SPECJALNE - Rubryka
Orient Express #12
17 grudnia 2016Okej, ostatni w tym roku Orient Express. Główny nacisk został położony na premiery listopadowe, ale uwzględniłem również rzeczy z grudnia z wiadomej przyczyny. A w nowym roku prawdopodobnie formuła niniejszej rubryki ulegnie małej zmianie, ale tego dowiecie się za jakiś czas. A na razie zapraszam do lektury dwunastego Orientu i oczywiście już zapowiadam rekapitulację muzyki azjatyckiej, która już niebawem pojawi się na portalu. Elo.
ALBUMY:

Chancellor
My Full Name (EP)
[Brand New Music]
To mógł być "koreański D'Angelo". Ale nie jest, tak bardzo nie jest. Chyba najbliżej mu do bycia "koreańskim Miguelem", bo zarówno Pimentel jak i Chancellor prezentują podobny poziom wokalnej ekspresji i obaj igrają z soulem/r&b ocierającym się o dance popowe szablony. Obaj również specjalnie mnie nie przekonują, choć bardzo bym tego chciał. Wszystkie te Pharellowe czy Timberlake'owe balladki i jamy ("Murda" albo "Rodeo") niby na pierwszy rzut ucha wydają się całkiem udane, ale jakoś szybko zaczynają mnie nużyć. To zbyt odtwórcze granie, aby mnie przyciągnąć na dłuższą chwilę. Choć jeśli piłka leci w stronę przywołanego Archera lub Dornika (i tu mam na myśli "Son E Ga"), to atmosfera się ożywia, do całości wkrada się luz i cała układanka zaczyna prezentować się znacznie bardziej okazale. Ale za chwilę znowu wjeżdża strasznie kiczowata ballada "Better" i znów nie ma się z czego cieszyć. I taki to chimeryczny gość ten Chancellor. Będę śledził poczynania, ale jeśli to wciąż będą tak umiarkowane próby robienia soulowego popu, to spasuję i wrzucę na słuchawki Brown Sugar.

Cicada
Formula
[Para De Casa / Universal]
I znowu album, który nie do końca spełnił oczekiwania, jakie w nim pokładałem. Sądziłem, że Cicada zdoła nagrać coś świeżego i zwartego, a w dodatku wypełnionego sporą ilością trafień na różnych odcinkach. I choć nie można odmówić zespołowi starań, to jednak efekt nie jest tak zadowalający, jakbym chciał. Po pierwsze: materiał jest nieco rozwlekły: pewne wątki należałoby zamknąć szybciej i sprawniej, a nie przedłużać je do niezbyt fortunnych rozmiarów. Weźmy na przykład oprawiony miłymi synthami "Tonai" – czy jest sens ciągnąć jeden motyw przez niemal sześć minut? Po trzech minutach zaczynam się nudzić i dopada mnie znużenie, a przecież można by zamknąć cały song w pigułce i wszystko by "grało". Po drugie: te jungle'owe łamańce jakoś średnio się tu sprawdzają – owszem, "Stilllike" ma fajny flow, ale gdy chwilę się zastanowię, to okazuje się, że numer brzmi jak lightowa wersja jakiegoś bangiera KNOWER. I wreszcie po trzecie: kompozycje są raczej zbyt proste i przez to niezbyt angażujące. Widać, że Cicada chciała pogodzić popowy wydźwięk z ambitniejszą formą, ale jakoś im się to nie udało. Więc niestety muszę poczekać z zachwytami w stosunku do tej sympatycznej kapelki. Oby do kolejnego długograja.

Kandytown
Kandytown
[Warner]
Płyta jest bardzo długa, trwa ponad godzinę (19 indeksów), a dzieje się tu j-hop w najróżniejszych konfiguracjach. Nie wszystko jest dobrym strzałem, więc może ograniczę się do zlokalizowania tych bardziej wartościowych elementów tracklisty Kandytown. No więc jadę: "R.T. N." brzmi jak tytułowy wałek z japońskiego filmu akcji z lat osiemdziesiątych (czaj ten oldskulowy wajb, zią), "Get Light" kłania się w pas zorkiestrowanym hitom Kanye z Late Registration, ale na myśl może też przyjść Jay-Z, "Just Sink" udanie wikła się w niemal trip hopowych rejonach (zasamplowany śpiew!), podoba mi się urywany tok "Ain't No Holding Back" (oczywiście przez słabość do Todda Edwardsa), melancholijny "Song In Blue" niby nic wielkiego, ale jakoś mnie bierze. No i to chyba tyle. Pod koniec coraz trudniej o jaśniejsze punkty, ale w sumie nie jest źle. Jasne, daaaaaaaalekoooo ziomkom z Kandytown do poziomu 7.0 (będę szczery – brakuje im trochę do 6.0), ale ogólnie coś z nich jeszcze może być. Następnym razem poproszę bardziej "focused" EP.

Lee Bada
Hype (EP)
[Neuron]
Czuję, że jakoś często zaczynam blurby w Orient Expressie właśnie w ten sposób, ale co poradzę: Lee Bada to w miarę świeża zawodniczka, jeśli chodzi o reguły k-popowej gry. Ja tak właściwie poznałem ją właśnie przy okazji EP-ki Hype i jak się okazało, warto było posłuchać, jak młoda Koreanka radzi sobie z piosenkami. Najbardziej podoba mi się na tej małej płycie to, że wszystko zostało podane z umiarem i wyczuciem – pasma zostają wypełnione delikatnymi plamkami dźwięków, bez nachalności i przesady, więc wszystko jest lekkie i płynne. "TV's On" to gitarowa ballada w pastelowych barwach i małą synkopą pod koniec obiegu, która imponuje mi właśnie wyważeniem i rozsądnym wygospodarowaniem przestrzeni – sporo się tu dzieje, a jednak w żadnym miejscu nie odczuwam przesytu. Z kolei "Drug" to prowadzony na dziewczęcych zasadach piosenkowy trap ze zmysłowym wajbem głównej bohaterki (trochę rozmarzyłem się przy tym songu o Chloe Martini produkującej k-pop...). Więc ogólnie bardzo KLAWO (może tylko smętny i kompletnie zbędny closer wykroiłbym z całości) ze strony Lee, no i oczywiście pewnego rodzaju nadzieja na przyszłość. W każdym razie bardzo kibicuję.

Lili Limit
a.k.a
[Ki/oon Music]
Nazwa Lili Limit gdzieś przewijała się w moich poszukiwaniach i sprawdzaniu najróżniejszych rzeczy z Azji, ale jakoś nigdy nie znalazłem powodu, aby uważniej przyjrzeć się ich próbom. Ale skoro już zespół wydał cały studyjny album, to wreszcie postanowiłem ogarnąć, co też grają. I niestety wyszło na to, że Lili to zwyczajny, bardzo jałowy pop rock z klawiszowym wsparciem, którego zupełnie nie mam ochoty słuchać, a tym bardziej nie chce mi się o a.k.a. pisać. Właściwie zero tu pomysłów, wszystko rozbija się o daremne, przewidywalne refreny i kompletnie schematyczne motywy. Zapytacie pewnie, czy może chociaż produkcja stoi na przyzwoitym poziome, ale w tym aspekcie również bieda: jazda po absolutnie ubogich pod względem kreatywności patentach jest tu nad wyraz widoczna. Przy lepszym dniu może i znalazłbym jakiś niezły fragment, ale tak prawdę mówiąc, to szkoda mi czasu na zgłębianie tak przeciętnych płyt. No i następnym razem dwa razy zastanowię się, czy sięgnąć po materiał Lili Limit.

MAMAMOO
Memory (EP)
[CJ E&M Music]
Kolejny mini-album od MAMAMOO przynosi siedem piosenek ustawionych w zwyczajowej dla girlsbandu konwencji. Na początek mamy świąteczną balladę tytułową, o której zapomina się momentalnie po wybrzmieniu, jest dość asekurancki dance "Decalcomanie", jest też przytwierdzony do funkowo-jazzowego schematu "New York". Wszystko to kompletnie niezwracające uwagi songi niewysuwające nosa poza bezpieczny k-popowy ogródek. Dopiero "Moderato" wprowadza więcej powietrza i świeżości swoim trapowym szkieletem i klawiszowymi dekoracjami. Niestety, na jednym lepszym indeksie się kończy, bo od "Angel" wieje nudą, "Dab Dab" niezbyt porywa burleskowo-kabaretową formą, a i "I Love Too" nuży swoim niby wyrafinowanym przebiegiem. No szkoda, bo pamiętam, że ten skład Koreanek był w stanie pykać zgrabne utwory z zaraźliwymi refrenami. Tym razem trochę nie wyszło.

Metafive
Metahalf (EP)
[Warner Music Japan]
Drugie po tegorocznym longplayu Meta wydawnictwo tej swoistej japońskiej supergrupy (po więcej info odsyłam do trzeciego odcinka Orient Expressu) i tym razem jest to EP-ka. Jeśli chodzi o wybór estetyki, to formacja nadal obraca się wokół mocno ejtisowych, skrajnie skierowanych w stronę retro, rewirów. Przypominają się znowu YMO, Talking Heads (znowu w "Chemical" słyszę Davida Byrne'a) czy Human League, więc właściwie nie ma tu żadnego zaskoczenia. Po prostu Metahalf to udany appendix do pełnoprawnego długograja i tu właściwie temat się kończy. Ale mimo totalnej nieoryginalności i braku zaskoczenia, każda z pięciu piosenek broni się fajnym krojem i nie najgorszą kumulacją chwytliwych cymesików. Okej, nie są to piosenki, które zameldują się na moją listę roku, ale zarówno "Musical Chairs", "Peach Pie" czy "Submarine" są porządnymi tune'ami wyjętymi z epoki, która skończyła się ponad 35 lat temu. No i co? No i fajnie.

Sébuhiroko
L/GB
[Pony Canion]
Mało brakowało, a zupełnie olałbym japońską artystkę ukrywającą się pod monikerem Sébuhiroko. Obecnie niewiele wiem o tej pani, ale gdy będę miał nieco więcej czasu, to postaram się sprawdzić, jak radziła sobie na wcześniejszych płytach. Natomiast w listopadzie tego roku ukazał się interesujący longplay L/GB, o którym chciałbym teraz chwilę popisać. A więc oprócz zupełnego balastu w postaci topornej rockerki "Night Walk", każdy punkt tracklisty przynosi coś wartego uwagi. Wzniosły fortepianowy rock "Too Far", intuicyjny art pop w rodzaju weselszego Bark Psychosis z dziewczyną na wokalu "Us", pełen napięcia, twardy pop z organami w tle i bjorkową charyzmą w głosie "John Doe", eteryczna dream-ballada "Honeymoon", a na sam koniec prawie dziesięciominutowa suita "Long Goodbye" zrzeszająca minimalistyczne wojaże z bardziej dance'owym kierunkiem. Więc generalnie "bez sensacji", ale zupełnie się nie nudziłem podczas słuchania. A zatem kłaniam się i dziękuję.

Stray
Divide
[Pastel]
No dobra, płyta zaczyna się dopiero od drugiego kawałka, bo "Lonely" to jakieś niewyraźne, przymulające nudy, które zupełnie nie pasują na openera. Tak The Stray przedstawiają się na Divide. Szczerzę mówiąc nie znam tej kapelki, ale mówiąc jeszcze szczerzej – jakoś nie mam ochoty zagłębiać się we wcześniejsze rzeczy sygnowane ich nazwą. Myślałem, że skoro wydaje ich Pastel Music, to będą grać coś naprawdę ciekawego. A okazuje się, że tylko zaprawione future beatowym designem "Deep" i "Paradise" (ten numer w bardziej stonowanej inicjatywie, bo nawet jakieś jazzowy feeling czuć) robią całkiem dobre wrażenie, choć to i tak nie są jakieś znakomite strzały. Reszta to mniej lub bardziej smętne indie dla nastolatek, które tapetują pokoje plakatami swoich k-popowych idoli albo godzinami ślęczą przed Instagramami chłopaków z gitarami w ręce. Więc trochę zbyt płaskie granie jak dla mnie. Ale nie skreślam całkowicie – zobaczę, co będzie się działo na kolejnym długograju.

T-ara
Remember (EP)
[Dub-Stuy]
T-ara to skład, w którym znajduje się aż pięć dziewczyn: Boram, Qri, Soyeon, Eunjung, Jiyeon oraz Hyomin, która całkiem fajnie radzi sobie w solowej odsłonie. Powiem więcej: w tym roku Hyomin wygrywa ze swoim girlsbandem jakieś 3:0, bo Remember niczego specjalnego nie wnosi ani niczym specjalnym nie zachwyca. Przyzwoity "Tiamo" oferuje uroczo zaśpiewany refren, a poza tym jakoś zupełnie nie chce się do niego wracać, "Hurt Only Until Today" to nudnawa, smutnawa, fortepianowa ballada przy akustyku jakich miliony w k-popowym świecie, a "Farewell Movie" choć jest najlepszym numerem w zestawie, nie ma siły przebicia i świeżości największych tegorocznych hitów z koreańskiej ziemi. I trochę szkoda, że T-ara nie współpracuje z bardziej kumatymi songwriterami i producentami, bo ten skład naprawdę mógłby zdziałać coś więcej niż tylko trzy blade numery zgrane na EP-kę. Może 2017 rok przyciesie dziewczynom lepsze rozdanie?
REZERWA:
[Alexandros]: Exist! [Universal]
B1A4: Good Timing [WM Entertainment / Loen Entertainment]
Básica: Nomerikom (EP) [self-released]
Cutemen: Humanity [Victor Entertainment]
KNK: Remain [YNB Entertainment / CJ E&M]
Lyrical School: Guidebook [King Record]
Ranwimps: Human Blood [EMI]
Seventeen: Going Seventeen [Pledis Entertainment / Loen Entertainment]
UP10TION: Burst (EP) [Top Media / Loen Entertainment]
Victon: Voice To New World [Plan A Entertainment / Loen Entertainment]
SINGLE:
2LSON: "Lub Dub"
Niepozorny song, ale jakże cudnie połamany w kwestii melodii. Super.
Assbrass feat. Taewan: "Magic"
Kompletne dziwadło z r&b biegiem, euforycznym ogniskiem i saksofonem przy boku.
Beenzino: "Up Up And Away"
Typ przypomina o sobie pod koniec roku ładnie skręconym jointem. Mam czekać na 2017 Ben?
Cutemen: "Get Ready (For The Childhood's End)"
Footwork w zderzeniu z j-popem? Dla mnie dobra opcja.
Especia: "Danger"
To już nie ta Especia, co na Gusto. Owszem, miłe, ale jednak debiut dalej rządzi najbardziej.
Kandytown: "R.T.N."
80sowy wajb jak z tamtych seriali aż zgrzyta. Ale jakże pysznie to wyszło.
Laysha: "Party Tonight"
Skuteczne, łopatologiczne DENSIWO w cekinach.
Lee Bada: "Drug"
Chloe, zrób z tą laską jakiegoś hita!
Meng Jia: "Drip"
Fajny start byłej członkini Miss A. Coś jak Britney tańcząca do trapowego hitu gdzieś w koreańskim klubie.
No Tasuketsu feat. Imagawa Uchu: "Tomorrow World"
Takie numery mogły lecieć na początku 00s na japońskiej Vivie.
Passepied: "Mayday"
Widzę, że jedna z moich ulubionych japońskich kapel nie wychodzi z formy. Rozumiem, że nowy rok przyniesie kolejny świetny krążek.
Roo feat. Truedy: "Just Good"
Z jednej stronie klasycznie, bo śmiga akustyk, a z drugiej wyraźnie słychać rysy nowoczesności. Piona!
Sistar feat. Giorgio Moroder: "One More Day"
No nie wiem, nie wiem. Tak tylko zaznaczam, że był taki numer.
Stellar: "Crying"
Dziewczyny ze Stellar swoje w tym roku zrobiły. Więc taki cukier puder w postaci j-trance-popu przyjmuję z wypiekami (nie będzie suchych żartów) na twarzy.
Sunny Girls: "Taxi"
Jak Młody G wpierdalam się w roztańczoną taxi i jadę. Jeszcze będzie okazja napisać, czemu ten wałek to wygryw.
Tokyo Girls' Style: "Mille-Feuille"
Znowu footwork i future beat pobrzmiewają w j-popowej konwencji. Bardzo lubię takie mariasze.
YDG feat. Hash Swan: "Don't Go"
Pewnie pod koniec 2016 to już oklepana fraza, ale co tam: prawdziwy japoński house, a nie jakiś podrabiany.
Young Juvenile Youth: "Youth"
Czuję, że YJY mocno się skradają, ale skoro robią to przy pomocy wypolerowanych, post-Kraftwerkowych micro-house'ów, to na razie nie zamierzam do niczego ponaglać.
Yuri: "Work It Out"
R'n'bass'trapowy bengier, ale posłuchajcie synthów na drugim planie...
Zico feat. Crush & Dean: "Bermuda Triangle"
I na koniec odrobina agresywniejszego trapu z Korei. Do zobaczenia w 2017 roku w nowym Orient Expressie!
REZERWA:
Badkiz: "Ear Attack 2"
Boys24: "E"
KittiB: "Nobody's Perfect"
Monari Wakita: "In The City"
offonoff: "Photograph"
Junggigo: "Hey Bae"
Kamisama Club: "N°5"
Mad Clown: "Lie"
Samuel Seo: "Entourage"
UKO: "Hectic"