SPECJALNE - Rubryka
Playlist Extra: Unsound 2014: The Dream
24 września 2014Jako że już w październiku startuje kolejna edycja jednego z najciekawszych polskich festiwali muzycznych, postanowiliśmy wyselekcjonować dla was esencjonalny zestaw utworów naszych line-upowych faworytów. Życzymy miłej lektury i udanej zabawy na samym Unsoundzie.
Joey Anderson: Sorcery
Ten enigmatyczny producent z New Jersey wystrzelił w tym roku jak z armaty swoim znakomitym albumem After Forever, jednocześnie dowodząc, że dobry house gra się nie tylko w Detroit czy Chicago. "Sorcery" nurkuje w perkusyjnych samplach i nośnych motywach, kładąc jednocześnie nacisk na melodyjność i delikatność. Kto nie zaciera rąk na jego set w Forum, ten z policji. –Jacek Marczuk
Atom TM: Stop (Imperalist Pop)
Stylistyczna rozpiętość muzyki wydawanej pod monikerem Atom TM nie dorównuje co prawda – jeśli wierzyć bazie informacji RYM – liczbie pozostałych, najróżniejszych wcieleń artystycznych Uwe Schmidta, ale zważywszy, że ten przebiegły kabotyn zza Odry od lat nie wykazuje już zainteresowania mniej konceptualnymi (nawet jeśli ciągle raczej przyjaznymi dla tych, którzy mogliby się w jego drodze artystycznej pogubić) zastosowaniami muzyki elektronicznej, trudno, żeby było inaczej. Do Krakowa autor zeszłorocznego postpopowego wydawnictwa HD przyjedzie – a jakżeby inaczej – jako wykoncypowany na nowo świeżak, z całkowicie nowym materiałem i wraz z australijskim artystą audiowizualnym Robinem Foxem, którego spektakl miał okazję zobaczyć swego czasu na Adelaide Festival w Australii, co było impulsem do nawiązania między twórcami bliższej współpracy. Choć projekt kontynuuje ponoć proces eksperymentowania na konwencjach muzyki popularnej, to tak naprawdę trudno zakładać, czego możemy się spodziewać – głównie dlatego, że będzie to pierwszy występ duetu przed żywą publicznością. –Jakub Wencel
Blondes: Moondance
Nie lubicie studyjnej twórczości Blondes? Bez obaw, nawet jeśli tak jest, to chłopaki na żywo zmieniają całkowicie swoje oblicze i porwą do tańca choćby największego sztywniaka. –Rafał Marek
Bok Bok: Howard
Całe Your Charizmatic Self to dziwna, lecz cudownie kwitnąca, dźwiękowa roślinność, nęcąca swoją narkotyczną wonią. Jednak z gąszczu kłębiących się i plączących kłączy to "Howard" pnie się na sam szczyt, onieśmielając tęczową paletą nasyconych barw, soczystymi digi-listkami owijającymi postrzępioną, ale za to giętką łodygę oraz przede wszystkim strukturalnym bogactwem bukietu, jakim może pysznić się jedynie cyfrowy cud natury. –Tomasz Skowyra
The Bug: Mi Lost (feat. Miss Red)
Skoro The Bug wraz ze swoją świtą (copeland, Liz Harris, Flowdan, Manga, Miss Red) w przestrzeniach krakowskiego hotelu zaprezentuje określony materiał, to śmiem twierdzić, że dla fanów twórczości wyspiarskiego insekta wybór esencjonalnego kawałka nie będzie większym zaskoczeniem. Tym z kolei, którzy nie zdążyli do końca zaznajomić się z konceptem tegorocznego Angels & Devils, już tłumaczę. "Mi Lost" na papierze wydaje się powieleniem patentów znanych z londyńskiego zoo, czyli (w znacznym uproszczeniu): robimy ekspansywny, bassowy podkład, osadzamy w jego ryzach około-ragga-dancehallową wokalistkę, która raz podśpiewa, raz zarapuje lub nieokiełznanego grime’owca-dzikusa i voilá – benger jak się patrzy. W tym odcinku opcja pierwsza, z tą subtelną różnicą, iż Miss Red niespodziewanie nie przytwierdza do pasa trzech lasek nitrogliceryny, a znacznie spowalnia celem korespondencji z nieco bardziej powściągliwymi, otwierającymi album koleżankami. Kapitalny balans pomiędzy klimatem zatęchłych, londyńskich dziur, którym świeżo osiadły w stolicy Martin dał się porwać dwie dekady temu, a jawiącymi się na albumie eksperymentami zapowiadającymi (być może) lekką stylistyczną woltę. –Witold Tyczka
Evian Christ: Propeller
Zamieszany w projekt pod nazwą Yeezus cudowny chłopak angielskiej sceny basowej wychodzi z tarczą również ze swojego prywatnego tegorocznego przedsięwzięcia. "Propeller" nosi znamiona rozbuchanego trapu wcale nie tak odległego od dokonań TNGHT, ale ja widzę w tym wszystkim duży ładunek własnej, niczym nieposkromionej wrażliwości. Sąsiadujący z areną jego krakowskich zmagań balon to wyjątkowo słaby przeciwnik w kontekście domniemanych uniesień unsoundowej publiczności podczas występu Eviana. –Jacek Marczuk
DJ Rashad: Feelin' (feat. DJ Spinn & Taso)
Brak DJ-a Rashada pewnie będzie przewijał się mocno przez kontekst występu chłopaków z Teklife podczas tegorocznego Unsoundu. Jedyne kawałki Spinna i Taso dostępne na Spotify są z Double Cup. Kiedy poprosiłem szefa Polish Juke o podesłanie jakiegoś ich najlepszego wałka, ten najpierw przez chwilkę nie odpowiadał, a potem w końcu podesłał m.in. coś z Rashadem. Brakuje go.
Teklife to obecnie czołówka, jeżeli chodzi o juke. Na drugim miejscu podobno jest Japonia, a na trzecim Polska (fuck yeah!). Kontakt ze Spinnem i Taso na żywo będzie dotarciem do źródła footworków z Chicago. No kurcze, nie może być lepiej! –Ryszard Gawroński
Ben Frost: Secant
Potrafię zrozumieć forsowaną przez niektórych linię krytyki, że A U R O R A jedzie na tanim chwycie pompowania napięcia do granic możliwości. Okej, Wasze zdanie. Dla mnie jednak pod płaszczykiem brutalnego zmechanizowania album ten pulsuje szczerą chęcią życia, a ta patetyczna obrzędowość jedynie ma za zadanie dobitnie to uwypuklić. Trzonem "Secant" są mocno rezonujące gdzieś z tyłu głowy bębny, zapowiadające istną eksplozję doniosłości ludzkiego bytu w drugiej części utworu, czym idealnie wpisują się w katartyczny charakter płyty. –Wojciech Chełmecki
Grouper: Cover The Long Way
Shoegaze’owy romantyzm ubrany w ambientowy kubrak akustycznych drone’ów i rozmarzonych, uduchowionych wokaliz spod znaku Julianne Barwick – tak obecnie kojarzy mi się twórczość Amerykanki i taki jest właśnie ten utwór. Coraz mniej chce mi się słuchać kolejnych albumów tej panny, ale na koncert – cóż – szedłbym. –Wojciech Chełmecki
Robert Hood: Learning
"Learning" to pełna niepokoju, nocna przejażdżka po surowych przestrzeniach wielkomiejskiego monumentalizmu. Za szybą starego Forda Transita ludzie poruszają się jakoś za szybko, a blask nielicznych latarni zdaje się obcy i oziębły. Nie wiem, co Robert Hood, żywa legenda minimalu, grywa na swoich setach. Może coś z doskonałego, jazzowo podbarwionego Nighttime World, Volume 1 z 1995 roku? Ale to akurat utwór z trzeciej części tejże trylogii, aby zobrazować, że gościu nadal jest w niezłej formie. –Wojciech Chełmecki
Jenny Hval & Susanna: I Have Walked This Body
Tegoroczne Meshes of Voice jest płytą niezłą, ale w ogólnym rozrachunku, powiedzmy sobie szczerze, dość przynudzającą. Czasem irytuje niefortunnym doborem środków wyrazu, czasem usypia słuchacza mocno flegmatycznymi refrenami, czasem po prostu się dłuży. Dziewczynom udało się jednak w pewnym momencie wydobyć złoty środek dla tej niewdzięcznej konwencji, który znajduje się dokładnie pod czwartym indeksem – "I Have Walked This Body" to bez wątpienia najbardziej flagowy utwór tego enigmatycznego duetu. Poza tym, wspominając o Jenny Hval, nigdy nie można pominąć informacji, że potrafi ona – podobnie jak FKA Twigs – zachwycać ogromną bezpośredniością w poruszaniu się po tematyce swojej seksualności. Istnieje tylko jedna różnica – tym, czym dzisiaj jara się się gremium recenzenckie u czarnoskórej wokalistki, Jenny operowała już trzy lata temu. Jeżeli komukolwiek odpowiada taka orientacja na muzykę, to propozycja dwójki Norweżek powinna z automatu trafić na sam szczyt jego koncertowej hierarchii wartości. –Rafał Marek
Jam City: The Courts
Basik dopomina się o konotacje z oldskulowymi soundtrackami seriali z lat 80., ale "The Courts" to nie tylko sprawnie odrestaurowane retro-synthowe granie. Świadczą o tym takie zabiegi, jak ten stosowany od 2:04, kiedy Jack Latham pozwala sobie na wprowadzenie do clapowego bitu lśniącego interludium, dzięki czemu bankiet rozkręca się na dobre. A ja razem z nim. –Tomasz Skowyra
Kassem Mosse: Untitled A3
Znamiennym dla Kassem Mosse'a jest fakt, że wizja jego house'u nieco różni się od tego, co mieliśmy okazję dotychczas usłyszeć w tym roku. Workshop 19 to album o właściwościach monolitu, dyktujący hermetyczną płynność soundu, którego słucha się praktycznie na raz za sprawą rezygnacji z oczywistych, dancefloorowych wymiataczy na rzecz pobrzmiewającego przez całą długość echa estetyki niemieckiego techno. Zważywszy, że house'owych live'ów na nadchodzącej edycji Unsound będzie jak na lekarstwo, myślę, że Kassem stanowi niejako mus październikowej eskapady. –Rafał Marek
Nguzunguzu: Wake Sleep (Total Freedom Winterpark Homicide Edition)
Podobno grając klasyczny house, zabrania uczestnikom imprezy tańczyć, natomiast swój czas wolny spędza na końcu internetu, szukając popieprzonej muzyki, ale wiedzcie o jednym – nieobecność na jego secie to grzech (popełniłem go rok temu, nie idąc na imprezę Vatican Vibes w śp. Powiększeniu). Mam nadzieję, że nie spocznie na laurach, odczarowując szlagiery r&b wymieszane z ballroomem czy kuduro, i w końcu wyda swój prawilny materiał w Fade to Mind w formie przynajmniej siódemkowej EP-ki. –Jacek Marczuk
Nurse With Wound: Yagga Blues
Do 1980 trzyosobowy zespół, później de facto solowy projekt pioniera brytyjskiej sceny industrialowej Stevena Stapletona, jest do dziś jednym z najbardziej enigmatycznych i bogatych w dorobek oraz spuściznę zjawisk w historii tego nurtu. Może to właśnie dlatego kojarzenie grupy ze sceną industrialową, przynajmniej we wczesnych latach jej działalności, budziło raczej niechęć jej członków, którzy podkreślali rozpiętość muzycznych konotacji na swoich wydawnictwach. Choć wraz z przejęciem sterów przez Stapletona zanikać zaczęły – silnie obecne na początku – związki z krautrockowymi korzeniami zespołu, na horyzoncie opracowywanej poetyki można było wypatrzyć tak różne od siebie zjawiska oraz gatunki, jak tradycję musique concrète, ambient, noise, improv czy kabaretowy surrealizm. Ta sieć nawiązań, zapożyczeń, stylistycznych cytatów i tonalnych kontrastów spajana jest z zadziwiającą łatwością przez wrażliwość Stapletona, sprawującego niepodzielną kontrolę nad każdym dźwiękiem (i najmniejszym kształtem na artworkach okładek), wyprodukowanym pod szyldem Nurse With Wound. Kilkadziesiąt płyt, trzydzieści sześć lat pracy artystycznej, obezwładniająca chmura tagów – niby jeden facet w średnim wieku, a tyle szumu. –Jakub Wencel
Sophie: NOTHING MORE TO SAY / EEEHHH
Temat Sophie wyeksploatowaliśmy na Porcys do granic możliwości już publikację temu, niemniej wspomnieć o nim raz jeszcze zdecydowanie warto, bo właśnie ten chłopak jawi się jako jeden z highlightów tegorocznego Unsounda. A żeby odbić choć trochę od stylistyki gumy balonowej, zapraszam państwa do przejażdżki Testarossą Ferrari. Nieco pominięty, odstawiony na drugi plan singiel – wydawniczy debiut z czasów, w których forsowane dziś wizje futurystycznego popu ustępowały miejsca ejtisowym, parkietowym inspiracjom przeniesionym na współczesne standardy. –Witold Tyczka
Stanislav Tolkachev: Wasp
Rakieta z Dniepropietrowska lubująca się w analogowych setach kładzie nacisk na techno-prostotę i techno-wyrazistość kompozycji, a pomysł na siebie ma nieskomplikowany – dużo Detroit spod znaku Millsa i Craiga, trochę syntezatora i automat perkusyjny. A wieści płynące z opuszczonej berlińskiej elektrowni zasadniczo nakazują zaanonsować tylko, że mamy na co czekać i do czego się ślinić. –Witold Tyczka
Swans: Kirsten Supine
Podglądając Kirsten Dunst wobec końca świata. Zresztą, cały utwór rozwija się jak Melancholia von Triera. Na początek przeczucie, nostalgiczny głos Giry, brak nadziei, cisza przed burzą. A przecież nadchodzi coś dużo gorszego. Gitara powtarza rytm jak narastający alarm, dzwony uderzają w trwogę, gdzieś tam skrzypce brzmią jak rozbudzone ze snu, przerażone ptaki. Wydawało się, że świta, a to żar, który zetrze wszystko (w pył). To i tak najmniejszy wymiar kary na "To Be Kind". Można różnie o tym myśleć, ale taki łabędzi śpiew (no, musiałem) naprawdę podsuwa skrajnie katastroficzne wizje. –Wawrzyn Kowalski
We Will Fail: V.07
W 2014 roku, kiedy Zamilska zdobywała nowe rejony maszynką hajpu, Aleksandra Grünholz odnosiła w pewnych kręgach podobne sukcesy dzięki tajemnicy. Na Verstörung nie ma tytułów, a kiedy do odbioru płyty dołączy się działającą na wyobraźnie historię o 6 latach budowania field recordingowej biblioteki dźwięków, to nie sposób zignorować tego projektu. Zwłaszcza, że na płycie i na koncercie We Will Fail to ambient techno najwyższej próby! –Ryszard Gawroński
Zamilska: Duel 35
Śledzenie rodzącej się powoli, wykończonej politurą miazgi, gdzie punktujące trafienia przeplatają się z widmowo-tubylczymi wokalizami, to czysta przyjemność. Ale i tak to potężny bas zasiada na tronie "Duel 35" i sprawuje swoje autorytarne rządy, nakazując baunsowanie do nieprzytomności. –Tomasz Skowyra