SPECJALNE - Rubryka
Orient Express #15
31 października 2017Siemanko, daaaaaaaaaaaawno nie było na Porcys o muzyce azjatyckiej. Ale to nie dlatego, że nie chciało mi się pisać, nie dlatego, że przestałem śledzić muzykę z tych odległych krajów, ale po prostu "ze względu na mały czas czasu", niestety. Ale wracam i serwuję Wam podwójny odcinek z płytami i singlami, które pojawiły się podczas najgorętszym miesięcy roku, a więc przedział od maja do sierpnia. 20 albumów, 40 singli i pełne rezerwy. Może być? Jeśli tak, to zapraszam do sprawdzania.
ALBUMY:

Akai Ko-en
Nessho Summer
[Universal Japan]
Nowa płyta Akai Ko-en, więc trzeba przygotować się na ostre, gitarowo-japońskie łojenie. Ale ŻARTY NA BOK, bo Nessho Summer to ostatni album zespołu z Chiaki Sato, czyli z wokalistką składu. Nie wiadomo, jak dalej potoczą się losy tej sympatycznej kapelki, ale trzymam kciuki, że dziewczyny znajdą godną zastępczynię Sato i wszystko będzie dobrze. Wróćmy jednak do najnowszego albumu, który zaczyna się od tego, że dziewczyny lecą do przodu z ostrymi riffami. "Camereon" i singlowy "Yamiyoni Chochin" to bodaj dwa najgłośniejsze numery z całego LP (no może jeszcze "Journey" mieści się na podium), ten drugi pachnie nieco pogmatwaniem i zadziornością Tricot. Od samego początku, moim ulubionym kawałkiem jest "Aun" z czarodziejskimi klawiszami, kapitalnym, witalnym flow (relacja bas-synthy) i nieco ladypankowymi cięciami gitary – 8.0. Natomiast w dalszej części płyty Akai nieco miękną, choć to nie znaczy, że poziom mocno się obniża. Wciąż można się natknąć na wartościowe piosenki (pop-rockowa j-ballada "Joker", swojski w klimacie, wręcz wykwintny "Semi Long" czy noise-indie-rockowy "Hora"), więc pomimo braku błyskotliwości na całej linii i nieco skromnego ognia przebojowości, Nessho Summer sprawdza się świetne w roli zamykającego pewien etap – krążka. Oby za jakiś czas pojawiła się informacja, że Akai Ko-en mają już nową wokalistkę i zabierają się do nagrywania kolejnej płyty.

Apink
Pink Up (EP)
[Plan A Entertainment / LOEN Entertainment]
Wydany w zeszłym roku longplay Pink Revolution zapamiętałem jako solidny, k-popowy krążek, bez jakichś wybijających się momentów, natomiast tegoroczna EP-ka Pink Up już od pierwszego przesłuchania zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Od razu na początku zaznaczę, że dość wyraźnym wypełniaczem, jest klasycznie przewidywalna, k-popowa ballada "Evergreen" (cóż za tytuł...), zaś reszta zbiorku to zupełnie inna jakość. Opener "Five", startujący od przyjemnego klawisza, a następnie wybuchający euforycznym refrenem, który prowadzi do świetnej zwrotki, wykonanej jakby przez grupę koleżanek w jakimś licealnym konkursie (w sensie taki miły, "szkolny" klimat). "Kok Kok" utrzymuje poziom, dorzucając do swojego kursu klawiszowe r&b; "Eyes" to delikatna ballada, której nie mam ochoty skipować, a highlightowy "Like!" to hicior z dance-popowego rejonu Kylie (więcej o nim w sekcji singli). Mini-album kończy akustyczna, poczciwa pieśń z refrenem sprawiającym, że nie mógłbym jej w żaden sposób skrzywdzić. Czyli po prostu "ładna" piosenka. I w tym miejscu można zakończyć chwalenie Apink – dobra robota, dziewczyny!

Boris
Dear
[Sargent House]
Dear to dziesiąty album Boris w tej dekadzie (nie liczę oczywiście albumów nagrywanych w kooperacji z innymi muzykami), więc na myśl ciśnie się jedno słowo: nadproduktywność. Staram się słuchać wszystkich tych długograjów, ale z każdym kolejnym zastanawiam się: po co? Na najnowszym z nich, japońska formacja po raz kolejny atakuje uszy słuchacza mocarnym drone-metalem ("Deadsong", "Kagero" czy "The Power") i stoner rockiem ("Absolutego" czy epicki "Memento Mori") przeplatanym shoegaze'owym spokojem ("Biotope"). Okej, porządne granie, wykonawczo też bez zarzutów, wszystko wiadomo, zero niespodzianek, czyli po prostu kolejny album Boris. Jest cały pakiet, więc fani pochodzącego z Tokio bandu są raczej zadowoleni, a ja – owszem – przesłucham, ale pamiętam o pozostałych dziewięciu płytach z tej dekady, pamiętam o sporej liczbie wydawnictw z 00s, no i pamiętam o naprawdę mocnych płytach z lat 90. To co, za rok kolejny album? Albo dwa?

Chihei Hatakeyama
Mirage
[Room 40]
Wydaje mi się, że jakoś mało ambientu w tej rubryce, ale akurat mamy wyjątkowo ambientowy rok, więc i w Orient Expressie znalazło się miejsce dla tej wspaniałej muzyki. A wszystko dzięki takiemu panu, który nazywa się Chihei Hatakeyama. To akurat całkiem nieźle znana postać w ambientowym środowisku, więc nic dziwnego, że japoński twórca musiał zawitać w skromne progi tej skromnej rubryki. Co Hatakeyama proponuje? Powiedziałbym, że jest to ambient głęboko medytacyjny i chłodny, "przenoszący do innego świata" lub że jest to po prostu piękna muzyka ilustracyjna, nadająca się zarówno jako tło, jak i prawdziwy seans prowadzący do wyciszenia. Jeśli kojarzycie albumy Windy & Carl (tu akurat nie ma przypadku, bo Chihei debiutował w Kranky, a więc wytwórni, z którą kojarzy się m.in. amerykański duet) i w dodatku je szanujecie, to może Mirage akurat się wam spodoba. Ostrzegam, nie ma tu miejsca na żadną rewolucję – jest za to 40 minut relaksującej, sedatywnej muzyki, która kapitalnie nadaje się na ostudzenie organizmu i ducha, na przykład po wyczerpującym dniu. W każdym razie: nie stracicie czasu, jeśli zdecydujecie się na podróż z nowym dziełem japońskiego producenta. A jeśli będzie wam mało, to sprawdźcie jego kolejne, tegoroczne albumy, czyli serię Void.

Cornelius
Mellow Waves
[Warner Music Japan / Rostrum]
Na wstępie małe oczywiste info: Keigo Oyamada to postać powszechnie kojarzona i znana nie tylko tym, którzy zagłębiają się w świat japońskiego popu. Cornelius, często nazywany "japońskim Beckiem", był jedną z czołowych postaci popularnego w latach dziewięćdziesiątych nurtu shibuya-kei, co udokumentował świetnie przyjętym longplayem Fantasma. Persona generalnie lubiana i szanowana, ale dziś nieco mało znana i zapomniana. Dlatego dobrym momentem do poznania albo przypomnienia sobie o dorobku Oyamady jest najnowszy (wydany po jedenastoletniej przerwie) album Mellow Waves. Pozbawiony aktualnych tendencji longplay jest raczej polem do eksponowania przez Corneliusa własnej wrażliwości i songwriterskich umiejętności. I wydaje się, że taki wariant sprawdza się świetnie: fragmentaryczno-klawiszowa impresja "If You're Here", akustyczno-elektroniczny rock z małą nawałnicą w środku "Sometime / Someplace", pogodno-smutny "Dear Future Person" z mniej więcej tej samej uczuciowej półki, co Sea And Cake, przedniej urody, błyskotliwy synth-pop "In A Dream", doprawione syntetycznym głosikiem, kraftwerkowe micro-techno "Helix / Spiral", urocza synthowo-akustyczna ballada "The Spell Of A Vanishing Loveliness" – to przykłady utworów, które ukazują Japończyka w bardzo dobrej formie. Ale właściwie cała, dość minorowa narracja Mellow Waves, gromadząca pocięty klawiszowy pop i melancholijne ballady, choć chwilami może lekko usypiać, zasługuje na pochwałę i nieco większą uwagę. Bardzo udany powrót po latach jednego z ambasadorów japońskiego, "alternatywnego" grania.

Cosmic Girls
Happy Moment (EP)
[Starship Entertainment / LOEN Entertainment]
Trochę nie tak wyobrażałem sobie dalszą drogę i rozwój Kosmicznych Dziewczyn. Debiutancka EP-ka Would You Like? sugerowała śmiały ruch w stronę kosmicznego, przebojowego retro-futuro k-popu, a całość pchał do przodu całkiem mocny singiel "MoMoMo". Dziś, na swoim oficjalnym, długogrającym albumie Cosmic Girls nie wyróżniają się już zbytnio na tle całej armii girlsbandów. Okej, "fajne piosenki" i w ogóle, ale ból w postaci niewykorzystanego potencjału jednak wciąż we mnie tkwi, więc zostawiam to i przechodzę do krótkiego omówienia Happy Moment. Krótkiego, bo w zasadzie niewiele ciekawego można w tej sprawie napisać: dość zachowawcze, porządnie wyprodukowane, taneczne piosenki, których jakoś specjalnie nie chce się słuchać. Może oprócz "Miracle" i "Plop Plop" – ta pierwsza wkracza na teren smyczkowego disco (i) z giętkimi basami i nośnymi refrenami, druga natomiast pomyka w systemie cyfrowo-cukierkowego r&b, wysyłającego do centrali wyłącznie dobry vibe. Ale najbardziej rozpoznawalnym kawałkiem z płyty jest singiel "Happy", który dla mnie niestety brzmi zbyt podobnie do całej masy podobnych k-popowych hitów. Stąd też, trochę niepokoję się o los Cosmic Girls, bo w obecnym stanie nie zapowiada się, aby dziewczyny mogły jeszcze zaskoczyć.

Dalljub Step Club
Check The Shadow
[Subenoana]
Z pochodzącym z Tokio Dalljub Step Club zapoznałem się prawdopodobnie na wysokości We Love You – debiutanckiej płyty zespołu. Gdy słucham SOFOMOR nasuwają mi się podobne wnioski. Club to nieźle osłuchani goście, którzy mają całkiem dobre pojęcie w temacie muzycznych nowości i raczej widzą, co obecnie dzieje się w tanecznej elektronice. Niech świadczy o tym małe odwołanie do Double Cup Rashada w openerze "C.T.S.". Trzeba zwrócić uwagę na to, że Japończycy UPRAWIAJĄ tu coś na pograniczu drum stepu, drum'n'bassu czy footworku, doprawiając wszystko rapowymi nawijkami. Produkcyjnie niewiele można im zarzucić, więc uwagę należy skupić na umiejętności wykręcania hooków. I z tym jest różnie, bo choć staram się nie zwracać uwagi na wtórność Check The Shadow, to jednak czasami goście przesadzają z arsenałem środków i niekoniecznie trafnym doborem muzycznych puzzli ("Best Point – Tabu Zombie" niech będzie przykładem). Mimo wszystko, we fragmentach nawiązujących do Rashada ("C.T.S. czy "Dondengaeshi") i wtedy, gdy Dalljub złapią wiatr w żagle i płyną ze swoim flow ("2", "Pizza Pizza" czy spokojniejszy "Daylight"), wszystko ładnie się zazębia i działa. No po prostu dobre chłopaki, którym brakuje jeszcze trochę praktyki, obeznania i doświadczenia. Oby to wszystko przyszło z wiekiem.

Gesu No Kiwami Otome
Daruma Ringo
[Unborde]
Sporo czasu minęło od ostatniej płyty Gesutome. Kto wie ile? Prawie półtora roku, a półtora roku w świecie Enona Kawataniego to czas strasznie długi. Poza tym Daruma Ringo miał ukazać się wcześniej, ale coś tam, więc pojawił się dopiero w maju. No i cóż mamy na płycie? Właściwie wszystko to, z czego znany jest skład Gesu No Kiwami Otome, czyli pianistyczno-math-dance-rockowe numery z precyzyjnie rozpisaną narracją. Pozostaje tylko zastanowić się nad tym, czy nowe piosenki japońskiego składu są przekonujące. Jak dla mnie, nowy LP zdecydowanie przebija zeszłoroczny Ryōseibai, a składa się na to kilka czynników: Daruma jest mniej rozwlekły, znacznie więcej tu songwriterskiego "konkretu", a mniej skrytego za nerdowsko-wyrafinowaną otoczką banału, no i chyba lepiej trafiają do mnie refreny. Chociaż np. gdy leci "Kokochiadeyakani", to zawsze mam wrażenie, że ten kawałek był już na wcześniejszej płycie, już to słyszałem, o co chodzi? I to obecnie mój największy problem z tą płytą, a zarazem z Gesu: od kilku lat właściwie nic się nie zmieniło, zero jakiegokolwiek progresu. Owszem, "Kattena Seishungeki" bardzo fajnie wchodzi, "Darumasan" przypomina o korelacji z D-Planem, a "Kagesong" to synth-dance-pop, jakiego brakowało Gesu, ale tak jak pisałem wcześniej – wszystkie te tricki japońskiej kapeli znam bardzo dobrze i po prostu brakuje mi świeżości w ich poczynaniach.

Girls' Generation
Holiday Night
[SM Entertainment]
"Girls Are Back" to zarówno tytuł pierwszego kawałka na Holiday Night, jak i symboliczny sygnał mówiący, że Girls' Generation wreszcie wróciły z nowymi piosenkami. Wreszcie, bo ostatnie wydawnictwo z premierowym materiałem, ukazało się jeszcze w 2015 roku (album Lion Heart), więc jak na warunki wielkich medialnych girlsbandów, trzeba było czekać naprawdę długo. A z czym dziewczyny wróciły? Otwieracz to taka rozgrzewka na rozruszanie się po przerwie, ale już singlowy "All Night" z miejsca plasuje się w czołówce k-popowych singli roku (więcej o nim w sekcji singli). A dalej jest różnie: "Holiday" nie wychyla się poza strefę typowego, k-popowego singla (nieźle, ale nic wielkiego); "Fan" urzeka wzniosłością zbudowaną na synthowych kontrastach, a miła balladka "Only One" ma smak flamenco; w "Sweet Talk" natomiast miesza się trapowa brutalność z dziewczęcymi śpiewami – efekt co najmniej interesujący. Końcówkę domykają jeszcze tańczący pod rękę z melancholią "It's You" (piękny refren) i doniosła pieśń "Light Up The Sky", a wszystko to, w konsekwencji składa się na dość konwencjonalny k-popowy album z przewagą pierwiastków "dobrej muzyki". A to oznacza, że powrót okazał się całkiem udany.

Kamisama Club
Wonder-Ho (EP)
[Purre Goohn]
Dziwaczna okładka, przedstawiająca ubraną w białe szaty postać, której ręce trzymają różowe, gumowo-podobne coś, dobrze oddaje to, co dzieje się na Wonder-Ho. Z tym że, nie są to jednak żadne future beaty, porąbane footworki czy jakieś odjechane vaporwave'owe cuda. Cały czas gramy na piosenkowo-popowym boisku, ale ten teren możemy rozciągać do granic możliwości. Zaintrygowani? No to podrzucę jeszcze trzy tropy, z którymi kojarzą mi się te dziwactwa: Aphex Twin, Max Tundra, Maxo. Dodajmy do nich j-popową słodycz i uzyskamy Kamisama Club. To tyle w kwestii wprowadzenia, więc czas napisać kilka słów o samej EP-ce. Mamy pięć numerów – niewiele, więc lecimy po kolei: "Strange" to wykapany feel-good track z tą śmiechową linią synthu + momentami wokal pani wokalistce trochę ucieka, "N°5" to jakiś miszmasz folkowej gitary i elektronicznych zabawek – coś jak Midnite Vultures z powiewem Beta Band, choć to cały czas Kamisama. "Mineral Music" to kolejny motywik wywołujący uśmiech na ustach, choć to świetny wałek, zwłaszcza w drugiej części, w której uaktywnia się bas; "Sugar Head Lover" brzmi jak Maxo sprzed dwóch lat, który zaprosił do współpracy Japonkę; i wreszcie "Silent Dance" dopełnia całość kolejnymi zabawnymi dźwiękami, pieczętując przy tym jedno z najlepszych tegorocznych wydawnictw z Azji.

Mondo Grosso
Nando Demo Atarashiku Umareru
[Cutting Edge]
Shinichi Osawa to jeden z najważniejszych japońskich DJ-ów czy producentów ściśle tanecznej muzyki. Koleś jest naprawdę znany nie tylko we własnym kraju, o czym świadczy pokaźna ilość remiksów na jego koncie. Jeśli chodzi o albumy, to pamiętam, że jakieś 10 lat temu jego album The One otwierał cover/remix "Star Guitar" Chemical Brothers – tyle pamiętam z tej chyba dość mocno szorstkiej, beatowej płyty. Ale zanim Shinichi zdecydował się na wydawanie płyt pod własnym nazwiskiem, miał projekt Mondo Grosso. Debiutował na początku lat 90. I to jest ciekawe, bo wtedy Japończyka interesowały podszyte jazzowym feelingiem, estradowe piosenki, acid jazz, hip-hop, r&b czy soul, więc nieco inne rejony od tych, którymi zajmował się Osawa już w XX wieku: pojawił się nu-rave i na moment wszystko poszło w bardzo dziwnym kierunku. Tymczasem po 14 latach od ostatniego longplaya Next Wave Mondo Grosso wraca z albumem znacznie mniej hałaśliwym i bardziej nastawionym na piosenki. Nic nie poradzę, ale przepełniony gośćmi (są w każdej ścieżce) Nando Demo Atarashiku Umareru często przypomina chilloutowo-house'ową kompilację z kolekcją anonimowych wykonawców. Ale to wcale nie znaczy, że jest źle. Wręcz przeciwnie: lekkie, ulatujące w powietrze numery w starannej, zdystansowanej, producenckiej oprawie były zdecydowanie dobrym pomysłem. Moje ulubione indeksy: inteligentny, fortepianowy soft-rock "Time" z gościnnym występem Bird, rześki, bezkompleksowy house "Labyrinth" ze wsparciem Hikari Mitsushimu, kosmiczne, zmutowane reggae "Solitary" z głosem Kei Owady czy eteryczny klawiszowy poranek "Outouse Yo" z wokalem Etsuko Yakushimaru. Reszta też trzyma się całkiem nieźle, a to znaczy, że powrót w skórę Mondo Grosso był udanym posunięciem Osawy.

Parkgolf
Reo
[2.5D Production]
Parkgolf to jeden z bardziej rozgarniętych, rozglądających się we najróżniejszych kierunkach, japońskich producentów, co potwierdzał już wielokrotnie. Szkoda tylko, że nie udało mu się zachować świeżości na swoim drugim albumie. Reo to w gruncie rzeczy jersey club wymieszany z j-popem i w dodatku ta mieszanka nie zwala z nóg. Ale trudno uznać te tracki za coś błyskotliwego po tym, jak słuchało się Lido czy Wave Racera – okej, wszystko sprawne (bo przecież takie utwory jak "Pink" czy "Crush On" to fachowa robota), ale brakuje temu pary, siły czy mocy. W dodatku Parkgolf sporo się spóźnił ze swoimi pomysłami – w 2017 roku, gdy tego typu numery zostały już odegrane w popularnych i modnych klubach całego świata (w tym także w Polsce), trudno się nimi zachwycić. Gdyby przynajmniej miały w sobie jakiś ładunek ultra-przebojowości, ale niestety tego Parkgolfowi również zabrakło – wyjątkiem jest "Hyakunen" z gościnnym udziałem znajomej producenta, czyli Hitomitoi (o samym kawałku więcej w singlach poniżej). A tak się składa, że ten kawałek to inna stylistyka: pozwijana j-popowa piosenka radzi sobie znacznie lepiej od niezbyt oszałamiających bitów święcących spory triumf kilka sezonów temu. No cóż, może Parkgolf wyciągnie wnioski i za jakiś czas zaskoczy nowym, świetnym materiałem. Sprawdzę bankowo.

Polkadot Stingray
Dai Seigi (EP)
[Hannaki Bibi Records]
Polkadot Stingray to kolejny j-rockowy skład z panią na wokalu, który przytomnie porusza się po math-pop-rockowych rewirach. Znajomość dwóch EP-ek pozwala mi stwierdzić, że nie jest to zespół tak błyskotliwy jak Tricot, Passepied czy Negoto, ale to nie znaczy, że jest kiepsko. Przeciwnie, Polkadot mają SMYKAŁKĘ do składania solidnych, melodyjnych konstrukcji, w centrum których panoszą się dość chwytliwe refreny. Chcecie dowodów? Sprawdźcie najnowszą EP-kę Dai Seigi i jej skoczny otwieracz "Electric Public", a wtedy zrozumiecie, o co chodzi. Drugi "Midori", to z kolei bardziej złożony track z lekkim math-rockowym zacięciem, choć wciąż w głównej mierze chodzi o refren. Potem "Synchronisica" pędzi trochę jak Tricot, ale bez całej otoczki pogmatwania, więc nadal jest przyjemnie. "Turritopisis Spp." to najspokojniejszy, balladowy fragment na modłę wyciszonych numerów od Shiiny Ringo, choć końcówka wprowadza sporo dramatyzmu. Wreszcie "Early Dawn" przywołuje prawilnego indie-j-rocka z paroma popisami na gitce. I taka to właśnie EP-ka – krótka, solidna i dość treściwa.

RYUTist
Ryuto Geigi
[Penguin Disc]
Kolejny japoński girlsband, który wyróżnia się na tle reszty. Obecnie tworzą go (mam nadzieję, że mam aktualne info): Nonno, MuTang, Tomochy oraz Miku-chan. Co takiego wyróżnia RYUTist spośród całej masy kolorowych j-popowych składów? Zamiast pędzących syntezatorów, dziewczyny śpiewają w otoczeniu wypielęgnowanych melodii i waniliowo-miodowych aranżacji. Są to więc leciutkie, barwne, delikatne popowe piosenki z pokaźną ilością słodkich hooków. Ryuto Geigi to najnowszy długograj Japonek i od razu muszę zaznaczyć, że druga część płyty lekko odstaje od pierwszych numerów, ale po kolei. Pierwsze cztery indeksy złożyłyby się na bardzo mocną EP-kę: sielskie, lekko Stereolabowe intro "Yanagi No Miyako", gitarowy barok-pop "Yumemiru Hanakoji" (więcej o nim w singlach), wyrafinowana japońska pocztówka z debiutu Zbigniewa Wodeckiego "Omoide Wa Prologue" i uczuciowo-romantyczna balladka "Sandy". Niestety, pod numerem piątym mamy obniżające poziom "Furumachi Boogie Woogie Dori" i pojawia się mały zgrzyt (kompletnie mi nie pasuje po tej serii z początku). Ale nic to: w drugiej połowie albumu pojawiają się bardziej TANECZNE RYTMY, jest trochę disco (śliczniutki refren w "Namida No Yesterdey"), trochę city popu, ale mimo wszystko najlepsze, co RYUTist miały do zaoferowania, skryło się w czterech pierwszych kawałkach. Nie zmienia to faktu, że Ryuto Geigi to świetna płyta i będę o niej pamiętał podczas układania listy najlepszych azjatyckich wydawnictw roku.

Red Velvet
The Red Summer (EP)
[SM Entertainment ]
W trzynastym odcinku Orient Expressu pisałem o mini-albumie Rookie, który cały czas mi się podoba. Natomiast Red Velvet zdążyły wydać kolejną EP-kę, którą znowu zdobi przepiękny cover (korowód dziewczyn z girlsbandu idący po ścieżce w narkotyczno-owocowym świecie). Sam The Red Summer już tak piękny nie jest, ale nie ma powodów do większych narzekań. Cała EP-ka porusza się w bardzo skocznych i tanecznych rejonach (wyjątkiem od reguły jest urocza i delikatna ballada kończąca zbiorek, czyli "Hear The Sea"). Na ucho, największym bangerem (dla mnie) jest "You Better Know", który mocno kojarzy mi się z hitami Kylie z Aphrodite. Zakładam się jednak, że faworytem gawiedzi byłby zapewne ukręcony z moombahtonowej gliny "Zoo", który jak najbardziej da się słuchać. Na "Mojito" chyba nieco zabrakło funduszy, bo dość ubogi to track, a całość zaczyna się od złożonego z kilku etapów "Red Flavor", który już doczekał się niemal 50 milionów odtworzeń na YouTubie. Czyli właściwie wszystko to, co zwykle dzieje się, gdy Red Velvet wydają album/mini-album się zdarzyło, a więc bez sensacji można napisać, że nowa EP-ka bardzo okej i pewnie za chwilę przyjdzie czas na kolejną płytę, którą na pewno przesłucham.

Shinichi Atobe
From The Heart, It's A Start, A Work Of Art
[DDS]
No i proszę – nie wiem, czy to nie jest najfajniejsza rzecz, jaką Atobe kiedykolwiek wydał. W sensie najfajniejszy LP. Niby jakoś wiele się u niego nie zmieniło, ale tym razem dźwięki zgromadzone na From The Heart, It's A Start, A Work Of Art przekonały mnie bez większego oporu. Japoński producent po prostu sklecił najbardziej grywalne pętle i jak dla mnie na tym kończą się wszelkie doszukiwania czy domysły. Wszystko jest tu jasne: relaksujący, prawie dziesięciominutowy "Regret" przeciera tory i delikatnie rozmiękcza słuchacza przed czatującą w kolejce dawką outsider-house'u. Mowa oczywiście o dwóch podwodnych trackach "First Plate", które mocno kojarzą mi się z nagrywkami znanymi z labela 1080p. Zresztą "Republic" poniekąd też należy do tego samego przedziału dance'owej elektroniki, a trzecia część – "First Plate" – dryfuje bardziej w stronę minimal techno, choć wciąż czuć tu ten niewysłowiony kolor zabrudzonego, zaszuranego house'u. Czyli rekomenduje, bo dobre granie, przy którym można i poskakać, i poleżeć i nawet pospać.

Suran
Walkin' (EP)
[Million Market / LOEN Entertainment]
Bardzo czekałem na ten debiutancki materiał. Wszystko dzięki egzotyczno-owocowemu, zeszłorocznemu singlowi "Paradise Go", który zameldował się na liście moich ulubionych azjatyckich numerów roku. W pamięci miałem również świetny soundtrackowy song "To Your Dream" (Calling In Love) nagrany z Beenzino i kilka innych rzeczy, więc Suran zapowiadała się na naprawdę mocną zawodniczkę i kogoś, kto trochę wymyka się schematom mocno (nie ma co ukrywać) sformatowanego k-popu. No i właśnie... O ile pierwszy kawałek z EP-ki Walkin' ma w sobie tę charakterystyczną dla piosenek Suran, rozmarzoną mgiełkę, tak pozostałe mocno ulegają pokusie przejścia na stronę koreańskiego popu. Trochę szkoda, bo jednak Koreańska wokalistka znalazła sposób na wyróżnienie się na ogromnej mapie k-popu, ale patrzymy na same kawałki. Tytułowy "Walkin'" to, tak jak pisałem, muśnięty tym samym klimatem znanym z poprzednich nagrywek Suran. Dalej, "1+1=0" z Deanem, niby próbuje jakiś sztuczek w podobie Pharrella, ale jakoś zupełnie go nie czuję. Natomiast "Wine" oferuje przyjemnie głaszczące paski syntezatorów układające się w pewnego rodzaju r&b hymn. "Babybaby" z kolei przemyka gdzieś z boku ze swoim skromnym, intymnym kolorytem quasi-jazz ballady, a kończący EP-kę "Yo" to podniosła pieśń, która specjalnie mnie nie wzruszyła. I mogę tylko napisać, że trochę się zawiodłem, bo spodziewałem się jednak pięciu celnych strzałów, ale to dopiero pierwsze większe wydawnictwo Suran i mam nadzieję, że wraz z kolejnymi będzie tylko lepiej.

T-ara
What's My Name (EP)
[MBK Entertainment / Interpark]
Uwaga, będę cytował samego siebie: "trochę szkoda, że T-ara nie współpracuje z bardziej kumatymi songwriterami i producentami, bo ten skład naprawdę mógłby zdziałać coś więcej niż tylko trzy blade numery zgrane na EP-kę. Może 2017 rok przyniesie dziewczynom lepsze rozdanie?". Chyba faktycznie przyniósł – już tytułowy singiel na wstępie świadczy o tym, że kilka miesięcy przerwy spowodowały zmianę w koreańskim girlsbandzie. Stanowczy, taneczny k-pop "bez owijania w bawełnę", w którym liczy się refren. "Reload" z basowymi kuksańcami i orkiestrowym otoczeniem podtrzymuje poziom, ale ten kawałek z datą w tytule to już uderzenie w najbardziej pospolite ballady, z jakich mimo wszystko k-pop słynie. I już mamy jeden duży minus, ale jeśli spojrzymy na całą EP-kę What's My Name?, to okaże się, że to tylko drobna wpadka niemająca wpływu na resztę. Kolejne cztery numery odwracają sytuację. Zwłaszcza sekcje z solowymi piosenkami dziewczyn. Który z tych trzech kawałków jest najfajniejszy? "Real Love" wykonany przez Eunjung – pianinkowo-synthowa pigułka treściwego k-popu? Hyomin ze swoim pulsującym "Ooh La La"? Dla mnie chyba jednak wygrywa Jiyeon z delikatną balladą "Lullaby" ostatecznie doprowadzają do finału porządną EP-kę. I teraz już nie będzie narzekania – teraz czekam na kolejną dawkę od T-ary, która pewnie w 2018 roku przyszykuje nową garść piosenek. Oby poziom nie spadł.

Tofubeats
Fantasy Club
[Warner Music Japan]
Kto, jak kto, ale Tofubeats zawsze może liczyć na to, że sprawdzę, co tym razem wymyślił. A tym razem japoński producent i songwriter postanowił pokazać wszystkim, jak bardzo kocha auto-tune'a. Fajnie – zwłaszcza, że u nas "szanowani dziennikarze" nadal utożsamiają to sympatyczne urządzenie z czymś złym. Ale wracając – zdaje się, że Tofubeats chciał na Fantasy Club stworzyć jakiś futurystyczny pop i niewykluczone, że mocno spoglądał w stronę Kanye Westa (a w pamięci miał Towa Teia), aby osiągnąć cel. Super pomysł, szkoda tylko, że wykonanie powziętego zamiaru (o ile w ogóle taki był zamiar) nie wyszło nadzwyczajnie. Bo to trochę jednostajny album – większość kawałków leci w jakąś stronę na całkiem zgrabnym motywie, ale potem brakuje rozwinięcia i cała historia kończy się wraz z początkiem. Mimo wszystko kolejny longplay Japończyka wcale nie jest nieudany, bo w tym pozornym uśpieniu i pozostaniu w miejscu kryją się rzeczy godne uwagi. Gdy nieco uważniej wsłuchałem się w kawałek tytułowy, "Open Your Heart" czy "Yuuki", to znalazłem przyjemność w śledzeniu tych zatrzymanych w czasie piosenek. Ale boli mnie brak nośnych killerów – kilka popowych tracków tu mamy ("Lonely Nights", "Baby" czy "What You Got", którego klip może być metaforą całego Fantasy Club), choć wcześniej Tofubeats radził sobie na tym polu znacznie bardziej przekonująco (jak dla mnie). No ale cóż – fajna płytka wyszła, więc nie ma się co spinać.

Tricot
3
[Big Scary Monster]
Już nieraz dziewczyny z Tricot pokazały, że nie biorą jeńców jeśli chodzi o gitarowe naparzanie. Zaczyna się od k o n k r e t n e g o, punkowego wpierdolu "Tokyo Vampier Hotel", bezpardonowo oczyszczającego dalszą jazdę. Następny, "Wabi-Sabi", nie zwalnia tempa i nawałnica w pełnym, tricotowym wydaniu trwa dalej. Dopiero "Yosoiki" na moment spuszcza z tonu oferując serię precyzyjnie wyciosanych riffów i przyjemną, matematyczną gmatwaninę. I już w tym momencie, dzięki trzem kolejnym ciosom wiedziałem, że Japonki po raz kolejny nie zawiodły oczekiwań. Ale tym razem panie są naprawdę skoncentrowane i każde ich uderzenie okazuje się celne. Weźmy oparty na rdzewiejących gitarach track "Sukima" i zauważmy, jak kapitalnie rozłożono akcenty w porywającej, trzymającej w napięciu narracji. "Echo" zaczyna się od kapitalnej burzy gitar, żeby za chwilę przejść w nęconą żeńskim głosikiem, skondensowaną, matematyczną plecionkę – kolejny raz Tricot okazują się mistrzyniami w rasowej żonglerce nastrojami. Podobnie w "18, 19", gdzie dziewczyny tną rockowym zasięgiem jak dopiero co naostrzona brzytwa, a za moment rozpływają się w gitarowych marzeniach, a pod koniec znowu wracają do zabójczego ataku. Nawet gdy robią sobie żarty, jak w uroczym "Namu", wychodzą z tego zwycięsko. Szkoda tylko, że brakuje na 3 jakiegoś bezbłędnego, ultra-przebojowego numeru. Rozumiem założenia i taktykę Tricot, ale gdyby na ich płytach pojawiało się więcej popowej przyjemności, to raczej spokojnie lądowałyby na mojej liście roku. No ale wszystkie te wzniosłe, wybuchowe zaśpiewy, bezwzględne grzmocenie gitarowymi motywami i dziewczęcość sprawiają, że 3 to prawdopodobnie mój ulubiony album w bardzo równej dyskografii tych fantastycznych Japonek.
REZERWA:
9Muses: Muses Diary Part 2: Identity (EP) / Muses Diary Part 3: Love City (EP) [Star Empire Entertainment / Genie Music]
Boys Age: New World Pregnancy [Novitic Industries]
Broken Haze: VTEC (EP) [Raid System]
CLC: Free'sm (EP) [Cube Entertainment / CJ E&M Music]
Callme: One Time (EP) [Avex]
City Your City: N/S [Subenoana]
E-Girls: Love ☆ Queen (EP) [Avex]
EXO: The War [SM Entertainment]
Elris: We, First (EP) [Hunus Entertainment / LOEN Entertainment]
Faky: Unwrapped (EP) [Avex]
G-Dragon: Kwon Ji Yong (EP) [YG Entertainment]
Hitomi Kaji: Trouble (EP) [Avex]
Hyuna: Following (EP) [Cube Entertainment / LOEN Entertainment]
Jun Kamoda: Blind Disco (EP) [Black Arce]
Keita Sano: Not Too Late (EP) [What Ever Not]
Kikagaku Moyo: Stone Garden (EP) [Guruguru Brain / Modulor]
Koeosaeme: Sonorant [Orange Milk]
MAMAMOO: Purple (EP) [RBW]
Maddy: Come Over (EP) [Unique Music]
NCT 127: NCT #127 Cherry Bomb (EP) [SM Entertainment]
Prince Graves: Half Awakening [de.te.ri.o.ra.tion]
Pristin: Schxxl Out (EP) [Pledis Entertainment / LOEN Entertainment]
She Is Summer: Swimming In The Love (EP) [Being Inc.]
Stellar: Stellar In To The World (EP) [Top Class Entertainment]
Taeyang: White Night (EP) [YG Entertainment]
Taichi Mukai: Play (EP) [Toy's Factory]
Tempalay: From Japan 2 [P-Vine]
Weki Meki: Weme (EP) [Interpark INT]
Yüksen Buyers House: Out Of The Blue (EP) [Less+ Project]
SINGLE:
9Muses: "Pastry"
To mój ulubiony kawałek 9Muses w tym roku, a przypomnę tylko, że girlsband wydał już dwie EP-ki. "Pastry" pochodzi z drugiej części Muses Diary, a powodem mojej sympatii do tej przebojowej nutki jest bezwstydnie czerpiący z seksownego dance-popu Kylie refren. A ja już tak mam, że gdy tylko wyłapię feeling Fever, to nie ma już odwrotu i ripity posypią się same. Oczywiście zwrotki też dzielnie dotrzymują kroku, więc nie dziwota, że piosenka wylądowała w singlowej selekcji tego Orientu.
Apink: "Like"
Pisałem coś ostatnio o Kylie w kontekście k-popowych singli? Tak jest: ZNOWU. Jednak tym razem Apink nie poszły na łatwiznę i nie przetrawiły jednego z hitowych tracków z Fever, a bardziej skierowały uszy i wzrok w stronę takich singli jak "Wow" czy "Sexy Love". I co by nie mówić – znowu się udało, choć wiadomo, że pytanie "ileż można?" nasuwa się samo. Ale co poradzę, że wolę grację i elegancję "Like" od prostackiej, EDM-owej męczarni?
Aya Uchida: "Yellow Sweet"
Już sam wjazd intro nie pozostawia złudzeń, że "Yellow Sweet" to jeden z najbardziej chwytliwych singli z japońskiej krainy. Aya Uchida w otoczeniu cukierkowych, niezwykle wyrazistych, kolorowych fakturek przypomina jedną z wokalistek zatrudnionych przez Yasutakę Nakatę. Ale tutaj mamy zderzenie j-popowej słodyczy z wciąż aktualnymi tendencjami spopularyzowanymi przez takich gości Lido, Iglooghost czy label PC Music. W pakiecie jest również mocarny refren, który zapewnia singlowi miejsce na liście najlepszych numerów roku w Azji. (Uwaga: poniżej znajduje się krótsza, niepełna wersja, ale tylko taką można znaleźć w necie).
CLC: "Where Are You?"
Przepiękna ballada, z której po prostu wylewają się całe hektolitry słodkiej melancholii. Wystarczy zwrócić uwagę na vintage'owo-pastelą barwę klawiszowej melodyjki – vapowave się wkrada. Ale cała siła "Where Are You?" polega na natychmiastowych oczarowaniu słuchacza – ja najczęściej zamykam oczy i przez kilka minut nie martwię się o nic. Wy też możecie, wystarczą słuchawki, niecałe cztery minuty czasu i singiel CLC "pod ręką".
COR!S: "Firefly"
Rozmyte, rozmarzone strumienie płynące z elektronicznych urządzeń posiadanych przez COR!S, jednoczą się i dzięki temu powstaje przebojowy synth-pop dryfujący w oparach nowoczesności. A jeśli kogoś nie przekonuje metaforyzowanie, to niech po prostu sprawdzi "Firefly" ze względu na uroczy głosik i siłę niszowego przeboju z japońskiego studia nagrań zainstalowanego pewnie gdzieś w sypialni członków zespołu. Przynajmniej tak może być, prawda?
Chelmico: "Highlight"
Kilka pierwszych słów zrozumiałem, potem już było trochę gorzej, gdy dziewczyny rapowały pod oszczędny, plumkający bicik. Ale gdy przychodzi czas na refren, to jakoś mało mnie interesuje, o czym jest "Highlight". Dla mnie highlightem jest moment na 2:02, gdy pojawia się zmiana tonacji i prechorus, a potem znowu refren. Swoją drogą, chyba powinienem sprawdzić całą EP-kę Chelmico
Clara: "Hitchhiking"
Może to nie jest najbardziej subtelny singiel w tym zestawieniu, ale bangery nie muszą być subtelne. Na początku nie załapałem, o co chodzi w "Hitchhiking", ale "dałem szansę" i myślę, że się opłaciło. Nieskomplikowany, bawiący się w zasadzie jednym motywem wałek, ale jest tym wszystkim coś, co przyciąga uwagę. W każdym razie w tej chwili jestem na tak, więc warto się tym podzielić zanim zmienię zdanie.
Cosmic Girls: "Miracle"
Ten girlsband pokazał już, że świetnie odnajduje się w "futurystycznym retro-popie", a w omawianym singielku Cosmic Girls wjeżdżają na teren tanecznego disco sprzed kilku dekad. Wszystko szykowne, bez przesady i w dobrym smaku, a w dodatku produkcyjnie lepiej niż poprawnie. Może nieco zbyt siłowy ten refren, cudów w zwrotkach też nie wychwyciłem, ale i tak "Miracle" trzyma fason. I o to chodzi.
Crush feat. Beenzino: "Outside"
Kilka sekund wystarczy i już wiadomo, że w "Outside" wszystko się klei. Ale to tylko początek, bo dopiero gdy rapowa zwrotka zmienia się w dance'owy refren wszystką ląduje na innym poziomie. Crush i Beenzino trzasnęli tu jeden z najbardziej konkretnych, k-popowych szlagierów lata 2017 i chyba nie trzeba dodawać nic więcej.
DIA: "You & I"
Takie kawałki to oczywiście moja drużyna, bo jak tu nie lubić tak euforycznego, letniego hymnu jak "You & I"? Już samo intro utkane z delikatnych klawiszowych podmuchów nęci i zaprasza do środka, w którym dziewięcioosobowy skład DIA oferuje słoneczny i tak beztroski refren, że choć przez chwilę można zapomnieć o tym, że właśnie kończy się październik, a lato już dawno się skończyło.
E-Girls: "Love ☆ Queen"
W tym roku E-Girls miały już świetny singiel w stylu Kylie ("Fascination"). "Love ☆ Queen" to, co prawda, zejście o level niżej, ale ostatecznie nie ma wielkich powodów do narzekań. Bo i zwrotki ciekawe (miła zmiana tonacji pod koniec), i refren niegłupi – trochę zbyt przewidywalny, ale potrafi chwycić. To tego jeszcze fantastyczny klip, który podoba mi się na tyle, że z przyjemnością obejrzę go znowu i pewnie będę wracał od czasu do czasu.
Elris: "We, First"
Pastelowy, klawiszowy k-pop z zachowaniem umiaru – przekonałem się, że to sprawdzony sposób, żebym polubił numer. Taki właśnie jest numer Elris: czuć w nim młodość i radość życia, która skryła się w żywiołowym refrenie. Po drugim planie latają syntezatorowe serpentyny w ciepłych kolorach, a dziewczyny cały czas dobrze bawią się w takim otoczeniu. Tak w ogóle można sprawdzić całą EP-kę i obserwować Elris, bo czuję, że w przyszłości mogą mieć jeszcze niejeden dobry numer.
Faky: "Keep Out"
Rozpoczynający EP-kę Unwrapped (oczywiście zachęcam do posłuchania) "Keep Out" to nie tyle j-pop, co zgrabnie wyprodukowany house z j-popowym cukrem. Jednak to nie do końca taki słodki kawałek, bo gdy w jednej chwili plumkające klawisze okrywają dziewczęcy wokal, w drugiej wjeżdża stanowczy prog-house bez zabawy w piosenki. Ważne, że przez cały czas utrzymuje się poziom solidnego, dance'owego grania.
Fujin Club: "Tabi To Ferry"
Już pierwsze takty intra zdradzają, że Fujin Club to załoga wychowana na klasycznym city popie i płyty Yamashity czy Ohnuki znają na pamięć. W słonecznym anturażu tak zwyczajnie ładne aranże i ciekawe progresje akordów również sprawdzają się znakomicie, choć refren jest już mniej sophisti. Warto też spojrzeć na wideoklip – zdjęcia i kolorystyka powalają.
Futari No Bungaku: "City Liner"
Podobna sytuacja do Fujin Club – z tym że tutaj to smutne, ledwo słyszalne klawisze elektrycznego pianinka stanowią oś narracji. Futari No Bungaku to kolejny zespół, który lubuje się w złożonym, niebanalnym songwritingu i używa w piosenkach trochę więcej akordów od przeciętnych indie-popowych bandów tego świata. Mam nadzieję, że wkrótce pojawi się coś większego i grubszego o tej kapelki.
GFriend: "Ave Maria"
Intro tej piosenki to czystszej wody discopolo i od razu GFriend zyskują mój szacunek. Tyle że chorus też nie jest tanim wypełniaczem czasu: podzielony na dwie części, z których ta druga ("Maria, Oh, Maria / Ave Mariaaa") jest bardziej catchy. Tam też znowu pojawia się discopolowa melodyjka. I właśnie tak miało być.
Girls' Generation: "All Night"
To właściwie żaden k-pop, tylko osadzone w retro, nu-k-disco. No niech będzie, że refren to jednak rzecz z dziedziny popu, ale porzućmy nudne zabawy w klasyfikację i dajmy się ponieść "All Night" – fantastycznemu dance-popowem singlowy z hookami i przejrzystą produkcją. Po prostu jeden z singli roku w Korei.
Glabingo: "Bonny"
Nie sądzę, żeby Glabingo leciał tutaj ze swoją odpowiedzią na numer Prefab Sprout ze Steve'a, ale za to doskonale słychać, że w syntezatorowo-klubowym r&b Koreańczyk ma sporo do powiedzenia. Przynajmniej kupuję bez pytań jego "Bonny" i doceniam naturalność hooków jakie się tu przewijają.
Hitomi Kaji: "Candy"
W zwrotkach to po prostu SZAŁOWY, j-disco-popowy kawałek, natomiast refren to przenosiny w czasie, gdzie na parkietach rządził eurodance i plastikowy house. A mi oczywiście efekt takiej wyimaginowanej wycieczki jak najbardziej się podoba, bo przecież nie zwykłem gardzić prawilnym densiwem.
Hoody: "Hangang"
Ciekawe, że akurat w "Hangang" najbardziej intryguje mnie nie ten kobiecy wokal, nie luksusowy, house'owy background, a umieszczone gdzieś tam w tle, przytłumione, szarawe smyczki. Nie wiem, czemu, ale to połączenie sprawdziło się tu doskonale. A sama Hoody może być zadowolona, że ma przy boku tak kumatych producentów.
Humming Urban Stereo: "Trophy"
Ekipie z Waltzsofa Records już dawno temu wręczyłbym kilka trofeów za znaczące osiągnięcia w dziedzinie pisania przebojowych, k-popowych singli. Właściwie nie muszę sprawdzać "Trophy", aby przekonać się, czy mi się spodoba. Podoba mi się – jak zawsze. A jedyne czego mi naprawdę brakuje, to cały równiutki album od tych gości. Mam nadzieję, że już wkrótce dostanę to, czego chcę.
HyunA: "Babe"
HyunA co chwilę zmienia styl i pomysł na siebie. Czasem jest to trap, czasem standardowy k-pop, a czasem ballada. Tym razem jednak postanowiła za zmysłowe zwrotki z dzwoneczkowym aranżem, które kontrastują z mocnym, synthowo-dance-bitowym refrenem, pozwalającym na uzyskanie bangerowego efektu. Ale i tak cały show kradnie zaskakująca koda na wysokości 2:39 – przez nią podniosłem ocenę o punkt wyżej. Czyli jak najbardziej popieram.
Loona: "Love Cherry Motion" / "Love Letter"
Loona to moja nadzieja na przyszłość koreańskiego popu. Osiem dziewczyn w jednym girlsbandzie w tym roku pośpiewały do kilku piosenek. Ja wybrałem na razie dwie: "Love Cherry Motion" brzmi jakby Jensen Sportag wzięli się za produkowanie k-popu, ale mieli zakaz na co bardziej odjechane eksperymenty (plus trapowa brutalność i arabskie motywy w środku kawałka), a "Love Letter" to bardziej balearyczny hałsik z orzeźwiającym refrenem nadawanym jakby ze środka wodospadu znajdującego się na tropikalnej wyspie. I to tyle. Przy najbliższej okazji (mam nadzieję) postaram się napisać kilka słów o EP-kach dziewczyn, bo jest o czym rozprawiać.
Loco: "Summer Go Loco"
Kompletnie nie wiem albo nie pamiętam, kim jest Loco. Dobra, koreański raperzysta, to wiadomo. Ale z tego co słyszę, gościu potrafi zrobić pożytek z wychillowanego, wakacyjnego i może trochę oldschoolowego podkładu. Będę o tobie pamiętał, ziomek.
Maddy: "Shining"
Lekko drżące, szklane klawisze od samego początku dają do zrozumienia, że Maddy będzie tu leciała na błyszczącym, house'owym podkładzie, w którym odnaleźliby się na przykład bracia z Disclosure (klimat Majestic Casual). Wokalnie dziewczyna oczywiście lśni, basik w tle pogina w najlepsze, więc nie muszę pisać, że powinniście to zapodać na melanżu. Ale do oglądania głupot w necie też się nada.
Park Boram: "Irony"
Orange Moon to miła EP-ka, ale tylko jeden track zapamiętam zdecydowanie dłużej od pozostałych. I będzie to właśnie "Irony" z niebawiącym się w komplikacje, bezpośrednio przebojowym refrenem, który kojarzy mi się (jeśli chodzi o siłę rażenia) z singlem "Goodbye 20" Lim Kim. A ja bardzo lubię ten singiel, więc i kawałek od Park Boram polubiłem.
Parkgolf feat. Hitomitoi: "Hyakunen"
Tak jak pisałem powyżej: album Parkgolfa mnie rozczarował, ale to nie znaczy, że nie znajdę na nim czegoś dobrego. Kawałek z Hitomitoi, która cały czas należy do moich ulubionych zawodniczek z kręgu j-popu to najlepszy przykład na to, że wszystko mogło potoczyć się inaczej, gdyby Park poszedł w mariaż syntetycznego, śpiewnego, kolorowego r&b, które sprawdzało się przecież na albumie Japonki. Wyszło inaczej, ale przynajmniej "Hyakunen" pozostał.
Primary feat. Samuel Seo & Geo: "On"
Słychać, że ziomeczki mają sprawny sprzęt i działający "komputerek" (brzmi jak jakiś stary Atari czy coś). "On" to elektroniczne k-r&b nagrane z taką swobodą i luzem, że po prostu nie mogło wyjść słabo. Jasne, w refrenie poszli na łatwiznę, ale jak zażera to "ON&ON, ON&ON, ON&ON". Zresztą co ja wam będę tłumaczył – posłuchajcie sami.
RYUTist: "Yumemiru Hanakoji"
A to singlowy numer z interesującego albumu grupy RYUTist. Zaaranżowana z wyczuciem, leciutka barok-popowa piosenka, w której udało się połączyć urocze, niewinne wokale wokalistek z niebanalnym songwritingiem przemycającym delikatne hooki, choć ten wjazd gitarowego riffu całkiem żwawy. Ale wiadomo, że tutaj chodzi o elegancję, szykowność i wdzięk.
Shunské G & The Peas: "Groove Me"
A tu kolesie ciągną swój disco-funk na autotunie. Zapowiedź z tytułu chyba udaje się spełnić, bo groove da się wyczuć. Choć tak naprawdę moim ulubionym momentem piosenki jest zmiana tonacji na 3:01 i wejście tych czułych, miękkich klawiszy. Oczywiście cały numer buja odpowiednio, ale na ten fragmencik czekam najbardziej.
She Is Summer: "Deatte Kara Tsukiau Made No Ano Kanji"
Pierwsze wrażenie: nieskomplikowane pitu-pitu z japońską laską na majku. Drugie wrażenie: praca biurowa wcale nie musi być taka nudna, a zwrotka wcale nie jest taka banalna jak zapowiadał prosty, przebojowy refren. Trzecie wrażenie: no tak, trochę ejtisowych klawiszy, trochę funkującej gitary, bit do przodu i She Is Summer dostarczyła porządny dancefloorowy traczek. Dodać do zakładki z napisem "ripit".
Suiyobi No Campanella: "Melos"
Pierwsze dźwięki instrumentów zapowiadają jakiś afro-jazz, potem wkracza typowa dla Campanelli produkcja i kolejne zakręty, które przeważnie są znakiem rozpoznawalnym składu. Jeśli miałbym szukać jakiegoś w miarę sensownego porównania z bandem poza Azją, to postawiłbym na... Hiatus Kaiyote. Ciekawe, czy to właśnie tym tropem podąży dalej japoońskie trio? Nie obraziłbym się.
Suran: "Walking"
Tak zaczyna się EP-ka Walkin' – od aksamitnego, ciepłego r&b wzbogaconego głosem Suran. Teraz będzie ciężko sprawdzić, ale najlepiej słuchać tego w letni poranek, gdy "nowy dzień" jeszcze na dobre się nie przebudził i wciąż ma zamknięte, zaspane oczy. Niestety trzeba poczekać do lata 2018, aby wypróbować "Walking" w taki sposób.
T-ara: "What's My Name?"
Ripituję ten singielek girlsbandu T-ara od pierwszego przesłuchania. A wszystko przez prog-house'owy refren z powtarzanymi słowami "nae ireumeun" i milutkim "momomo yeeeeeah!", który wbił mi się do głowy i cały czas nie chce wyjść. Ja już wiem, że "What's My Name?" zostanie ze mną do końca 2017 i zajmie odpowiednie miejsce na moich singlowych listach roku. Dlatego z całego serca rekomenduję państwu ten uroczy bengier.
Taichi Mukai: "Fly"
Nie odleciałem, ale przy giętkich strunach basu może podniosłem się odrobinę z krzesła, więc to już coś. Serio, Mukai wjeżdża we "Fly" z tak sprytnie skleconym, beztroskim chorusem, że spokojnie powinien załapać się do każdego radia grającego popowe hicior. W naszych rozgłośniach na sto pro go nie usłyszycie, ale za to w Orient Expressie możecie słuchać ILE DUSZA ZAPRAGNIE.
Tatsuro Yamashita: "Reborn"
Ten pan ma już na karku 64 lata, a nadal potrafi napisać piosenkę, od której japońskie młokosy zafiksowani songwriterką mogą się uczyć wyczucia, wrażliwości i umiaru. Tatsuro Yamashita w spokojniejszym, bardziej refleksyjnym repertuarze daje sobie radę już on 40 lat, a "Reborn" nie jest żadnym odrodzeniem, tylko kolejnym małym punktem na drodze Japońskiego muzyka. Szacun.
Vickeblanka: "Stray Cat"
Choć początek (bas) jest kopią intra "If I Ever Feel Better" Phoenix niemal 1:1, to o "Stray Cat" nie napiszę ani jednego złego słowa. Ten niebezpiecznie zaraźliwy dance-funk-pop spokojnie może służyć za imprezowego killera, który natychmiast zapełniłby parkiet imprezowiczami. Problem tylko w tym, że mało kto wie, że taki numer w ogóle istnieje, więc jest szansa, że po tym odcinku Orientu choć "garstka polaków" będzie mogła się z nim zapoznać.
Weki Meki: "Pretty Boy (iTeens Girls Special)"
A to akurat bardzo kojarzy mi się z wczesnymi piosenkami girlsbandu Especia. Brak tu tylko tego specyficznego, vaporwave'owego tchnienia, ale błyszczące klawisze i funkujący podkład z dziewczęcym gronem przywodzi całkiem miłe skojarzenia. Przy okazji polecam sprawdzić cały mini-album Weme (w szczególności balladowy "My World" oraz ejtisowo-taneczny "Fantastic").
Younha: "Take Five"
A jeśli ktoś woli posłuchać czegoś mniej wybuchowego, wycofanego czy wręcz jesiennego, to niech sprawdzi sobie "Take Five". Delikatna, gitarowo-deszczowa pop balladka Younhy da wytchnienie w plejce zapełnionej dance'owymi sztosingerami, a subtelnie podkolorowany klawiszem refren poprawi humor niejednemu nudziarzowi.
Zen-La-Rock feat. Chin The Dopness & G.Rina: "Seventh Heaven"
Kansiasty retro synth-pop z g-funkowym feelingiem to coś, w czym japońscy producencki też się sprawdzają. Zen-La-Rock sklecił oldschoolowy beat, zaprosił do kawałka moją ulubienicę G.Rinę i kolesia, którego średnio kojarzę (ale to szczegół) i cała ekipa poleciała z wylajtowanym jamem. W ogóle to muszę wrócić do płyty Zen-La-Rocka przy okazji kolejnego Orientu, bo absolutnie warto kilka słów o niej napisać.
REZERWA:
AlphaBAT: "Get Your Luv"
Amunoa: "Smmr"
AZUpubschool: "Sakuragai"
BoA: "Camo"
Cando: "Funfun"
Carpainter: "Orange Wind"
Evening Cinema: "Wagamama"
Eyedi: "Tomorrowland"
Jessica: "Saturday Night"
Kebee: "Vision"
L.A.U.: "So Sweet"
Lulu + Mikeneko Homeless: "Asago"
Jay Park feat. Sik-K: "Yacht"
Lyn: "Love, Liquor, You"
Maydoni: "Cool-ing"
Monico: "New World"
NCT 127: "Summer 127"
Nabowa: "My Heartbeat (Belongs To You)"
Pa's Lam System × Parkgolf: "Fireworks"
Paellas: "Shooting Star"
Parc Jae Jung x Mark: "Lemonade Love"
Qrion: "T&C"
Ra.D: "Drive Away 2"
Raina: "Your Day"
Ruby Lemon: "The Ship Of Imagery"
Saay feat. Tish Hyman: "Circle"
Shannon: "Hello"
Sophiya: "Therapy"
Suiyōbi No Campanella: "Ei Sei"
Tempalay: "Kakumei Zenya"