SPECJALNE - Rubryka
Przegląd Prasy #3: Grudzień 2008
6 lutego 2009
Michał Zagroba:
TERAZ ROCK (grudzień 2008)
Lubię muzykę, lubię zespoły... I lubię też newsy Jordana Babuli, którego notki o tym, co w trawie piszczy stanowią ciekawy materiał do wglądu w równoległy świat metali i innych zespołów omawianych na poważnie jedynie w periodykach pokroju "Kerrang". Weźmy takie My Dying Bride, "brytyjskich mistrzów doom metalu", wydających swoją którąśtam płytę – a news sprowadza się głównie do tego, że na tymże krążku usłyszymy, uwaga, "dźwięki skrzypiec". To ci dopiero wiadomość. "Wykorzystanie skrzypiec to ukłon w stronę przeszłości, z kolei riffy i śpiew pokazują, że wciąż idziemy do przodu" opowiada lider My Dying Bride. Skrzypce plus riffy, czyli tradycja i rozwój.
"Teraz Rock" jest też ostatnim bastionem dla wyrażania u progu drugiej dekady XXI wieku tak odkrywczych spostrzeżeń, jak to które kiedyś słyszałem w programie telewizyjnym z ust wokalisty panczurskiej kapeli sprzed kilkudziesięciu lat, TZN Xenna, Zygzaka. Krzysztof "Zygzak" Chojnacki ze śmiertelnie poważnym, intelektualnym wyrazem twarzy objaśniał pani prowadzącej kulturalny magazyn, że "dla niego Britney Spears to jest komercja, to jest produkt – jak masło czy proszek do prania". A w "TR" z podobnym uczuciem zażenowania pomieszanego z rozbawieniem czytam felieton Marcina Ciurapińskiego. "Już sama niechęć z jaką odnoszę się do wszelkich sieci fast food stawia pod znakiem zapytania moją dalszą, udaną koegzystencję z innymi "prawidłowymi" konsumentami. Tak, często mówię "nie". Nie z przekory, chociaż o nią nietrudno w dzisiejszym świecie. "Nie" – z wyboru. Własnego. (...) Oprócz tego, co powyżej – nie daję sobie również wmówić, że co sezon objawia się nam kolejna, nowa, piękna artystka, która wszyscy oglądamy i podziwiamy, a badania rynku podobno wskazują, że ponad 98 procent mężczyzn uważa ja za symbol seksu." To ja jeszcze od siebie dodam: media serwują nam papkę...
W środku numeru artykuł o The Killers. Oto wstępniak: "Brandon Flowers. Jedna z nielicznych w XXI wieku prawdziwych gwiazd rocka. Przystojny, utalentowany, inteligentny, bezkompromisowy w swych wypowiedziach, wzorcowo sprzedający swą prywatność na łamach ściśle wyselekcjonowanej prasy. Macie już dreszcze?" Czy to przedruk z "NME"? Nie, to jak zwykle Maciej Tomaszewski "luzacko" i z "dystansem" o łobuzerskich gwiazdach brytyjskiej sceny i o new rock revolution. Dokładnie tak samo jak w każdym poprzednim artykule w każdym poprzednim numerze.
Ponadto, odgrzebujemy Golden Life. Ale czy na pewno odgrzebujemy? Mówi wokalista Marcin Wolski: "Płyta Hello, Hello jest dowodem na to, że w obozie Golden Life nie jest źle. Słucham jej i twierdzę, że to fajny rockowy album. Swoją drogą przykre jest, że wiele osób w ogóle nie wiedziało o longplayu www.goldenlife.pl wydanym w 2003 przez Polskie Radio. Wielu ludzi myślało, że dawno przestaliśmy grać! Media powinny promować polską sztukę". Brak promocji polskiej sztuki winny braku popularności ostatniej płyty Golden Life? Teza odważna i prowokująca.
To nie koniec krajowego podwórka. "Najnowszy longplay Millenium, Exit, to gratka dla miłośników rocka progresywnego. Album traktujący o ludzkiej egzystencji skłania do refleksji i zadawania pytań. Odpowiedzi na kilka z nich udzielił lider zespołu, Ryszard Kramarski". W pierwszej chwili pomyślałem, że to po prostu niezręczność stylistyczna Pawla Brzykcego – ale nie. "W "Embryo" pojawia się zdanie: 'Nie ma piekła i nie ma nieba – wszystko, co robisz, to gra.' Co więc twoim zdaniem dzieje się z duszą po śmierci, na czym polega owa nieskończoność z utworu 'Road To Infinity'?" – pyta Brzykcy. "Żeby zrozumieć zacytowane przez ciebie zdanie, i to co chciałem w nim przekazać, trzeba przeczytać książkę Sergio Kokisa Mistrz Gry – musiałbym o tym bardzo długo opowiadać..." pada odpowiedź. Rozbawił mnie jeszcze opis debiutu Millenium autorstwa wokalisty. W czasach Vocandy obok salki, w której mieliśmy próby, ćwiczył inny zespół. Oni dowcipkowali na temat naszych pełnych patosu kompozycji, my podchodziliśmy z dystansem do ich folkowych melodii. Później ich utwory śpiewała cała Polska, bo to były Brathanki. Jednak Millenium wciąż istnieje i ma się dobrze, a o Brathankach słuch jakoś zaginął..." Muszę przyznać, że o istnieniu zespołu Millenium dowiedziałem się z omawianego artykułu. Tym niemniej, moje gratulacje, że przeżyli Brathanki, udało się. I w dodatku "mają się dobrze". Jest się czym pochwalić.
Chwalą się też powracający weterani rodzimej sceny artrockowej – grupa RSC. Chwalą się nowymi inspiracjami. "Czyżby inspiracja Kansas przeminęła?" – pyta, chyba lekko rozczarowany, Marcin Gajewski. "Dawno minęła, tak jak i całą muzyką lat 70-tych, może z wyjątkiem Pink Floyd. Ciekawsze jest dziś to, co grają Radiohead i inni młodzi. Odgrzewanie staroci nas nie interesuje" – odpowiada dumnie Wiktor Kucaj. Nie chciałbym przekuwać bańki panie Kucaj, ale określanie Radiohead młodymi, to mniej więcej jak nazywanie młodymi Pink Floyd gdzieś na etapie Final Cut.
A propos chwalenia. "TR" miałem w zasadzie pochwalić już w poprzednim odcinku, za wkładkę o T. Rex. Nie że jakoś porwała mnie, ale przynajmniej nieszablonowy temat. W grudniowym numerze mamy za to Whitesnake (nie zmusiłem się by zajrzeć), tym bardziej doceniam tego Bolana z listopada. Z nielicznych niezłych punktów w nr 12 wyróżniłbym obszerny artykuł o freak-outach Zappy i przepytanie Kodyma przez czytelników.
No to się nachwaliliśmy i jedziemy dalej z tym koksem. W Tu i Tam relacja z koncertu CETI z orkiestrą kaliską. Łukasz Wewiór rozpływa się nad występem, twierdzi, że w tej konkurencji "trudno będzie ich przebić" i deklaruje, że "odlicza dni do premiery płyty dokumentującej to wydarzenie". Na czele CETI Grzegorz Kupczyk, orkiestra kaliska pod batutą Adama Klocka. Z tego samego działu próbka Jordana Babuli: "Zjawisko – takim mianem należałoby określić zespół Sabaton, czy raczej jego status w naszym kraju. Jeszcze zanim wypłynął na szerokie wody utworem "40:1", był u nas przyjmowany ciepło, ale dzięki tej pieśni pokochali go prawie wszyscy Polacy. (!!) Dlatego też tego wieczoru w Progresji, obok zwykłych fanów power metalu pojawiły się też całe rodziny oraz młodzież sprawiająca wrażenie zaczytującej się raczej w książkach historycznych, niż uczęszczającej na koncerty metalowe. Fajnie, prawda? Tym bardziej, że nie sprawdziły się moje obawy co do obecności przedstawicieli grup nacjonalistycznych. Pełna tolerancja i kultura, żadnych spinek czy nieprzyjemności.". Zupełnie mnie to zbiło z tropu. Zespół łączący pokolenia, który pokochała prawie cała Polska. I jeszcze pełna kultura, książki historyczne i bez ksenofobii. A ja ni chuja nic o nim nie słyszałem. Ani przed piosenką "40:1", ani po niej.
Stronę dalej, w dziale Recenzje, tenże sam Babula rozpływa się nad nową Comą – dwupłytowo-prog-rockowo-nu-metalową. A redakcja mianuje Hipertrofię płytą miesiąca. Szlam. Zresztą, nowa Kasia Kowalska – 4 gwiazdki. Nowe Freak Of Nature – 4 gwiazdki (a debiut tego zespołu to ponoć "znakomita płyta", zwiastująca narodziny polskiego Radiohead; a to może mi się tylko pomyliło, że zerowe granie). Kirmuć chwali coś, czego nie wybroniłby Matlock do spółki z Perrym Masonem, czyli tribute album Cugowskich dla Queen. Robert Filipowski zabiera się za nowe Pustki, pisząc "Ale ci, którzy lubili Pustki za garażowe brzmienie z wcześniejszych płyt nawiązujące np. do The Velvet Underground, będą zaskoczeni słysząc balladę 'Atrament' z fortepianem i kwintetem smyczkowym." Problem w tym, że a) Pustki nie nawiązują do garażowego grania w zasadzie już od drugiej płyty b) to męczące porównanie debiutu do VU jest o tyle zasadne, o ile zasadne jest porównywanie mniej więcej każdego garażowo grającego zespołu do VU – czyli średnio. Znaczy ja nie słyszę VU na Studiu Pustki i sądzę, że ten motyw narodził się z jakiegoś wywiadu albo jednej recki i zaczął żyć własnym życiem. Podobnie trudno entuzjastycznie zareagować na stwierdzenie Roberta Filipowskiego, że w "Czerwonej Fali" Pustki "brzmią niczym Radiohead gdzieś pomiędzy Kid A a Hail To The Thief". No nie do końca!
Bartek Koziczyński odkrył kolejną rewelację spod znaku "kolesie mieszają". "Różne mieszanki stylistyczne zdarzały się na rockowej scenie, ale czegoś takiego chyba jeszcze nie było. Muzycy z Kalifornii zaczęli majstrować przy bombie, jaką jest połączenie emo z... hip-hopem. I nie urwało im rączek. Jest coś odświeżającego w połączeniu ciężkich gitar z ciężkim sztucznym beatem. W wymieszaniu wysokiego śpiewu (dochodzącego do screamo) z rapem." Z kolei Paweł Brzykcy zachwyca się płytą kapeli Edguy, pisząc między innymi, Czyli słuchamy bardzo przebojowych numerów, z chwytliwymi, chóralnymi refrenami. Najpierw wspomnę o tym najlepszym, z genialnego nieomal numeru "Dragonfly" – dla mnie w pierwszej trójce przebojów roku." No to co się będziemy, sprawdźmy co jest jednym z singli roku gościa, który zjebał ostatniego Deerhuntera za brak pomysłów. Gotowi? • Wstrzymać oddech. » Ja po wysłuchaniu tego dzieła chciałbym resztę dnia pobyć w ciszy.
MACHINA (grudzień 2008)
Wstępniak Metza: "Redakcja jednogłośnie postanowiła nie przyznawać w tym roku Machinerów. Oto pełna lista dwóch powodów:
1. Złote Dzioby Radia Wawa. Nie ukrywamy, że poczuliśmy się, jakby ktoś dał nam w dziób.
2. MTV European Music Awards. Nawet poświęcając Britney Spears okładkę Machiny, nie byliśmy uprzejmi dostrzec, że zasługuje na miano Artysty Roku i że nagrała Album Roku. A starsza część redakcji nigdy nie uwzględniła w swych planach Ricka Astleya nagrodzonego w kategorii Artysta Wszech Czasów.".
No wszystko fajnie, śmiechy chichy, a kto był przewodniczącym Jury przyznającego Feelowi nagrodę "Bursztynowego Słowika" na festiwalu w Sopocie, hę? Metzowi dziękujemy za Kupichę.
No ale uczciwie trzeba przyznać, że ten wstępniak to chyba najsłabszy punkt kolejnego fajnego numeru "Machiny". Z najciekawszych momentów – Maciejewski z Much ujawnia co ma w iPodzie, przy okazji zapoznając czytelników "Machiny" z kilkoma mniej kojarzonymi u nas nazwami punk/indie. Wrażenie robi wywiad z aktorką Mają Iluczonek-Tarnowską, legendą turystycznego Krakowa, znaną jako Biała Dama. W skrócie, dostała ona rolę prostytutki u Almodovara i tak się zaangażowała w kreację, że postanowiła schudnąć kilkadziesiąt kilosów, wykonać liczne operacje plastyczne (to był warunek), zeszmacić się jako uliczna dziwka i obciągać za darmo alfonsom (alfons okazał się później pomocny, zatem pozytywny bohater). Nie wiem czy nawet sam Majchrzak by się tak zaangażował. Wywiad z księdzem Jankowskim przemilczę, bo jest to ewidentnie stary człowiek ze wszystkimi konsekwencjami bycia dziadkiem. Chociaż kto wie czy nie bardziej niekorzystne wrażenie robi wywiad Gacek z jakimś pizdkiem z The Killers, żalącym się, że "to się nie sprzeda" oraz niemal jednym tchem, że na okładce "NME" pojawia się sam wokalista zamiast całego zespołu ("Kurczę, nie jestem ostatni szkaradny, nic by się nie stało, gdybym też był na okładce"). A później jeszcze coś o tym, że na sukces zapracowali sobie ciężką pracą i jakością muzyki. No zbastuj koleś.
PULP (grudzień 2008)
Ten tytuł jeszcze się w tej rubryce nie pojawił, ale obiecuję w przyszłości zabrać się za niego bardziej gruntownie. Od początku nie byłem targetem, dlatego sięgam niechętnie, choć niby doceniam, że robią coś pozytywnego i tak dalej, dobra, nieważne. Na razie powierzchownie tylko, ale jest okazja. Poprzednio pisałem o braku wyśrubowanych zasad w "Machinie", przy okazji promowania płytki jednego z głównych redaktorów pisma. Ale "Machinę" pobił na głowę rednacz "PULP" Kuba Wandachowicz, godząc się na nominację zespołu, którego jest mózgiem i niekwestionowanym liderem do nagrody redakcyjnej Miazgi w kilku kategoriach. W dodatku uzasadnienie do "Zespołu Roku" w każdym zdaniu mija się z prawdą. "Dlaczego CKOD jest najważniejszą polską kapelą 2008 roku? Po pierwsze – płyta Afterparty. Po drugie, trzecie i czwarte – trzy poprzednie krążki. Dziś już widać, że punkowy duch, nakręcający Ostrowskiego i Wandachowicza, jest raczej spod znaku The Clash niż Pistolsów – trwa i nie wypalił się wraz z dyskusją o "pokoleniu nic". Walą po uszach już siedem lat, nie tracąc zadziorności i werwy. Do tego są otwarci na inne sposoby ekspresji, jak druk, moda, rysunek. Niełatwo potrząsnąć polskim światkiem muzycznym, ale jeszcze trudniej zachować w nim swoją tożsamość i stać się punktem odniesienia. CKOD to się udało. Sztandaru nie wyprowadzać." Należało już dawno wyprowadzić.
Dobra, passing the mic to Koniu...
* * *
Łukasz Konatowicz:
Swoją (internetową) część grudniowego przeglądu pozwolę sobie zacząć od zaprezentowania końcoworocznej twórczości niekwestionowanego króla Polskiego (POLSKIEGO!) internetu – Andrzeja Budy. Oczywiście, pośród grudniowych postów znajdujemy garść recenzji. Autor blogu nie byłby sobą, gdyby któraś z nich nie zawierała garści przemyśleń na temat rynku muzycznego, świata i życia w ogóle. Buda nie zawodzi – zerknijcie tylko na drugi i trzeci akapit recenzji reedycji Run DMC. Skoro grudzień, to oczywiście popularny naukowiec opublikował też "obiektywną listę najlepszych albumów roku". Czytamy "...każde z pism lub portali, których podsumowania cytowałem na moim blogu jest subiektywne. Na przykład Metal Hammer czy Kerrang! faworyzują muzykę metalową, Rolling Stone - żydowską, a New Musical Express – brytyjską". Dobrze, że mamy Andrzeja Budę, który zredukuje "błędy pomiaru" spowodowane przez te preferencje. No ale jeśli oznacza to ostatnią Metallicę na jedenastej pozycji, to może lepiej, żeby błędy zostały.
W kategorii kuriozalności dotychczasowemu faworytowi pojawiła się jakiś czas temu konkurencja. Znany i lubiany redaktor (czego w tym momencie? Co i rusz czytam tylko "rozgłośnia x to już zamknięty rozdział w moim życiu") Paweł Kostrzewa również prowadzi bloga. Trudno mi cokolwiek skomentować, powinienem właściwie przytoczyć wszystkie posty aby wyjaśnić fenomen tej strony i pewnie tego człowieka w ogóle. Pozwolę sobie na dwa cytaty: a) ":)))" b) (z komentarzy do ulubionych płyt roku) "TV On The Radio – Dear Science’(dobre!)". Niezmiernie cenna to inicjatywa satyryczna pana Pawła, aby publikować swoje przemyślenia w formie blogaska czternastolatki.
A skoro jesteśmy przy redaktorach, zerknijmy na stronę internetową Bartka Chacińskiego. Niezaprzeczalnie sympatyczny pan Chaciński, jest to pan, który w latach dziewięćdziesiątych na zawsze zapadł mi w pamięć jako redaktor naczelny "Kaczora Donalda", które to pismo czytałem jeszcze w zerówce. Potem bodaj (mogę się mylić!) zajmował się literaturą, by później pisać o prog-rocku w "Tylko Rocku", a następnie o tym i owym w starej "Machinie". Wkrótce odkrył internet, pitchforkmedia.com, dołączył do redakcji "City Magazine" i zaczął udawać, że się zna. Obecnie, jak pewnie wszystkim wiadomo, jego niezmiennie i niezmiernie poczciwa twarz ozdabia felietony w "Przekroju", gdzie też oczywiście publikowane są jego recenzje muzyczne. Wtem pan Bartek tak już się oswoił z siecią, że aż prowadzi popularnego bloga. Poczciwego, nudnawego, czasami zaskakująco wręcz żenującego.
Jeśli chodzi o grudniowe notki, to i śmieszno, i strasznie jest. Mimo całej poczciwości i bezpretensjonalności pana Ch., nie sposób zrozumieć CZEMU WŁAŚCIWIE TEN CZŁOWIEK JEST AUTORYTETEM W DZIEDZINIE MUZYKI. Porównać That Lucky Old Sun do powrotu The Eagles? Da się. Oskarżyć Deerhoof o "brak powtarzalności" (JAKBY NIE O TO WŁAŚNIE CHODZIŁO)? Jasne. No i oczywiście pozostaje sprawa Pitchforka, który wyskakuje u Chacińskiego jak Żydzi u Budy – często i niespodziewanie. Weźmy to: "Kurczę, kiedy ja ostatnio zgadzałem się z Porcysem? Grunt, że w tym wypadku mi to kompletnie nie przeszkadza. Lepsze to niż zgadzać się z Pitchforkiem w każdym razie" – rozumiem, że to jakiś obciach w środowisku Szubrychtów i Hawryluków lubić na przykład Person Pitch? Ale lepszy jest ten fragment: "Zagubiony kosmita, gdyby przyleciał na naszą umuzykalnioną planetę i zebrał recenzje z prestiżowych magazynów (na pewno ktoś życzliwy szybko wskazałby mu Pitchforkmedia) z ostatnich lat, z całą pewnością uznałby ich za jeden z najważniejszych zespołów współczesnego świata". Hm?! Apeluję do redaktora Chacińskiego, żeby zachował się jak mężczyzna i już odpuścił temu nieszczęsnemu PFM-owi, który mu zawinił tyle, że inni znali go wcześniej. Chyba, że zagubiony kosmita to sam pan Bartek.
Na koniec polecam to, kultowe już, pewnie znacie, ale pominąć się nie da. Więcej kwiatków nie wychwycę, bo tego magazynu fizycznie nie da się czytać w formie w jakiej jest publikowany. Way to go!
–Michał Zagroba & Łukasz Konatowicz