SPECJALNE - Rubryka
Przegląd Prasy #1: Jesień 2008
30 listopada 2008
Z przyczyn technicznych pierwsza odsłona nowej comiesięcznej rubryki ogranicza się do omówienia zaledwie dwóch muzycznych magazynów. Pragnę jednak zapewnić, że w założeniu formuła tych felietonów jest znacznie szersza, co z pewnością znajdzie odzwierciedlenie w kolejnych odcinkach. I uprzedzając ewentualne zastrzeżenia – tak, te artykuły, wzorem "prasówek" w gazetach drukowanych, mają być złośliwe. Jednak na wszelki wypadek – z góry przepraszam wszystkich, którzy mogą poczuć się dotknięci. No hard feelings!
Zapraszam do lektury.
TERAZ ROCK (wrzesień 2008)
Rozpoczęcie inauguracyjnego Przeglądu Prasy od innego magazynu niż "jedyne pismo rockowe w Polsce” byłoby z moim strony nietaktem. A nic lepiej nie wprowadza terazrockowy klimacik niż wstępniak redakcyjny. W każdym kolejnym dowiadujemy się od panów Wiesławów jakie "niezwykłe" wydarzenie czy "niezwykła" premiera miały miejsce minionego miesiąca. Niezawodnie, w następnym zdaniu szczęśliwie okazuje się, że, o proszę, "TR" trzyma rękę na pulsie i właśnie publikuje wywiad z artystą, który jest tego niezwykłego wydarzenia/premiery sprawcą. I tak, w redakcyjnym wstępniaku numeru wrześniowego czytamy "Niezwykłym wydarzeniem był koncert Davida Gilmoura dwa lata temu w Stoczni Gdańskiej, z udziałem Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Bałtyckiej. A teraz ukazuje się niezwykły album, Live In Gdansk, będący jego zapisem". A dalej: "Gilmour z tej okazji udzielił naszemu pismu obszernego wywiadu". Można zadać sobie pytanie, co by było gdyby w jakimś numerze nie udało się zamieścić wywiadu z przysłowiowym Gilmourem i zostalibyśmy z jakimś Davidem Coverdalem czy innym Danem McCaffertym. Z pewnością również byłoby niezwykle.
Jedno jest pewne – taki scenariusz usatysfakcjonowałby rozczarowanego terazrockowego wiarusa, pana Marka. Pan Marek w swoim liście do redakcji nie szczędzi załodze "Teraz Rocka" gorzkich słów. "Wypuszczacie co miesiąc gniota i udajecie, że jest cacy. Kiedyś było fajnie, teraz zatopiliście się w swoim uwielbieniu. Przestaję czytać coś co nie ma związku z prawdziwym rockiem. Jeżeli według was prawdziwa muzyka rockowa to metal, to powinniście coś wziąć, żeby przejrzeć na oczy. Albo udać się do psychiatry. Po raz kolejny Sepultury, Sex Pistols, Joy Division, artyści, którzy mieli pięć minut, a ich dorobek w porównaniu z wielkimi jest błahy i nie dorasta im do pięt." Kim więc są ci wielcy, w porównaniu z którymi dorobek Joy Division jawi się błahym? Pan Marek rozwiewa wątpliwości: "Pan, który zjechał płytę Whitesnake, powinien się napić lub podszkolić w pisaniu recenzji. (...) Czy zamierzacie coś napisać o nowych płytach The Verve, Extreme, Def Leppard? Czy po raz kolejny udacie, że takie kapele nie istnieją?" – pyta dramatycznie pan Marek.
Ciekawe co by o panu Marku powiedziała Karolina Marszał, a co pan Marek o Karolinie Marszał. W rubryce O!, (chyba) świeżo upieczona autorka "TR" ujawnia swoją muzyczną inspirację. "Płyta. The Offspring. Americana. Było to moje pierwsze zetknięcie z punkową muzyką. Dlatego mam do tej płyty Offspring pewien sentyment. Szczególnie piosenka "Pretty Fly" zapadła mi w pamięć – śpiewaliśmy ją w czasie szkolnych przerw. Zresztą ten kawałek zna chyba każdy...". Karolina, piona. A znasz "Self Esteem"?
O ile Karolinie piąty longplej Offspring kojarzy się z pierwszym zetknięciem z punkiem, album wytypowany przez Wojtka Kubiaka z Chocolate Spoon budzi w muzyku wspomnienia stosunku przerywanego sprzed dwóch dekad. "Dwadzieścia parę lat temu słuchaliśmy z niejaką Baśką tej płyty w sytuacjach niewątpliwie intymnych. (...) Najbardziej mnie wkurzało, że co dwadzieścia minut trzeba było wstawać z łóżka. Z tego powodu zazdrościłem Witkowi Górce, że miał gramofon ze zmieniaczem płyt". Przez "niejaką" Baśkę mamy rozumieć tę, która miała fajny biust?
Na stronie 19 Jordan Babula donosi o najnowszym szaleństwie brit-rockowców z Muse. "Jeśli dotarliście już do krążącego po sieci utworu "Who Is Who", o którym mówiło się, że jest wynikiem współpracy Muse z raperem Mike'em Skinnerem (alias The Streets), teraz możecie być pewni, że to autentyk." Po co taka kolaboracja? "Dla hecy"– wyjaśnia Jordan Babula. A zaraz później nadmienia: "O piosence Muse, która mogłaby być angielską odpowiedzią na Rage Against The Machine Matt Bellamy opowiadał już w kwietniu tego roku." Kurcze, tyle lat czekaliśmy na angielską odpowiedź na Rage Against The Machine, a kiedy wreszcie nadeszła, okazuje się, że to tylko dla hecy.
Zgoła nie dla hecy nagrywają za to panowie z Metalliki. Wywiad z Larsem Ulrichem przedstawiony jest tu jako gwóźdź numeru, zresztą tak jak i powrót Metalliki ma być zdaniem Barka Koziczyńskiego muzycznym eventem 2008. "Death Magnetic. Najbardziej oczekiwana premiera roku? Najbardziej oczekiwana premiera ostatnich lat! Powrót Metalliki zawsze jest wydarzeniem." To chyba znaczy, że ani od Toola ani od Red Hotów nie usłyszymy przynajmniej do grudnia. A jakie wnioski nasuwają się z samego wywiadu? Ulrich przekonuje, że jest facetem bez reszty oddanym rodzinie, dla którego zespół to takie sobie hobby na boku niemal jak zbieranie znaczków, a sama Metallica powraca do korzeni, do lat 80-tych, ideałów sierpnia. Znakomicie współgra to z relacją Koziczyńskiego: "Późnym popołudniem przez tylną bramę stadionu wjechały cztery czarne limuzyny (każdy w osobnej, jakże inaczej). Artyści rozlokowali się w swoich garderobach, my czekaliśmy w pobliskich pomieszczeniach okołobasenowych. Takie przynajmniej sprawiały wrażenie: wszystko wyłożone wodoodporną wykładziną. Identyczny charakter miał pokój, w którym czekał Lars Ulrich. Dodatkową atrakcją był tylko kalendarz z gołą panią na ścianie."
Nie mniej istotnym punktem numeru jest wywiad Wiesława Weissa z Davidem Gilmourem. I powiedzcie mi co takiego ma w sobie Weiss, że ilekroć przeprowadza rozmowę z jakimś prog-rockowym weteranem, prawie tyle samo miejsca co sprawy muzyczne zajmują życiowe, okołotekstowe przemyślenia. Co prawda w pierwszym odruchu Gilmour stara się stawiać opór, większość odpowiedzi rozpoczynając od "Czy ja wiem.." albo "Nie mam pojęcia", ale po chwili gawędzi już w najlepsze. I pytanie miesiąca: "Czy myślisz o śmierci ze strachem, jeśli mogę zapytać?".
Jak zwykle zresztą fajnymi wywiadami "TR" stoi. Mamy jeszcze Omara Rodrigueza, zwierzającego się, że tak jak w seksie, tak i w muzyce Mars Volta należy szukać ciekawych rozwiązań (jeśli tak Radosław Kowalczyk spisuje się w łóżku jak na boisku, nie będzie z niego miała żona pociechy). Mamy nowego gitarzystę Guns 'n' Roses, Bumblefoota informującego, że Appetite For Destruction dzisiaj ciągle brzmi świeżo, tak jak i inne ponadczasowe płyty, na przykład Bat Out Of Hell Meat Loafa. Nowy gitarzysta Guns 'n' Roses daje ponadto świadectwo daleko idącej tolerancji. "Wiesz, ja nie lubię muzyki tanecznej. Nie oznacza to jednak, że muzyka taneczna powinna przestać istnieć. Są ludzie, którzy jej potrzebują". Ah ci maluczcy, no już niech sobie będą. Nie każdy przecież dorósł do Guns 'n' Roses. I jeszcze kilka zdań przemyśleń Bumblefoota na temat nagrobkowego... myślnika. "To prawda, że inspiracją do napisania utworu 'Dash' był pogrzeb kogoś ci bliskiego, na który nie mogłeś przyjechać?” – pyta Michał Kirmuć. "Członka mojej rodziny. To już się zdarzało. Kiedy jesteś w trasie, życie trwa dalej. Choć ciebie tam nie ma. Będąc w trasie przegapiłem wiele pogrzebów i podobnych rzeczy (w sensie wesel, chrzcin i komunii?). I to zainspirowało mnie do napisania utworu 'Dash'. Dash, czyli myślnik. Na pomniku nagrobnym pisze się datę urodzenia, myślnik i datę śmierci. Więc kiedy się nad tym zastanowić, myślnik oznacza całe życie danej osoby. W tej małej linii jest wszystko. Kiedy spogląda się na pomnik, zazwyczaj oko skupia się na datach. A ta mała linia, która jest czymś tak ważnym dla danej osoby, jest niezauważalna. Napisałem o tym utwór. Bo w sumie jesteśmy tylko myślnikiem. I wszystko, co możemy zrobić, to aby ludzie spoglądając na nasz grób, widząc ten myślnik, myśleli o wielu dobrych i przyjemnych rzeczach." Jeszcze raz: "Więc kiedy się nad tym zastanowić, myślnik oznacza całe życie danej osoby." To paradne!
Co tam Guns 'n' Roses. Mamy wywiad z perkusistą numer 3 zespołu Slipknot. "Nowy album pozrywa wam twarze, świat nie jest gotowy na tę płytę – zapowiadał w maju podekscytowany Corey Taylor." – to lead. Dalej też hardkorowo: "To chyba straszna radocha znowu koncertować ze Slipknot, po trzyletniej przerwie w graniu na żywo." – pyta Jordan Babula. "Nie wyobrażasz sobie nawet jak wielka" – pada odpowiedź. "Jesteśmy znowu w trasie, wszyscy w rewelacyjnej kondycji – no, może poza Sidem, który połamał sobie nogi. Ale jest nam tak wspaniale, że nie zrezygnował i występuje siedząc na wózku. Naprawdę jest wspaniale". Znowu Jordan: "Czy podzielasz zdanie Coreya Taylora, że to najcięższy album w dziejach?". Perkusista: "Chyba rzeczywiście – to coś bardziej jak Iowa, na pewno cięższe niż Vol. 3. Ale to inny rodzaj ciężaru. Naprawdę dobry (śmiech). Myślę, że jest trochę bardziej dojrzały." Nie ma to jak metale i ich problemy z rodzajami i dojrzałością ciężarów. I rzecz jasna imagem: "Powróciliście w nowych maskach. Rozumiem, że to już świecka tradycja – nowy album, nowy wizerunek? Właśnie tak. Maski się zużywają, poza tym chcemy zawsze dać fanom coś świeżego i fajnego. To właśnie jest świetne w Slipknot – możemy zrobić sobie nowe, odjazdowe maski i stroje." Dżej Bi ciągnie ten wątek: "Czy to prawda, że wasze maski generalnie są brudne, tłuste i śmierdzące? Są obleśne stary (śmiech). Kiedy następnym razem do was przyjedziemy dam ci założyć moją maskę. Gwarantuję, że się porzygasz." I dalej o masce: "Czy to prawda, że twoja maska sprawia ból? No pewnie. Dzięki temu na scenie dostaję dodatkowy zastrzyk wściekłości. Poza tym cierpienie pozwala ci na maksymalne skupienie. Perkusiści zresztą doświadczają bólu na co dzień – non stop walą się pałkami po palcach, po głowie. Miłość łączy się z bólem, a ból z miłością." Heh.
Że Slipknot nie są osamotnieni w swoim przywiązaniu do rzeczy ważnych, dowodzi wywiad z gitarzystą Katatonii. "Ponoć wybraliście doom metal, bo black i death były dla was technicznie zbyt trudne? Nie o to chodziło. Chcieliśmy grać smutną muzykę, a nie czuliśmy smutku w innych odmianach metalu. A doom to było to – melodie i ogromna moc." "A ja słyszałem, że pierwotnie byliście blackmetalowi" – drąży Babula. "Może na samym początku. To była taka zabawa – bieganie z pomalowanymi twarzami po lesie. Prawdę mówiąc zachowaliśmy blackowy image, grając doom. W gruncie rzeczy wydaje mi się, że było to coś bardzo oryginalnego. Nie znam zespołów doomowych, które stosowałyby corpsepaint." Przyznam bez bicia, że ja też nie znam.
Po wywiadach tradycyjnie recenzje koncertowe. Fragment relacji Kszczotka z Jarocina. "Wcześnie była jeszcze piosenka "Runął Już Ostatni Mur", wykonana przez Muchy i dzieciaki z festiwalowego przedszkola. Taki ostatni akord bardzo udanego występu Michała Wiraszki i jego zespołu. Widziałem Muchy dwa lata temu podczas przesłuchań Młodych Wilków w warszawskiej Stodole. Kolosalny postęp poczynił ten zespół. Tylko można się z tego cieszyć..." Zatem okazało się, że Muchy to zespół Michała Wiraszki i, że dwa lata temu grali słabsze koncerty niż teraz. Panie Kszczotek, wyszliście panowie w piątkę i zatańczyliście bretgensa. Taniec na głowie jakby ktoś nie wiedział.
TERAZ ROCK (październik 2008)
"Metallica ani trochę nie rdzewieje". To jakże tylkorockowe zdanie otwiera wstępniak październikowego numeru "Teraz Rocka". "Nie tylko daje świetne koncerty, ale i znokautowała muzyczną konkurencję najnowszym albumem Death Magnetic." Zważywszy, że na tym etapie za konkurencję Metalliki należy uznać co najwyżej takie kapele jak Slayer czy Motorhead, "TR" jest chyba ostatnim przyczółkiem w polskiej niemetalowej prasie w takim napięciu śledzącym zmagania długowłosych oldboyów. I dalej do przewidzenia: nasz wysłannik był na koncercie, nie mogło zabraknąć wywiadu i w ten deseń.
A może ktoś metalu nie słucha? Spokojna głowa, "Tematem wkładki październikowego numeru jest Porcupine Tree. Jeden z najważniejszych zespołów progresywnych jakie zdobyły popularność w latach 90-tych. Grupa Stevena Wilsona tylko raz nagrała coś, co akurat w danym momencie było modne – muzykę klubową na singlu Voyage 34. A tak, z ciekawie ewoluującym repertuarem, zawsze kroczyła swoją drogą. Inna sprawa, że nie taką znowu odległą od szlaków mistrzów z Pink Floyd. Ale to przecież nie może być zarzutem".
Jeśli po tym wstępie ktoś pomyślał, że TR jest jakiś taki niedzisiejszy, warto odnotować, że i tak znajduje się o krok przed swoimi czytelnikami. Mateusz B. pisze: "Mam do was prośbę. Mianowicie mam na myśli kapelę wywodzącą się z Australii o elektryzującej nazwie i równie porażającej muzyce zwaną AC/DC." Z kolei czytelnik Paweł, bardziej ze skargą niż postulatem: "Chciałbym się dowiedzieć dlaczego w tegorocznych numerach "Teraz Rocka" nie został zawarty żaden wywiad, artykuł albo inny materiał dotyczący grupy R.E.M. Zespół chyba organizował konferencje prasowe, można było się umówić na wywiad, albo z okazji TAK WAŻNEJ przecież płyty (...) napisać coś od siebie (np. Demontaż jakiegoś klasyka pokroju Monster czy Automatic.)”
Z mozołem zbiera wszelkie ciekawostki newsowe Jordan Babula. W tym numerze czytamy: "Legenda progresywnego rocka rozwija pomysł swoich młodszych kolegów: Marillion idzie o krok dalej niż Radiohead i swój nowy album Happiness Is The Road ma rozpowszechniać w Internecie zupełnie za darmo. W zamian prosi fanów jedynie o udostępnienie adresów mailowych, aby móc promować swoje koncerty". Dobra, dobra, my znamy takie promocje. Najpierw info koncertowe, a później Viagra i powiększanie penisa.
Zaistnieć próbuje nie tylko Fish, ale również "major political dickhead", Bono. "Nowy album U2 będzie ich najlepszym. Tak przynajmniej twierdzi Bono. Musi być najbardziej nowatorski, być największym wyzwaniem... Inaczej jaki byłby sens nagrywania go? (...) Wiemy, że trzeba dać płytę ludziom szybko, ale z drugiej strony jesteśmy pewni, że nie chcieliby jej dostać, jeśli nie byłaby największym dokonaniem". Powiedział autor takich "dokonań" jak All That You Can’t Leave Behind czy How To Dismantle An Atomic Bomb.
W mojej ulubionej rubryce "O!" tym razem metalowiec Łukasz Wewiór. "Płyta. Cathedral. Forest Of Equilibrium. Liryczne intro, akustyczne gitary, gdzieś w tytułowym lesie czai się faun przygrywający na flecie... Nagle przytłaczają nas surowe, potężne brzmienia i mroczne opowieści. Demoniczne riffy i potępieńczy lament mieszający się z growlingiem tworzą rewelacyjny nastrój. Mam wyjątkowy sentyment do Cathedral, gdyż właśnie ten zespół zwrócił moją uwagę na bardzo bliskie mi obecnie doomowo/stonerowe granie. Film. Robin z Sherwood. W latach 80 jeden z najlepszych seriali nadawanych przez Telewizję Polską. Brak tu typowego spojrzenia na legendę Robin Hooda. W tym Sherwood pełno mroku, mistycyzmu, tajemnic. A wcielający się w Robina Michael Praed walczy z czarnoksiężnikami, okultystami. Wielkie wrażenie wywiera piękna Marion (Judi Trott), w roli głównej występuje również... muzyka Clannad. Najbardziej baśniowa, jaką dane mi było słyszeć."
Komety wydają płytę. The Story Of Komety kompiluje piosenki z angielskich wersji płyt kapeli Lesława, a sam band ma być teraz naszym towarem eksportowym. Przy tej okazji lider kapeli zdobywa się na taką oto refleksję: "Gatunek ludzi wkroczył w inną epokę. Obecnie wszystkie zespoły, niezależnie z jakiego kraju pochodzą, mają równe szanse i tylko od nich samych i od charakteru ich twórczości zależy czy zostaną docenieni na świecie". Jasne! To pewnie dlatego gdzieś tak 99.5% płyt sprzedawanych globalnie to dzieło anglojęzycznych twórców. Amerykanie, wiadomo, sami geniusze.
Powraca P.O.D. "Zespół P.O.D. dobrowolnie zmienił branżową ligę i pewnie dlatego nowa płyta dociera do Polski z małym poślizgiem. Najważniejsze jednak, że jest. I jest świetna. Powrót oryginalnego gitarzysty, wyzwolenie z komercyjnej presji dodały zespołowi skrzydeł". Bartek Koziczyński wysłuchuje przemyśleń wokalisty o złu, dobru, chrześcijaństwie, sensie wojny i pozytywnym myśleniu. Wokalista wylewa też żale na poprzednią wytwórnię Atlantic, gdzie drżące o posady gryzipiórki nie wkładały serca w promocję tej rewelacyjnej kapeli, przez co drugiego teledysku, uwaga, "nigdy nie umieszczono w telewizjach muzycznych.. Nigdzie go nie pokazano. Co robić w takiej sytuacji? Dlatego odeszliśmy z Atlantic." No i proszę, wytwórnia zamiast po chrześcijańsku dać MTV na tacę, skrewiła i trzeba było się rozejść. Nie ma to jak ucieczka od komercyjnej rzeczywistości w wykonaniu P.O.D.
Wywiady z P.O.D. i relacje z Metalliki swoją drogą, ale dobrze też wiedzieć, że nasza scena ciężkiego grania ma się czym pochwalić. Zespół Totentanz, "główni rywale Comy i Huntera", wydał właśnie swój sofomor, poskładany w połowie z odrzutów z debiutu, bo jak mówi frontman, "Bardzo chcieliśmy, żeby druga płyta pojawiła się dokładnie w rocznicę wydania debiutu" (nie ma to jak ambicje artystyczne). Natomiast "krakowski Witchking na albumie Hand Of Justice rezygnuje z tematyki fantasy. Za to muzycznie proponuje doprawdy fantastyczną mieszankę thrashu i heavy". "Pomysł, żeby sięgnąć do Tolkiena (bardzo oryginalne), zrodził się pięć lat temu. Od tego czasu trochę nam się zmieniło podejście i raczej będziemy odchodzić od śpiewania o elfach." – mówi Mateusz "Gajdek" Gajdzik.
I znowu reaktywacja. Grupa Extreme, na fotce w totalnie gejowskiej wspólnej pozie, podjęła walkę. Nudny jak flaki z olejem wywiad przeprowadza Michał Kirmuć. Warto zacytować jedną wymianę zdań: "'Comfortably Dump' to dość specyficzny tytuł. Czyżby inspiracją było 'Comfortably Numb' Pink Floydów?". Odpowiedź: "Chodziło o grę słów. Mieliśmy tu na myśli 'Comfortably Numb' Pink Floyd". Monty Python.
Jako się rzekło, wkładka poświęcona jest grupie Porcupine Tree, którą Jordan Babula mianuje "największym współczesnym zespołem prog-rockowym (...), którego dzieje zapisują się kolejnymi złotymi zgłoskami w historii rocka", zachwycając się twórczą drogą zespołu Wilsona, zaczynającego od "psychodelii, space rocka i jazzowych improwizacji, by przerodzić się w zespół progresywny". Nie było chyba jeszcze okazji na Porcys o tym napisać, ale Porcupine Tree jest na samej górze, obok Marillion i solowej twórczości Fisha, jeśli chodzi o największe rodzime overhajpy. I co pan Babula mógłby powiedzieć o takim Dungen? Nie no, nie żebym miał coś do Wilsona czy tego co grają, ale w kontekście masy kapel około-psych-rockowych Porcupine Tree jest po prostu tak słabe, że boli. No i dlaczego w ogóle "Teraz Rock" odgrzewa te stare kotlety wkładkowe? Powtarzanie wkładek, jeszcze w przypadku takich kapel, trąci żenadą.
Przepraszam, troszkę poważnie się zrobiło. Od czego więc Michał Kirmuć z bardzo autorską relacją z Coke Live Music Festival. "Coke Live Music Festival nigdy nie cieszył się naszym zainteresowaniem. A jednak tym razem postanowiłem się wybrać do Krakowa. Dlaczego? Okazało się, że jedną z gwiazd imprezy będą Kaiser Chiefs. (...). Kaiser Chiefs grali ponad godzinę. I muszę przyznać, że dla mnie w tym miejscu festiwal dobiegł końca. Zniesmaczony tym, co prezentował na scenie główny gwiazdor tego dnia Timbeland (pisownia oryginalna), postanowiłem udać się na dworzec. A że następnego dnia zestaw artystów również był niekoniecznie z naszego kręgu zainteresowań (m.in. The Prodigy, Missy Elliott, Sean Paul...), z czystym sumieniem wsiadłem do pociągu relacji Kraków-Warszawa. Delektując się podróżą na korytarzu. Bo mimo posiadanego biletu i mimo wolnych, ale zarezerwowanych przedziałów okazało się, że miejsca w pociągu dla mnie brak. I jak tu nie kochać PKP." Jak tu nie kochać "TR". Kaiser Chiefs. Rock on.
W reckach niewiele fajnego. Krajobraz polskiej sceny wyłaniający się po lekturze Recenzji Tu "Teraz Rocka" nie jest wesoły – jakieś 70% to thrash metal, heavy-metal, death-metal i punk 'n' roll. Odetchnąć można dopiero przy Płytach Tam. Odetchnąć, a nawet parsknąć jak czyta się u Kszczotka, że Mountain Goats to "prawdziwa amerykańska legenda indie rocka". I u Koziczyńskiego, że "obecny styl Slipknot sięgnął doskonałości – ciekawe co dalej". I u Wewióra, że na nowej płycie Def Leppard serwują "proste hity na czasie". I u funkcjonującego trochę we własnym egzaltowanym świecie Maćka Tomaszewskiego, że Young Team Mogwaia "niemal jak kij wsadzony w mrowisko, z impetem rozsadziła dogorywający brit-pop" (to by trzeba Andrzeja Budy spytać, ale czy Mogwai cokolwiek w 97 roku na większą skalę rozsadził?).
A na sam koniec numeru odcinek serii Kower Story, tym razem poświęcony płycie Violet Closterkellera, którą co poniektórzy prezesi honorowi Porcys autentycznie uważają za dobrą. O książeczce płyty: "Zdjęcie Anji z jej synem Adamem, trafiło na rewers okładki. Samą sesję zdjęciową wokalistka wspomina jako traumatyczną. Zrobienie tego zdjęcia trwało bardzo długo i przypłaciłam to totalną masakrą mojego mlekodoju. Adaś miał wtedy trzy miesiące i dziecko w tym wieku ma silny odruch ssania. Miałam taką minę, że śmiali się ze mnie, że jestem Matka Boska Boleściwa. Orthodox tradycyjnie apetyczna. Umyj cycki.
MACHINA (październik 2008)
W październikowej "Machinie" Łukasz Lubiatowski kreśli wnikliwie sylwetkę Mike'a Skinnera, z charakterystycznym dla siebie socjologicznym zacięciem. Nasz redakcyjny kolega Piotr Kowalczyk poświęca stronę kolejnemu projektowi środowiska pseudo – Ballady i Romanse sióstr Wrońskich (Galeria Raster wydaje). W tymże artykule popularny Kowal raczy nazwać jedną z płyt CocoRosie legendarną, co z przykrością jestem zmuszony odnotować w niniejszym felietonie. Opis innego zjawiska warszawskiego pseudo zagospodarowuje również stronę sąsiednią. Oto Marcin Cecko i kompania znowu próbują zrobić tu jakiś kulturalny ferment. "Stowarzyszenie Twórców Sztuk Wszelkich Przestrzeń buduje pomost pomiędzy sztuką głównego nurtu a sztuką niezależną, tradycją a nowoczesnością. W październiku zapraszają na interdyscyplinarny festiwal teatralno-muzyczno-fotograficzny. (...) Na wynajętej przez artystów wielkiej przestrzeni mieszczą się: sala wystawowa, pracownia fotograficzna i kostiumowo-scenograficzna, studio dźwiękowe, montażownia wideo oraz kino na 70 osób. 'To ma być przywrócenie i przewrócenie idei, jaką jest laboratorium, bo tu wyniki wszystkich naszych artystycznych badań będą ściśle jawne, a samo laboratorium szczelnie otwarte. Klucze do Przestrzeni będzie miał każdy, kto je sobie dorobi' – podkreśla Marcin Cecko. (...) Jednym słowem w Przestrzeni jest tak: 'Chcesz rysować, to rysuj, a jak nie to nie, ale zawsze możesz przyjść'". Wśród członków Stowarzyszenia, obok Cecki, między innymi Dorota "masło" Masłowska, Weronika Lewandowska, Iwo Vedral, Katarzyna Maciąg, Krzysztof Skonieczny i wielu innych .
Pisałem o Kowalu, który zdobył się na kontrowersyjną opinię o albumie CocoRosie. Brak cenzury w "Machinie" nie posłużył też drugiemu z naszych współpracowników, Markowi Fallowi. W artykule o Pustkach dowiadujemy się mianowicie, że "Telefon Do Przyjaciela" to jeden z polskich singli dekady. Po tych stwierdzeniach, redakcja magazynu GOL przyznaje Kowalowi i Fallowi żółtą kartkę.
Recki, jak na mój gust, na wysokim poziomie, choć trafiają się też mniej trafione. Na przykład, na Janie Mirosławie wrażenie zrobiła płyta Kings of Leon Only By The Night (4.5 gwiazdki na 5 możliwych). Mirosław pisze: "Monumentalne jak Wielki Kanion brzmienie nadal imponuje surowym pięknem i może spokojnie rywalizować ze wszystkim, co wyszło spod ręki Jacka White'a". I z tą drugą częścią zdania paradoksalnie bym się zgodził. Oklaski dla Wiktora Wawrzyniaka za "niepoprawną" recę omawianej w "TR" The Story Of Komety. "Słuchanie tej płyty boli. Po pierwsze, dlatego, że Lesław (wokalista i gitarzysta) nie przyjął do wiadomości, że żeby śpiewać po angielsku, trzeba dobrze znać angielski nie tylko w piśmie. (...) Najlepszy tekst piosenki na płycie to numer dziesięć – 'El Ringo', gdyż w utworze tym tekstu nie ma."
Tym niemniej, dla Metzowej "Machiny" wyrazy uznania, bo nie jest to zapełnianie papieru. Poza tym, poza "Pulpem", który nie wyrobił sobie jeszcze marki i ma raczej umiarkowane szanse ustać na naszym niełatwym rynku prasy muzycznej, ciężko poczytać w polskiej prasie o niektórych zespołach. Co prawda z trzymaniem ręki na pulsie w "Machinie” mogłoby być odrobinę lepiej – sylwetki grup ze sceny niezależnej zazwyczaj dotyczą bandów o ugruntowanej pozycji, które zainteresowanie powinny budzić lata temu, teraz niekoniecznie (zresztą częściej podyktowane jest to akurat koncertami w Polsce), ale i tak fajnie, że się o nich pisze (kompetentnie). Największy minus za niedostatecznie oznaczone (malutki napis "promo" na górze strony) artykuły sponsorowane, w tym jeden napisany przez etatową autorkę magazynu, Angelikę Kucińską, w dodatku nie bardzo wiadomo co reklamujący. Z artykułu można wyczytać, że CKOD to największe zjawisko w polskiej muzyce rozrywkowej ever, bo teksty i słynny esej Wandachowicza są niezwykle błyskotliwe, a wizerunkowa autokreacja intelektualnie pobudzająca i prowokująca. No sorry, ale bardzo szybko CKOD stało się nudziarską, wtórną grupą, której aspiracje całkiem oficjalnie kończą się na byciu naszym rodzimym odzwierciedleniem równie nudziarskiego i wtórnego nurtu brytyjskiej muzyki gitarowej spod znaku The Killers. Osobiście bym się pod takimi stwierdzeniami nie podpisał, nawet jeśli chodziłoby tekst sponsorowany.
INNE
"Machina" machiną, a znawcy muzyki czasem ujawniają się w miejscach nieoczekiwanych. Prawicowa publicystka "Rzeczpospolitej”, Joanna Lichocka spłodziła artykuł o nieprzychylnym traktowaniu Kaczyńskich przez reprezentantów popkultury. W artykule tym znajdujemy następujący fragment: "Jednak gdy ogląda się w jego (Kuby Wojewódzkiego – przyp. mz) programie Marię Peszek, autorkę bodaj najlepszej polskiej płyty ostatnich miesięcy, to robi się mniej fajnie. Bo nawet ta, wydaje się niezwykła i utalentowana dziewczyna, powtarza propagandowe androny. Nie podejrzewam, by Maria Peszek interesowała się przesadnie polityką (choć rzecz jasna mogę się mylić), mówi jednak to, co wydaje jej się oczywiste i dobrze przyjmowane. Takie bowiem słowa są w salonie uznawane za dobry styl: 'Zaczęłam pisać teksty w mrocznym czasie IV RP. Miałam wrażenie, że zakazano w Polsce radości, więc to była reakcja obronna' – Peszek opowiada, jak powstały teksty na jej płytę Maria Awaria. Płyta jest przesycona seksualnością, intymnością, ciepłem i radością – oczywisty kontrast do IV RP, czyż nie?” – pyta ironicznie Lichocka. No proszę, Maria Awaria najlepszą płytą ostatnich miesięcy. Znaczy nowe Gang Gang Dance nie podoba się, pani Joasiu? Warto jeszcze zauważyć, że gdyby naprawdę ten rodzaj intymności i seksualności Marii Peszek ("Pod lód ciągnie mnie twój arktyczny wzwód" albo "A ja dla własnej wygody zapuszczam swe ogrody i kolekcjonuje wzwody") miał stanowić jakiś "kontrast do IV RP" to świadczyłoby to o tej 4 RP jak najlepiej.
–Michał Zagroba, listopad 2008