SPECJALNE - Rubryka
Rekapitulacja 2015: Metal
14 stycznia 2016Rozmawiać o metalu to mogą hutnicy w odlewni albo wróżbici na świętego Andrzeja. Rekapitulację zaczynamy więc bez zbędnych ceregieli. To był dla mnie bardzo dobry rok. Nie zapomnę go nigdy. Nie poszukiwałem ekstremalnych emocji, a one i tak znalazły mnie wbrew mej woli. Szkoda gadać – z żelaznego stalina każdy zmienia się powoli w modelowego plastusia, uginając się pod wpływem sił starości. Ostatnio narzekałem tu na przedłużające się w mordowni interregnum, na ścięte głowy Hydra Head. Teraz to sam już nie wiem. Posłuchałem High On Fire, Kylesa, Black Breath – tuzów, którymi jaram się od lat, przypomnieli też o sobie The Sword czy Saviours, spadek po nieodżałowanym Kemado. Czasem już nie rozumiem tego języka. Nawet powtarzany w koło Macieju nie zaczął do mnie przemawiać. Możliwe, że to cecha okresów przejściowych. To przecież dziwny czas dla całej muzyki gitarowej. Na naszych oczach rozgrywa się spór metalowych Romantyków z Klasykami i nie pytajcie mnie którzy są którzy. Jak zawsze jedni chcą zmian, drudzy bronią starych wartości, co odbija się schizofreniczną czkawką i częstym staniem w rozkroku. Generalnie kolejny rok pod znakiem afirmacji tradycji i traktowania nowatorstwa z lekką nonszalancją. Tak to widzę. Jeśli łakniecie jednak dłuższej rozmowy, to zapraszam do wysłuchania dyskusji Mateusza Grzesiaka z niejakim Nergalem, prawdopodobnie profesjonalnym golibrodą, a kiedy już oswoicie swoje demony możecie "w pełni zrelaksowani i z poczuciem bezpieczeństwa" zagłębić się w lekturze poniższych kilkudziesięciu rekomendacji, które wraz z kolegami Witoldem Tyczką i Antonim Barszczakiem przygotowaliśmy dla was po to, abyście mogli wydać się sobie [naśladując tę wkurwiającą żulerską artykulację] "ładniejsi, atrakcyjniejsi i bardziej zadbani".

Abyssion
Luonnon Harmonia Ja Vihreä Liekki
[Svart]
W fińskich tajgach jak grzyby po deszczu wyrastają kolejni koneserzy Faust, kraut, ejtisowych blacków i wywaru z muchomora. Najczęściej zbiera ich do koszyczka wytwórnia Svart. Tym razem też nie przegapili tej atomowej kurki. Gdzieś tu się pałęta Celtic Frost, przerywając motoryczne progresje zimne jak wiatr w Tampere. Dobra zagrzewka przed Oranssi Pazuzu.

Acid King
Middle Of Nowhere, Center Of Everywhere
[Svart]
W czasach kiedy każdy nowy band podczepia się pod estetykę Rise Above starzy wyjadacze z Acid King zyskują na wartości. Nadal potrafią zagrać wszystkim na nosie swoją propozycją kosmicznych tripów. Pratchettowska okładka może nie do końca oddaje zawartość albumu, ale rzeczywiście całość brzmi celnie, ciepło i miejscami zaskakująco błyskotliwie, choć nadal poruszamy się przecież w ramach do szpiku amerykańskiego i dość konserwatywnego nurtu stoner-doomu.

Archgoat
The Apocalyptic Triumphator
[Debemur Morti]
Zaraz po intro zjawia się wprowadzenie w interesującą tematykę nowego albumu Arcykozła – "Nuns, Cunts & Darkness" to wykwintna fińska wariacja na temat black metalu i coś jeszcze. Masa błota cieknąca z głośnika. Nie jestem przekonany czy więcej przyjemności sprawić może "Phallic Desacrator Of Sacred Gates" czy "Sado-Magical Portal", ale na wszelki wypadek i portal, i bramę omijajcie szeroką łacińską krzywą.

Baroness
Purple
[Abraxan Hymns]
Specyficznego, balansującego na granicy smaku rozmachu ciężko jest im odmówić. Trudniej jeszcze jest się od tego albumu oderwać. Przyłożył do tego rękę Dave Fridmann, który nasycił płytę kinematograficzną panoramą i lekko operetkowym klimatem tkwiącym w queenowskich chórkach. Był to zresztą krok całkiem wyczekiwany, bo choć zarzekano się w wywiadzie, że żadnej synestezji już więcej nie będzie, to jednak nową szatą baronówien jest tutaj wyraźnie cesarska purpura i dopóki kompozycje tak rządzą, wyglądają one w tym kolorze raczej imponująco, niż krzykliwie.

Batushka
Litourgiya
[Witching Hour Productions]
Enigmatyczna supergrupa z naszego rodzimego metalowego poletka, w celach czysto promocyjnych operuje narzędziem dobrze znanym (i czemu dowodzi skuteczność: najpewniej również lubianym), mianowicie nie zdradza swojej tożsamości. Wiadomo o nich tyle, że to ścisła czołówka ciężkiej gitarowej Polski, a bezpieczną przystań znaleźli w ramionach zasłużonej dla naszego niezalu wytwórni Witching Hour Productions. Batushka o swojej muzyce mówią niewiele, natomiast poprzez prezentowane brzmienie pozwalają snuć domysły, jakoby usilnie starali się stworzyć coś na kształt agresywniejszej i odbezpieczonej Апорєii. Zespół w celu uzyskania pewnej ceremonialności swój pogański i przedpotopowy black łączy z obrzędowością dużo surowszą oraz chłodniejszą niż ta kulturowo nam najbliższa - rzymskokatolicka, i konceptualnie cały album osadza na przejmującym choralnym rytuale cerkwi prawosławnej. Efekt jednak nie jest tak porażający, jakbyśmy się mogli spodziewać. Niestety Litourgiya nie potrafi znaleźć tego arystotelesowego złotego środka. Chcąc odbić od quasi-pagan estetyki absolutnie pierwszych czarnych metalowców w historii i w warstwie produkcyjnej stać się choć trochę "modern", sięgają oni po doom, a to z kolei sprzężone z religijnymi pieśniami daje wrażenie obcowania z Mayhem na kodeinie. Mayhem na kodeinie zaraz po święceniach kapłańskich. Reasumując: świetny dobór środków stylistycznych, acz nieco słabsze rozplanowanie ich zintensyfikowania w ramach poszczególnych kompozycji. Cieszy nowatorskość i fakt, że to produkt prosto z Polski, tak więc zapoznać się warto, bo o tej formacji i ich orientalnym metalu (miejmy nadzieję) jeszcze kiedyś będzie głośno.- Witold Tyczka

Bell Witch
Four Phantoms
[Profound Lore]
Cztery elementy, którym poświęcono album, zostały opisane w najbardziej monumentalnej formie. Zasypani ziemią, próbowani ogniem, tonący w zimnej wodzie i smagani wiatrem - to kompozycje na kształt prehistorycznych olbrzymów i słuchacze wystawieni na ich łaskę. Bell Witch łączą Sunn i Earth i dodając nieco funeralnych brzmień, wyprawiają zdanym na pastwę żywiołów ludziom godny pogrzeb.

Bosse-De-Nage
All Fours
[Profound Lore]
Album "Bossów" rządzi na wielu poziomach. Wszczepienie blacku w hardcore strukturę jest tak dobre, że nie widać szwów, podobnie, co bardziej zaskakuje, jest w przypadku nawiązań do drugiej fali emo. W takich utworach jak "A Subtle Change" niemal słychać jak skumulowana agresja i, hmm, żal zaczynają wspomniane szwy rozsadzać. Możliwe, że skrócenie materiału, przy takiej intensywności, wyszłoby mu na dobre. Ale i tak brawa, bo w highlightach aż jeży się włos na głowie.

Christian Mistress
To Your Death
[Relapse]
Wydaniem Possession zespół z Olympii ugruntował swoją pozycję wodzireja nowego okultyzmu i wiedźmiarstwa, nurtu, który choć zmienił nieco krajobraz metalowego ugoru, to w sumie pod względem artystycznym nie miał zbyt wiele do zaoferowania. Na tle innych bohaterów pstrokatej sceny Hogsmeade albumy Christian Mistress cechował więcej niż solidny songwriting i pewna autentyczność, która pozwalała im zachować autonomię w ramach retro stylistyki. Ubiegłoroczna, druga płyta w barwach Relapse przeszła już bez większego echa. Na ile zaważyło na tym zerwanie z sabatem i stylistyką occult-horrorów, którą nadal próbuje reanimować kilku tegorocznych pupilków w rodzaju Khemmis, to już kwestia sporna. To Your Death pod pewnymi względami przypomina Children Of The Night - więcej jest tutaj Thin Lizzy czy Deep Purple niż Black Sabbath, więcej, w teorii mało ciekawego, hard rocka, a jednak, podobnie jak w przypadku Tribulation, czasem efekt jest też więcej niż niezły.

Cloud Rat
Qliphoth
[Halo Of Flies]
Taki fowistyczny zgrany na pełnych obrotach hardcore nadal może być bliski sercu. Choć w stosunku do Moksha niewiele się pozmieniało, na nowym albumie elementy tej nieco chaotycznej układanki rezonują równie dobrze, więc jeśli zazwyczaj nie męczą was bez mała trzy kwadranse wrzasku, warto spróbować się też z tym nagraniem.

Cosmic Church
Vigilia
[Kuunpalvelus]
Kolejny dziki enviromentalista na psychotropach spędza wigilie wśród drzew. Jeśli słyszeliście Ylistys, dobrze wiecie czego się spodziewać: dzwony, drone'y i tremola wśród trelu dzwońców. Trolololo, ale jak inaczej opisać gościa, który na okładkach swoich płyt notorycznie występuje przebrany w czerwone kapturki. Z drugiej strony przecież od czasu Rare Export strój Mikołaja w świetle wigilijnych gwiazd nabrał w Finlandii całkiem demonicznego charakteru.

Cult Leader
Lightless Walk
[Deathwish Inc.]
Crustowy buldożer nagrany przez trzech typów znanych wcześniej z Gaza. Dość depresyjna jazda z elementami równie smutnego deathrocka. Antony Lucero wymienił Waitsa, Cave'a i Kozelka jako inspirację, ale nie zawsze daje się to wyczuć. Za to tytuł "Suffer Louder" mógłby tu służyć za claim.

Cultes Des Ghoules
The Rise Of Lucifer
[Terratur Possessions/ Under The Signs Of Garazel]
Długi na XXI minut darkthrone'owy bazyliszek, ten kogut Twardowskiego, na którym mistrz wjechał na ulicę Mostową, zdradzając przy tym swą zręczność w arkanach alchemii i pętania diabłów. Dzika jazda jak paplanina obłąkanych wagantów w zaspach pomiędzy Krzyżtoporem a Sandomierzem tej zimy tuż przed Potopem. Jeśli księżyc jest z sera, musi być stary i zgliwiały. I pachnie tak, jak to tu brzmi.

Deafheaven
New Bermuda
[Terratur Possessions]
Szukając płyty roku, powinniście sprawdzić tę tutaj. Pod wieloma względami cięższą i bardziej trv od poprzedniczki, w dużo większym stopniu grającą metal-konwencjami, niż odżegnującą się od nich. Wśród warstw typowego dla tej ekipy blackgaze'u ukryta jest wykrzywiona twarz, makijaże i całe blackowe dobrodziejstwo inwentarza, co zresztą nie jest nawet zbyt istotne, gdy spojrzymy, w jaki sposób ten materiał kumuluje w sobie stare i nowe oblicze ciężkiej muzyki, od lat osiemdziesiątych do "hipsterskiego wyłomu", w pewien sposób urzeczywistniając postulaty włączenia metalu na powrót w główny nurt krytycznego zainteresowania bez utraty stanowiącej clou tej muzyki drapieżności.

Death Karma
The History Of Death & Burial Rituals. Part I
[Iron Bonehead]
Wpływy Master's Hammer są za naszą południową granicą są nadal zauważalne. Fascynacje wschodnią duchowością, barokowo-klawiszowe aranże kojarzące się z Kaplicą Czaszek pod Kudową Zdrój oraz naprawdę czarci black to elementy od dawna obecne w muzyce Františka Štorma czy Root, a od całkiem niedawna również takich rewelacji europejskiego podziemia jak Cult Of Fire czy właśnie Death Karma. Przegląd rytuałów pogrzebowych rozpoczyna sie na swojskiej Słowacji i prowadzi przez egzotyczne chanty z różnych zakątków świata, które podlane zostały mortuarnym sosem i wisielczą, nieoglądającą się na mody łupaszką.

Deathhammer
Evil Power
[Hells Headbangers]
Fajne połączenie niemieckiego thrashu ze speedmetalową błyskawicą. Wszystko jest tutaj na swoim miejscu. Ci, co wiedzą, o co chodzi, to zrozumią.

Dhampyr
Oceanclots
[Acephale Winter Productions]
Fantasmagoryjny black konceptu Harleya Lethalma – gościa odpowiedzialnego również za projekt Morthylla. Suteryny, buduary, niezliczone pomysły i nierówny materiał. Z Dhampyrem mam ten sam problem co z Niqahddą czy Jute Gyte (w tym roku kolejno Life Will Always Go On i Ship Of Theseus): za dużo, za bardzo; świetne fragmenty gubią się w natłoku tych nieporęcznych, a naturalna lekkość przykryta jest barokową warstwą pudru niekiedy zbyt skutecznie.

Dødheimsgard
A Umbra Omega
[Peaceville]
Supervillain Outcast to był strzał w dziesiątkę. Album mieścił się w tradycji norweskiej symfoniczno-blackowej awangardy na potęgę odkrywającej wtedy elektronikę i, czasem ze średnim wyczuciem, próbującej poszerzać własne muzyczne horyzonty. DHG potrafili jednak raczej zaskoczyć niż znudzić i w tym ich przewaga. Nowa płyta to już trochę inna rzecz: jeśli lubicie metal eksperymentalny już z samej nazwy, trafi w wasze gusta, w przeciwnym razie będzie to dla was miejscami dość męczący album za często zgłaszający pretensje do miana arcydzieła.

Drowning The Light
From The Abyss
[Dark Adversary Productions]
Najlepszy po Scar Sighted lovecraftiański pejzaż korzystający jednak z zupełnie innych środków. Podczas gdy Jef Whitehead operował gargantuiczną maszynerią zmian tempa wśród ambientowych zawiesin, Australijczycy, o wdzięcznych pseudonimach: Balam i Azgorh, nad eksperymenty przedkładają sprawdzone środki nordyckiego lo-fi blacku. Wąska ścieżka na głęboką otchłań północy - w ich wykonaniu jest ona naprawdę mroźna, klawisze migoczą jak złe zorze, a każdy pogłos gitary kostnieje echem norweskiej klasyki.

False
Untitled
[Gilead]
O False było głośno już kilka lat temu przy okazji mocnego splitu z Barghest. Depiutancki LP utrzymuje wysoki poziom, jeszcze rozwijając specyficzne podejście tej grupy do blackowego ekstremum. Żenione są tu ze sobą brutalne piekła czystej krajcegi z wyjącą melodią, a wszystko zapętlone na najwyższych obrotach łamiącego koła. Sępy czekają.

Fingernails
Rotten Souls
[Blasphemous Art]
Myślę że najlepsze włoskie płyty inspirowane muzyką Motörhead z ostatnich lat to tak na szybko: Angus Bidoli Bunga, Bunga (No Wasted Time), Bunker 66 Screaming Rock Believers, Baphomet's Blood Second Strike, Bulldozer Unexpected Fate i wreszcie Fingernails Alles Verboten. "Italian Fukking Steel!", jak mawia porzekadło.

Ghost Bath
Moonlover
[Northern Silence]
Kiedyś chińskiej, dziś już pochodzącej z Dakoty Północnej formacji poświęciłem na łamach Porcys chwil kilka przy okazji jednej z kwietniowych krótkich piłek, tak więc zainteresowanych "obszerniejszym" omówieniem tematu odsyłam prosto do tegoż tekstu. Dziś z perspektywy czasu pragnę jedynie zaznaczyć, że na dobrą sprawę brzmienie "Golden Number" od marca zeszłego roku nie zestarzało się nawet w najmniejszym stopniu, a te kilka poddanych recyklingowi riffów znanych z płyt Lantlôs i pierwszych trzech kompaktów Deafheaven pamiętać będę zawsze jako najjaśniejsze pink-gaze’owe świdrowanie w 2015. Zdecydowana czołówka newcomerów i zabawny prztyczek w nos wymierzony założycielowi kapeli odpowiedzialnej za (już) ikoniczne Sunbather.-Witold Tyczka

Goatsnake
Black Age Blues
[Southern Lord]
Piętnaście lat upłynęło od ostatniego albumu Goatsnake, lecz w przypadku Black Age Blues nie robi to jakiejś większej różnicy. To muzyka zanurzona dużo głębiej w przeszłość. Blues i heavy metal trochę jak kawa i whisky, co znajduje zresztą odzwierciedlenie na trackliście. Greg Anderson znów prowadzi ciekawą korespondencję z Melvins, a wokale Pete'a Stahla, choć może niepierwszej świeżości, i tak fajnie odkurzają dla heavy metalu takie tam Alice In Chains.

Grift
Syner
[Nordvis]
Do tego typu personalnego, melancholijnego blacku Szwedzi mają wyjątkowy talent. Można wspomnieć nieco przykurzone już albumy Bregraven albo Hermóðra, który czasem robi podobne rzeczy, co Erik Gärdefors – samotnik z Gotlandii, wielbiciel podniosłych klimatów, późnej jesieni, kojących pasaży fortepianu na tle wzburzonego morza. Emocjonalny wampir, rzekłby Marek Bieńczyk, który nie kumpluje się z tym, co tylko wylewa żale.

Horrendous
Anareta
[Dark Descent]
O ile The Chills lokowało te amerykańskie szczeniaki w watasze, a Ecdysis przenosiło w hierarchii blisko skandynawskiej czołówki poszukującego deathu (Morbus Chron, Obliteration czy Tribulation), to dopiero Anareta nie pozostawia złudzeń. Można tylko zbierać z podłogi własne zęby i kły. Goście brzmią brutalnie, ale potrafią też zauroczyć dziwnie łagodnymi partiami odegranymi z wirtuozerią i cierpliwością, której można by się spodziewać raczej po zawodnikach z całkiem innych metal-kategorii.

Kauan
Sorni Nai
[Blood Music]
Zagadkowe zdarzenia na Przełęczy Diatłowa to absolutny top tajemnic każdego subskrybenta pisma Czwarty Wymiar. Co się tam stało? Nikt nie wie. Nietrudno natomiast odczytać to, co dzieje się na poświęconym tym mrocznym wydarzeniom albumie ukraińskiego projektu Kauan. To całkiem ciekawy, choć typowy post-metal. Solidny, zgrabny, ale też łatwy do rozszyfrowania.

Krallice
Ygg Huur
[white label]
To krótki album. Niewiele dłuższy niż wrzucony kilka dni temu w sieć Hyperion. Oba natomiast dobrze ilustrują fenomen Krallice w świecie ekstremów. Segmenty mini-drobiazgów pod każdym ze słońc składają się w przyswajaną przez układ nerwowy sumę, a mimo to odbiór nosi znamiona raczej stricte duchowego doznania. Kolejna odsłona tej bezprecedensowej cyberiady.

Leviathan
Scar Sighted
[Profound Lore]
Trochę mi brakuje takich płyt – z jednej strony bardzo konkretnych, bez asłuchalnych eksperymentów i odlotów, a jednocześnie bardzo niejednorodnych i urozmaiconych. Scar Sighted jest właśnie takie, łączy Deathspellowe (gdzie jest płyta, ja się pytam?) brzmienia, jak w "The Smoke Of Their Torment", na jednej płycie z piwnicznym łojeniem "Within Thrall", a całość oprusza wszelkiej maści interludiami, które zamiast wkurzać, jak to zwykle się dzieje, pomagają w przesłuchaniu tego ponadgodzinnego albumu za jednym zamachem. Więc jeśli słuchacie black metalu, to z tego roku słuchajcie tylko tego (i prau innych rzeczy). –Antoni Barszczak

Macabre Omen
Gods Of War – At War
[Ván]
Pod czarnym żaglem statki Achajów już od lat na propsie, a ten duet z wyspy Rodos to obok Satan's Wrath najlepszy tegoroczny przedstawiciel helleńskiego blacku. Jest w tym poświęconym Aresowi materiale równie dużo Bathory z ich okresu wikingów, jak i klimatu dziwnych katakumb znanego z materiału Zemial czy Rotting Christ. Epika wraca do swych źródeł.

Mgła
Exercises In Futility
[No Solace/ Northern Heritage]
Trzeci album krakowskiej Mgły, autorów fantastycznego With Hearts Toward None rozległ się szerokim echem w Internecie. Dość powiedzieć, że to jeden z raptem kilku polskich albumów, które doczekały się swojej recenzji na Pitchforku. Chcąc czy nie chcąc, swojska muzyka za granicą stoi głównie metalem, więc nie zdziwiło mnie to szczególnie. Zwłaszcza, że Exercises in Futility to temacik prima sort, czyste black metalowe mięsko. Nie ma pierdzenia w stołek, są bengery, jest szatan na poważnie. Brak kombinowania, transgresji gatunkowej wychodzi materiałowi na dobre – każdy z sześciu utworów jest równie solidną dawką wpierdolu, a nie wydmuszką na dwa przesłuchania czy próbą (niezbyt owocną) zrobienia czegoś innego. Jak na standardy gatunku jest to naprawdę melodyjna rzecz, ale bez "hipsterstwa" czy czegoś takiego. Klarowne, przejrzyste brzmienie, nienaganna technika, klasyczność i węgiel. Tylko tyle i aż tyle. –Antoni Barszczak

Misþyrming
Söngvar Elds Og Óreiðu
[Terratur Possessions]
Kiedy oczy wszystkich wielbicieli nowoczesnego blacku skierowane były na Nowe Bermudy, prawdziwy wstrząs przyszedł z innej wyspy. Islandczycy znaleźli odmienne sposoby na ożywienie nieco skostniałego ostatnio gatunku. W przeciwieństwie do projektów, które na próbują redefiniować i rozszerzać blackową stylistykę, Misþyrming chcą raczej wyżąć z niej esencję. Chaotyczne, brzmiące potężni i wojowniczo utwory suną jeden za drugim, a grupa nie bawi się specjalnie w jakieś udziwnienia, bo przecież black dziwaczny jest już z samej definicji.

Motörhead
Bad Magic
[UDR]
"When The Sky Comes Looking For You" to strzemienny na ostatnim albumie Lemmy'ego? Nieźle. A jest jeszcze cover "Sympathy For The Devil". Serio, wyrazy współczucia. Przybył mu przecież poważny konkurent.

Napalm Death
Apex Predator – Easy Meat
[Century Meadia]
Jeśli KTOŚTAM umieścił nowy album Napalm Death w piątce najlepszych płyt tej legendarnej grupy, to wiedz, że COŚ się dzieje. Na wyrost. Z drugiej strony ile lepszego death/ grindu zażyliście w zeszłym roku i ile zespołów z tej działki pokazało równie zrozumiały polityczny statement, zamiast opiewać kiszki i wychwalać flaki. Niby u kresu kariery, a pod każdym względem ubiegłoroczna piątka najlepszych napastników

Nightfell
Darkness Evermore
[20 Buck Spin]
Todd Burdette starszym załogantom znany z His Hero Is Gone i Tragedy znów zabiera się za granie blacku, znowu towarzyszy mu stary wyjadacz Tim Call, a efekt jest niezmiennie świetny. Schyłek tego świata jest już przesądzony. Jedna z płyt roku, w roku, w którym Antek Macierewicz witał Dzieciątko kadzidłem i mirrą.

Noisem
Blossoming Decay
[A389 Recordings]
Morda nie szklanka, nowoczesna thrash siekanka. Na jedno kopyto i na drugą nóżkę. Bez namysłu i bardzo szybko. Za szybko?

Obsequiae
Aria Of Vernal Tombs
[20 Buck Spin]
Średniowieczne zamki, angielskie ogrody, malownicze ruiny pośród pól i lasów, no i te stare albumy Opeth. Orchid był jak płatek romantyzmu wśród niegdysiejszych śniegów, a Obsequiae do tych dwornych tematów nawiązują przecież bardziej niż udatnie. You whoreson dog, Papiols, come! Let's to music!
![]()
Panopticon
Autumn Eternal
[Bidrune]
Może łabędzi śpiew kaskadyjskiego metalu, ale nadal robi wrażenie. Austin Lunn to gość, który niejeden północny las przemierzył, niejednego piwa nawarzył (dosłownie), a jeszcze więcej wypił, lecz to Colinowi Marstonowi z Krallice można przypisać zasługi wypchnięcia tej manufakturowej łodzi na szerokie wody. W stylu Panotpicon niewiele się zmieniło od czasów Kentucky, ale z każdym kolejnym albumem da się zaobserwować progres – brzmienie stało się wręcz nienaganne, a kompozycje wdzięczniejsze i bardziej poradne. Wieczna Jesień to żadna nowość w listopadowym świecie nomen omen "klimatycznego" metalu, ale stan pogody na tym albumie zgadza się z prognozą co do joty - jak w Ustce 3 grudnia 2006 roku, powietrze jest przejrzyste i lodowate.

Paradise Lost
The Palgue Within
[Century Media]
Nie najgorszy rok dla starych nudziarzy. Album Feel The Misery My Dying Bride nie był wcale tak beznadziejny jak sugerowałby tytuł, ale dopiero The Plague Within naprawdę zaskoczył powrotem ekipy Holmesa i Mackintosha do więcej niż niezłej formy. To wcale nie pierwszy raz, kiedy Anglicy próbują przypomnieć sobie swoje rajskie lata. Z niewielkim powodzeniem starali się do nich nawiązać już od paru albumów, jednak dopiero teraz odnieśli na tym polu pewien sukces. Piosenki są dokładnie takie, jakie chcieliby usłyszeć starsi fani (są w ogóle młodsi?) i czasem odnieść można wrażenie, że zostały nawet zbyt pieczołowicie przycięte w ten sposób, jakbyśmy rzeczywiście mówili o powrocie legendy po dekadach milczenia, a nie o kolejnej już próbie ponowienia starego.

Ranger
Where Evil Dwells
[Spinefarm]
Finowie kontynuują swoje obskurne harce bardziej trashowo-thrashowi niż zazwyczaj. Mnie bawi takie kudłate wymiatanie, a opener to już w ogóle. Nie wiem jak oni wkładają te obcisłe dżinsy: albo lycra, albo wazelina. Innego wyjścia nie ma.

Sannhet
Revisionist
[Flenser]
Od lat unikam instrumentalnego post-metalu jak ognia. Może to jednak błąd, bo na tym albumie tli się go przecież całkiem sporo. PewnieRevisionist nie trzyma poziomu pierwszych wydawnictw Pelican, lecz rzeczywiście pozwala spojrzeć na ten wyświechtany subgenre z iskierką nadziei.

Sarpanitum
Blessed Be My Brothers...
[Willowtip]
Sporo było nieźle wypolerowanego, melodyjnego deathu z orientalizującym zacięciem. Nie zawiedli antycznej ciekawości ani Pseudo-Egipcjanie z Nile, ani Pseudo-Sumerowie z Melechesh, ale najlepiej wyszlifowane żelazo mieli jednak angielscy krzyżowcy z Sarpanitum, którzy wrócili z krucjaty wraz z zestawem ultramelodyjnych hooków zaskakujących awanturniczą, kawaleryjską zadziornością.

Satan
Atom By Atom
[Listenable]
Weterani brytyjskiego metalu kontynuują swój twórczy proces. W perukach, łańcuchach i z młotkiem sędziowskim w ręku nadal stanowią silny trybunał lekko rzucający wyroki na wszystkich próbujących nagrać jakiś lepszy heavy metal. Nawet Iron Maiden nie dali rady przebić tej tiurmy tysiąca riffów.

Satan's Wrath
Die Evil
[Metal Blade]
Nikt tu nie udaje Greka. Koleżcy znani gdzieniegdzie jako Santa's Wrath powracają z kolejną dawką black-thrashu na speedowych patentach. Jeszcze więcej Celtic Frost, jeszcze więcej stylizacji na ejtisy. Pół godziny niewybrednej rozrywki.

Sivyj Yar
Поминальные Xолсты/ Burial Shrouds
[Avantgarde Music]
Biała gorączka blackgaze'owych wykończeń nadaje temu raskolicznemu, melancholijnemu albumowi zaskakująco nowoczesny sznyt. Bezkresny step pod Astrachaniem, płynie Oka, wielka smuta ciągnie ze wschodu wraz z zimnym frontem. Nowa płyta Vladimira też co rok niezmiennie dobra.

Skullshitter
Transmission: Command
[white label]
Nie ma co. Gnojki używają sobie bestialstwa. Ciężko, ciężko to podsumować. Może tym wsamplowanym cytatem z filmu I Drink Your Blood: "Let it be known, sons and daughters, that Satan was an acid head. Drink from his cup, pledge yourselves. And together, we'll all freak out".

Spectral Lore
Gnosis
[I, Voidhanger]
Po wyśmienitym III Ateńczycy zdecydowali się wydać w ubiegłym roku dwie EPki o długości pełnoprawnych albumów. Gnosis jest tą lepszą z nich. To gęsty, prowadzony gitarą black, który tematycznie zahacza o zagadnienia nurtujące Deathspell Omega, choć muzycznie jest o wiele bardziej tradycyjny i, w czym przypomina nieco Obsequiae, nasycony mediewalnymi elementami nie tylko tam, gdzie pojawia się folkowe instrumentarium, lecz także na poziomie samych blackmetalowych riffów.

Stworz
Zagony Bogów
[Werewolf Promotion]
Aleksander Gieysztor poświęcił kilka rozdziałów swojej Mitologii Słowian Perunowi, próbując przy użyciu komparatystycznych narzędzi danych przez teorie Dumézila i szkołę Tartu-Moskwa znaleźć dla tego, wydawałoby się, ściśle ruskiego bóstwa miejsce w pansłowiańskim panteonie. "Perun jest wieloraki" – pisał, przywołując stary latopis. Wojsław nawiązał do tego powiedzenia utworem "Perun Jest Mnogi" i poświęcił bożyszczu swój najnowszy album. Właściwie calkiem niezły. Święty Wit Stwosz zarekomendowałby.

Tantra
Death Trance Ritual
[self-released]
Nikt w zeszłym roku nie wpierdolił się do black metalu z takim przytupem, z jakim zrobili to singapurczycy z zespołu Tantra. Treść ich debiutanckiego albumu, prawdopodobniej najlepiej wydanego nośnika fizycznego a.d. 2015, dopełniona wizerunkiem scenicznym wypełniła wszystkie znamiona najważniejszego wśród post-internetowej części melomanów określenia – a e s t h e t i c s. Począwszy od nazwy, przez wizerunek, a skończywszy na granej przez siebie muzyce.
Promowane jedynie za pomocą bandcampa wydawnictwo Death Trance Ritual przeładowane jest niedopowiedzeniami i niespodziankami. Osobiście, zważywszy na tytuł oraz szczycąc się dostatecznym z geografii na koniec ogólniaka, spodziewałem się albumu wysoce uduchowionego – takiego Litourgiya w wersji buddyjskiej/hinduskiej. Płyty zanurzonej w świecie awatary i reinkarnacji. Albo co najmniej pochwały bądź nagany systemu klasowego w ujęciu filozoficznym. Co otrzymałem? Trójkę Azjatów pozujących wśród stosu figurek z podobiznami dominujących w ich kraju bóstw, zupełnie niespodziewany konkretny powiew chłodu ze Skandynawii późnych lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, surowość i ambientowe wstawki kojarzone z kanonicznymi dziełami Burzuma oraz przepełnione etnicznością interludia, jak to w zamykającym płytę "Up The Hills To Burn Away", czy orientalne mandaryńskie krzyki. Pozycja, do której wracam zdecydowanie najczęściej.- Witold Tyczka

Tribulation
Children Of The Night
[Century Media]
Bardzo zły był ten tegoroczny Ghost, co nie? Na szczęście ich ziomkowie z Tribulation porzucili swój nietuzinkowy death nie dla picu. Tak pewnie brzmiałby Deep Purple, gdyby grał ekstremalny metal. Uch, też macie dreszcze? Na szczęście pozostają jeszcze odwołania do Mercyful Fate.

Urfaust
Apparitions
[Ván]
Całkiem nietypowa wyprawa Brabantów z hanzaetyckich piwnic na wschodnie pustynie kwitnącej gnozy. Album, inspirowany (chyba) muzyką koptyjską, brzmi jak zaginione nagranie Om przefiltrowane przez znaną niektórym nietypową wrażliwość z jaką Urfaust łączy metafizykę z krwią i limfą.

Vanum
Realm Of Sacrifice
[Profound Lore]
Micheal Rekevics bębniący w Fell Voices i Kyle Morgan z Ash Borer łączą tutaj siły, lecz suma jest mniejsza niż części składowe. Niejednoznaczna atmosfera otaczająca obie grupy kalifornijskich duchów gdzieś się ulotniła i chociaż Realm Of Sacrifice to nadal niezły meandrujący blackgaze, jest dużo bardziej typowy, niż fascynujące wydawnictwa typów z niedalekiej przeszłości.

Vattnet Viskar
Settler
[Century Media]
Już trzy lata temu znaleźli się w gronie naszych milusińskich. Nie tylko naszych zresztą. Ten czas to jednak dla blackgaze'u cała epoka. Vattnet Viskar nie spełnili chyba w pełni pokładanych w nich nadziei. Ich drugi album nie jest wcale gorszy od debiutu, po prostu ukazuje się w całkiem odmiennych warunkach. Na okładce jakby kadr z Marsjanina zainspirowany zdjęciem astronautki Christy McAuliffe z pokładu Challengera na krótko przed wybuchem wahadłowca w 1986 roku. Tymczasem trudno oprzeć się wrażeniu, że Vattnet Viskar porwali się na eksplorację stron już od jakiegoś czasu skolonizowanych. Raczej kosmosem nie wstrząśnie, lecz nadal ląduje całkiem solidnie.

Vhöl
Deeper Than Sky
[Profound Lore]
Wśród płyt nawiązujących do powermetalowego ducha Vhöl pojawiają się w tegorocznych podsumowaniach równie często co The Magic Circle. Dla mnie jednak Deeper Than Sky jest o przysłowiowe dwie klasy lepsze. To prawdopodobnie zasługa Mike'a Scheidta, który potrafi zaproponować wokalnie coś więcej niż pastisz Dio, jednocześnie nie kalkując samego siebie z nagrań Yob. Ze zdziwieniem odnotowuję też przemycane nawiązania do Yes via Arcturus z okresu The Sham Mirrors. Sporo patosu uchodzi tu jednak na sucho.

Wiegedood
De Doden Hebben Het Goed
[ConSouling Sounds]
Intensywny post-black Flamandów może nieprzygotowanych doprowadzić do nerwowej huśtawki. Rzut oka na skład - tam goście z Amenra, Oathbreaker i Rise And Fall, i już wiadomo, że nikomu do śmiechu nie będzie. Ten przeładowany do granic krążek, żadnej niestety nie przekroczył, ale i tak w zeszłym roku była to, obok Deafheaven, awangarda, heh,"nowych brzmień".

Zuriaake
孤雁 / Gu Yan
[Pest]
Emocjonalny black nagrany za Wielkim Murem. Ten materiał wzruszyłby nawet terakotowe armie, bo intensywnością przewyższa wszystkie depresyjne nagrania, które słyszałem w ubiegłym roku. Zaraz po obowiązkowym rżeniu rumaka, plusku fal o poranny klif czy dźwiękach konghou pojawia się tutaj wgniatający riff i prowadzi długo, długo do smutnego końca. Jak akupunktura trafia w najwrażliwsze miejsca, wbija szpile, lecz tym razem raczej nie leczy.