SPECJALNE - Rubryka
Playlist: Rezerwa: Luty 2010
4 marca 2010
W pierwszej w tym roku odsłonie Rezerwy swoimi refleksjami podzielą się Kamil Babacz, Borys Dejnarowicz, Ryszard Gawroński i Aleksandra Graczyk.

KB [8.0]: Tylko odrobinę słabsze od playlistowanego "Friend Of The Night", o ile o kawałku na osiem można w ogóle powiedzieć "słabszy". Z tego całego LA, Teen Inc. mogą mnie przekonywać nawet najbardziej: przystępniejsi niż Ariel, raczej "białe rozumienie funku" i "feelgood vibe" niźli chłód Nite Jewel, wierniejsi popowi aniżeli Kenny Gilmore. Chyba w końcu znalazłem swoje LA.
BD [8.5]: No Patryk pisał, że ten projekt to jest czysty Porcys. Pan Porcys znowu nam tu zapodaje super rzeczy. Ach ten pan Porcys. Ale Pan Porcys ma inicjały WS i dzięki panu Porcysowi odzyskaliśmy na Porcys PODJARKĘ nową muzyką, bo Pan Porcys odkrył jako pierwszy Bundicka i kilku innych post-Arielowych świrów. Czy Teen Inc. to coś, z czego odkrycia Pan Porcys będzie w przyszłości dumny? Tak, i to chyba w niedalekiej. Dajcie nam LP na poziomie dwóch wałków z Myspace i kanonizujemy z miejsca. W "Fountains" akurat wizja Lansing-Dreiden na wspólnym kwasie z Kennym Gilmore'm – tak rozegraliby swoją karierę Tigercity, gdyby mieli artystyczne aspiracje. Zaś "Friend Of The Night", pamiętamy. Tam z kolei Pinkowo-Ferry'owy new-lo-fi-pop przedzielony mostkiem wyjętym z "Phase Dance" Metheny'ego. I znowu Los Angeles. Czy mówiliśmy już, że to niekwestionowana stolica muzyki? Bo nie chodzi o chillwave. Chillwave SRYLŁEJW, zaiste. Nie chodzi o SRYPNAGOGIC, SRO-FI, TECHNISROLOR i SRAUNTOLOGIĘ, kasety magnetofonowe, nostalgię za 80s i wspomnienia z dzieciństwa. Chodzi o songwriting, ziomy.
RG [8.0]: Prawie ignorancko przeoczyłem jak dobry jest projekt Teen Inc. Na szczęście Kamil mnie obudził i ostudził i nikt nie zobaczy wcześniejszej wersji komentarza do "Fountains". Utwór wymiata swoim brakiem nachalności, naturalnością, kontynuowaniem wątku soft-rockowego, odpowiednio dozowanym relaksacyjnym feelem. I te instrumentalne fragmenty, omajgad.
AG [7.5]: Kawałek kawałkiem (bardzo dobrym, zresztą o Teen Inc. już było do gazetki pisane) ale pierwsze dwadzieścia sekund – jakże to się nada na dżingiel do teleturnieju, kiedy wreszcie zawładniemy mediami publicznymi!

KB [7.0]: Posłuchałem raczej pobieżnie i kompletnie nie doceniłem, ale jest jakaś metoda w tym "Call On Me" na trance-popowo. Brakuje trochę jakiegoś momentu większego natężenia emocji, ale trzeba przyznać, że zarówno wykorzystanie sampli, jak i fantastyczne selektywne brzmienie jest bez zarzutu. Podejrzewam, że można pokazać klasę puszczając taki kawałek na imprezie, nawet jeśli nie wszyscy na niego odpowiedzą. Raczej bardzo solidna, praktycznie rzemieślnicza robota, a nie materiał łatwopalny.
BD [7.5]: Taka anegdota. Poznałem tego gościa parę miesięcy temu, gdy didżejowaliśmy z nim w Kamieniach, bodaj na urodzinach PULP. Wtedy był dla mnie zupełnie anonimowy. Ja wykazałem się wzorową ignorancją i oczywiście nie sprawdziłem uprzednio, co gość gra. Ale mój towarzysz z kolektywu SM zdążył obczaić wcześniej Niemiaszka z Monachium na Majspejsie i uznał, że to PRZYTOMNY producent. Tak też się Justin zaprezentował – miły, bezpretensjonalny i właśnie przyzwoity muzycznie German (Ania, LOL [Doruch, LOOOL]). Co jeszcze... Zwierzał się chyba ze strachu przed lataniem, ale nie pamiętam dokładnie o co szło, bo Mikey mówi dziwnym akcentem i nie sposób zrozumieć. Natomiast ten tu numer jest już więcej, niż PRZYTOMNY, bo rzuca w sumie realne wyzwanie Braxe'om i Falke'om tego świata.
RG [7.5]: Jestem prosty chłopak, więc jak ktoś będzie powtarzał jedną frazę na tysiąc sposobów i dorzuci do tego synthowy podkład do będę totalnie zadowolony, przybiję siódemkę i będę słuchał sobie po napisaniu tekstu.
AG [5.0]: Kawałek spokojnie przeszedłby niezauważony w dowolnej małej gastronomii przy stoku narciarskim, co niekoniecznie oznacza zarzut, ale słyszałam już lepsze nawiązania do tej stylistyki.

KB [7.0]: Caribou śmieje się z Hot Chip, a z drugiej strony nie daje się zaskoczyć młodziakom z Body Language. Stylowo lecz bez spiny, słodko ale bez próchnicy.
BD [5.5]: Snaith brzmi tu jak zremixowany Erlend Øye. Snaith to teraz postać nie wadząca mi wcale, choć na jego płyty nie czekam od dawna.
RG [6.0]: Jak zobaczyłem Caribou na liście rezerwowej to zareagowałem z entuzjazmem, nawet wesołą minkę przez komunikator wysłałem i wnet zostałem znokautowany odpowiedzią, że to trochę jak Whitest Boy Alive jest. Rzeczywiście, jest, z tylko lekką zmianą w stronę udziwnienia, ale ja lubię słuchać Erlenda Øye, nawet jeżeli jest podrabiany przez innego okularnika.
AG [8.0]: Chłopiec, którego znam, mówi, że to jego singiel roku a ja myślę, że czemu nie. Prosty patent, który kochaliśmy w latach dwutysięcznych, od "Poor Leno" po Junior Boys (wzruszający wokal plus zimne a konkretne napierdalanie) brzmi zaskakująco świeżo, na dodatek dobrano mu dziwny, szamoczący się psychosampel. Takie to ja rozumiem.

KB [6.5]: Bardzo fajny banger, bo choć gość to raczej nic specjalnego, to podkład jest niesamowicie smaczny. Ja tu trochę słyszę tych wszystkich popieprzonych LA-czyków.
BD [7.0]: Ładny, wielowymiarowy bit. Szkoda, że nawijka zmierza donikąd i utwór jest trzy razy za długi. Ale jednak bit.
RG [5.5]: Za takich hiphopków nie poświęciłbym nic co aktualnie znajduje się na moim biurku, ale właściwie ładnie układają się głosy w refrenie.
AG [7.0]: Podkład niby na bogato, ale myślę, że nie pogardziłyby nim ziomki z Three 6 Mafia. Do bujania się wyjebanym samochodem po Atlanciem musi nadawać się znakomicie, ja dzisiaj obierałam do niego cebulę i też było nieźle.

KB [6.0]: Ja się raczej słabo znam na takiej muzie, ale podobały mi się i Superchunk, i Japandroids i to mi się też podoba, choć jednak nie tak bardzo, jak kawałki z tamtych płytek.
BD [5.0]: Dzieci, w drugiej połowie lat 90-tych tak brzmiała co druga kapelka "indie" ze Stanów. Tak, coś takiego nazywano wtedy indie. Ale, drogie dzieci, "I'll Stand By You" to lepsza piosenka, chociaż nie nagrał jej zespół indie (zmiana akordu pod "hurt you" na refrenie, ech). A jeszcze lepszy jest klip Girls Aloud do coveru "I'll Stand By You", szczególnie chłopcom się spodoba. Btw fajoskie kostkowanie rytmicznej.
RG [5.0]: Takie indie przygrywki w głowie budzą tylko dekadenckie myśli o końcu gitarowej kreatywności. Podejrzewam, że nawet człowiek co dopiero zaczął ogarniać muzykę jest w stanie ułożyć zdanie zaczynające się od "zbyt wiele razy..." w stosunku do tego kawałka. Ej no, już teraz nie pamiętam tego jak to leciało.
AG [6.5]: Świeżość mega przehajp, poza tym lubię jak ktoś wskrzesza suche i cudowne momenty muzyki pokroju Exploding Hearts. Dalejże.

KB [6.0]: Cieplutki neo-soul, lekko podskakujące r&b, taki tam bedroom pop może przede wszystkim. Porządnie i z klasą, choć niezbyt porywająco, raczej materiał na letnie leniwe popołudnie, którego w sumie szukam (materiału, choć znalezienie teraz letniego popołudnia byłoby chyba fajniejsze) lub raczej chętnie przypadkiem bym na niego trafił, bo w tym stylu nadal debiut Choklate sprawdza się u mnie najlepiej. Pewnie więc sprawdzę album, polubię, a niedługo potem zapomnę.
BD [7.5]: Dobry gamoń. Niby kawałek Ne-Yo, ale gościu nienagannie interpretuje.
RG [6.5]: Ostatnio każdy taka piosenka podoba mi się dwa razy mocniej niż to powinno być rozsądne. Lubisz Maxwella, lubisz pop, lubisz soul, lubisz pościelowość, polubisz to.
AG [2.5]: Zajady mi się robią od ziewania. Masz tu dwa pięćdziesiąt na chałwę i zmykaj.

KB [6.5]: Zaczyna się jak Crystal Castles remiksowani przez Calvina Harrisa, wokal przenosi skojarzenia do La Bouche, ale za chwilę okazuje się, że najwięcej wspólnego ma z bassline housem. Trochę stęskniłem się za tym czysto imprezowym genre, którego popularność zgasła chyba tak nagle, jak wybuchła. W nowej dekadzie recykling parkietów wciąż ma się dobrze.
BD [4.5]: Znając życie w tekście na pewno czają się niezwykle istotne z punktu widzenia kulturowych przeobrażeń manifesty dzielnicowej przynależności, a bit nawiązuje do pionierów bass'n'dub-post-acid-techno, nurtu którego lepiej się słucha po narkotykach i dlatego jest taki zajebisty. Mądre blogi niedługo wszystko wyłożą, przypisy do Derridy gwarantowane. A puenta – przeciętny numer dla nikogo, bo za dresiarski na erudytów i za dziwaczny na dresiarnię.
RG [5.5]: At first I was like "OMGZMOARSUACE", but then I was like "Captain Hook, where are you?"
AG [5.5]: Stąpają po cienkim lodzie hedonistycznej, trochę eurodensowej wiksy z 'czarnym' momentem bytowym (cokolwiek). Pamięta ktoś "Come We Go" sióstr z The Real Heat? No dobra, nikt nie pamieta, ale to ten sam casus – w samotności wchodzi lepiej niż powinno, a przy znajomych tylko po dużej wódce.

KB [4.0]: "You're A Jerk" tych gości będących gośćmi to była niezła kupa. Jednak wiadomo, że kobieta łagodzi obyczaje i efekt jest od razu bardziej cywilizowany, a refren całkiem słodki. Nie wiem tylko czemu pomyślałem o Ms. Dynamite. Kawałek "Booo!" ze Stickym można sobie przypomnieć, choć nie wiem skąd ta myśl, jesteśmy raczej daleko od 2-stepu. Myślenie kategoriami sprzed 10 lat, też czasem mogę być konserwatywny.
BD [6.5]: Jakoś ostatnio nie mogłem trafić na klip, który pasuje do muzyki. Zresztą pewnie dlatego nie oglądam klipów, przez co mam statystycznie mniejszą szansę trafić na takowy; nieważne. Dla mnie to jest młodzieżowa, fantazyjna, pocieszna i całkiem cool wariacja na motywach "Drop It Like It's Hot". Lasencja ma spoks sylwestrowy makijaż na ryju. Panny powinny chodzić tak na imprezy w ciągu całego roku, a nie tylko na Sylwka. "Brokaaatu deeeszcz, znów na mnie spadł" – jeden z najczęstszych hooków śpiewanych u mnie w mieszkaniu (nie przeze mnie).
RG [3.0]: Ojezu, ojapierdolę, ojaniemogę, nie ogarniam, że na podkład albo trzy uderzenia w bęben albo krótka wokaliza albo elektronicznie przerobiony jęk na modłę wkurwiającego dzieciaka odkrywającego jak się gra na grzebieniu? Antydoznanie rezerwy.
AG [5.5]: Totalnie uwielbiam Lil' Mamę i na jej tegoroczny album czekam bardziej niz na tegoroczne wakacje. "Found My Swag" przypomniało mi mile "Lip Gloss", które ripitowałam najczęściej na świecie – prymitywny, niby-Neptunesowy bit, nawijająca nastolatka. Młódkom z The Bangz brak niestety dresiarskiego sznytu Lil'. O ile niewiele wiem o Elli, to Sabi chciałaby być nową Aaliyah kiedy śpiewa i nową Gangsta Boo kiedy rapuje, z czego wychodzi jej co najwyżej nowa Ashanti – Sabi, nie idź tą drogą. Poza momentem absolutu w teledysku (3:56!) całkiem fantastycznie prezentują się natomiast męscy kolaboranci, Legacy z New Boys, BRAŁABYM.

KB [5.0]: Dobry tytuł. A tak to całkiem ładna, prosta piosenka, ktoś chciał wyżyć się artystycznie i zrobił to w przyjemny, nieinwazyjny sposób, więc "tylko pogratulować".
BD [4.0]: Trochę jak kiepski mashup "Sugar / Honey honey / You are my candy girl / And you got me wanting you" z coverem "I Should Have Known Better" Bradforda Coxa.
RG [5.5]: He, "la-la-la-la-la-la". Urocze.
AG [4.0]: Jeżeli do czegoś mam słabość na tym padole, to do kompozycji "niczym wstęga Möbiusa" – w "Feathers" odnajduję jakąś jej namiastkę, piątka brachu [w sensie że 5.0]. Niestety wokalista brzmi, jakby był strasznym przymułem i chyba nie będziemy się przyjaźnić. Minus jeden do charyzmy, niewidzialność na dziesięć tur.

KB [3.0]: Przedszkolna melodia, melancholijne tło i wokale – po "High Times" i "Causers Of This" ciężko się tym jakkolwiek zajawić, tym bardziej, że zdążyłem się nieco zmęczyć całą tą i podobną estetyką. Nic jednak tak nie męczy jak brak charakteru. Ale jest i plus: przypomniałem sobie "Drugs In My Body".
BD [6.5]: Ci panowie, ci panie, oni kiedyś wysamplowali z Durutti Column nawet dość taneczny tune, czy coś. A tutaj bez szału, lecz nie skrytykuję. Szczypta ulotnej, marzycielskiej bajki nie zaszkodzi przed spaniem.
RG [5.5]: O, a tutaj zamiast "la-la-la-la-la-la" jest przeciągłe "o" kończące cały utwór. Nikt poza Thieves Like Us po wysłuchaniu piosenki nie wyda z siebie takiej krótkiej, pełnej radosnego zdziwienia onomatopei, raczej ułoży sobie usta w tę literkę i potężnie ziewnie.
AG [3.0]: Jest *sound*, ale gdzie się podział *groove*? Zabrać im to retro, choćby i siłą.