SPECJALNE - Rubryka

Orient Express #10

7 października 2016

Tak jest, dobrze widzicie. Przed wami dziesiąty odcinek rubryki Orient Express, a więc mamy mały jubileusz. Niestety, nie będzie tortu jak w Studio Yayo, ale za to będzie jak zwykle zestaw płyt i piosenek z azjatyckich krain. A skoro jubileusz, to zestawienie obejmuje tym razem dwa miesiące: sierpień i wrzesień. Stąd też albumowych pozycji znalazło się 15, a singlowych aż 40. Jak się bawić, to się bawić, prawda? A więc zapraszam.


ALBUMY:

Brinq: Magical Brinq Tour

Brinq
Magical Brinq Tour
[Haretoki]

Gubisz ostrość, wspomnień kalejdoskop. I to taki kalejdoskop, że eklektyczny ciężar spada na słuchającego z dużą mocą przy okazji gubiąc trochę ostrości, ale po kolei. Niewiele wiem o działającej w Tokio Brinq − widzę jedynie kolorowe, mangowe rysunki na jej stronie internetowej i skromną ilość fanów na Facebooku (3 października było aż 235), więc tym bardzie powinienem skupić się na bandcampowym wydawnictwie Magical Brinq Tour. Oczywiście na tytule kończą się nawiązania do Fab Four − dzieją się tu trochę inne rzeczy. Przeważa zdecydowanie chwytliwy, klawiszowy dance'owy j-pop z charakterystycznym, azjatyckim dziecinnym wokalem. I tak "Baby Baby" mogłyby dziś wykonać reaktywowane w Japonii Fasolki, "Question" przypomina nagrywki Capsule z odrobiną 90sowej nostalgii, "Can You Undress My Love" brzmi jak synth-pop kumatych producentów-anonimów z SoundClouda, dresiarski "Dig" to WIKSA, jakiej nie słyszałem już od lat, "Nonai Muchoo" można nazwać japońskim disco polo ze strony Shazzy, czadowy "My Boy" przenosi nas na 2-stepowy dancefloor, "P.O.P." budzi odległe skojarzenia z Kido Yoji, a jeśli już jesteśmy w temacie, to mamy tu też cover "If I Ever Feel Better" Phoenix. Ogółem trochę przekombinowana, ale fajoska płyta zanurzona w słodkim, japońskim syropie. Dlatego uważajcie, bo skoczy wam cukier.

posłuchaj


Cosmic Girls: The Secret (EP)

Cosmic Girls
The Secret (EP)
[Starship Entertainment / LOEN Entertainment]

Pamiętacie jeszcze Cosmic Girls? Pisałem o nich gdzieś na początku roku, więc powinniście, ale wiem, że czas leci niemiłosiernie szybko, dlatego wybaczam wam tej jeden raz, jeśli zupełnie nie kojarzycie tego koreańsko-chińskiego składu. Would You Like przynosiło kosmiczny koncept i mocne, pełne melodyjnych zagrywek i tricków, soczyście wyprodukowane, przebojowe numery, które rozbudzały wyobraźnie i dawały do zrozumienia, że ten girlsband ma coś ciekawego do zagrania. TOTEŻ gdy pojawił się drugi w tym roku minialbum The Secret nie czekałem długo, aby sprawdzić jego zawartość. I ucieszyłem się, że znowu klawisze poszły w ruch, najróżniejsze softy znowu się rozgrzały, ale przede wszystkim najbardziej cieszę się z tego, że znowu ktoś kumaty zajął się machaniem piosenek.

Okej, łatwo polecieć na całą tę otoczkę i poniekąd galaktyczny sznyt, kolorowe bajery, eksperymentalne odjazdy (1:15 w "Prince") i wokalne popisy dziewczyn, ale główny atutem są tu złożone, opakowane w błyszczącą produkcję kompozycje odważnie atakujące chwytliwym refrenem. Można lecieć po kolei z tracklistą: radiowy "Secret" z przeplatającymi się melodiami i drobną rapową wstawką, czający się, ale prężnie eksplodujący "BeBe", bardziej tradycyjny, ale nadrabiający wznoszącą się progresja akordów w chorusie "Would You Kiss Me?", szalejący w świecie cybernetycznego pop "Prince", nieco luźniejszy, ale nierezygnujący z pstrokatych szat "Robot" i wreszcie na sam koniec zapraszająca do snu, ciepła ballada z ładnymi melodiami "Good Night". Zero słabizn, właściwie same trafienia, czyli Cosmic Girls znowu na dużym plusie. Może nie udało się nagrać siódemkowego materiału, ale bez spiny wyszedł jeden z lepszych k-popowych krążków obecnego roku. Mocno czekam na longplaya!

posłuchaj


De De Mouse: Summer Twilight

De De Mouse
Summer Twilight
[Not]

Prowadząc już od jakiegoś czasu Orient Express nie tylko pokazuję wam najciekawsze moim zdaniem zjawiska w Azji, ale również sam wciąż odkrywam coś nowego. Tak właśnie jest z projektem Daisuke Endo. De De Mouse nagrywa już od niemal dekady, choć szczerze mówiąc nie znam jeszcze jego wcześniejszych wydawnictw, ale postaram się to nadrobić. A to dlatego, że jego Summer Twilight jest intrygującą wiązką czerpiącą z naprawdę współczesnych i aktualnych źródeł. Jest to wyrobiony z inteligencją IDM łączący w sobie naleciałości bubblegumowego post-popu, internetowego dance'u, spoooro footworkowego mykania w stylu późnego Machindruma czy nawet ironicznego anty-net-vaporwave'u Jamesa Ferraro, no i oczywiście specyficznego, japońskiego feelingu, który dodaje tej mieszance smaku. Całości słucha się doprawdy wybornie, zero nudzenia się, za to mamy okazję co chwilę sprawdzać, jak rozwinie się akcja, bo pełno tu zakrętów, poszatkowanych samplo-wokali, połamanych, zupgradowanych hooków, niespodziewanych ciosów, i przemyślanych rozwiązań. Po prostu solidne, świetne zrealizowane granie pasujące duchem do czasów. Na luzie powinniście sprawdzić.

posłuchaj


ELO: 8 Femmes

ELO
8 Femmes (EP)
[AMOG]

Elo, lecimy temacik. Od razu uspokajam, że nie chodzi tu o zespół Jeffa Lynne'a, a o koreańskiego singera r&b, który jeśli dobrze liczę i jeśli dobrze wszystko posprawdzałem, właśnie wypuścił swój pierwszy mini-album. Żeby szybko dać wam jakieś pojęcie o tym, co kolo gra, pomyślcie sobie o rozbuchanym, mniej znanym The Weekndzie, ALE weźcie też pod uwagę, że choć całość prezentuje się skromniej, to ma znacznie, znacznie lepsze piosenki. 8 Femmes to rzeczywiście 8 numerów UTRZYMANYCH w syntezatorowym r&b przeciętym często popowymi refrenami i rapowymi wstawkami. Okej, intro "Wax Mannequeen" może trochę psuje sprawę swoją patetyczno-epicką manierą, ale przecież gdy wgryzamy się w pączka dopiero po kilku kęsach dostajemy się do nadzienia, prawda?

A więc "F.W.B." ("Friends With Benefits") wbiega już konkretniej na klawiszowe fale miejskiego r&b, tylko odrobinę posiłkując się podniosłym stylem. Ale już "Rose" to funkowy song z całym arsenałem catchy środków, "The End" (ale nie "From The End Of The World") jest jeszcze lepszy − disco vibe, trochę Timberlake'owy feeling i mamy hajlajt do ripitowania. Lecący później "Day N Night" może wydawać się nieco przygaszoną balladką, ale końcówka z dance'owymi klawiszami odsyła na parkiet, "Tattoo" z Jay'em Parkiem uderza w romantyczniejsze tony, a "Angel" z Simonem Dominiciem powraca na dancefloor, aby przy nieskomplikowanym baunsie znowu dobrze się bawić. No i remix "Parachute" też nie do pogardzenia, więc bez żadnych ceregieli mogą powiedzieć, że 8 Femmes to jeden z fajniejszych dance-r&b-synth-k-popowych mini-albumów tego roku. W Azji ofkors.

posłuchaj


Ferri: Noth

Ferri
Noth
[Kilk]

Tym razem przeniesiemy się do Japonii, gdzie swoje dźwięki układa Rena Morizono. To jej trzeci album, który stylistycznie przypomina dokonania takich wykonawców jak Ellen Allien, Lali Puna, Björk czy solowy Thome Yorke, ponadto Ferri próbuje wokalnie wzbić się na poziom Kate Bush (nie muszę mówić, że choć się stara, to efekt jest wiadomy) ale też intymna strona PJ Harvey czy nawet Joanny Newsom jest tu słyszalna, a to już nie wróży aż tak dobrze. Ogólnie mówiąc Noth to "elektroniczny pop", a niektórzy dodaliby ART pop, choć ja jednak zostanę na ziemi. Owszem, nie jest to muzyka, która mogłaby zwojować listy przebojów, ale też nie ma co przesadzać, że to jakieś niebywale artystowskie granie.

Klimat i temperatura są różne: zdarzają się spowite ciemnością, wyciszone, szkliste, cyfrowe post-stepowe ballady ("Airy Region" czy "Secret" w podobnej estetyce), znajdzie się też niemal cyrkowo-klawiszowe wzornictwo w bardziej popowym openerze "Sideb" czy electro-popowy "Ring", ale też refleksyjny, rozmarzony song z patentami autorki Berlinette "Reflection", trafia się niezbyt udane (zwłaszcza w warstwie kompozycyjnej) kopiowanie późnej Kate Bush (trochę niebo a ziemia) w "Hide And Seek", ale też "liryczne", kameralne smutki w nastrojowym "Part Of Me". Tak że materiał interesujący, kilka fragmentów zasługuje na uwagę, ale nie ma mowy na jakieś większe propsy. Dlatego doceniam pracę Ferri, ale nie potrafię się nią zachwycić.

posłuchaj


GFriend: LOL

GFriend
LOL
[Source Music / LOEN Entertainment]

W poprzednim odcinku trochę narzekałem na lipcowy zastój w azjatyckiej muzyce. A czasem przez takie zastoje bardzo łatwo przeoczyć jakiś godny uwagi materiał i tak właśnie było z debiutanckim albumem girlsbandu GFriend. Z dziewczynami z tego składu mieliśmy już okazję spotkać się w Orient Expressie – dokładnie w odcinku numer 3, w którym to BRAŁEM POD LUPĘ minialbum Snowflake. I jeśli wrócicie sobie do tamtego teksu, to zobaczycie, że jakoś nie byłem pod wrażeniem tej muzyki. Ale z LOL jest inna sprawa. Od wysportowanego, kolorowego intra wiadomo, że nikt tu nie przyszedł zamulać i smęcić. Mamy tu tańczący na laserowej tarczy "Navillera", przypominający zuchwałe ataki Kary, tytułowy "LOL" wcale nie wywoła uśmiechu, ale zabierze was w podróż do oldchoolowo-beztroskiej krainy stojącej k-popem, "Distance" próbuje połączyć koreański pop, harmonijkę i trapową rytmikę, "Compas" wkracza na EDM-owe obszary, a closer "Gone With The Wind" sensownie przeszczepia nieco przemielonego dubstepu. Wiadomo, jest to w całości generyczny, niezaskakujący niczym k-pop z kilkoma lepszymi i gorszymi minutami, ale można przynajmniej posłuchać, jak idzie dziewczynom, bo może następnym razem będzie jeszcze, jeszcze lepiej. W końcu teraz jest całkiem nieźle.

posłuchaj


HyunA: A'wesome (EP)

HyunA
A'wesome (EP)
[Cube Entertainment]

Kim Hyun-a ma, jak to się mawia, głowę na karku. Była członkini Wonder Girls czy 4minute (niestety girlsband rozpadł się w czerwcu i tylko bohaterka tego blurba została z kontraktem) konsekwentnie prowadzi swoją karierę i wypuszcza kolejne mini-albumy. Gdy usłyszałem toksyczny drop dance-trapowego singla "How's This" poczułem, ze A'wesome może być jej najfajniejszą pozycją w karierze. Teraz wiem, że przypuszczenia okazały się słuszne, choć nawet jeśli to nie jest highlight dyskografii Hyuny, to na pewno rzecz ze ścisłej czołówki dokonań. O promocyjnym numerze już pisałem i propsowałem, więc czas na pozostałe jointy: choć "U & Me" obraca się w nie do końca lubianej przeze mnie, tropical house'owej stylistyce, to nie mogę w żaden sposób skrzywdzić tak prostego, ale skutecznego refrenu, "Do It" to zlepek trapowego szkieletu delikatnie podrasowanego stepowym pędzlem i rozpędzonego, stanowczego, drum&bassowego refrenu. Świetny "Morning Glory" to przeprowadzona z rozsądkiem i smakiem, wieloetapowa zabawa z fortepianowymi padami, acidową wstawką, jazzową duszą, rapowym epizodem i całą masą niuansów czy drobnych motywików, "Freaky" to solidny, choć pozbawiony mocy "How's This" zawodnik zbliżony do kawałków znanych z wcześniejszych wydawnictw Hyuny, a "Wolf" to najdelikatniejszy utwór w zestawie − zwiewna trap-ballada, w której Koreanka tasuje nastrojem: raz jest czuła i ciepła, a za chwilę wyrzuca z siebie słowa w chłodnej i wyrachowanej manierze. No i Hanhe zagościł. Czyli podoba mi się kierunek, jaki młoda gwiazda k-popu obrała − numery są pełnokrwiste, zaskakujące i zupełnie zrezygnowano z wypełniaczy. Mam nadzieję, że za jakiś wreszcie pojawi się cały album, który będzie jeszcze bardziej awesome niż A'wesome. Szanse na to są naprawdę duże.

posłuchaj


Izumi Makura: Identity

Izumi Makura
Identity
[Subenoana]

Tą dziewczynę poznałem przypadkiem, bo trafiłem gdzieś w sieci na klip "Pillow" i może nie zostałem rozwalony na pół tym wycofanym, skromny, kobiecym hip hopem z popowym refrenem, ale postanowiłem sprawdzić, czy na płycie, z której pochodzi numer, nie ma czegoś lepszego. I niestety nie była to zbyt dobra decyzja. Identity to album kompletnie usypiający, bez żadnych ciekawych zabiegów i za oszczędny w środkach. Izumi śpiewa swoje smutne piosenki nagrane jakby w sypialni za pomocą prostego oprogramowania zainstalowanego w laptopie. Kompozycyjnie też nic się tu nie dzieje, więc ciężko znaleźć jakieś pozytywne strony, choć ostatecznie nie jest to tragiczny album (klawisze w "Be Shaken To The Day-To-Day" nawet całkiem ładne). Po prostu jeden z tych krążków, których świat absolutnie nie potrzebuje, bo chyba już każdy znalazł swojego nudziarza/nudziarę i ma czego słuchać w jesienne wieczory. Więc tylko tyle chciałem napisać w związku z Identity, bo choć po mnie spłynęło zupełnie, to może znajdzie się ktoś, kto puści sobie w tle i może dzięki temu nawet szybko zaśnie?

posłuchaj


Jimin Park: 19 To 20 (EP)

Jimin Park
19 To 20 (EP)
[JYP Entertainment]

Choć ma zaledwie 19 lat i w zasadzie dopiero zaczyna swoją karierę, to jest już naprawdę doświadczona i trochę zna reguły azjatyckiego szołbizu. Jimin działała w duecie 15& wraz z Yerin Baek, pojawiała się w serialach, nagrywała piosenki do tychże, a poza tym rozpoczęła solową karierę, a w sierpniu wydała swój pierwszy mini-album. Więc od razu z miejsca szacunek, a przecież nawet nie zajrzałem na 19 To 20. Ale okazuje się, że po zapoznaniu się z tym małym zbiorem respekt tylko wzrósł, bo oto ta drobna Koreanka przedstawia się z bardzo dobrej strony. Każda z pięciu piosenek, choć może nie powala niespotykanie chwytliwą melodyką, miażdżącymi refrenami czy modernistycznym charakterem, zdaje k-popowy egzamin i mocno trzyma się aktualnego gruntu w popie. "Try" to prosta gitarowa pop-ballada z czepliwym chorusem, "Young" z Youngiem K na ficie robi tu za arianowego hiciora, "Walkin'" z Hashem Swanem robi tu za rihannowego bangera, świetny "Answer" zadowala lidowo-trapową produkcją i chłodnym performancem Jimin, a "To Him" to próbka bardziej konwencjonalnego, balladowego r&b, która wyszła naprawdę nieźle. A zatem: jeśli tak wygląda pierwszy krok przyszłej (mam nadzieję) koreańskiej mega gwiazdy, to ja mogę tylko unieść kciuk w górę i czekać na kolejne piosenki oraz albumy. Oby tylko dziewczyna nie zmarnowała swojej szansy.

posłuchaj


Jun. K: Mr. NO♡

Jun. K
Mr. NO♡ (EP)
[JYP Entertainment]

Zwykle staram się wyszukiwać interesujących graczy mających w ofercie coś więcej ponad wymęczone, nudne nagrywki. Ale czasem muszę jednak pokazać, że tam w Japonii czy w Korei Południowej też nie ma tak dobrze. Dlatego właśnie lecę z mini-albumem Jun K. Skoro już na wstępie zbudowałem kontekst, to nie muszę już ukrywać swojej opinii o Mr. NO♡ − to zestaw mocno konwencjonalnych, anty-porywających tune'ów z pogranicza balladowego r&b i obligatoryjnego k-dance'u. Naprawdę bardzo chciałem, żeby choć jedna piosenka w zupełności mnie przekonała, ale niestety się nie udało. Tytułowy to poczciwy, pianinkowy utworek o znikomej sile rażenia, "Think About You" mknie na mocno ogranych i lekko przeterminowanych manewrach (wtórny dubstepowy refren w 2016 roku wypada mocno blado), a przy nijakiej balladzie "Better Man" zasypiam. Chyba najlepszym trackiem będzie tu oda do młodości "Young Forever", która ma w sobie coś więcej niż przezroczysty refren i bezbarwne zwrotki. Dalsza część płytki brnie jeszcze mocniej w hymniczny patos, więc nie zachęcam do sprawdzania − lepiej posłuchać pierwszej części albo po prostu przerzucić się na bardziej treściwe granie, bo niestety koreański Janek mocno sobie nie poradził.

posłuchaj


Maika Loubté: Le Zip

Maika Loubté
Le Zip
[Space Shower Networks]

Według moich danych Le Zip jest debiutem Maiki Loubté, zawdzięczającej swoje niezbyt japońskie nazwisko swojemu ojcu, który jest Francuzem. Jednak Maika urodziła się w Japonii i Tokio stało się miejscem, z którym związała się życiowo. Nie chcę nikogo zanudzać, bo o wszystkim można przeczytać w necie, ale muszę tylko dodać, że jeszcze w młodości dziewczyna zainteresowała się muzyką elektroniczną i właśnie teraz możemy sprawdzić, jak jej doświadczenia przełożyły się na muzyczną praktykę. Le Zip to kolekcja electro-popowych songów zabarwionych kobiecym feelingiem. Są utwory bardzie bezpośrednie, nastawione na przebojowość (ladytronowy "Coconut Juice", prostolinijne electro "Universal Metro" czy ocierające się o oldschool "Devine"), nieco skryte, wycofane (początek "You And I" brzmi jak poprawiony laptopem Young Marble Giants, a także "Feel") czy bardziej poszukujące, eksperymentalne (i tu mam na myśli instrumentalny "Popcornic Experience", gdzie słychać zsamplowane fragmenty jakichś radiowych głosów, a cały background przypomina dźwięki wygenerowane w starym analogowym studiu z całą masą elektronicznego sprzętu). W sumie Le Zip to pół godziny niezbyt wielkiej muzyki, ale trudno też powiedzieć, że coś tu "nie gra" albo wyszło kiepsko. Po prostu miła muzyka tła ze środka stawki.

posłuchaj


PellyColo: Cover Man (EP)

PellyColo
Cover Man (EP)
[self-released]

Nowa, króciutka EP-ka PellyColo uświadomiła mi, że typ jest japońskim odpowiednikiem Skylara Specne'a. Obaj stawiają na znacznie ciekawszy i wykraczający poza banał songwriting, przy produkcji czerpią z retro wzorców (oczywiście z nieodżałowanych lat osiemdziesiątych) i wreszcie stawiają spory akcent na taneczny potencjał swoich wałków. Oczywiście Pelly to przy Ryanie zupełny anonim, ale właściwie nie ustępuje mu na gruncie pisania piosenek. Wystarczy odpalić Cover Mana i zobaczycie, że takie porównanie ma sens. Każdy kolejny utwór jest lepszy. Zaczyna się od odwzorowującego ejtisowo-citypopową formułę "Lupin" − są dzwoneczki, lekkie, urokliwe melodie, akordy z dodanymi interwałami i podniosły refren, typowy dla japońskiego popu tamtego okresu. Jest też gitarowe solo, a na 2:11 mamy nawet beachboysowy zaśpiew. Yamashita pewnie jest dumny. Drugi "Cover Man" brzmi wręcz jak "japoński Skylar Spence" − może brakuje tu zachodniego bogactwa i wypolerowanego sznytu, do jakiego przyzwyczaił Ryan, ale kompozycyjnie wszystko się zgadza − to byłby jeden z fajniejszych kawałków DeRobertisa. No i znowu jest solówka (tym razem na klawiszach). I wreszcie mój ulubiony "Broken Paradise", gdzie sound syntezatora i dobór akordów przypominają mi Prefab Sporut albo romantyczne ballady Todda Rundgrena. Ale to przede wszystkim najbardziej błyskotliwa, kompletna, starannie zbudowana z pasujących do siebie elementów (wstępów, zwrotek, cukierkowych mostków, przedrefrenów, błogich chorusów i kod) kompozycyjna narracja. Mam nadzieję, że PellyColo na tym małym zbiorze nie poprzestanie i już wkrótce dostarczy kapitalny longplay wypełniony tak znakomitymi piosenkami jest trzeci indeks na Cover Man. Czekam niecierpliwie na rozwój zdarzeń.

posłuchaj


Plenty: Life

Plenty
Life
[Headphone Music / Faith Music Entertainment]

Czasem bywa i tak. Poprzedni krążek bandu Plenty zrobił na mnie zdecydowanie pozytywne wrażenie: dziarski, niestroniący od inteligentnych hooków, gitarowy Inochino Katachi z natchnionym wokalistą pozwalał sądzić, że dalej może być jeszcze lepiej. Tymczasem na Life (nie spodziewajcie się związków ani z Cardigans ani z KNOWER) goście obniżyli poziom ile tylko mogli − z błyskotliwości, którą udało im się wyrobić nie zostało właściwie nic. Zamiast dobrych piosenek dostajemy jakieś śmieszne popłuczyny po wymyślonych indie rockowych gwiazdorach z Wysp sprzed dziesięciu lat. Ewidentnie słuchać, że Plenty nie mają żadnych pomysłów, dlatego zwyczajnie lecą z oklepanymi, byle jakimi piosenkami w duchu mdłego Myslovitz ("Usosaemo Tsukenai Kyori De") czy nudziarzy z UK (marne "High & Low"). Może "Daremo Shiranai" wypad nieco lepiej na tle całej stawki, choć to również nie są songwriterskie wyżyny. A nawet jeśli przez chwilę nie jest źle, to za chwile wjedzie na przykład "Hitori No Toki No Tameni", który spodoba się fanom Muse albo Kasabian. Nie no, ten album to jest jakieś... nieporozumienie.

posłuchaj


Red Velvet: Russian Roulette (EP)

Red Velvet
Russian Roulette (EP)
[SM Entertainment]

Po trzeci już w dyskografii mini-album Red Velvet sięgałem z niemałymi nadziejami. Bo z jednej strony girlsband ma spory potencjał i już wcześniej pokazywał, że stać go na dobry k-pop, a z drugiej strony mamy zwiastujący Russian Roulette tytułowy singiel, który skutecznie sprawdza się w roli nośnego teasera zachęcającego do sprawdzenia całego wydawnictwa. Czy reszta jest równie udana jak rzeczony singiel? Chyba nie, ale to nie znaczy, że Koreanki sobie nie poradziły. Weźmy "Sunny Afternoon" z błogimi r&b wibracjami w zwrotce i prechorusie oraz schodkowym, pewnym siebie, synthowym refrenem. Albo wieńczący płytkę "My Dear" z prostym, acz cwanym układzikiem progresji oraz skrzętnie ułożonym i odmierzonym, natychmiast wjeżdżającym pod czaszkę refrenikiem. Niezły jest też egzotyczny balearic-EMD-k-pop "Some Love", ale pozostałe piosenki nie cieszą już tak, jakbym tego chciał. Poprawny "Lucky Girl" wyróżnia się clapami i towarzystwem dęciaków, "Bad Dracula" to przesadna pogoń za hitem w konsekwencji wypadająca blado, a i "Fool" z harcerskimi chwytami akustycznej gitary nie wnosi niczego ciekawego i dobrego. Niemniej bilans Russian Roulette to trzy songi na plusie, jeden w porządku i trzy niepowalające, czyli szanse na nieprzegranie w tę koreańsko-rosyjską ruletkę są spore.

posłuchaj


Sugar's Campaign: Mamagoto

Sugar's Campaign
Mamagoto
[Victor Entertainment]

Seiho i Avec Avec szybko wrócili z drugim długograjem. Zeszłoroczny Friends (o którym pisałem w rekapitulacji 2015) był zestawem sprawnie napisanych i wyprodukowanych piosenek, pokazującym zarazem, że japoński duet stać na znacznie więcej. Przynajmniej ja to wiem, ale odsłuch Mamagoto jakoś tego nie uświadamia. To właściwie ten sam poziom: songwriting kolesi stoi na całkiem niezłym poziomie, bo potrafią ładnie rozplanować całą panoramę piosenki, są w stanie wyjść poza banalne akordowe połączenia, no i wiedzą też, jak zrobić porządny, popowy refren. A jeśli dodamy do tego przejrzystą produkcję odświeżającą, a jakże, city-popowe warianty, to bilans wypada zdecydowanie korzystnie.

Co z fajniejszych wałków? Na pewno "It's A Moment" poprowadzony w new-popowej formule Scritti i wzbogacony o skoczny refren, synth-popowy retro jam "Come Back", klawiszowy j-pop "From One Day Of A Dream" ze zgrabnymi progresjami akordów, wsparty na vocoderowym wokalu, lekko w typie Gusto Especii "Happy End" i wreszcie chyba mój ulubiony, znowu sporo zawdzięczający Greenowi Gartside'owi, trochę zawdzięczający Yasutace Nakacie, a może i Paddy'emu McAloonowi, "1987" (odniesienie w nazwie nieprzypadkowe). Są też drobne przerywniki (choćby płynący w hip-hopowym wajbie, przywołującym Prefuse 73 albo Machindruma "Restaurant – Neanderthal"), więc Mamagoto może się podobać. Czego tu brakuje? Zdecydowanie konkretu w lepieniu hooków, bo to wciąż jeszcze nie jest ekstraklasa, a przecież mogłaby być. Mimo wszystko nie ma co marudzić − spoko płytka ze spoko nutkami.

posłuchaj


REZERWA:

AOA: Good Luck [FNC Entertainment]
Apink: Pink Revolution [Plan A Entertainment / LOEN Entertainment]
Blacklolita & Oshirijima & Ryuki Miyamoto: #LΛNCHR (EP) [Trekkie Trax]
Campanella: Peasta [Made Day Maider / AWDR]
Dal★Shabet: FRI. SAT. SUN (EP) [Happy Face Entertainment LOEN Entertainment]
Electroboyz: Sunglasses [Brave Entertainment]
Nu'est: Canvas [Pledis Entertainment]
Ryota Mikami: Wedding [Vegetable]
Sasanomaly: M(other) (EP) [Rainbow Entertainment]
Snail's House: Love Story [self-released]


SINGLE:

9Muses A: "Lip 2 Lip"
Wypolerowane syntezatory jak u Kary albo Stellar. To się ceni, zwłaszcza, że refren ładnie fruwa.

AOR: "Rabbits In Cartoon"
Dziwaczny trip hop z japońskiego labelu Purre Goohn.

Bambino: "Moonlight Shower"
"Da Da Da"? Trochę mnie zbiło z tropu, ale potem już wszystko jedzie zgodnie ze wskazówkami ogranego dance-popu. Ale i tak jest fajnie.

BGM4: "Ice Cream"
Skoro piosenka o lodach, to podkład musi być przesłodzony. Zdecydowany wygryw.

Bravegirls: "Yoo-Hoo"
Przebojowy disco-funk z bardzo chicowym basem. Yooo Hooo!

Brinq feat. Minan: "Baby Baby"
Syntezatorowe story z Brinq i jej ośmiorniczką w rolach głównych.

Cherrsee: "Shiroi Shirt"
Chyba można było wycisnąć więcej z tej retro-j-popowej miksturki, ale i tak nie odmówię sobię kilku ripitów.

Cosmic Girls: "Secret"
Kosmiczne Dziewczyny utrzymują formę z początku roku.

Crush & Han Sang Won: "Skip"
Smaczny wałek-hołd dla Jacko z Off The Wall (prechorus zwłaszcza).

Dal★Shabet: "FRI. SAT. SUN"
Na początku roku szło im znacznie lepiej, choć ten singiel też przyzwoity.

Daoko: "Moshimo Bokura Ga Game No Shuyaku De"
Coś dla fanów starych gier i wybuchowych refrenów. Ciekawe, kiedy Daoko podrzuci jakiś album albo EP-kę...

ELO feat. Paloalto: "The End"
Najlepiej skręcony joint z 8 Femmes.

Gesu No Kiwami Otome: "Katte Na Seishun Geki"
Ładna gitarowa pleciona i wyraźny refren. Nowy krążek już w grudniu i chyba jest na co czekać.

Hash Swan feat. dKash: "Ay"
A to na wypadek, gdybyście zapomnieli, że w Korei też uwielbia się mustardowy sos.

Hiroyuki Tanaka: "Hot Sea"
Prawilny outsider-house bez zamulania. Wciągający shit.

Humming Urban Stereo x Banjax: "Wonder Man" / "Real"
Ten koleś zawsze dostarcza wymuskany synth pop. A w pojedynku dwóch tracków zwycięstwo odnosi "Real".

Humming Urban Stereo x Risso: "Get Married" / "I'm In Love"
Czyli najlepszy k-popowy duet dorzuca swoje trzy grosze do miłosnej tematyki.

Jay Park: "Me Like Yuh"
Czasem trzeba udowodnić, że zasługuje się na tytuł "koreańskiego Drake'a".

Jay Park & Kirin: "City Breeze"
A tu Park z ziomalem rzucają się na staroszkolny g-funk z popowym obliczem.

Kamisama Club's: "Onegai Temple"
Internetowy future-dance z ludzką twarzą. Zróbcie głośniej.

Keith Ape feat. Bryan Cha$e: "Let Us Prey"
Czyli Keith pływający we future'owym morzu na całkiem mocnym podkładzie.

Kindan No Tasuketsu: "Beautiful Dreamer"
Słychać, że dziewczynom nigdzie się nie spieszy. Fajne, ale słyszałem już lepsze numery od tej ekipy.

Laboum: "Pyong Pyong (Shooting Lov)"
Stricte k-popowy numer bez żadnego zadęcia. Tu liczy się Pyong Pyong.

MAMAMOO: "New York"
Trochę mało przebojowy ten singielek. Chociaż od 1:55 dzieje się trochę dobrego.

Minami Kitasono: "On The Sunny Side Up Street"
Instrumentalny fusion pop, czyli Kitasono udowadnia, że jest jednym z najlepszych songwriterów w Azji.

Mino: "Body"
K-trap potrzebuje takich postaci jak Mino.

Mino x Bobby (MOBB): "Full House"
Zwłaszcza, że MOBB to też jego działka. Tutaj próba w stylu Travisa Scotta.

Pa's Lam System: "Twiststep"
Nie tak wyobrażałem sobie ich dalsze kroki, ale wciąż jest nawet ciekawie. Choć drop w stylu Harlem Shake mogliby sobie darować.

PellyColo: "Broken Paradise"
Prefabowo-Rundgrenowy cukiereczek od japońskiego Skylara Spence'a.

Penomeco feat. Punchnello & Crush: "For You"
Chwytliwy, całkiem nieźle wyprodukowany k-trap. Będę sprawdzał, co będzie z tym Penomeco.

Poor Vacation: "Long Goodbye (Summer Version)"
Pure City Pop.

Red Velvet: "Russian Roulette"
Czasem proste, klawiszowe recepty są totalnie skuteczne. Na przykład w tym wypadku.

Sanchez feat. KillaGramz: "Claustrophobia"
Całkiem porządny beat ktoś wykręcił. Nic dziwnego, że Sanchez ładnie poleciał.

Spica: "Secret Time"
Czyli jak połączyć dziewczęcość k-popu z niemal technicznym środowiskiem podkładu. No i pierwsze sekundy sprawiły, że zamarzyłem o k-popie produkowanym przez Luomo...

starRo feat. Chara: "Kakurenbo"
Przyczajone, rozmarzone downtempo z japońską Izą Lach na wokalu? Coś w tym jest. A płyta zapowiada się bardzo interesująco (lista gości).

Suiyoubi No Campanella: "Matsuo Basho"
Postać produkcji. Serio, Suiyoubi to obecnie światowa czołówka pod tym względem.

Suran: "Paradise Go"
Suran coraz bardziej w mojej drużynie. Nostalgiczny chillout w balearycznym okryciu. W sam raz na koniec wakacji.

Tatsuro Yamashita: "Cheer Up! The Summer"
Król city popu wrócił i znowu brzmi jakby nagrywał 35 lat temu.

Yoonmirae: "JamCome On Baby"
To już k-pop tylko z nazwy, bo Yoonmirae zahacza o zachodnie standardy w niezwykle przekonujący sposób.

Yoshino Yoshikawa: "Opt-Out"
Nieco tundrowy, pogięty j-pop z catchy zacięciem. Czekam na Event Horizon.


REZERWA:

Bruno Uesugi: "datboi"
Cha Min Young: "I Like You"
Clazziquai Project: "I Wonder"
Cosmic Girl: "No More"
Et Aliae feat. Cuushe: "Feel Me"
Hanhae feat. Jeong Eun Ji: "Eyescream"
Happiness: "Ordinary Girls"
Ikko Shibayama: "That's The Way"
Izumi Makura: "Makura"
Junggigon: "Nocturne"
KittiB & Jace feat. Kanto & DJ Juice: "So Busy"
nano.RIPE: "Takion"
NCT Dream: "Chewing Gum"
Onigawara: "Shutter Chance '93"
Oto Factory: "OG Love"
Seimei & Taimei: "One"
SM Station: "Secret"
Sweet Sorrow: "No Dae-Bak"
Y Teen (Monsta X & WJSN): "Do Better"
Yunomi feat. Nicamoq: "Cocolo Float"


Tomasz Skowyra    
BIEŻĄCE
Ekstrakt #5 (10 płyt 2020-2024)
Ekstrakt #4 (2024)