SPECJALNE - Rubryka
pop

Rekapitulacja 2015: Pop

19 stycznia 2016

2015 zapamiętam jako rok, w którym na nowo wykiełkowała wyraźna potrzeba popu bardziej złożonego – który się sobą bawi, który nie boi się eksperymentować, nawet jeżeli nie zawsze przyjmowało to wyrafinowane formy. Żeby cieszyć się taką formą popu należy przede wszystkim zmodyfikować ejtisową wizję – pop naszego pokolenia szuka własnej tożsamości i kto wie, czy nie znajdzie jej właśnie za pomocą jaskrawych narzędzi ekipy PC Music, która wprawdzie nie była bardzo aktywna w minionych dwunastu miesiącach, ale odcisnęła słuszne piętno na świadomości producentów i songwriterów muzyki pop w 2015. Już w listopadzie 2014 było dość głośno o tym, że Diplo i Madonna nagrywają coś z SOPHIE, co wystarczyło, aby przykuć uwagę mainstreamu do nadpobudliwego, czysto syntetycznego undergroundu. Madge od dłuższego czasu chce udowodnić, że wciąż jest żywą częścią popu i oczywiście SOPHIE był w tym wypadku trafnym wyborem do produkcji odświeżającego singla. Wiemy jak było w nieodległej przeszłości z jej próbami podpinania się pod kulturę młodzieży, ale ”Bitch I’m Madonna” zaskakująco nie zawodzi. Pozornie chaotyczną piosenkę robią nietuzinkowe, poszatkowane space-synthami zwrotki i nawet ten masywny drop Diplo jakoś mnie nie razi. Kolejnym dobrym przykładem zachwytu mainstreamu bubblegum popem jest “Ayo” Chrisa Browna i Tygi, co nie dziwi aż tak bardzo, bo przecież Tyga udzielał się wcześniej na EP-ce LIZ.

W 2015 ostatecznie pogrzebano myślenie oparte wyłącznie na dramatycznych refrenach i topornych drum&bassowych dropach. Jednak kac po brostepie nie zabił dropów zupełnie. Można powiedzieć, że dropy jeszcze bardziej rozpanoszyły się w popie – nawet w wydawałoby się konwencjonalnym teen-popie, ale nieco udziwniły się w stronę bubblegum basu, czy też innych rave’owych reminiscencji. Popularne były motywy stylizowane na egzotyczne, czy azjatyckie – bo jak dowiódł PSY oraz Katy Perry (i to nawet nie muzyką, a jedynie klipem do “Black Horse”), sama atmosfera orientalności dobrze się sprzedaje, stąd nie powinien dziwić sukces “Lean On”.

Zastanawiam się, czy to muzyka pop pozwoliła sobie na bycie “dziwną”, czy też wymusił to na niej internet – coraz częściej zaczyna się postrzegać życie online jako kolejną fazę ewolucji człowieka, stąd pop, jeżeli chce odnosić się do emocji większości musi poszerzyć własną gamę wizualną oraz muzyczną. Może się w pewnym momencie okazać, że majorsi, w demokratycznych warunkach internetu odpadną w walce o dusze. Duże wytwórnie z pewnością są tego zagrożenia świadome – nawet najbardziej mainstreamowi artyści, aby dotrzeć zwłaszcza do nastolatków dostają już teraz postinternetowe klipy, nawet jeżeli łatwo dostrzec, że nie do końca pojmują tę konwencję. Co mam na myśli mówiąc, że muzyka pop pozwoliła sobie w 2015 na bycie dziwną? Bez względu na to, co piszemy tu na Porcys księżniczką popu została w tym roku stara księżniczka tumblra Grimes, której muzyka nagle zaczęła być opcją nie tylko dla nerdów. Znowu FKA Twigs świadomie wydaje ciężką, antypopową EP-kę i w dość hardkorowym klipie “Glass & Patron” bardzo graficznie rodzi tęczową flagę, co też jest w stanie przyciągnąć miliony odsłon. Natomiast do mainstreamu teen popu weszła 21-letnia Halsey, otwarcie śpiewająca o twardszych narkotykach i biseksualizmie, zaskakująca nie tylko odważnymi, ale też trafnymi tekstami. Tutaj fragment trochę gorzkiego “New Americana“: “We know very well who we are, so we hold it down when summer starts. / What kind of dough have you been spending? / What kind of bubblegum have you been blowing lately?” W Stanach rośnie również popularność uczestniczki amerykańskiej edycji “The Voice” Melanie Martinez, która nie boi się eksperymentować z efektami muzycznymi oraz ma chyba bardziej zeschizowaną stylówkę/klipy niż połowa niezal panien razem wzięta. Nie wspominając przy tym wszystkim o Miley Cyrus, która ni z tego, ni z owego wydała największą psychodelię roku.

Co do rozczarowań – przede wszystkim zabrakło kilku zapowiadanych albumów. Wystawił nas Frank Ocean, Kanye West poświęcił swój czas modzie, Riri też coś wypadło. Zwłaszcza ta ostatnia bardzo zaostrzyła apetyt całkiem solidnym “Bitch Better Have My Money” i naprawdę po cichu liczyłam, że w końcu doczekamy się albumu na miarę charyzmy Barbadoski. Może w 2016. Pustkę po Franku Oceanie starało się wypełnić wielu artystów i tu trzeba przyznać, że świetnych długograjów z okolic r&b naprawdę obrodziło w tym roku. Począwszy od rewelacyjnego, specyficznie off-melodyjnego Future’a, przez przesiąkniętego ideałami Prince’a debiutu Dornika, po udane wydawnictwa Miguela i Internet. Wreszcie trudno nie było się zachwycić szamańskim, trochę flyinglotusowym popem grupy Hiatus Kaiyote. Kapitalną EP-ką uraczyła nas też Kelela, o której kilka słów poniżej.

Oczywiście było również kilka dużych powrotów, w tym za najlepszy uznaję Björk, część redakcji zachwyciła się także dojrzałymi poszukiwaniami Róisín Murphy. Jak już wspominałam wróciła też w kolejnej odsłonie Madonna, wróciła również Adele, której marketingowcy świetnie wstrzelili się z premierą w przedświątecznym okresie. Adele śmiało podąża ścieżką artystów, o których wyobrażenie zdecydowanie przekracza faktyczny muzyczny potencjał. 25 to album dla słuchaczy ściśle wychowanych na pokoleniu diw, a także starzejących się mieszczan, którzy chcą myśleć o sobie jako o ludziach ogarniających kulturę. Najczęściej pada pytanie – czy Kurstin wniósł tam coś fajnego? “Remedy” ma całkiem niesztampowe pianino całkiem w stronę Joni Mitchell, natomiast “Water Under The Bridge” delikatnie ewokuje Kate Bush. 25 raczej zawodzi, ale nie jest to aż tak tragiczny album jak sugerowałoby “Hello”. –Iwona Czekirda


Albumy:

Abhi//Dijon: Stay Up

Abhi//Dijon
Stay Up
[self-released]

Abhi Raju i Dijon Duenas muzykę zaczęli nagrywać w wakacje 2013 roku – podobno z nudów. Na niedostatek R&B trudno narzekać, ale tak zmysłowe i grywalne granie jak Stay Up nie trafia się na każdym krążku. Dwa lata temu nagrali kawałek z Nao, w 2015 koncertowali z Internet, a już niedługo, kiedy ukaże się ich pierwsze pełnoprawne wydawnictwo (Stay Up najlepiej traktować chyba jako mixtape), powinno zacząć być o nich głośno. Na zachętę sprawdźcie "Say Yeah!" i "One". –P.Ejsmont

posłuchaj


Justin Bieber: Purpose

Justin Bieber
Purpose
[Def Jam]

Paradoksalnie to dopiero znany muzyczny przestępca Skrillex pomógł Biebsowi pozbyć się opinii Grincha, który kilka lat temu miał ukraść całą dobrą muzykę na świecie. Patrząc po youtubie przybywa nawróconych Beliebers, co jest w pełni usprawiedliwione, bo single są solidne, poczynając właśnie od wydanego ze Skrillexem i Diplo “Where Are Ü Now", które chyba najlepiej definiuje całą fascynację tropical housem w 2015, przez “What Do You Mean?” (czy to znowu nie nowy Malinchak?), oraz fajnie cytujące dancehall “Sorry”. Nową jakością są też dwie ballady trochę randomowo, ale porządnie wyprodukowane ponownie przez Skrillexa – drake’ujące “I’ll Show You” oraz skręcające w stronę The Weeknda “The Feeling”.

I na tym właściwie powinnam poprzestać, bo reszta albumu to głównie bezbarwne kawałki na pianino. Przewidywalnie najgorszym numerem jest ten pisany wspólnie z Ed Sheeranem – patetyczne "Love Yourself". Jak wiemy Justin ma za sobą dość burzliwy okres, więc teraz wypada się nieco ukorzyć, ale c’mon, niedługo religijne kółka czystości zaczną mu wysyłać kapcie na urodziny. Purpose byłoby lepsze, gdyby nie traktowało się aż tak serio. –Iwona Czekirda

posłuchaj


Miley Cyrus:Miley Cyrus & Her Dead Petz

Miley Cyrus
Miley Cyrus & Her Dead Petz
[Smiley Miley Inc.]

Świat chyba wciąż nie jest przygotowany na to, żeby mainstreamowe gwiazdki jakoś poważniej eksperymentowały, skoro piąty, niezależnie wydany album młodej Amerykanki, zamiast pochwał, spotkał się z dość dotkliwą krytyką. Miley Cyrus & Her Dead Petz to jest absolutnie słodki, niezrozumiany masterpiece, zestaw nieszablonowej, młodej muzyki, która sama się sobą bawi. Alternatywny tytuł Miley gives zero fucks. Cyrus zajarała się psychodelią podczas trasy koncertowej z Flaming Lips w 2013, następnie zdołała przekonać Coyne’a i Drozda do pomocy przy pisaniu i produkcji jej kolejnego albumu, co ostatecznie wyszło na dobre obu stronom. Piosenki zyskały bogaty, psychodeliczny podkład oraz Miley rozwinęła się songwritersko, natomiast członkowie Flaming Lips mogli współtworzyć najfajniejsze z możliwych wskrzeszenie postaci Yoshimi – “Karen Don't Be Sad”. Jednak trzeba powiedzieć, że o ile faktycznie duch Flaming Lips unosi się nad całymMiley Cyrus & Her Dead Petz, to jednak jest to przede wszystkim dzieło Miley. Czasami jest w swoim stylu prowokacyjnie wulgarna (“Bang Me Box”), ale też ujmująco szczera jak w “I Get So Scared” i chyba moim ulubionym z całości “Cyrus Skies” (rewelacyjny bas). Zdarzają się dłużyzny, ale zostają pośpiesznie przypudrowane przez ciekawe smaczki produkcyjne. Nie wiem, czy Miley Cyrus dalej będzie podążać tropem “eksperymentalnym”, ale na pewno sprawdziła się w mniej bezpiecznym, psych-popowym środowisku i czekamy na więcej. –Iwona Czekirda

posłuchaj


dumblonde: dumblonde

dumblonde
dumblonde
[Double Platinum]

Dumblonde to powstały na zgliszczach grupy Danity Kane duet, w którego skład wchodzą Aubrey O'Day i Shannon Bex. Mimo że, jak na razie, większą karierę robi Dawn Richard – była towarzyszka z girls bandu (do którego rozwiązania, nawiasem mówiąc, poprzez uderzenie Aubrey się przyczyniła) – to właśnie dwie sympatyczne blondynki mogą się poszczycić nagraniem lepszego materiału. Eponimiczny krążek to bezwstydnie poptymistyczna płyta, o czym świadczy zresztą już sama nazwa i wizerunek pary wokalistek. Gdybym miał użyć jednego słowa do określenia krążka, to byłby to mało wyszukany przymiotnik "fajny", ale zdaje mi się, że właśnie o to dziewczynom chodziło. Nie spodziewajcie się żadnej rewolucji, ale sporej ilości hooków i bezpretensjonalnej przyjemności ze słuchania. Jeśli chodzi o highlighty, to najbardziej przypadł mi do gustu house’owy "You Got Me", ale takie numery jak "Eyes on Horizon", "Dreamsicle", "White Lightning" czy "Take Away" nie pozostają daleko w tyle. –P.Ejsmont

posłuchaj


The Go! Team: The Scene Between

Go! Team
The Scene Between
[Memphis Industries]

Dziwna sprawa z tym Go! Team. Kojarzyłem ich jako zespół od szalonego misz-maszu z Thunder, Lightning, Strike i pełnego energii koncertu w Królikarnii sprzed kilku lat, ale byłem przekonany, że ich formuła już się wyczerpała i przestałem spodziewać się, że nagrają jeszcze coś interesującego. Okazało się, że rację miałem tylko połowicznie. Ian Parton, po raz pierwszy od debiutu, sprawował pełną kontrolę nad albumem i postanowił poważnie przeorganizować charakter muzyki. Pozbył się cheerleaderskich okrzyków i hip-hopu, a to co pozostało można określić jako lo-fi power-dream-pop. Jest to zdecydowanie najbardziej songwriterska płyta grupy i mimo że część numerów pełni funkcję wypełniaczy, to kilka piosenek z The Scene Between należy do najładniejszych i najradośniejszych jakie słyszałem w tym roku. –P.Ejsmont

posłuchaj


Selena Gomez:Revival

Selena Gomez
Revival
[Interscope]

O ile elektorat Taylor Swift można porównać do elektoratu Trumpa – zdecydowany i antagonistyczny, o tyle Selena jest ogólnoamerykańskim “kochaniem”. W przeciwieństwie do Swift, Gomez nie wdaje się w beefy, nie liże pączków jak Ariana, zawsze jest wzorowa, seksowna i z tego co można przeczytać w internecie, również bardzo uprzejma i hojna dla swoich współpracowników. Aż chciałoby się coś zepsuć, jednak drugi solowy album 23-latki jedynie dodaje pozycji do jej “idealnej” listy. Selena Gomez szuka dla siebie miejsca w ścisłych granicach wyspy Maxa Martina, ale nie brzmi reakcyjnie. Album współtworzyli tacy doświadczeni producenci jak duet Stargate, ale również rosnące wilczki pokroju Julii Michaels i Justina Trantera. Michaels i Tranter mieli swój duży wkład w HAIZ Hailee Steinfeld, stąd np. świetne “Hands To Myself” łączy podobieństwo z niegorszym “Love Myself” Steinfeld – oba numery podobnie się rozwijają, oraz oba są oparte na hand clapach i tribal syntach. Ogólnie album jest jednak dość minimalistyczny, biorąc za przykład subtelną balladę o “południowej” produkcji “Good For Your”, bądź rozkoszne “Me & The Rhythm” z nieśmiałym refrenem oraz poczciwym, ale dość skrzętnie zakamuflowanym w miksie disco podbiciem. Nie spodziewajcie się po Revival kompozycyjnych fajerwerków, ale póki co to najspójniejsza deklaracja muzyczna Seleny Gomez (włączając w to albumy z zespołem). –Iwona Czekirda

posłuchaj


Ellie Goulding:Delirium

Ellie Goulding
Delirium
[Polydor]

Wątpię, aby ten album do czegoś pretendował i ja też tak to odbieram. Pop niezobowiązujący, ale już całkiem ambitnie zrobiony. Super są te dziwno-fajne outra w “Don’t Need Nobody” oraz “On My Mind”, super jest żywiołowa ballada “Army”. Każdy poptymista wyłuska tu dla siebie swoje ziarenka rozrzucone przez Kurstina, Martina i Kotechę. –Iwona Czekirda

posłuchaj


Julia Holter: Have You in My Wilderness

Julia Holter
Have You in My Wilderness
[Domino]

Z takimi płytami jest, przynajmniej dla mnie, jak z chodzeniem do filharmonii czy teatru. Jako sporadyczne doświadczenie oceniam pozytywnie, na doznania estetyczne nie narzekam, ale w sumie nie mam na to za bardzo czasu, bo muszę lecieć do kina, żeby po raz trzeci zobaczyć Mad Maxa. Zwyczajnie nie jest to moja filiżanka herbaty. Nie zmienia to tego, że podczas każdego odsłuchu, mimo okazjonalnie wkradającej się nudy, zdarzają się chwile oszołomienia. Julia nadal potrafi zaczarować, tworząc muzykę, która prosi się o to, by poświęcić jej uwagę, a nie wpychać pomiędzy dziesięć różnych symultanicznie wykonywanych czynności. Na dłuższą metę nie są to rzeczy, do których będę wracać, ale gdybym mógł pozbierać z krążków Holter ulubione momenty, to pewnie wyszłaby mi z tego płyta dzielnie walcząca o setkę dekady. –P.Ejsmont

posłuchaj


J*DaVeY: POMP (EP)

J*DaVeY
POMP (EP)
[ILLAV8R]

EP-ka duetu nie zachwyca może jak świetny album z 2011 roku – brakuje w niej trochę kompozycyjnego porąbania i nieoczywistych hooków – ale nadal jest to R&B na bardzo wysokim poziomie. Składająca się z pełnego zuchwałości, podbitego zgrzytliwymi synthami, sylabizowania i późniejszego łagodnego uwodzenia tak głosem, jak i oszczędnymi klawiszami przeplatanka w "Coulda, Woulda, Shoulda", powoli rozwijający się groove "Strong Anticipation" czy tez ostatnia minuta "LIBIDO" – wszystko to sprawia ,że POMP przewyższa przykładowo tegoroczny długogrający album Miguela, z którym Briana i Brook współpracowali. Fanom polecać nie trzeba, nie-fanów zapraszam najpierw do przesłuchania New Designer Drug, a sam czekam na nową EP-kę, która ma się ukazać już za kilka dni. –P.Ejsmont

posłuchaj


Janet Jackson: Unbreakable

Janet Jackson
Unbreakable
[BMG / Rhythm Nation]

Miał być wielki powrót Janet Jackson, a jest płyta, w której najgorsze jest to, że błyskawicznie się o niej zapomina. Poziom tracklisty jest dość wyrównany, ale za to co najwyżej przeciętny. Najlepiej prezentuje się ujawniony w czerwcu singiel "No Sleeep", który trochę niepotrzebnie zaostrzył apetyty na dobre granie. Dość powiedzieć, że od całego albumu Unbreakable , a chyba nawet pełnego dorobku wokalistki z ostatnich dziesięciu lat, preferuję ten remix. Aha, z ciekawszych rzeczy to momentami głos Janet do tego stopnia przypomina Michaela, że moje odczucia niebezpiecznie przypominają specyficzną, doprawioną nekromancją wersję doliny niesamowitości. –P.Ejsmont

posłuchaj


Carly Rae Jepsen:E•MO•TION

Carly Rae Jepsen
E•MO•TION
[Interscope]

E•MO•TION miało za zadanie udowodnić, że Carly jest dla dużego popu czymś więcej niż jedynie jedną z one-hit wonders, co zdecydowanie się udało. E•MO•TION to jest duże przedsięwzięcie, być może mało odkrywcze, ale fajnie napisane, bardzo skrzętnie dopracowane, bogato zaaranżowane. Właściwie bez ślepaków. Szeroka gama songwriterów (w tym Sia, Kurstin, Rechtshaid) i producentów zadbała, aby na albumie nie zabrakło niczego, stąd inspiracje śmiało wykraczają poza deklarowaną w wywiadach Robyn. Na E•MO•TION usłyszymy również j-popowe pady (“Emotion”), Prince’a (“All That”) trochę hip-hopu (“L.A. Hallucinations”) i Glorię Estefan. Jeżeli muszę się koniecznie do czegoś przyczepić to niech będą to czasami niepotrzebnie dramatyczne refreny i szkicowe zmiany akordów. Chyba najlepiej ucieka temu procederowi kurstinowe “Boy Problem” i “When I Needed You”. Jednak ogólny fun związany ze słuchaniem całości jest mi w stanie zrekompensować te niedoskonałości. E•MO•TION udowadnia, że 30-letnia Kanadyjka nie tylko wciąż posiada nastoletni wdzięk, ale również staje się nierozerwalnie związana z terminem “quality pop”, nawet jeżeli jak pisze Goble na Pitchforku szklanym sufitem Jepsen jest to, że nie potrafi się wyraźniej określić. Pytanie czy potrzebuje to robić? –Iwona Czekirda

posłuchaj


Kelela:Hallucinogen

Kelela
Hallucinogen (EP)
[Warp / Cherry Coffee]

Pomimo, że Hallucinogen żeruje na sentymentach – złotych latach r&b oraz trochę na złotych latach brytyjskiego garażu, obsesja na punkcie klasyków przeszłości nie zjada tutaj własnego ogona. Kelela jest tu tą samą Janet Jackson z końca lat osiemdziesiątych, która została bezpiecznie przetransportowana do 2015 i jedynie zobowiązana jest mówić trochę innym językiem, bo zasady future-popu się zmieniły. Znakomity mikstejp Cut 4 Me został zdominowany przez wielkość jego producentów. Można było odnieść wrażenie, że Kelela posłużyła jedynie jako dostarczycielka świetnych wokalnych sampli. Hallucinogen natomiast pozwala już w pełni odsłonić charyzmę Amerykanki, charyzmę, której de facto próżno szukać u jej niepisanej rywalki FKA Twigs. Fajnie, że “A Message” zostało wydane jeszcze przed EP-ką, stąd tak potężny numer, który mógł sugerować, że Arca znalazł klamkę do nieodkrytego wymiaru muzyki, zdołał ostygnąć i nie zakrzywił odbioru pozostałych kawałków. O “Rewind” zostało powiedziane już sporo więc zatrzymajmy się na numerze o podobnym potencjale radiowym, w którym Kelela daje największy popis swojego falsetto – wyprodukowanym przez współpracownika Drake’a DJ Dahiego, magnetycznym “All The Way Down”. Sekret sukcesu tej piosenki polega na tym, że Kelela nie jest insiderką r&b przez co jej wokal nie onanizuje się sam ze sobą, ale autentycznie jest w stanie dostarczyć emocji. Closer EP-ki “High” to z kolei wspaniały grower – gdzieśtam w oparach dymu wyłaniają się szamańskie chórki, produkując napięcie, które później do końca będzie uparcie odmawiało rozwiązania. Co ja mogę więcej powiedzieć? Na takie EP-eczki czeka się latami. –Iwona Czekirda

posłuchaj


Little Mix: Get Weird

Little Mix
Get Weird
[Syco /Columbia]

Przyzwoita (poza słabiutkimi balladami) dawka dziewczęcego popu w stylu lat 80-tych i 90-tych. Jednym problemem jest to, że każdy kawałek brzmi mi jakbym już go kiedyś słyszał. Drugim to, że żadnego zbliżenia się do poziomu "How Ya Doin’?" nie stwierdzono. –P.Ejsmont

posłuchaj


Melanie Martinez:Cry Baby

Melanie Martinez
Cry Baby
[Atlantic]

Alicja z Krainy Czarów wzięła kwas i nagrywa teraz piosenki o dramatach rodzinnych i uczeniu się samoakceptacji. Pluszowo-lukrowe melodie służą jako wabik do jej niezdrowego, ale jakże pasjonującego świata. –Iwona Czekirda

posłuchaj


Teedra Moses: Cognac & Conversation

Teedra Moses
Cognac & Conversation
[Black Moses]

Można pisać o długo wyczekiwanym (czy aby na pewno przez wszystkich?) powrocie autorki prawdopodobnie najwybitniejszego w tym stuleciu debiutu z kręgu R&B, można o dojrzałych, często niezwykle gorzkich tekstach, można wreszcie skupić się na samej muzyce i przedstawić <em?Cognac & Conversation jako spójny, rozwijający się jak opowieść album czy też wspomnieć, że równie dobrze jak w żywych, dysponujących singlowym potencjałem numerach ("All I Ever Wanted", "International Playboi"), Teedra radzi sobie w przejmujących balladach (tytułowy, "No Regrets"). Niestety, mało kto to zrobił. Umówmy się, że wybaczę w zamian za przesłuchanie płyty – zdecydowanie warto. –P.Ejsmont

posłuchaj


Skylar Spence: Prom King

Skylar Spence
Prom King
[Carpark]

Piszemy o typie dość regularnie od prawie dwóch lat, wreszcie nagrywa pierwszy poważny album, a recenzji nie ma. Powodów jest kilka, a o części z nich pisałem w marcu. Na podstawie dłuższego materiału mogę dodać, że Ryan DeRobertis sprawia wrażenie dobrze osłuchanego i świetnie obcykanego w nagrywaniu muzyki młodzieńca, któremu czasem jednak zdarza się zatracić w tym wszystkim wyrazistość. Inspiracje są szlachetne: tu próba odkurzenia uroczej beztroski Avalanches ("Intro"), tam nasycony retro instrumentalny jam ("Bounce is Back"), a gdzieś jeszcze czai się ejtisowa nostalgia ("Affairs"). Co chwila Skylar chwali się znajomością historii popu, ale nie wydaje się zainteresowany dodawaniem do niej czegokolwiek nowego. Prom King to tylko/aż zestaw przyjemnych i chwytliwych piosenek – trudno go pokochać, ale nie da się go choć trochę nie lubić. –P.Ejsmont

posłuchaj


Sofi de la Torre: Mess (EP)

Sofi de la Torre
Mess (EP)
[Facelove / Oh My Sweet Entertainment]

Sofi zaczęła na tegorocznej EP-ce eksperymentować z bardziej radiowo zorientowanymi numerami, ale nadal najlepiej sprawdza się w rozedrganych slow jamach, w których jej wokal może z gracją surfować po podkładach (tak jak ma to miejsce w moim ulubionym "London x Paris"). Inspiracją dla pierwszych mają być m.in. Spice Girls, dla drugich z kolei ulubiony aktualnie artysta wokalistki – Frank Ocean. Poziom może jeszcze nie ten, ale i tak płytka warta jest sprawdzenia. –P.Ejsmont

posłuchaj


Weeknd: Beauty Behind The Madness

Weeknd
Beauty Behind The Madness
[XO / Republic]

Abel Tesfaye nagrywa smutną, klimatyczną muzykę, w której łączy nowoczesność z klasycznymi, ciepłymi brzmieniami R&B. Nie wiedząc, że to on odpowiedzialny jest za ten materiał, w życiu bym nie odgadł, że mam do czynienia z gwiazdą. Nijakie, bezpieczne aranże i pozbawiony charyzmy, monotonny wokal. Ucieleśnienie przeciętności. –P.Ejsmont

posłuchaj


Piotr Ejsmont     Iwona Czekirda    
BIEŻĄCE
Ekstrakt #5 (10 płyt 2020-2024)
Ekstrakt #4 (2024)