SPECJALNE - Rubryka
Playlist: Rezerwa: Maj 2010
5 czerwca 2010
Majowy zestaw rezerwowy oceniają Borys Dejnarowicz, Mateusz Jędras, Filip Kekusz i Łukasz Łachecki.

BD [7.0]: Techno to moim zdaniem nie jest muzyka, która umiałaby przekazać jakieś głębsze emocje i pomóc człowiekowi w trudnych chwilach. Spróbuj uwieść dziewczynę za pomocą takiego kawałka... i nic. A puść jej coś Sex Pistols? Od razu cię pokocha. Hip-hop – to co innego. Tam też są bity, jest repetycja, ale ci ludzie robią to szczerze, z głębi ducha. A nie melodyjki jak z dzwonków komórkowych. To jest właśnie ta różnica. Theo Parrish umawia wczesnego Herberta z późną Lisą Shaw? Kogo by interesowała taka randka.
MJ [7.5]: Jakaś przytrzymana chicagowszczyzna się kłania. Lisa Shaw nie powstydziłaby się.
FK [7.0]: Nieortodoksyjny, siedmiominutowy, łagodny house z trąbkami, magnetycznym wokalem... a zresztą, czego tu nie ma. Dorzucam na składankę do auta. Kolejny powód, żeby kupić auto.
ŁŁ [7.0]: Długi, ciągnący się i nieco nudny mix urozmaicony zostaje trąbkami, które pozwalają mu wejść w fazę tryskającą pomysłami, skądinąd (ta da da da) trafnymi, choć i tak troszkę więcej można by z tego głębokiego brzmienia wycisnąć w kulminacjach. A będzie tego więcej?

BD [7.5]: Ach, ech, och. Diogenes wyrastają na kolejnych mistrzów tak konsolety, jak i songwritingu. Wyluzowany bukiet zapachów Spandau Ballet, Kajagoogoo i a-ha, adekwatnie przybranych w remix godny XXI wieku (francuskie "pompowanie" mają w pakiecie za darmo). A że zabrakło nieco do ósemki? Taka już dola nowicjuszy – muszą zapłacić frycowe.
MJ [6.0]: Kapitalny remiks nudego kawałka. That's the spirit.
FK [6.5]: Diogenes Club po raz trzeci udowadniają nam bezpośrednio, że w gładkim około-Changesowym popowaniu są na tyle mocni, że warto wkleić sobie adres ich MySpace’a w mózg. Nie wiem jak brzmi ten "Optimistic" w oryginale, ale wersja DC funkcjonuje jako samodzielna piosenka na tyle udanie, że, w obawie przed rozczarowaniem, nie będę sprawdzał.
ŁŁ [8.0]: O, ale Ty mogłabyś mieć na imię Rio, i chętnie bym z Tobą potańczył. Diogenes Club wyrastają na nowych, trwałych bohaterów, a basy, synthy i melodyjki, również w przypadku adaptowania cudzego utworu, układają się w soundtrack, który chętniej poznawałbym w okresie innym niż sesja. "Będą wielcy" (btw zakładam twittera z cytatami z "Teraz Rocka", polecam)

BD [7.5]: O, widzę, że gościu od "Lost In the Beat" to jakaś grubsza anegdota. Fajnie. Samo dobieranie akordów i post-prinsowski, rozleniwiony, szuflandiowy, wczesno-KevinoBarnesowski wokal cieszą. Ba, hipnoza też nie licho. A że tak szybko się urywa? Widocznie taki był zamiar artysty; nie mnie to oceniać.
MJ [7.0]: Tak, znamy kolegę. Glo-wave miejskiego folku trochę – średniowolne tempo, krótko zdelayowana gitarka, schowany za wszystkim John.
FK [6.5]: Przefajny chillujący wokal na tle najprostszego i najbardziej chwytliwego motywu basu na świecie. Cośtam jeszcze jest w międzyczasie, ale to nieważne.
ŁŁ [7.0]: Ta melodia w refrenie jest czymś więcej niż melodią, którą wydaje się na początku, albo znów daję się nabrać na to całe „hazed nostalgia”. Taki już jestem liryczny.

BD [7.0]: Proszę jakie cuda mi tu pan Porcys zapodaje. I jak niewiele potrzeba, abym był ukontentowany. Proste, a skuteczne. Less is more. Less Dress. Dressed to Kill. Kill Rock Stars. Stars of the Lid. Lid Zippilin. Elo.
MJ [6.0]: Jest reverb niby na keyboardzie, ale perka już klarowna. Stylowe. Chillwave-Sade? Może. Zachowując proporcje.
FK [6.5]: Uaktualniony Ian Brown, tylko lepszy. Szkoda, że komuś się zachciało lansować na wokalu, bo bezbarwny wokal psuje podkład, a przede wszystkim odbiera czas kozackiemu, choremu motywowi przewodniemu.
ŁŁ [5.5]: Heh, czy redakcja daruje mi że daję RPA prawie najwyższą ocenę w miesiącu, nie sądzę. Ale Max Tundra w jednej ze swoich zajebistych wypowiedzi na twitterze pisał coś o kontekście songwritingowym, a nie "klimacikowym", w odniesieniu do chillwave'u, i tutaj też mam trochę, że klimacik (plus eurodance'owe sznyty, DELOREAN CZY CO) przesłania błahość kompozycji. Nie akceptuję do końca tych nowych zasad.

BD [6.5]: Hehe, hehehehe, hehehehe. Heh. Heheh... He.
MJ [6.0]: Spoko hipsterskie ravewave w jasnych barwach, z obowiązkowo przykrytymi pod niewyszukanym efektem wokalem. Na plażowe melanże jak znalazł.
FK [5.5]: Ktoś się zapewne ucieszy na to, jak "Living In America" jest bezproblemowe i wesołe, a klip do bólu hedonistyczny. Wybieram rozrywki bardziej kameralne.
ŁŁ [6.5]: Czy MGMT tak brzmią? Nie znam ich, a chciałbym, żeby tak brzmieli.

BD [7.0]: Ła, ssssnaaackkooomiteeee. Prinsowskie intro, późno-steelydanowskie rozwinięcie tematu, tylko pierdolnięcia w chorusie brak. A że ocena tak wstrzemięźliwa? To już moja, jak najbardziej prywatna sprawa.
MJ [7.0]: A to z kolei riffowane disco, też wakacyjne.
FK [5.5]: Oceniałem na szóstkę najpierw, ale potem posłuchałem drugi raz. Nadal na tę wakacyjno-beztrosko-breezerową estetykę jestem uczulony i nie zamierzam z tym nic robić.
ŁŁ [5.0]: Nie masz na imię Ryjo i nie tańczysz na pierdolonym piasku, sorry.

BD [5.5]: Ale to jest w ogóle jakiś hymn MŚ w RPA? Btw nigdy nie kumałem tych pojazdów na Ashcrofta. Owszem, nagrał słabe solowe płyty, ale jako postać nadal pozostaje jednym z niewielu obdarzonych charyzmą front(sza)manów od strony Jima Morrisona. I między innymi dlatego ten numer mnie (trochę) rozczarowuje, bo potrafię sobie wciąż wyobrazić że Ryszard wymiata(łby). Ale nie tu. A że nie jest jak dawniej? Cóż, taki już los rockowych wielkich.
MJ [5.0]: Ja pierdolę takie mistrzostwa jeśli to ma być oficjalny singiel.
FK [6.0]: Richard Ashcroft dobrał sobie Murzynów i próbuje wypłynąć na fali zainteresowania Republiką Południowej Afryki. Fajny zmieszany podkład i lepszość wobec jakiegokolwiek fragmentu Forth, ale Rysiek jest już stary.
ŁŁ [6.0]: Richard Ashcroft, typ, który na 3 swoich solowych płytach wydanych do tej pory nagrywał a) Wilki b) przesłodzony, miałki popik, w jego własnym mniemaniu nawiązujący do Motown c)jakieś cyrkowe country, zaprasza do współpracy producenta "D.O.A", singla Jaya-Z, który nieco podzielił naszą redakcję w zeszłym roku. Przecież nie może nie wyjść komicznie! A jednak ostatnim spektakularnym eventem Ryszarda była zaskakująco udana (świetne koncerty, piątkowa płyta) reaktywacja martwego dinozaura, i, powiedzmy sobie szczerze, czy naprawdę daleko "Third Eye" do smyczkowego patosu "History" czy "Bitter Sweet Symphony"? (Do dziś nie wiem, jak tej piosence udało się odnieść taki sukces, jaki odniosła). Oczywiście staram się trochę przytemperować swoją fanowską perspektywę, ale w obawie przed niesprawiedliwym atakiem kolegów postanowiłem krótko zaznaczyć, że bardzo jestem zadowolony z tego kawałka, podobał mi się też "The Journey", nieco mniej "Are You Ready? ", ale płytę sprawdzę bez żenady. Przyzwoity, grafomański Ashcroft między późnym Verve a kolaboracjami z Unkle czy Chemical Brothers. Co prawda jakość nie pozwala do końca się nacieszyć, ale wierzę że w detalach czai się potęga.

BD [7.0]: Źźźźźwietne. Niby kanciaste, a płynnie pomyka. "Dodaję do playlisty". Że mało napisałem? Cóż, nie zawsze można mieć wszystko.
MJ [6.0]: Kolejny kawałek chcący być wystarczająco cool, żeby trafić na soundtrack Skins. Zaczyna się jak jakiś glo-rave, by rozwinąć się w poprawne dicho, z teledyskiem opowiadającym historię kolesia biegającego w tak obcisłych rurkach, że wysoki męski wokal jest czymś więcej niż wartością oczekiwaną.
FK [6.0]: Braxe’owy bas, Junior Boysowe eksplozje, Calvin Harrisowy mostek, pedalski wokal. Brzydszy kuzyn setek utworów ocenianych na Porcys w tym sezonie.
ŁŁ [3.5]: Dobra nazwa, ale nie mogę się narażać.

BD [3.5]: Przepraszam, ale chyba coś mi umknęło. "Nie rożumię". Że miało być zabawnie? Chyba nie do końca się udało...
MJ [6.5]: Nie no ale co, fajny lite-stepik.
FK [7.5]: Mój faworyt dzisiaj. Malutki dubstepowy instrumental, który do połowy trąci taśmą produkcyjną, by nagle zamilknąć i przerodzić się w uzależniający refren z gitarą. Popiera ich Scuba, płyta za kilka tygodni, "ja się jaram".
ŁŁ [4.0]: Postać przejścia! (ciekawe jak Google to przetłumaczy)

BD [4.0]: Sorry, LOL. Snoop występuje gdzie się da, nie wiem czy ktoś to śledzi, ale zalicza czasem takie wtopy że szok. "Katy Perry"? A daj pan spokój w ogóle. CAŁUJ MNIE W DE PANIE BE.
MJ [5.5]: Ostatnio zamiast „guilty pleasure” (bo przecież umarło) używa się przedrostka „euro”, czyniąc go chyba jedyną klasą stylistyk nawiązującą do tej wstydliwej przyjemności z słuchania rzeczy uznawanych ogólnie za przypałowe. Katy była guilty jeszcze zanim została euro, a pleasure to głównie zajebiste tytuły. Tyle wstępu.
FK [3.5]: Ludzie lubią tylko te kawałki, które dobrze znają – tylko tym można wytłumaczyć drugie miejsce California Gurls na liście Billboardu. Śmiesznie Snoop mówi "West Coast West Coast".
ŁŁ [1.0]: Skończyłem słuchać takiej muzyki po tym, jak Alexia wyszła zwycięsko w pojedynku z "Lonely" Nany. A ona nadal istniała! To niepokojące w obliczu mojej wiary, że rzeczy, o które przestaje dbać, znikają. Najgorszy duet od czasów Bono i Mary J. Blige. Co gorsza, nie odróżniam Perry od Kate Nash, a ta druga miała super piegi. Może stąd rozczarowanie.