SPECJALNE - Rubryka
Rekapitulacja 2017: Azja
25 grudnia 2017Dobra, pora na subiektywne podsumowanie roku w azjatyckiej muzyce. 2017 dobitnie pokazał, że k-popowi wykonawcy nadal niezbyt dobrze (albo wręcz słabo) radzą sobie z dłuższymi formatami, bo w mojej dziesiątce ulubionych albumów roku z Azji nie ma ani jednego z Korei Południowej – tym razem wszystko zgarnęła Japonia. Ale jest też inny wniosek: k-pop to dziedzina wybitnie singlowa: zdecydowanie było z czego wybierać i na mojej plejce zawierającej 100 ulubionych z dostępnych na Spotify kawałków (ponad 6 godzin z azjatyckim popem – podejmujecie wyzwanie?) większość to k-pop. Czyli nic nowego się nie wydarzyło, rok zaczął się nieźle, ale niestety zabrakło tak świetnych płyt jak te Especii, Minamiego Kitasono czy Risso. Ostatecznie nie jest "źle", o czym świadczą poniższe listy (ułożone bez żadnej kolejności i bez żadnego porządku, nawet alfabetycznego!), choć przy ich układaniu jakoś nie spotkałem się z zaskoczeniem (o większości pisałem już w poprzednich Orientach). Mam nadzieję, że za rok będzie znacznie lepiej, ale o tym przekonamy się dokładnie w styczniu 2019, a więc jeszcze sporo czasu.
ALBUMY:
Ryūichi Sakamoto: async [Commmons / Milan]
Myślę, że ten powrót Sakamoto był chyba "najważniejszą" rzeczą, jaka przydarzyła się w tym roku azjatyckiej muzyce. Nie chcę pisać, że async to "najlepsza" płyta 2017 Azji (a dla niektórych nawet album roku – patrzę tu na Fact Mag), bo to trochę nie ma sensu. Na pewno jest to album, z którym spędziłem całkiem sporo czasu i który jakoś we mnie został i pewnie pozostanie na dłużej. A więcej o albumie pisałem w recenzji, którą znajdziecie tutaj.
Suiyoubi No Campanella: Superman [Warner Music Japan]
Na tę ekipę wciąż mogę liczyć: czy na odcinku singlowym, czy na albumowym. Na tym drugim mamy w tym roku Supermana, który jak dla mnie mógłby wykorzystywać swoje super-moce bardziej w kierunku trzaskania potężnych hooków i obłędnych refrenów (w sensie więcej popu proszę!), ale ostatecznie i tak jest świetnie (chociażby singiel "Ikkyu-san" wymiata) + nadal nie słabnie mój zachwyt nad kapitalną produkcją. Podejrzewam, że już za moment wjedzie kolejny longplay od Suiyoubi No Campanella, więc zacieram ręce. A jeśli ktoś chce przeczytać więcej o niniejszej płycie, to odsyłam do odcinka #13 Orient Expressu.
Tricot: 3 [Big Scary Monsters]
Z każdym rokiem Tricot robią mały progres i spisują się jeszcze lepiej. Oczywiście w moich oczach i uszach, bo może ktoś uważa inaczej. Tak czy inaczej 3 wygrywa w konkurencji stricte gitarowego grania z Azji, choć to wciąż nie jest album, który mógłby mnie zmiażdżyć – jednak brakuje mi tu więcej popowych pierwiastków i prawdziwie nośnych numerów. Ale może trzeba poczekać i Japonki już niedługo postawią na taką opcję i wtedy dopiero posłuchamy prawdziwego wymiatania. A o płycie pisałem również w Oriencie #13.
Cornelius: Mellow Waves [Rostrum]
Trochę obawiałem się tego powrotu, ale powrót Corneliusa po dość długim czasie okazał się naprawdę miłą niespodzianką. Jego melancholijna strategia tworzenia piosenek, to rzecz trafiająca do mnie bez żadnego oporu, a i od strony kompozycyjnej pomieszanie arpeggiowych plecionek z subtelnym wsparciem elektroniki okazało się świetnym strzałem. Więc jeśli kogoś rozczarował tegoroczny album Becka (a coś mi mówi, że trochę takich osób będzie), to niech sprawdzi album "japońskiego Becka", o którym pisałem nieco więcej w #15 Oriencie.
G.Rina: Live & Learn [Victor Entertainment]
Od G.Riny zaczął się dla mnie ten rok w albumowej muzyce azjatyckiej: taki początek zwiastował co najmniej wyśmienite 12 miesięcy. Wyszło trochę inaczej, ale łącząca hip-hop, r&b, disco-funk i niekrygujący się dance-pop Japonka nie ma się czego wstydzić. Live & Learn to moim zdaniem jeszcze fajniejszy, jeszcze bardziej przebojowy album od poprzedniego, a przecież Lotta Love był bardzo spoko. W trzynastym odcinku nieco więcej o G.Rinie i jej wciąż tegorocznej płycie.
Carpainter: Returning [Trekkie Trax]
Jeśli mnie pamięć nie myli, to wydany w Trekkie Trax Returning okazuje się najbardziej przemyślanym, spójnym i kreatywnym przedsięwzięciem popełnionym przez przewijającego się przez odcinki Orient Expressu Carpaintera. Jego długograj brzmi jak zmutowany Lone klejący via Internet nowe numery z Maxo i jakimś DJ-em Sportsem. Wszystko ustawione w stylistyce refro-futuro instrumental dance-popu naznaczonego footworkiem. Raczej polecam w całości i od początku do końca, bo tym razem japoński producent naprawdę zabrał się do rzeczy na poważnie.
Asako Toki: Pink [Avex]
Chyba jednak Asako Toki, a nie Toki Asako... Nieważne – ważne, że Pink to j-popowy zestaw broniący się armią chwytliwych tricków, zapamiętywalnymi melodiami i całkiem trafnymi refrenami. Ale tak to jest, gdy ktoś wie, jak używać syntezatorów i potrafi komponować niebanalne kawałki. Może to nie jest moja ulubiona płyta Toki (bo najbardziej lubię debiut), ale z takim poziomem numerów bez zastanowienia dorzucam ją do mojej czołówki Best Asia Music 2017. Więcej o Pink w Oriencie z numerem 13.
Passepied: &DNA [Warner Music Japan]
Ta kapelka nadal mnie nie zawodzi (przynajmniej jeśli chodzi o długograje, bo EP-ka Otonari jakoś mnie nie zachwyciła), więc nic dziwnego, że najnowszy album znajduje się w dziesiątce moich ulubionych wydawnictw roku. Sekret powodzenia? Znakomite, poszukujące, najeżone fantastycznymi motywami i stawiające na chwytliwe refreny piosenki. Wydaje mi się, że album zyskał jeszcze od premiery i teraz cenię go jeszcze bardziej, ale będzie lepiej, jak odeślę was do tekstu z #13 Orient Expressu, gdzie napisałem trochę więcej i konkretniej o &DNA.
Ame To Kanmuri: Nou [Tapestok]
Rosja ma swoją Kedr Livanskiy, a Japonia ma Ame To Kanmuri. Co prawda proporcje w azjatyckim tworze są nieco inne, bo więcej tu rapowania i prawilnego dance'u, ale jednak wiele się zgadza: mamy kobiecy wokal molm'o'mol (która często leci z nawijką na bicie), outsiderski wymiar house'u (przypomina się DJ Seinfeld i label Lobster Theremin) i bardzo wciągający materiał. Są tu wątki 2stepowe ("Ready" albo chore "Summer Time"), jest delikatny house-pop ("Rain Raider"), jest synth-hop-pop ("With Out You"), no i są też nawiązania do przeszłości, w której Detroit techno rządziło ("Lie Night", o którym pisałem w Oriencie #13). Jedynym problemem jest brak Nou na Spotify, ale myślę, że naprawdę warto sięgnąć po ten album – Ame To Kanmuri to sprawcy jednej z największych niespodzianek w zeszłym roku jeśli chodzi o Azję. Sprawdźcie.
Shinichi Atobe: From The Heart, It's A Start, A Work Of Art [DDS]
No i proszę: płyta z tak śmiesznym tytułem melduje się na mojej liście rocznej Azja 2017. Ale wiadomo, że nie o tytuły tu chodzi, a o zaklinanie czasu w setkach czy nawet tysiącach powtórzeń osadzonych w outsider-ambient-house'owym szkielecie. Zadanie niby proste, ale jednak nie każdy potrafi z tak prostej recepty wyczarować coś, co zostałoby w pamięci na dłużej. Shinichi dokonał tej sztuki dzięki formalnej elegancji i wyczuciu. Na pewno też włożył w ten album całe serce – od tego trzeba zacząć. A o From The Heart, It's A Start, A Work Of Art pisałem jeszcze w 15-tym odcinku Orient Expressu.
W top 20 zmieściłyby się pewnie:
Kamisama Club: Wonder-Ho (EP)
PellyColo: Universal Catalog
T-ara: What's My Name (EP)
Zen-La-Rock: Heaven
Suran: Walkin' (EP)
Chihei Hatakeyama: Mirage
GFriend The Awakening (EP)
RYUTist: Ryuto Geigi
Exid: Full Moon (EP)
Taffy: Nyctophilia
SINGLE:
E-Girls: "Fascination"
E-Dziewczyny bez żadnego wstydu przebierają się w dance-popowe szaty, które zwykła nosić Kylie. I właśnie tym mi zaimponowały – miejsce na niniejszej liście to zdecydowanie nie przypadek.
G.Rina: "close2u"
W zwrotkach mamy synth-rap, ale w refrenie jest "odlot" na klawiszowym dywanie, więc nawet Alladyn może pozazdrościć takich uciech. W komplecie jest jeszcze egzotyczny mostek, więc chyba nie trzeba nikomu tłumaczyć, że "close2you" rządzi.
Passepied: "Oto No Naru Hou E"
W każdym płytowym odcinku wyrywam jakiś kozacki singiel Passepied, więc w tym roku nie jest inaczej. I nawet nie trzeba długo szukać, bo już opener &DNA przynosi mi wszystko to, za co uwielbiam ten band, choć numer jest jeszcze z 2016 roku. Dlatego tym razem stawiam na "Oto No Naru Hou E" z EP-ki, czyli fantastycznie wyważony synth-rock z lekko prog-rockowym zacięciem. O to właśnie chodzi.
Asako Toki: "Rain Dancer"
Akurat ten highlight ostatniego długograja Asako sprawdzi się nie tylko w deszczową porę, bo tak po prawdzie można go ripitować w słoneczną pogodę, a nawet gdy za oknem jesień albo zima. Tak czy inaczej od początku roku po głowie chodzi mi refren tego hiciora.
AOA: "Excuse Me"
Pierwszy azjatycki singiel z 2017 roku, który od razu wdarł się do grona moich ulubionych tracków. Nie ma za co przepraszać – trochę dance-popowych hiciorów w Korei znajdzie się zawsze, ale takich bengierów nie liczy się w setkach czy dziesiątkach. Szacunek.
MIXX: "Love Is A Sudden"
Kolejny znakomity numer od MIXX musiał wylądować na liście roku. To zwiewne, niebywale lekkie i urokliwe r&b to coś, za co uwielbiam k-pop. Jak ja marzę o całym długograju od tych dziewczyn – może w 2018 roku wreszcie się uda?
Monari Wakita: "Boy Friend"
Dobrze, że po odejściu z Especii Monari nie straciła rezonu i od razu wzięła się za tworzenie własnych piosenek. Ta nawiązująca do city popowo-klawiszowej rozkoszy z 80s oda do chłopaka, to mocny dowód w sprawie, którego nie radzę zlekceważyć.
S.E.S.: "Paradise"
Gdzie w Korei znaleźć bramy do dancefloorowego raju? Już odpowiadam: sięgnijcie po wibracje house'owego r&b "Paradise". Dlatego odpalam numer S.E.S. i powoli przenoszę się do iskrzącego neonami, tanecznego nieba.
Sawa: "Oboroge Dancin"
O tym już pisałem, że lepiej nie odpalać, gdy w pobliżu znajdują się przedmioty ze szkła, więc niewiele więcej mogę dodać. Po prostu pilnujcie się, gdy ta WICHURA wleci do waszego pokoju przez głośniki albo słuchawki, bo nie odpowiadam za wyrządzone szkody.
Yasutaka Nakata feat. Charli XCX & Kyary Pamyu Pamyu: "Crazy Crazy"
Z taką ekipą można podbijać świat, ale do tego jeszcze wciąż daleko. Udało się za to wykręcić kawałek, który poniekąd przywraca wiarę w jednego z najlepszych japońskich songwriterów, bo czuć w tym trochę Capsule, trochę Meg i Perfume. Oby tak dalej, Yasutaka!
Satellite Young: "Modern Romance"
Wolę ten landrynkowy pocisk maczany w ejtisowym soku z wiśni od całego albumu Satellite Young. Akurat nie ma w tym nic dziwnego, bo płyta nużyła, a "Modern Romance" to euforia, radość, śmiech, ale i leciutka warstwa melancholii. Porcys-core'owe cudeńko.
Callme: "Bring You Happiness"
Te poskręcane, pozawijane synthowe łańcuszki od razu przywodzą na myśl Nakatę, ale nie tym razem. W tym wypadku mamy Callme, które przyniosły trochę szczęścia do tego nie zawsze udanego, 2017 roku. A ja zawsze doceniam takie gesty dobroci.
Humming Urban Stereo feat. Risso: "Milky Way"
HUS i Risso śnią o Drodze Mlecznej, a ja nadal śnię o kolejnym wydawnictwie filigranowej Koreanki. Ja wiem, każdy strzał od tej dziewczyny to sztos (o czym świadczy numer poniżej), ale ja naprawdę liczę na coś więcej. Może w nadchodzącym roku, co?
starRo feat. Taichi Mukai: "Great Yard"
W kategorii "singlowego" deep house'u starRo wykosił azjatycką konkurencję bez żadnych problemów. Wchłanianie "Great Yard" od zawsze przychodziło mi z taką łatwością, że nawet nie zauważyłem, gdy licznik z ripitami powoli zaczynał głupieć.
Wallflower: "Nowhere"
RODZYNEK na niniejszej liście opanowanej przez klawiszowy k-pop i j-pop. Ale czy mogłem nie zamieścić tak uroczej, ciepłej, dream-popowej nucanki oskrzydlonej drobnymi światełkami? Musiałbym chyba nie mieć serca.
Aya Uchida: "Yellow Sweet"
Szaleńczy, bezpardonowy przejazd kolejką górską po najbardziej przebojowych momentach kolorowych "bitów przyszłości". Maxo przygląda się z podziwem, a Yasutaka Nakata przypomina sobie o "dawnych czasach" z łezką w oku.
CLC: "Where Are You?"
Dawka vaporwave'owego eliksiru rozlewa się już od pierwszej sekundy, ale największą siłą tej melancholijnej ballady jest prześliczny refren, o którym można śnić podczas jesiennych i zimowych nocy. Onieśmielający song.
Girls' Generation: "All Night"
Imprezowy bangier z koronkowymi, klawiszowymi aranżacjami i wieloczęściowym chorusem przeciętym rapowanymi zwrotkami dostarczonymi przez dziewczyny z Girl's Generation (no i poszatkowany step-mostek) – jak dla mnie dalszy komentarz jest zbędny, bo chyba wiadomo, że to zajebisty numer.
Hoody: "Hangang"
Ach, nadal najbardziej uwielbiam te skrzętnie skryte, nieśmiałe smyczki na drugim/trzecim planie. Ale żeby nie było – "Hangang" to stylowy house bez żadnych kompleksów, a w dziewczęcym wokalu można się zadurzyć.
HyunA: "Babe"
Luz i gracja, z jaką HyunA pokonuje tutaj klawiszowy slalom zawsze wprawia mnie w lekką konsternację i mimowolnie wymusza kolejne ripity. No i to outro, bez którego nie wyobrażam sobie azjatyckiej muzyki 2017...
Loona: "Love Letter"
Z kilku wydanych w tym roku piosenek Loony, ten list miłosny zadziałał na mnie najmocniej. Dlaczego? Może to przez ten refren, w którym udało się zachować tegoroczne wakacje? Bardzo możliwe, ale wiem na pewno, że za każdym razem, gdy słyszę "Liiiisten Liiiisten neoegeman...", a potem "I reeeeally, reeeeeally lonely" (!), to w sercu robi mi się cieplej.
RYUTist: "Yumemiru Hanakoji"
Pisałem w ostatnim odcinku Orient Expressu, że w "Yumemiru" chodzi o elegancję, szykowność i wdzięk. I tak właśnie jest: RYUTist połączyły tu formalno-kompozycyjne wyrafinowanie z popową nośnością. Efekt: znakomity.
Suiyobi No Campanella: "Melos"
Wspominałem już, że przy okazji "Melos" Campanella zbliżyli się do wybryków Hiatus Kaiyote i cały czas podtrzymuję tę opinię. A jeśli odrzucić próby porównań i analiz, to mamy tu wyśmienity, z lekka ujazzowiony, pełen napięcia kawałek. Ale to żadna nowość w przypadku tego składu.
T-ara: "What's My Name?"
Myślę, że top 20 roku, jeśli chodzi o moje ripitowanie, a przecież to nie jest jakiś kosmicznie genialny numer. A więc czemu akurat "What's My Name?". Po prostu nie mogłem oprzeć się tak rozmiękczającym, refrenowym śpiewom ("momomo yeeeeeah! <3).
Yuseol: "Ocean View"
Z widokiem na jakikolwiek ocean mam trochę problem, ale dobrą alternatywą jest ten słoneczny, beztroski hymn sławiący piękno wodnego żywiołu. Tak się robi przebojowy post-EDM z egzotyką w tle w Korei Południowej.
Fiona Sit: "520"
Fiona znowu korzysta z siły matematyki i znowu wychodzi na tym świetnie. Może nie jest to sztosinger na miarę "9:55 pm", ale czy można coś więcej zarzucić tej synth-j-popowej krzątaninie z zachwycającym refrenem (no i mostkiem!)? Nieeeeeeee.
Neon Bunny: "Now"
Kawałek o tym, że wszystko chcemy mieć na już, na teraz, czyli o tym, jak wygląda dziś świat. Ale temat to jedno, a poprowadzona z wyczuciem narracja wdrożona w future beatowy skafander to drugie. Neonowy Króliczek na propsie!
Koh Nayoung: "Clumsy"
Tu najbardziej lubię oczekiwać na zmutowany drop – cała przyjemność polega na odmierzaniu czasu do tego wyskoku dziwacznych dźwięków. A oczekiwanie wcale nie jest nudne, bo przecież zwrotki zostały napakowane frapującymi, producenckimi zagrywkami. Więc wygryw bez gadania.
Jeon Soyeon: "Jelly"
Kapitalny, "żelkowy" podkład godny popu tworzonego w XXI wieku + nawijka Jeon + wyskokowy, błyskotliwy refren = jeden z najznakomitszych singli Azji w mijającym roku. Wrzućcie to na swoje plejki i niech już tam zostanie.
Eyedi feat. Mario Winans: "Type (E)"
Delikatna, bezbronna i pełna miłości ballada Eyedi absolutnie jest w moim typie. Ten epicki zaśpiew w refrenie mogę słuchać i słuchać, a przecież podkład też nie został zmarnowany. Czyli ode mnie same plusy i pewne miejsce w moim rocznym podsumowaniu singli.