 2. Sorry no, ta kontynuacja hiszpańskojęzycznej Fijación Oral, Vol. 1 brzmi jak tytuł SŁABEGO erotyka. A propos albumów hiszpańskojęzycznych, J-Lo wypuszcza w maju skarb, którego pożądają wszyscy jej fani od zawsze: album hiszpańskojęzyczny. Nosi tytuł Como Ama Una Mujer (po polskiemu: Jak Kocha Kobieta) i w ogóle romantycznie. Z klimatów latino na czoło wysunęła się zatem, zgoła sensacyjnie, Kanadyjka portugalskiego pochodzenia Nelly Furtado – jej trzeci w dyskografii album Loose współprodukował Timbaland i to słychać. Jeżeli opisywany przez nas "Maneater" (typ na późniejszy singiel) pozostawiał jeszcze wahania, to "Promiscuous" ich pozbawia: to jej kawałek życia i diabli wiedzą co nam jeszcze pokaże ta niepozorna brunetka, niegdyś żenująca tandetną balladką "I'm Like A Bird".
Jeśli chodzi o czekoladowe odcienie, to wypada rozpocząć od Beyoncé. Piękna Knowles jak na razie może zaliczyć 2006 do roczników absolutnie udanych – jej rola Xenii w Różowej Panterze może nie zachwyciła, ale ona miała tam tylko błyszczeć urodą i to jej wyszło jak zwykle bezbłędnie. Za to numer "Check On It" (ze Slim Thugiem) pochodzący z filmu okupował #1 Billboardu aż przez 5 tygodni – to już poważne sprawy i tegoroczny rekord thus far. (Wśród innych miejsc pierwszych tacy giganci ulicznego credu jak Mariah Carey, Sean Paul czy James Blunt.) Koleżanka z Destiny's Child (ta od wkurwiającego na wieki zaśpiewu "No matter what I do / All I think about is you"), Kelly Rowland, wydaje w czerwcu sofomora. Janet Jackson coś się pomyliło i myśli że jest dwa razy młodsza, nazywając swój nikomu niepotrzebny nowy album Twenty Years Old (premiera wrzesień). A skoro mowa o weterankach, to nie chcę psuć zabawy Łukaszowi H., ale Toni Braxton... Generalnie pozytywne wieści mamy. Oj pozytywne. I na koniec moje małe odkrycie (moje, bo jeśli video lata po stacjach TV codziennie, to nikogo nie zaskoczę) – słodziutka Rihanna i cieplutki jeszcze kawałek "S.O.S. (Rescue Me)", oparty na samplu z "Tainted Love", zapowiadający drugi album tej chrupiąco spieczonej laski z Barbadosu, A Girl Like Me. Nazywają ją drugą Beyoncé; jedno nie podlega chyba dyskusji: hottttt. Wolę w każdym razie od Blu Cantrell.
A Girl Like Me nazwała kiedyś swój solowy debiut Emma Bunton, aka Baby Spice i to chyba odpowiednia chwila, aby zrobić krótkie wizyty u sławnych girlsbandów. Emma swoją drogą szykuje trzeci krążek, ale bliższe dane nie są jeszcze dostępne. Z kolei media bezustannie spekulują nad reunionem Spice Girls, bo od Forever minęło 6 lat, a od odejścia Geri 8. Co z tego wyniknie – pożyjemy i tak dalej. Z istniejących składów to raportujemy na bieżąco – Sugababes coverują Arctic Monkeys (dla mnie lepsze od oryginału), Pussycat Dolls kręcą tyłkami i na razie niewiele więcej potrafią, a tATu (nie wiem czy ktoś skumał) wspięły się na wyżyny swoim singlem z późnego 2005 (druga płyta Dangerous And Moving) "Friend Or Foe". Za to Shaznay z All Saints coś kmini na boku i "Never Felt Like This Before" to wyraźne zahaczenie o falę girl-groups-revival-50s (ach te handclapy), co zaś przywodzi nas do niezal-liderek nurtu, blogowych księżniczek Pipettes. Skromny tercet urokliwych dziewcząt jest na scenie backowany regularnym zespołem, co widać na teledysku do ich najnowszej i najlepszej jak na razie piosenki "Your Kisses Are Wasted On Me". Nieco przesadzone zachwyty Konia nad "School Uniform" materializują się dopiero tu, bowiem refren przekracza uprawiany dotąd retro-genre i lokuje się blisko błyskotliwego, hojnego harmonicznie indie-popu. Plus, ta blondynka z prawej. Daaamn. Scenariusz marzeń jest dość prosty – z każdym singlem wspinać się na wyższy poziom, aż wreszcie zebrać je wszystkie na LP i jest lista roku jak w mordę strzelił.
Kończąc przegląd kwartalnych dokonań autorstwa reprezentantek płci słabej, nie odmówię sobie przyjemności przybliżenia wieści z obozu największej żyjącej geniuszki w kategorii under-23, Nellie McKay. Rudowłosa dama "z charakterkiem" jest obecnie na etapie dochodzenia do siebie po przepychankach z opuszczoną wytwórnią Columbia. Na Pretty Little Head czekam jak na mało co. I wyciąg z reszty newsów w telegraficznym skrócie: Silent Shout Knife czyżby najbardziej przereklamowana płyta roku (dajcie mi więcej "Heartbeats", a nie mroczne electro!), nadchodzący powrót Pet Shop Boys, Demon Days Live Gorillaz, ruch w interesie od strony Scissor Sisters i Garbage, konsekwencja Prince'a przy mało odkrywczym, acz nacechowanym klasą 3121 ("Fury" na razie wśród moich repeatów '06!), comeback Sparks, śmierć Wilsona Picketta, realna bliskość Chinese Democracy i trasa Guns 'N Roses, Madonna na Coachelli obok mistrzów niezal-popu, wspaniały zwiastun nowego Phoenix, a na koniec powiedzcie mi, o co chodzi z coverem "More Than Words" (taka ballada Extreme) by Justin Timberlake, bo jakoś nie umiem się doszukać detali przez Google. Bye.
–Borys Dejnarowicz, Kwiecień 2006
PS: Tak, YouTube to błogosławieństwo. Dopóki nie wdrażają skomplikowanych zmian w funkcjonowaniu strony, bez uprzedzenia zawieszając jej działanie na parę godzin, wszakże.