SPECJALNE - Rubryka
Re-Mixtape: Styczeń 2009
16 lutego 2009
Blogi codziennie zalewają dziesiątki remiksów, ale tylko naprawdę mała część nadaje się do czegoś więcej poza ściągnięciem i wywaleniem do kosza. Kto próbował zgłębiać temat, wie o czym mówię – kupa gówna, setki remiksów jednego utworu (tutaj chyba prym wiodą remiksy utworów Crystal Castles, Hot Chip i "Hearts On Fire"), a połowa to zerowy electro-house jadący na tym samym patencie na beat, który aż wykręca żołądek. Bardzo rzadko się zdarza, żeby remix przebijał czymkolwiek oryginał, jednak wśród całego tego syfu pojawia się regularnie parę perełek, które warto byłoby zapamiętać, a nie ma na nie miejsca w dziale playlist. Taki feature powstaje więc trochę z potrzeby dopowiedzenia i trochę z potrzeby chwili. Co miesiąc przygarnę tutaj sobie grupę złożonych na nowo utworów, nie zawsze wybitnych, ale co najmniej wyróżniających się. Żadnego parcia na wybieranie 10 najlepszych remiksów, bo raczej nie mam takich ambicji i ego, by porywać się na coś, co ogarnąć dosyć trudno (myśl – nie tylko blogi, ale i single plus mash-upy), ale na pełnym luzie – dziesięć kawałków, na które trafiłem i zapadły mi w pamięć. Wydawać by się mogło, że jest tego tyle, że wybór paru z nich będzie dosyć łatwy, a okazało się, że ułożyć tę dziesiątkę wcale łatwo nie było i albo styczeń nie obfitował w dobre remiksy, albo szukam w złych miejscach.
01. Sébastien Tellier, "Kilometer" (Aeroplane 'Italo 84' Remix)
To jest chyba najfajniejszy remix jaki słyszałem od czasu "Hold Me So Tight" Cansecos. Najlepszy track z płyty Telliera trafia w ręce moich ostatnich idoli, którzy przerabiają go na jakąś hybrydę french-italo. Poza refrenem "Kilometer" rzeczywiście brzmi jak nagrane w 1984 roku w Rimini, ale w refrenie mamy hedonistyczne szaleństwo – daftpunkowy bas plus jęki. Dochodzi do tego rewelacyjny finał utworu, który zostawia mnie uprawiającego disco romance. Do tej pory z remiksami Aeroplane miałem pewien problem – owszem, wszystko fajne i ładne, ale tańczyć mi się raczej nie chce. Tym razem usiedzieć w miejscu jest ciężko.
02. Beyoncé, "Single Ladies (Put A Ring On It)" (Dolby Anol Edit)
Pamiętam, że jakiś czas temu pisano tu o jakimś kawałku w stylu ghettotech, który mnie szczerze mówiąc ani nie przekonywał, ani w ogóle nie zajmował. Ten edit za to rozwala mnie od razu, raz że łapie się najfajniejszego hooka w "Single Ladies" (tak, "o-o-o"), dwa – pozbywa się obleśnego operowego zaśpiewu w mostku, trzy – bas świetnie trafia i mówię tu zarówno o tym, który tworzy bit, jak i o tym ciężkim przesterowanym synthie, który brzmi jak silnik odrzutowca. Ogólnie WOW i wolę od oryginału (druga dziesiątka moich singli 2008) .
03. Groove Armada, "Drop The Tough" (Van She B-LIVE Remix)
Ani ze mnie fan Groove Armady, ani Van She, ale w tym przypadku muszę przyklasnąć obu grupom, bo wyszedł im naprawdę dobry electro-hi-nrg banger i nawet te rave'owe piano staby, chociaż ostatnio wszędzie obecne, wcale nie brzmią obleśnie. Świetna zwrotka i fajny refren z disco-feelingiem. Może trochę drażniące jest tylko to, że właściwie pomysłu starczyło na niecałe 3 minuty, a kawałek trwa ponad sześć i pół, co więc zrobić jak nie puścić go dwa razy. Cóż, repetycja podobno kluczem do sukcesu na parkiecie. Remix Twelves też bardzo ok.
04. The BPA ft. Iggy Pop, "He's Frank (Slight Return)" (The Twelves Remix)
Właśnie, Twelves, ta niepozorna grupa z Rio de Janerio (Brazylia żyje i pozytywnie się wyróżnia – jeszcze niedawno w klubach bansowało się do "Gasoliny" Bonde Do Role, pozytywnie prezentują się też Boss In Drama i Database, a wszyscy chyba się kumplują i nawzajem produkują) rzuca kolejny zajebisty remix i z całej braci elektro-grania dla indie-dzieci coraz milej się prezentuje, grając kolorowy, wesoły i bardzo taneczny electro-pop. Przy remiksie "I'm Not Gonna Teach Your Boyfriend How To Dance With You" przestała istnieć wersja Black Kids, tutaj oryginał (cover Monochrome Set) też wydaje się mniej istotny.
05. Miami Horror vs. Dan Hartman, "Starmaker" ("Relight My Fire" Remix)
Czasem mi się wydaje, że fani Justice i innych graczy nu-french nie pamiętają już, że french house to nie tylko głośny bas wiercący dziury w ścianach, ale że sam gatunek wyrasta z sympatii do disco. Tutaj pozytywny sygnał – grupa Miami Horror, która mam nadzieję, jeszcze nie dała z siebie wszystkiego (w ubiegłym roku rewelacyjny remix "Embrace" PNAU przygotowany wspólnie z Fredem Falke) pokazuje, że klasyczny francuski sposób myślenia o muzyce tanecznej nie został jeszcze całkiem zapomniany i klasyk Dana Hartmana zostaje ujęty w miłą disco-house'ową miniaturę. Tylko cały czas po głowie chodzi mi jedna mała kwestia – gdzie, do cholery, jest wokal?! No jak remiksować "Relight My Fire" i pozbyć się tego rewelacyjnego refrenu? Zwyczajnie nie rozumiem, stąd jest to tylko przerywnik w moim "mixtapie". Remix powstał na potrzeby projektu Rewind, w ramach którego grupa artystów o dość gorących nazwiskach (m.in. Little Boots, AC Slater, Codebreaker, CFCF) nagrywa swoje wersje ulubionych kawałków, głównie z okolic lat 80-tych. Jak to zwykle bywa, nikt nawet nie zbliża się do poziomu oryginału i o ile w pierwszej części zdarzały się fajne momenty (pamiętam udane remixy Madonny i Belindy Carlisle), tak tym razem klapa. Wspominam o tym, dlatego że inny utwór Dana Hartmana został również poddany przeróbce i jest to drugi najbardziej udany remake tej części projektu – Phantom's Revenge biorą się za "Instant Replay" również we francuskim stylu (z cyklu "Call On Me"), zachowują więcej wokalu i choć może nieco za bardzo go szatkują, kontakt z nim jest nadal przyjemny i dość porywający.
06. Fever Ray, "If I Had A Heart" (Familjen Remix)
Szwedzi się remiksują – pierwszy solowy singiel Karin z Knife nabiera rzeczywistych cech singla, który mógłby zostać wydany gdzieś między Deep Cuts i Silent Shout.
07. Appaloosa, "The Day (We Fell In Love)" (Todd Edwards Liturgical Remix)
Zjawiskowe – bóg UK garage bierze całkiem niezły singiel nowej grupy, która brzmi jak początkujący koledzy Chromatics i wznosi go o kilka poziomów tworząc jakiś psych-garage. Szczególne wrażenie robią pocięte wokalizy, mrożące krew w żyłach smyki (i jakaś fujarka?), ich powrót na 4:30 i refren który nareszcie nabiera charakteru.
08. Copycat, "Blind Esmeralda" (Santa Esmeralda vs. Hercules and Love Affair)
W ogóle mnie nie ruszają ostatnie mash-upy Hood Internet, a ten tak. "Blind", które już wszystkim obrzydło, błyszczy na nowo – tym razem z klasyczną disco suitą, którą zna każdy kto oglądał ten film z Umą Thurman. Może mieliście kiedyś takie wrażenie – sparowała się dwójka waszych przyjaciół i niby ładna i zgrana z nich para, ale woleliście każdego z osobna? Z Esmeraldy i Herculesa też jakby fajniejsze single, choć może problemem jest Antony, z którym Esmeralda ma romans.
09. Lisa Shaw, "Music In You" (Julius Papp Deep Vocal Remix)
Najfajniejszy remix z maxi-singla, ale oryginał wciąż lepszy. Julius Papp prezentuje nieco inne podejście do deep house'u, kawałek traci swój przestrzenny, oddychający charakter, za to zyskuje parę punktów na taneczności. Ogólnie na bogato, jest nawet dęciak (chyba trąbka, ale nie znam się), co budzi skojarzenia z klubokawiarnią (funny fact, chociaż może bardziej żenujący: w Olsztynie jest miejsce które w swoim logo, menu i wszystkim innym, co klienci dostają do rąk, ma napisane "klubo kawiarnia", dokładnie tak jest tam napisane), czego nie jestem fanem, jednak nie ma tu nudy, jest za to funkujący klimat. Z kolei remix New Mondo to w dobie imprez post-electro pewnie jedyny utwór, który miałby jakiekolwiek (bardzo małe) szanse na większości imprez.
10. The Bird And The Bee, "Don't Stop The Music" (Rihanna cover)
Słodycze na sam koniec. Moja ostatnio ulubiona grupa, która wydała niedawno najlepszą płytę w 2009 roku dotychczas (ile z tym Animal Collective), bierze przebój Rihanny i łapie to, za co lubiłem oryginał, który pod przykrywką słabej "techno"-popowej produkcji krył porządną melodię. Bardzo subtelne i roztapiające czekoladowe serca, a zwrot "Please, don't stop the music" w końcu nabiera błagalnego, wręcz pełnego desperacji wydźwięku. Dodatkowo utwór urywa się tak, że nie sposób jej to zrobić i nie puścić go raz jeszcze.
BONUS: Britney Spears, "Circus" (Beat Thrillerz Remix)
Jeśli już przestaniecie repeatować utwór 10., wiecie, że Inara życzyłaby sobie, żebyście bawili się dalej. Luomo to nie jest, remix jest raczej do bólu komercyjny i sztampowy. W ogóle single z płyty Circus są fatalne, a płyta jeszcze bardziej – przeprodukowane, męczące, melodycznie kulejące kompozycje, którym daleko do utworów z poprzedniej płyty. Okazuje się jednak, że ten remix bardzo mocno do mnie trafia i wymaga repeatowania, wychodzi w nim świetny hook mostka, refren nagle okazuje się bardzo chwytliwy, a sam remix broni się chociażby echami niby acid-house'u i jak się wsłuchać to okazuje się też, że bas robi fajne rzeczy, a klawisze w refrenie podkręcają taneczność. Prosta i absolutnie cudowna wersja, przeskakująca oryginał i wyciągająca z niego co najlepsze.
–Kamil Babacz, Luty 2009