SPECJALNE - Rubryka

Playlist: Rezerwa: Kwiecień 2009

18 maja 2009



Jak co miesiąc rezerwowi kradną show, a my wraz z nimi kradniemy wam czas. Numery z kwietnia skomentują dla was: Kamil Babacz, Borys Dejnarowicz, Łukasz Łachecki, Jędrzej Michalak.

Ellie Goulding: Starry Eyed

 

[6.875]

 

[posłuchaj]


KB [7.5]: Czy to jest koleżanka Nite Jewel? A może tej panny o pseudonimie Lights? Jak mi się podoba ten nurt nocnego, nieśmiałego, moze leciutko dziwnego synth-popu.

BD [6.0]: Nie wadzi mi ta pioseneczka – najwyraźniej w tym roku Bóg wysłuchał modłów Konia, żeby więcej artystek inspirowało się Kate Bush i nie mam nic przeciwko. Natomiast w kwestii doznań, to bardziej to to, niż muzyka. Innymi słowy "I don't have no problem with you fucking me / But I got a problem with you NOT fucking me", czy jak tam.

ŁŁ [7.0]: Ojejku podoba mi się a nie wiem co na to koledzy. Muszę być zachowawczy, ale podejrzewam, że nie po to musiałem słuchać nowego Green Daya żeby taka Goulding miała mi się nie podobać. A i niunia niczego sobie.

JM [7.0]: O, i tu właśnie jest świeżość, którą utraciła Annie. Ten kawałek brzmi jak jakiś odkopany przez blogerów underground pop z lat 80 w rodzaju Cristiny (jeśli chodzi o fajność, nie o brzmienie). Inna sprawa, że piosenkom mającym sprawiać wrażenie dźwiękowej plamy, zazwyczaj brakuje hooku-killera, i trochę tak jest i tym razem. No, ale będę wracał i tak.


Meanderthals: Desire Lines

 

[6.625]

 

[posłuchaj]


KB [7.5]: Oj, dub-baleary? Pod każdym względem to wymiata, a wystarczy, że lubię disco suity. Nie wiem, czy podobał mi się tak bardzo jakiś kawałek Studio.

BD [5.5]: Miłe, pastelowe, troszkę usypiające, ale rozumiem, że taki był zamiar?

ŁŁ [7.0]: Co znaczy balearyczny, bo jedyne co kojarzę to gdzieś w 98 jak Mallorca dawała nieźle w Primera Division i w starej Piłce Nożnej był co 2 tygodnie tytuł "Czary mary Baleary", ale sorry, jaki związek ma ten track z piłką nożną? Bo jak dla mnie teraz to już żaden...

JM [6.5]: Super się zaczyna, po chwili traci kolor – ale i tak Yume Bitsu meets Air meets Studio, trudno być na nie. Może treściowo nierewelacyjne ale nadrabiają stylistyką.


Annie: Anthonio

 

[6.5]

 

[posłuchaj]


KB [7.5]:Spoko, można się było zawieść drugim (niewydanym) albumem, choć i tam znalazło się miejsce dla świetnego "Bad Times". Ale krytykować "Anthonio"? Piosenkę-wyznanie z kruchym, cudownym refrenem? Nieee. I wiadomo, że zajebista jest ta zmiana tonacji na końcu. Richard X jest bossem, a Annie ratuje swoje imię.

BD [5.5]: Ten kawałek, brzmiący jak żwawszy album track z nowej Sally Shapiro (nie słyszałem jakby co), to ma być singiel Annie? Jeśli mi natychmiast nie podacie żrącego synth-hooka na pitchu, landrynkowego wokalu bez tej cholernej mgiełki i tekstów o tym, że laska robi z facetami co chce, to będę was straszył po nocach...

ŁŁ [7.5]: Eno, eeeno. Panna wraca i zdaje się w niezłej formie, intymna i powabna jak Tatu na bicie od Agebjorna, choć w sumie te Tatu dają do myślenia (że intymne). Annie robi pranie.

JM [5.5]: Na początku trochę się bałem tej metamorfozy Annie, wszak jedna tirówka elektro (Uffie) już wystarczy. Na szczęście zamienienie salonu (Anniemal to przecież kawał dystyngowanego dicha) na piwnicę (garaż?) w tym wypadku dobrze zrobiło, poddając Szwędkę małemu liftingowi ale nie zmieniając faktu, że jest ona łatwo rozpoznawalna w tłumie. Inna sprawa, że nawet udane reformy nie przysłonią faktu, że dawny piosenkowy polot Annie gdzieś uleciał i jej nowe nagrania dla mnie są już chyba tylko ciekawostką.


Desire: If I Can't Hold You

 

[6.125]

 

[posłuchaj]


KB [7.0]: No, fajna jest ta piosenka. Głos tej pani przypomina mi Soffy O, ale nie wiem czemu. Desire może być dla mnie Chromatics 2.0.

BD [6.0]: Aha, czyli ten nurt post-JuniorBoysowego dark-italo nie tylko żyje, ale i ma się dobrze, tak jakościowo, jak ilościowo? W sumie fajnie, zawsze lepiej niż wyjąca Sramy Srinehouse.

ŁŁ [6.0]: A Desire to nie były jakieś proto-Sistars z Łodzi, czy coś? Jak tak to się dziewczyny "wyrobiły". "W to mi graj".

JM [5.5]: No spoko ale trochę to rozlazłe, bardziej skondensowany Osbourne lepszy.


Dizzee Rascal ft. Armand Van Helden: Bonkers

 

[5.625]

 

[zobacz klip]


KB [6.5]: Z Dizzeem jest tak, że on uratowałby nawet najbardziej gówniany kawałek. Ten nie jest gówniany, myślę, że mógłby zawstydzić Wileya i jego ubiegłoroczny hit.

BD [6.5]: Efektowny klip, głośna kolaboracja, dużo hałasu, a w rezultacie tylko (aż?) solidny (chyba) banger na imprezę, co zresztą może sprawdzę niebawem.

ŁŁ [3.0]: WOW, przewidziałem ten rozpruty syntezator w refrenie już po 10 sekundach piosenki, co nie czyni mnie znowu jakimś wielkim wizjonerem. Najważniejsze to ufać sobie. Sorry ale nie mam czasu na wracanie bo właśnie przeglądam zdjęcia koleżanki na naszej klasie.

JM [6.5]: Odhumanizowany grime to nie moja drużyna (zresztą niech mnie ktoś oświeci - to wciąż jest grime?), debiut Dizzee’ego bardziej doceniam niż uwielbiam. Tym niemniej jest coś w tej rąbance mocno orzeźwiającego, i mówię to z perspektywy łóżka, herbatki i ciasteczek – na parkiecie to pewnie masakra jest.


Das Volt: Gestures

 

[5.5]

 

[posłuchaj]


KB [7.0]: Mocne, klimat amigowych gier nocą (tak mi się kojarzy bas z mooga, no i co zrobisz), a smyki jak u Cerrone.

BD [7.0]: Nie wiem, wiosna przyszła, a ta kwietniowa rezerwa to głównie jakieś pieprzone syntezatorowe smęty. Ale dobry numer, swoją drogą. O, jaki dobry, "do diaska" no.

ŁŁ [5.0]: To ciekawe dlaczego kolesie cytują Kraftwerka.

JM [3.0]: Ale co to za pitu-pitu? Justus Köhncke robi taki rzeczy jedząc owsiankę rano i to tylko gdy mu nie smakuje.


Liquid Vega: Black Thunder

 

[5.125]

 

[posłuchaj]


KB [6.5]: Brrrrr. Tak mogłaby brzmieć nawet Sally Shapiro, gdyby ćpała. Ja jednak chyba wolę konkretniej.

BD [6.0]: Dżiiiz, znowu to Italians Do It Better w znajomych. I co, znów senne, nocne pejzaże podszyte odrobiną niepokoju. Złego słowa nie powiem, ale wracać raczej nie będę.

ŁŁ [5.5]: Wiecie, że ja lubie taką estetykę, tylko że te piosenki to nie powalają po prostu. To ma być senna muzyka, ale nie do zasypiania przecież. O, wymyśliłem coś zabawnego: zasypiać na stojąco.

JM [2.5]: Ej ale tu się nic nie dzieje przez 4 minuty.


HEALTH: Die Slow

 

[5.0]

 

[posłuchaj]


KB [4.0]: Dość spoko, ale strasznie kakofoniczne, więc nie wiem, czemu miałbym chcieć tego słuchać.

BD [4.0]: Ale co wy, Depeche Mode słuchacie?

ŁŁ [6.0]: Już myślałem że jakieś "My Girls", doceniam to przestrzenne futurystyczne brzmienie. Szkoda że wyrazisty hook gdzieś się zapodział.

JM [6.0]: Fajne, tak by grali Old Time Relijun gdyby się unowocześnili i trochę, nomen omen, ozdrowieli.


Eminem: We Made You

 

[2.0]

 

[zobacz klip]


KB [2.0]: Hehe, nie. Motyw z refrenu jest nawet lekko dodatni, ale marszowy rytm niszczy jakąkolwiek fajność.

BD [1.0]: Ech, czerstwość tych parodii celebrytów... Podkład zerowy, a Em jest za dobrym raperem na takie gówno. Generalnie "My Name Is" czy "Without You" to nie jest...

ŁŁ [1.0]: Żarty siakieś... Kurde, najgorszy producent rapowy w dziejach powraca do kolaboracji z najlepszym producentem rapowym w dziejach i wciąż brzmi chujowo. Ten jeden to za mocne bębny w przeciwieństwie do ostatnich wyczynów (era post-8mile). Koleś który pocisnął Hovę we własnym tracku przecież. Następny singiel będzie o rozwodzie, tak czuje, plus doznajcie sobie nieśmieszności.

JM [4.0]: Nawet jeszcze w późnej podstawówce nie traktowałem Eminema zbyt poważnie i choć zdarzały mu się chwytliwe tune’y to ten, choć sprawny i giętki, do nich raczej nie należy. Ale fajnie, że te jego klipy są takim Girl Talkiem popkultury. Moje ulubione momenty: Eminem (który później się "okazuje" być Michealem Stipe’em jak rozumiem?) z długimi włosami na łóżku z Sarah Palin oraz „I’m Your Amy“ w celi z Amy Whitehouse.


Green Day: Know Your Enemy

 

[1.75]

 

[zobacz klip]


KB [1.0]: Wiadomo, że gówno, ale to co mnie najbardziej uderzyło, to brak jakichkolwiek warstw. Wszystko jest dokładnie na tym samym poziomie głośności, gitary napierdalają bez sensu i nawet się nie zorientowałem, że już minął refren. To raczej nie powinno być zaskakujące, a jednak dla mnie było.

BD [5.0]: Jakoś nie śledziłem tej kapelki od czasu "Basket Case". Were they any good?

ŁŁ [0.5]: To ci kolesie co mieli taką linijkę która definiuje moją młodość jak jakiś Secaucus czy coś. Jak to szło... "When masturbation's lost its fun/ You're fucking lonely", ale tera to nawet Bartek Koziczyński się nie nabierze.

JM [0.5]: Po chwili zastanowienia przyznaję Green Day Pachę czyli moją nagrodę dla najbardziej obciachowego zespołu w dziejach. Większość gównianych kapelek szybko się wykrusza, ci tu tymczasem zainicjowali trzecią (!) dekadę istnienia i mają się w najlepsze, otoczeni rzeszą die-hard fanów którzy nie zauważyli, że ich pupilom najprawdopodobniej nie udało się dotąd nagrać ani jednej nie-kiczowatej piosenki.

Redakcja Porcys    
BIEŻĄCE
Ekstrakt #5 (10 płyt 2020-2024)
Ekstrakt #4 (2024)