SPECJALNE - Rubryka

Przegląd Prasy #2: Listopad 2008

31 grudnia 2008



TERAZ ROCK (listopad 2008)

W listopadowym numerze dział listy otwiera jeden z najbardziej drętwych motywów mailbagowych w historii tego pisma. "Widziałem, że zamieszczacie w "Teraz Rocku" zdjęcia fanów ze słynnymi muzykami. Mam swoje zdjęcie z Charlie'em Wattsem zrobione dzień po ostatnim koncercie Rolling Stonesów w Warszawie pod hotelem, w którym przebywali. Paweł.". Powyżej zdjęcie Pawła z Charliem Wattsem. What is this? Oprah Winfrey Show?

Skrytykowałem w poprzednim Przeglądzie Prasy "TR" za wkładki o Porcupine Tree, a czytelnik Robert Klejnik spostrzeżenia ma dokładnie odwrotne. "Wielkie dzięki za wkładkę o Porcupine Tree. Zespół Stevena Wilsona zasługuje na największe zaszczyty. Moim zdaniem to obecnie najlepsza grupa rockowa na świecie. Cały czas ewoluuje, miesza różne gatunki muzyczne tworząc nową oryginalną jakość i inspirując przy tym wielu innych wykonawców rockowych."

Na nieznaną mi wcześniej ciekawostkę trafiłem w newsie o Gunsach. "W Stanach płyty CD będą sprzedawane wyłącznie w jednej sieci handlowej – Best Buy." (żenująco gówniane elektroniczne hipermarkety sklepy)"Kontrakt na wyłączność pozwoli prawdopodobnie odzyskać część z kilkunastu milionów dolarów, jakie kosztowało nagranie materiału." Co? Kilkanaście milionów dolarów na trójkową płytę? Za te pieniądze można wyżywić kilkaset tysięcy biednych dzieci w Indiach, zbudować kilkanaście metrów autostrady A4 i jeszcze pewnie uratować dolinę Rospudy. Wszystko z większym pożytkiem.

Felieton Anji Orthodox w sposób nieświadomy dokumentnie kompromituje jego autorkę oraz niechcący cały zespół Closterkeller. "Chyba dlatego, że śpiewam – naturalnie głównym wyróżnikiem utworu jest dla mnie wokal. Linia melodyczna, barwa głosu, sposób interpretacji. Zapytana o jakąś piosenkę zaczynam nucić to, co śpiewa wokalista. Z dużą dokładnością i dbałością o szczegóły. Tymczasem okazuje się, że moi koledzy muzycy wyróżniliby (lub zagrali) w takim wypadku coś zgoła innego. Motyw gitary, basu czy jakiś rytm perkusyjny. Rzeczy, które dla mnie byłyby zupełnym zaskoczeniem, o których nie do końca miałam pojęcia, że istnieją. Oczywiście po przesłuchaniu utworu ponownie jak najbardziej zauważę i docenię te elementy, a później będę już zawsze je słyszała.

Inspiracją do napisania tego tekstu była dla mnie moja niedawna rozmowa z pewnym gitarzystą, który puścił mi utwór swojego zespołu. No, wszystko ładnie – powiedziałam – ale ten wokalista śpiewa dokładnie jak (tu wymieniłam dane personalne pewnego superpogardzanego przeze mnie wykonawcy) i tak żenująco psuje klimat numeru, że ból... Ha! – odpowiedział mój rozmówca. Fakt! Jak najbardziej masz rację. A ja tego nigdy nie zauważyłem... No moc po prostu! Przez tyle lat tego nie słyszał, bo dla niego cała reszta była istotą utworu. A wtedy ja posłuchałam pozostałych rzeczy do tej pory schowanych dla mnie pod obleśnym sposobem interpretacji wokalisty. No i nagle usłyszałam bardzo fajny, sensowny kawałek. (...) A dlaczego w ogóle o tym piszę? Otóż dlatego, aby natchnąć kogoś może takim pomysłem, żeby posłuchać znanych nam piosenek, tak na siłę wręcz zwracając uwagę na inne składowe kompozycji. Ja tak zrobiłam. Normalnie odsłoniły mi się światy równoległe Na przykład jaka super gitara jest w "Sweet Child O' Mine", o łał"
.

Wokalista Comy Piotr Rogucki przybliża najnowsze dziełko grupy, dwupłytowy concept album opowiadający o człowieku. "Koncept dotyczy człowieka – od jego narodzin, aż do śmierci... Nawet wcześniej – jeszcze przed jego narodzinami, aż do momentu tuż po jego śmierci. Człowiek jest tu jednak obiektem wtórnym, instrumentem, najważniejsze były inspiracje dotyczące energii, tego, czym ten człowiek jest obdarzony w swoim życiu i z czym się boryka w chwili jego trwania. A jest tym, w przypadku naszego bohatera, silne odczuwanie rzeczywistości (wielu rzeczywistości), tęsknota za czymś, co było, czymś pięknym, ale nie współczesnym, za jakąś głęboką i soczystą treścią, czyli lekki romantyzm. Tęsknota za czymś, co się rozmywa, poczucie piękna i tym samym niezgoda na rozdźwięk między tymi obiema wartościami, czyli światem, a tą swoją uczuciowością i jej nadmiarem. Nadmiarem przestrzeni w sobie, nadmiarem radości, chęci wyzwolenia się, ograniczonej okolicznościami zewnętrznymi – czyli światem, powiedzmy, materialistycznym. I to jest człowiek, który szuka swojej filozofii na różnych płaszczyznach. Z początku na najniższej, zwierzęcej, analizując swoje instynkty, żądze i czasami myląc je z treścią właściwą, czy właśnie filozofią życia, później przechodząc transformację, eksperymentując z energią w różnych formach. Poprzez człowieka rozproszonego do zamyślonego i filozofującego, dochodzącego wreszcie do punktu, w którym znika. Jest to opowieść o klęsce urodzaju, o niepowstrzymanej miłości do życia, o radości istnienia i kłopotach związanych z nadmiarem szczęścia. I jest to jeszcze opowieść o znikaniu." A rozmowę podsumowuje słowami "To co zrobiliśmy z Comą ogromnie nas kręci i zastanawiam się, czy jest w Polsce zespół, który mógłby zaproponować coś równie ciekawego, przemyślanego i prawdziwego, nawet jeśli ta prawda nie wszystkich obchodzi."

Analogiczny niezamierzony żart wkradł się do wywiadu z Gemem Archerem, gitarzystą Oasis. "Nie masz czasem dość drugoplanowej roli?" pyta Maciek Tomaszewski. "Zupełnie nie. Funkcjonuje doskonale w dwóch równoległych światach. Z jednej strony mogę spokojnie rano wyjść po płatki do sklepu, a żaden dupek nie zrobi mi wtedy znienacka zdjęcia, ale tego samego wieczoru mogę zagrać choćby na Wembley. Moim prywatnym życiem nikt się nie interesuje, a jednocześnie gram w najlepszym zespole świata."

Lead do artykułu o AC/DC. Coś w tym jest, że najbardziej ekscytujące w muzyce ostatnich lat są powroty rockowych weteranów. Jakie było największe wydarzenie 2008? Nagrany po ośmioletniej przerwie, piętnasty album AC/DC!". Dwa słowa: "Teraz Rock". Smaczku dodaje ilustrująca tekst fotka zespołu – tragikomiczna, z 53-letnim dziadeczkiem Angusem Youngiem w swoim mundurku schoolboya. Perwersyjnie śmieszne.

"Teraz Rock" nie byłby "Teraz Rockiem" gdyby takiemu wydarzeniu jak płycie Cugowskich z coverami Queen nie poświęcił dwóch stron. Wojtek Cugowski: "Dostaliśmy propozycję od firmy Agora, żeby nagrać płytę z kowerami. Chodziło o utwory jednego wykonawcy, który jest bardzo dobrze znany, lubiany i ma dużo hitów. Pierwszy pomysł był taki, abyśmy opracowali numery Joe Cockera. Ale w związku z tym, że Cocker jest dość odległy stylistycznie od nas, wymyśliliśmy sobie Queen." A ja zamawiam ziemniaki i sznycel wieprzowy.

W tym miesiącu oszczędzę drogim Czytelnikom obszernych cytatów z recenzji czy licznych kirmuciowych wywiadów z weteranami albo reprezentantami "mrocznych klimatów", bo prawdę mówiąc wynudziły mnie one niepomiernie – no bo ile kurwa można czytać opisy, że w porównaniu do poprzedniego albumu na tej płycie mamy "ostrzejsze, energetyczne gitary". Tylko jedna rzecz postawiła zblazowanego autora Przeglądu Prasy na równe nogi, a mianowicie listopadowe wyczyny metalowca Pawła Brzykcego, zjeżdżającego Exile On Main Street w rubryce "Kochaj Albo Rzuć" (Filipowski kocha, Brzykcy rzuca) oraz piszącego pozytywnie zarówno o nowej płycie Uriah Heep ("Oczywiście, że warto było czekać. Uriah Heep nagrywając Wake The Sleeper zawstydzili złośliwców z klapkami na oczach"), jak i Alfa Omega, trzecim albumie Stróżów Poranka, "zespołu grającego rock chrześcijański w najbardziej zaangażowanej odmianie" i nagradzającego płytę trzema gwiazdkami. Ale proszę, artystycznie zbyt ubogi jak na wyrafinowany gust tegoż Pawła Brzykcego okazuje się Deerhunter, którego Microcastle recenzent TR wycenił oczko niżej, na dwie gwiazdki, rozprawiając tak: "Eefektowna, dopieszczona produkcja spowija na Microcastle piosenki banalne i mdłe. Smętne zawodzenie wokalisty przy pykających monotonnie bębenkach i noisowej gitarze – to "Never Stops". Powtarzana w kółko fraza na coraz bardziej potężnym tle – oto "Little Kids". Jęczenie przy ładnych (bez ironii), onirycznych dźwiękach – jest utwór tytułowy. Nagle: pobudka! Perkusista przyspiesza pukanie i mamy również nijaki, tyle że w bardziej żwawym tempie "Nothing Ever Happened". Czasem na Microcastle zdarza się coś lepszego (...), ale senne, delikatne piosenki Pink Floyd nagrywał już 40 lat temu, więc żadnej oryginalności tu nie ma. A skoro nawiązuję do prawdziwych mistrzów malowania dźwiękiem: nazwa Deerhunter przywodzi mi na myśl "And We'll Go Hunting Deer" grupy Pendragon. To akurat jedna z prostszych kompozycji Nicka Barretta i spółki, ale uroku w jej aranżacji i melodii jest więcej niż na całym albumie Microcastle". Słabo?


MACHINA (listopad 2008)

W poprzednim PP wspomniałem o pewnym problemie "Machiny" z rozdzielaniem sfery "promo" od sfery dziennikarstwa. Dobitnego i smutnego przykładu takiego stanu dostarcza listopadowy numer. Już rzut oka na okładkę budzi zastanowienie. Zaraz obok zdjęcia Palikota, w prawym górnym rogu, widnieje prostolinijny komunikat: Pustki PŁYTA ROKU. A w środku cała strona i recenzja numeru dla Koniec Kryzysu. Nie no, nie chcę wnikać co tam "Machina" uważa za swoją płytę roku (może rzeczywiście nie słyszeli lepszych w 2008, jakiegoś Fennesza, Gang Gang Dance, TV On The Radio czy Q-Tipa, by wymienić tylko pierwsze z brzegu, a z polskich przynajmniej Afro Kolektyw i Mehico), ale zważywszy na fakt, że członkiem redakcji "Machiny" jest Radek Łukasiewicz z zespołu Pustki – co więcej, jak słyszałem, jest on chyba odpowiedzialny za dział recenzji właśnie – sytuacja wydaje mi się z lekka żenująca. W tekście Piotra Stelmacha czytam: "Bardziej na miejscu jest tu słowo, którego polska scena muzyczna (od wielu lat i poza nielicznymi wyjątkami) nie zna oraz nie używa. Uwaga, czytać wolno i wyraźnie: po-ko-ra.". No ja mam być może inne wyobrażenie o tym czym jest "pokora" (inna sprawa, że nie wiem jakie ta pozytywna cecha charakteru ma znaczenie w kontekście oceny wartości muzycznej materiału), ale definicja tego słowa z pewnością nie obejmuje pozwalania redakcyjnym kolegom na robienie recenzji miesiąca albumowi zespołu, w którym się gra i jeszcze przylepianie temu krążkowi ewidentnie promocyjnego (no bo mocno na wyrost) hasła "płyta roku". Rzecz eufemistycznie określiłbym jako niezręczną.

Do cyklu pt. "20 utworów, które zawsze mam w iPodzie" zaproszono... Witolda Paszta (ale że iPod? Witold Paszt? że co?). No i zgodnie z oczekiwaniami pojechał po bandzie. Obok dwóch piosenek samego Witolda Paszta i jednej piosenki Vox, znalazło się też miejsce dla "Because" The Beatles. Uzasadnienie? "Ten piękny utwór w wykonaniu zespołu Vox wspólnie z orkiestrą Gustava Broma nabrał zupełnie innego wymiaru". Co przypomina słynna anegdotę o wywiadzie z córką Wodeckiego, gdzie ta z rozbrajającą szczerością przyznała, że "Tata nie słucha muzyki, nie ma w domu płyt. Poza własnymi".

Grzegorz Kuryłło przeprowadza duży wywiad z Januszem Panasewiczem, zatytułowany zadziornie "Koniec rock'n'rolla". Wywiad jasno dowodzi, że wokalista Lady Punk momentami traci kontakt z rzeczywistością. "Nie boisz się wypalenia?". "Chyba mi to nie grozi, bo za długo gram". Albo taki fragment: "Potem pojawiałeś się w różnych zespołach." "Najbardziej żałuję Ogrodu Wyobraźni. Byłem w nim bardzo krótko. Grali taką muzykę jak King Crimson." "Dokąd od nich odszedłeś?" "Do zespołu grającego awangardową muzykę rockową. Każdy utwór liczył co najmniej 20 minut. Do długiego dźwięku typu Pink Floyd śpiewałem fragmenty "Kroniki Olsztyńskiej" Gałczyńskiego. Niezłe jaja, co?" Noo. Zajebisty zespół awangardowy z długim dźwiękiem typu Pink Floyd i tekstami do Gałczyńskiego. Panasewicz, ogarnij się.

No i pozamuzyczne clou numeru, wywiad z Januszem Sralikotem z Platformy Obywatleskiej. Katarzyna Kozłowska:""Morduje Pan i przeciwników. Politycy PiS mają zakaz występowania z Panem na wizji." Na co pan poseł, że Kurskiego i Cymańskiego ceni, a Karski, Suski i Kruk wymiękają w pojedynkach z nim. I wymiękłby też Lech Kaczyński, po trzech minutach rozmowy. "A kogo Pan lubi najbardziej maltretować?" "Uwielbiam występować z Wenderlichem i Kurskim. To wyzwanie: dam radę czy nie dam rady? Za którymś razem przecież się przegra." Co prawda zawsze mówiło się, że z polską polityką nie jest dobrze, ale jeśli facio, który z trudem ukrywa wiejską manierę i specjalizuje się w dyskusjach o wyrafinowaniu weselnych pyskówek, operując gównianymi akcesoriami, uważany jest, i sam siebie uważa, za mistrza ciętego dowcipu i sztuki retorycznej to faktycznie musieliśmy sięgnąć dna. Inna sprawa, że z całego wywiadu wyłania się obraz totalnie niesympatycznego typka. Olać.

Za to dla kontrastu polecam wywiad Michała Chacińskiego z Barczykiem, który jest bardzo ciekawym gościem i na tyle ile kumam coś z filmu (niewiele, ale cośtam cośtam), także całkiem spoko reżyserem. Do ciekawych fragmentów listopadowego numeru zaliczyłbym też wywiady Lubiatowskiego z Andym Butlerem (Hercules And Love Affair) oraz Gacek z Nickiem Siano o nowojorskiej scenie klubowej lat 80-tych. No i kolejny raz bardzo solidną porcję dobrych recek.

A z pomniejszych śmiesznostek, Agnieszka Chylińska opowiadająca o polskich gwiazdach, w których się podkochiwała. Ze współczesnych Chylińska wyróżnia Piotra Cugowskiego, który "śpiewa i wygląda jak młody Bóg i jest łobuzersko rozbrajający". No, no, Chylińska i Cugowski, to byłaby dopiero "piękna para". A oprócz tego, Przemek Karolak ogłasza Convivial najlepszą płyta Luomo (mocno kontrowersyjne), Marek Fall odważnie zjebuje nowe Strachy Na Lachy, a z recenzji Ballad I Romansów autorstwa Bartosza Chmielewskiego wyłowiłem takie określenia jak "bajkowa atmosfera", "magia", "bezpretensjonalność tekstów oraz samych dziewczyn" oraz "utwory zaaranżowane ze sporym luzem oraz wyobraźnią".


INTERNET

Podobno także w polskim necie istnieje coś takiego jak blogosfera muzyczna. Ten światek pozostawiam sobie jeszcze do zbadania na później, a na razie zajrzałem pod kilka bardziej "mainstreamowych" adresów, podsuwanych mi regularnie przez kolegę. Okazuje się, że aktywnym blogerem jest niejaki Paweł Kostrzewa, postać nieco już zapomniana. Na długi czas wylądował on poza radiem, odrzucony robił własną audycję na blogu pawel.kostrzewa.blog.onet.pl. Nie, nie że jakieś amatorskie radio. Silent radio, same tracklisty. Całe szczęście te czasy się skończyły. W notce z 5 listopada Kostrzewa ogłasza swój powrót z audycją pROCKreacja (Eska Rock). "Fani Franz Ferdinand, Radiohead, Neila Younga, Coldplay i Jane's Addiction będą usatysfakcjonowani. " A 15 listopada pisał tak: "Oasis znów są na fali! Jaka to piękna wiadomość dla fana. W pewnym tygodniku kilka miesięcy temu pewien redaktor pisał, że Oasis grają do pustawych sal.... i parę innych głupot. Nic się nie sprawdziło z tej pisaniny. Oasis z dziecinną łatwością sprzedali stadion Wembley! Pięknie."

Objawia się też Paweł Kostrzewa – krytyk filmowy:
"I jeszcze słów kilka o filmach z ostatnich tygodni. Jack White napisał najmniej przebojowy ze wszystkich w historii temat do nowych przygód 007. Do słuchania na okrągło się nie nadaje, ale testowany wieczorem, smakuje jak trzeba. Film? Ja jestem po stronie miłośników ostatnich dwóch części. Może za bardzo teledyskowy jest Quantum Of Solace, ale zrobiony zawodowo.

Ostatni film 'Braci' choć na dobrym poziomie, to nie zmienia ustawienia w TOP 5 ich dzieł. Najwięcej wątpliwości mam, kiedy zadam sobie pytanie 'po co?'

Wczoraj wieczorem obejrzałem nowy film Ridley'a Scotta. Trochę przysypiałem.... Amerykanie ciągle nie umieją zrobić ponadczasowego filmu o współczesnym terroryzmie, wojnie w Iraku... Di Caprio dobry, ale taki sam jak np. w Krwawym Diamencie. Crowe - dobry, znowu inny. Film przydługi.

W ubiegłym tygodniu obejrzałem trzy świetne filmy. 'Pułapka' z Ellen Page ('Juno') zaskoczyła mnie. 'Przekładaniec' z Danielem Craigiem to dobre angielskie kino. W czasach nudnych, albo głupich filmów ten świetnie wypełnia lukę. Kto polubił "Angielską robotę', kupi "Przekładaniec'. Na deser przed tygodniem został mi najlepszy obraz dotykający wojny w Iraku "W dolinie Elah'. Naprawdę dobry, a Tommy Lee Jones rewelacyjny. Jego ostanie filmy rozwalają mnie ('Trzy pogrzeby Melquiadesa Estardy, 'To nie jest kraj dla starych ludzi').

W ten weekend nadrabiałem Oskarowe zaległości. Dopiero teraz miałem okazję obejrzeć 'Aż poleje się krew'. Lepiej późno niż wcale. 'Candy' z Heathem Ledgerem zdołował mnie. Udział G. Rusha potraktujcie jako bonus. 'Juno' podbił nasze serca, kolejny raz.

Na dworze przez cały weekend było zimno. U was też? Byle do wiosny.... dobrze, że Święta tuż tuż."
...

Ja przepraszam, że wklejam całe notki (i jeszcze zachowuję strukturę akapitów, jakbym wiersze cytował), ale jak tu nie wklejać takich perełek jak ta:
"W związku jakimiś wątpliwościami, chciałbym Wam ujawnić trochę medialnej kuchni.

W dzisiejszych czasach można w różny sposób pozyskiwać piosenki. Można z nimi robić różne rzeczy. Ludzie wieszają je w Internecie, prezentują przez radio – ale nie znaczy to, że mają na to zgodę.

Być może ktoś, gdzieś wcześniej upublicznił tę piosenkę, to możliwe. Nie słuchałem, więc nie wiem. Ale to jedynie Eska Rock miała zgodę wydawcy płyty na to, aby zrobić premierę 'Ulyssesa' w Polsce i posługiwać się takim sformułowaniem... i zrobiliśmy to. Mieliśmy ten utwór już przed premierą w BBC, mogliśmy go też przedstawić po 16 w poniedziałek. Jednak postanowiliśmy poświętować dłużej tę wyczekiwaną premierę i od poniedziałku po południu w specjalnym spocie, z użyciem fragmentów 'Ulyssesa' zapowiadaliśmy to wydarzenie kilka razy dziennie.

Oficjalna premiera odbyła się w Prockreacji w Esce Rock, zapowiedzieli ją sami muzycy Franz Ferdinand – Alex Kapranos i Paul Thomson. Nieoficjalnie powiem Wam, że to właśnie Eska Rock będzie patronem radiowym ich nowej płyty 'Tonight: Franz Ferdinand'.

Po niedzieli usłyszycie 'Ulyssesa' u Pegaza, a od grudnia już bez żadnych ograniczeń będziemy się nią cieszyć całą dobę.

I to tyle w tej kwestii.

Serdeczności na umykający weekend

:)))
p/k


Od lat nie zaglądałem na serwis nuta.pl. Może dlatego, że trudno było się tam odnaleźć, w gąszczu dzwonków i konkursów umieszczanych na tle oczojebnej pomarańczy. A może dlatego, że to słaby serwis był. W każdym razie na potrzeby rubryki miałem wreszcie okazję powrócić na niegościnne (choć już nie pomarańczowe) strony Nuty. Wśród recenzentów nazwiska, których ni cholery nie kojarzę – nic dziwnego, serwis, który swego czasu opłacał chyba całkiem poważnych pismaków (wow z „Brumu” czy też nasz wszędobylski Kowal) dziś sięga, jak wszystko na to wskazuje, po autorów z roczników od 90 w górę. No bo jeśli recka nowej składanki Chemical Brothers pisana jest w ten deseń: "Mówiąc o brytyjskiej muzyce elektronicznej lat 90-tych jednym tchem wymienia się The Prodigy, Massive Attack czy Fatboy Slima. Jednakże grzechem najcięższym byłoby pominięcie w takim zestawieniu "Chemicznych Braci". (...) Na Brotherhood, jak na zestaw singli przystało, nie mogło zabraknąć takich szlagierów jak "Galvanize" czy "Hey Boy Hey Girl". Ale niewątpliwie to nie one stanowią największą siłę tej płyty. Bo chociaż Bracia (w rzeczywistości nie spokrewnieni Tom Rowlands oraz Ed Simons) bardzo często stosują podobne patenty to nie można im odmówić braku pomysłów i horyzontów, dzięki czemu nie raz potrafią zaskoczyć muzycznym eklektyzmem. (...) Chociaż wpisuje się w typowe ramy albumów z serii ‘The best of’ to trzeba przyznać, że przy selekcji materiału twórcom udało się uniknąć większości grzechów typowych dla składanek. W konsekwencji płyta brzmi wyjątkowo spójnie i słucha jej się całkiem nieźle, co może jedynie świadczyć o klasie zespołu.

Albo co powiedzieć o recenzencie Rafale Przygodnym, który omawiając album Lady Gaga pisze "Mająca włosko-amerykańskie korzenie Lady GaGa nie wstydzi się inspiracji "klasyczną" Madonną, Gwen Stefani czy dorobkiem Prince'a. Za kilka lat może być stawiania z tymi artystami w jednym rzędzie." Nie tylko jest niemożliwym by Lady Gaga za kilka lat była stawiana w jednym rzędzie z Princem, ale przede wszystkim na żart zakrawa obecność w tym rzędzie wymyślonym przez Rafała Przygodnego wokalistki No Doubt. I obowiązkowe w pisaniu o mainstreamowym popie zdanie o papce: "Efekt ich pracy jest daleki od zalewających popowe produkty wysokobudżetowe papki, ba! – tak naprawdę nie ma z nią nic wspólnego."

Na Nucie pojawia się i wszechobecny Slipknot. Szarganego honoru grupy broni Przemysław Jurek. "Wielu rodzimych koneserów ciężkich dźwięków traktuje Slipknot lekceważąco, jako kapelę może i znośną, ale odpowiednią wyłącznie dla nieszczególnie osłuchanego małolata. Z tak powierzchowną i niesprawiedliwą oceną trudno się jednak zgodzić. Ale i trudno się tej ocenie dziwić. Wizerunki zamaskowanych muzyków nosi co trzeci zbuntowany gimnazjalista, image zespołu tyleż straszy, co bawi, a hasło "People=Shit" u starszej metalowej braci może wzbudzać wyłącznie uśmiech politowania (w końcu nekrolog Chucka Schuldinera czy obrazek z Vargiem Vikernessem są zdecydowanie bardziej "true"). Jeśli jednak odrzucić uprzedzenia i przymknąć oko na to, jak Slipknot funkcjonuje na rynku, można się srodze zadziwić. Ten zespół potrafi mocno namieszać w głowie. I wcale nie jest taki komercyjny, jak mogłoby się wydawać. (...) Dawna bezkompromisowość Slipknota na najnowszej płycie wyparowała gdzieś i znikła. Po deathmetalowej nawałnicy z Iowa zostało tylko wspomnienie. Z wiekiem panowie zaczęli grać prościej i o wiele bardziej przystępnie niż kiedyś. Nie doszukiwałbym się w tym jednak strategii obmyślonej na zawojowanie list przebojów. Komercyjny potencjał utworów zawartych na nowym albumie to raczej dowód na rozwój kapeli, choć trochę ten progres zbyt gładki i zbyt łatwo przewidywalny. Tym, którzy nie znając muzyki Slipknota, traktują zespół pogardliwie, tego albumu raczej bym więc nie polecał. Lepiej zacząć od początku – od półoficjalnego debiutu pt. Mate.Feed.Kill.Repeat." Zwracam uwagę na tę legendarną "metalową brać", ten motyw jedności kulturowej, który tak często przewija się przez metalową publicystykę. Jest to rzeczywiście ciekawe zjawisko więzi ludzi, którym słoń na ucho nadepnął.

A jeśli komuś wydaje się, że Porcys złapał updejtową zadyszkę, informuję, że potentat na polskim muzycznym rynku mediów internetowych, CGM, opublikował w listopadzie trzy recenzje. Niestety, poza zachwytami nad rymowaniem Piha nic godnego uwagi. Do zobaczenia za miesiąc.

–Michał Zagroba, listopad 2008

BIEŻĄCE
Ekstrakt #5 (10 płyt 2020-2024)
Ekstrakt #4 (2024)