SPECJALNE - Rubryka

Na Spytki Cię Biorąc: Edycja Wspominkowa 15x15

1 sierpnia 2016

Obchody 15-lecia serwisu to znakomita okazja, żeby trochę powspominać, podzielić się obserwacjami, spojrzeć na te wszystkie lata z pewnego dystansu. Zobaczcie zatem jak ten czas wyglądał naszymi oczami, zerknijcie na historię Porcys z perspektywy piętnastu redaktorów.

ANTONI BARSZCZAK:

Jako najmłodszy wiekiem i jeden z młodszych stażem redaktor naszego ukochanego serwisu wzbraniałem się przed udzielaniem się w tej zabawie. Gdy na Porcys pojawiały się pierwsze recenzje moja umiejętność czytania była na takim poziomie, że w sumie jej za bardzo nie było. Co prawda "w temacie" siedzę już od lat, ale to raczej niespecjalnie interesujące dla innych wspomnienia. Męczy mnie jednak jedna sprawa, chyba do tej pory nierozwiązana.

Jakoś tak w połowie trzeciej klasy gimnazjum razem z grupką kolegów stworzyliśmy zespół, powiedzmy hiphopowy. Pełniłem tam rolę głównego operatora, nadzorcę studia nagrań (znaczy mojego pokoju), a także producenta i DJa. Zlepiając w bardzo niekonwencjonalny sposób, bo bez żadnych umiejętności, sample ze wszystkich stron świata, inspirując się Liquid Swords, Odd Future i milionem innych rzeczy, które dopiero co poznałem klepałem niepokojąco eksperymentalne bity, na których ja, wraz z ziomeczkami dawaliśmy upust naszym fascynacjom na majku. Lokowało się to gdzieś pomiędzy debiutem Kalibra, a Obrońcami Hardkoru. Aby dalej się nie rozwodzić na ten temat, wspomnę tylko, że próbowaliśmy się "promować" między innymi na świętej pamięci forum Porcys, dlatego też nazwy tego jakże zacnego projektu nie wspomnę. Dlaczego jednak o tym piszę? Ano dlatego, że to był ten sam okres, w którym po stronach serwisu krążyło widmo – widmo Galvina Parisa. Jeśli ktoś nie wie, kim jest rzeczony osobnik polecam w trybie natychmiastowym zgooglowanie tematu. W każdym razie nawiązałem z nim kontakt, wymienialiśmy się spostrzeżeniami, podsyłałem też przedpremierowo parę kawałków, a jeden z nich doczekał się nawet remixu! Dlatego z tego miejsca chciałbym wystosować apel – ziomal, kimkolwiek jesteś/byłeś... nie wiem. Chciałem chyba tylko przywołać ten temat. A moja płyta? Ukończona, nigdy nie wydana.

KACPER BARTOSIAK:

Pierwszy raz usłyszałem o portalu Porcys w czasach głębokiej gimbazy. W okolicznościach godnych życiowego przegrywa, jakim wówczas byłem, czyli na forum Championship Managera, z którego do końca nie wyrosłem do dzisiaj. O serwisie powiedział mi przyszły rednacz Screenagers, Kuba Radkowski (busted, pozdrawiam użytkowniku Kubasa!). Jak większość rówieśników, również wychowałem się na trójkowym kanonie, ale wtedy w młodej i pustej głowie rodził się bunt i świadomość muzyczna gdzieś tam zaczynała kiełkować. Słuchałem Nirvany i Toola, oglądałem czasem 4fun.tv i ogólnie toczyłem lekką beczkę z mainstreamu. I wtedy trafiłem na Porcys.

Na początku nie było dobrze – dostałem parę singlowych rekomendacji, ale o YouTubie można było pomarzyć, więc "Disorder" Joy Division znalazłem na jakiejś Kaazie czy innym Soulseeku. Pech chciał, że trafiłem na jakąś niepodpisaną wersją i kolejne miesiące żyłem w przekonaniu, że Curtis z kolegami grają jakiś nieinwazyjny pop-punk, bo kurwa była to piosenka "Disorder", ale grupy Goldfinger. Szkoda strzępić ryja... Do dziś pamiętam moje zdziwienie po pierwszym kontakcie z Unknown Pleasures. No coś tu jednak nie grało!

Stawiającego pierwsze kroki w świecie muzyki głąba czekało wiele takich niespodzianek. Szybko odkryłem, że można się z Porcys nie zgadzać i jakoś żyć (The Cooper Temple Clause, "mój kumpel płacze do dziś"). Równie błyskawicznie przekonałem się do popu i fenomenu guilty pleasure, z którym dziś już nie zgadzam się tak bardzo jak wtedy. Szok czekał mnie w liceum, gdzie tylko trochę mniejszym szalikowcem Porca ode mnie okazał się nauczyciel angielskiego. Dalej poszło gładko – po niezdarnych próbach blogowych tuż przed początkiem studiów wypełniłem FORMULARZ i o dziwo ktoś się odezwał. Wszystko potem to piękna przygoda, której ukoronowaniem było zorganizowanie grubego melanżu na X-lecie portalu. Dziś po śp. Urban Garden nie ma już śladu, więc tym bardziej absurdalne są wspomnienia ustawek z Juvelenem koło ronda z palmą i takie tam. Tamtą imprezę wspominam jako ostatnie przedsięwzięcie, do którego podszedłem z taką prawdziwie młodzieńczą WERWĄ. Do dziś żałuję, że nie znaleźliśmy wtedy dzianego sponsora, który sypnąłby hajsem na Je Suis France...

Wspaniała muzyka, która gdzieś tam rodziła się po drodze, to jedno, ale Porcys to dla mnie przede wszystkim ludzie. Od Filipa Kekusza, przy którym nauczyłem się mówić do mikrofonu dłużej niż 10 sekund bez pocenia się, przez warszawskich weteranów (z którymi miałem i miewam okazję pokopać, aż po niezawodnego Wojtka Sawickiego, bez którego zapału, entuzjazmu i wiedzy ja byłbym marnym parodystą, a serwis od dawna w dupie. Nie wymienię wszystkich, bo nie o to tu chodzi, ale z każdym poznanym członkiem rodziny P. potrafiłem z miejsca złapać nić porozumienia. Porcys to po prostu "moja drużyna" - hermetyczny język, styl życia, piękne wspomnienia z koncertów i festiwali (kolonie letnie Romanów forever) oraz muzyka, która z czasem zaczęła pojawiać się coraz bardziej w roli tła, ale bez której nic o czym tu piszę nigdy by się nie wydarzyło.

BORYS DEJNAROWICZ:

To oczywiście zadanie absurdalnie niewykonalne, żebym spuentował swoją przygodę z Porcys w skrótowym formacie naszych "spytek". W końcu w moim przypadku to niemal połowa życia i jeden z projektów które jakoś definiują nie tylko moje dotychczasowe publiczne aktywności, "ujawnienia", ale też bardziej ogólnie ujmując streszczają nastawienie do świata czy uosabiają bliskie mi "narzędzia opisu rzeczywistości". Poza tym znakomita większość wspominek kombatancko-założycielskich z cyklu "szmacianeczkę się kopało i klubik się zakładało, a okupant pędził i tylko hande hoch! a my znowu w tę piłę" rozegrała się już w filmie "Porcys: Początek". Więc trochę szkoda ponownie szczępić ryja o przegrywaniu CDR-ów i kserowaniu okładek w metrze, o płaceniu cła za sprowadzanie z Amazonu i o tym że dzwonił do mnie Zebio Kucharek. Aczkolwiek mam ogromny sentyment do tego pionierskiego etapu, kiedy "redakcja" jako instytucja i "redakcja" jako "formacja towarzyska" były pojęciami niemalże tożsamymi, co zresztą na zawsze określiło charakter tego serwisu, który składowo był i jest czymś więcej, a może czymś innym niż zwyczajna platforma niezależnych autorów. Ten wspólny mianownik przez tyle lat, taka wspólna "linia partyjna" to w krajowych, branżowych realiach, coś dla nas bardzo unikalnego.

Natomiast ewentualnie mogę hasłowo dorzucić trzy nowe wątki, które w filmie albo nie zostały poruszone, albo z braku miejsca nie było szansy na ich dostateczne rozwinięcie bądź wyeksplikowanie.

Po pierwsze tęsknię za epoką, która już nigdy nie wróci, a mianowicie za czasami, kiedy cytując Tomka Gwarę internet nie był wirtualną rzeczywistością, tylko po prostu technologią komunikacji. Nie było jeszcze Facebooka, Twittera (w tle dopiero migotało jakieś Grono), nie było tej całej "cywilizacji spektaklu"; niby pojawiło się forum, ale też było dość specyficzne (at its best w porywach jak szczytujący ILM, at its worst quasi-onetowy rynsztok, upadek ludzkości) i dzięki temu same akcje były siłą rzeczy znacznie mniej wykalkulowane, znacznie bardziej spontaniczne, mniej uwzględniające potencjalne reakcje, społecznościowość, odbiór masowy, statystyczny etc. To się tyczy nie tylko Porcys, rzecz jasna, ale też chociażby starego Pitchforka, w którego notabene na początku byliśmy zapatrzeni na wielu polach.

Po drugie nie wiem, ile osób spoza grona redakcyjnego zdaje sobie sprawę z roli, jaką w ostatnich kilku latach odegrał miłościwie panujący nam naczelny Wojtek Sawicki. Ja to w filmie zaznaczyłem na marginesie, ale serio, pamiętajmy: to człowiek w 95% odpowiedzialny za to, że portal istnieje nieprzerwanie 15 lat, że możemy w ogóle obchodzić tę rocznicę. I warto też na sekundę pochylić się nad tym, co Wojtek zrobił w kluczowym, przełomowym momencie, gdy mit indie-rockowy powoli się dezaktualizował, wchodziło nowe pokolenie czytelników, rozwinęły się social media i streaming. Kilkoma naturalnymi, organicznymi ruchami nadał serwisowi nową tożsamość stylistyczną, a przymiotnik "porcysowy" wyraźnie poszerzył swoje znaczenie, choć ta metamorfoza odbyła się w sposób płynny, bezkrwawy, logiczny i konsekwentny. Tej wirtuozerii biznesowo-wizerunkowej przemiany mogliby uczyć się od Wojtka zawodnicy znacznie więksi pod względem zasięgu i finansowej skali przeżyć. I to na rynku podobnych podmiotów na rodzimym poletku był rodzaj ewenementu.

Wreszcie po trzecie, na zakończenie, taki żartobliwy drobiazg, o którym jakiś czas temu niezobowiązująco dywagowaliśmy z redaktorem Zagrobą. Nie chciałbym zabrzmieć jakoś seksistowsko ("I didn't mean it, I meant ACTUALLY..."), ale też mamy rok 2016, żyjemy w rzeczywistości Instagramowej, więc bez przesady. Otóż, mówiąc dyplomatycznie, ilość bardzo atrakcyjnych kobiet, jakie przewinęły się przez Porcys od momentu powstania serwisu do dziś, to naprawdę jakiś fenomen i pod tym względem niewątpliwie pozostajemy bezkonkurencyjną redakcją muzyczną w skali uniwersum. Dziękuję za uwagę i do usłyszenia na dwudziestoleciu.

RYSZARD GAWROŃSKI:

"Porcys jest teraz bardziej portalem z redakcją a nie grupą przyjaciół, co odkryła Modest Mouse" – tak mniej więcej (bardziej mniej niż więcej) kiedyś użytkownik forum Low powiedział mi, jak spotkaliśmy się po raz pierwszy. Spodobała mu się moja recenzja Röyksopp i napisał mi maila z pytaniem, czy też jestem z Łodzi. Czułem się zaszczycony.

Dołączyłem do Porcys w momencie, kiedy to przeobrażenie z "klanowości" do "portalowości" już dawno miało miejsce. Wprowadziliśmy wtedy "ćwiartki", czyli recenzje płyt pisane przez cztery osoby. Uwielbiałem je pisać, bo krótkie formy są spoko.

Przez to, że byłem już na "portalu" a nie w jakiejś tajemniczej organizacji ogarniaczy muzyki z ogromną ilością wspólnych melanży na koncie, moje kombatanckie historie mają trochę inny charakter. Jasne, mógłbym tutaj rozpisywać się o godzinach przegadanych z Kamilem (znamy się ponad 10 lat, ziom <3) albo o wspólnych koloniach z Kacprem, Olą i Krzyśkiem w Romanowie, ale jakoś ten ton "HEHE POZDRO PEZET, NAGRAMY COŚ, WIERZĘ" nigdy za specjalnie mnie nie jarał. Może dlatego, że mieszkam w Łodzi, byłem wtedy gówniarzem, koledzy oraz koleżanki byli starsi i nie należałem do żadnego klanu.

Oczywiście takie opowieści są śliczne, ważne i powinny budzić szacunek, ale w tych wszystkich wspominkach brakuje mi jednego ważnego wątku. W momencie, kiedy dołączyłem do Porcys, Wojtek był dopiero świeżo upieczonym naczelnym. "Kim jest Wojtek Sawicki?" – to pytanie zadał mi użytkownik forum Low, koledzy z radia czy nawet Ola Graczyk na koloniach w Romanowie. Wtedy Ola wysnuła teorię, że to wspólny projekt Borysa, Michała oraz Afrojaksa i tę wersję sprzedawałem każdej następnej osobie, która zadawała mi to pytanie.

Dołączyłem do Porcysa w 2009 roku. Wychodzi, że jestem związany mniej lub bardziej z tym serwisem już 7 lat. Przez ten cały czas Wojtek był naczelnym. To prawie połowa czasu z tego piętnastolecia. Pracy Wojtka może nie widzieć zwykły czytelnik: teksty nie są podpisane jego nazwiskiem, a "Porcys Składak" to niby ma być robiony przez "redakcję Porcys". Przez te siedem lat widziałem, jaką walkę z leniwą materią zakładki "redakcja" musi toczyć Wojtek. Widziałem też ilość podsyłanych mi kawałków. Byłem też na koncercie Toro Y Moi na Offie i zastanawiałem się, na ile to jest zasługa Wojtka, że na ten projekt zrobił się wtedy taki hajp. Chyba reszta świata tak się wtedy nie jarała.

Nie wiem, jakie teksty pojawiają się w tym wspominkowym ficzerze na 15-lecie. Mam wrażenie, że po prostu wątek Wojtka może być po prostu pominiętym, bo on sam nie wkurza tak ludzi jak recenzja SOAD lub Mars Volty czy zablokowane hasło "The Car is on Fire" na forum. Dlatego chciałbym po prostu z okazji 15-lecia Porcys napisać: dzięki Wojtek za niesamowitą pracę. Piątka!

PAWEŁ GRECZYN:

Masa wspomnień... Wymiany w metrze, niekończące się przegrywanie płyt i kserowanie okładek, podsumowania roczne i poznawanie po 10 płyt dziennie, pierwsze przesłuchania genialnych albumów, nazbyt osobiste recki i konstatacja, że w sumie sporo ludzi to wszystko czyta, polewka z fanów słabych zespołów, trolli internetowych i ich odzywek w stylu "Zagroba myje krowy", seanse z Zaireeką, doznawanie i notoryczny ból brzucha od śmiechu na melanżach, Kubenty i jego zamawianie tylko Pepperoni, Microphones kameralnie plus gadka o żeńskiej siatkówce w samochodzie Jędruli, Skład Węgla i Papy i muzyczne rozkminy przed meczami, Kinowski i jego luzacki styl pisania, nie wiem co jeszcze, granie "w płyty”" Kurde, czuję się jak bym biografię pisał... Good times.

ŁUKASZ KONATOWICZ:

Pamiętam jak zorganizowałem listę top 20 utworów The Smiths i ze smutkiem odkryłem, że jednak współredaktorzy nie rozumieją tego zespołu TAK JAK JA. Zatem zamieszczam listę top 10 utworów The Smiths lepszych od "Barbarism Begins At Home" (?!) i "Some Girls Are Bigger Than Others", których nie było na naszej liście.

1. Stretch Out And Wait
2. This Night Has Opened My Eyes
3. Reel Around The Fountain
4. Unhappy Birthday
5. I Want The One I Can’t Have
6. Girl Afraid
7. Accept Yourself
8. I Won’t Share You
9. Please, Please, Please, Let Me Get What I Want
10. These Things Take Time

PIOTR KOWALCZYK:

Najmilsze wspomnienia związane z Porcys to zdecydowanie cały 2006 rok – wydaje się że pop singlowy nigdy nie miał się w XXI wieku lepiej. A przynajmniej tak to odbierałem (rewolucja youtube'owo-myspace'owa na pewno miała spory wpływ na to). W każdym razie Porcys trzymał rękę na pulsie i fajnie było być częścią tamtej redakcji. Drugie wspomnienie jest pozamuzyczne: mecz ze Screenagers w 2012 na który jarałem się jak dziecko, będąc w trudnym momencie życia.

Poza tym w bonusie: totalna zmiana jeśli chodzi o odbieranie muzyki, mnóstwo rekomendacji filmowych, lektur, powiedzonek, znajomości on i offline, znajomosci odnowionych, napinek na forum i miłych rozmów w realu, imprez i afterów. Możliwości zawodowych i nie. Meadowlands i Suburban Tours. Pet Sounds i Pink Flag. Powstrzymam się od dalszej wyliczanki...

WAWER KOWALSKI:

To był kiedyś bardzo dziwny "portal". Taki podejrzany. Niby fajnie, fajnie, ale miałem wrażenie, że nie wszystko dzieje się tam naprawdę: recenzje czasem opisują wymyślone rzeczy, zamieszczane wywiady przeprowadzone były chyba na seansie spirytualistycznym, a wątek NBA na forum zmieniał się nagle w dżunglę kosmatych myśli na temat Rubika, do dziś budzących chichot i przerażenie na rubieżach sieci. To było jeszcze przed epoką szybkiej weryfikacji, a ja byłem naiwny. Zresztą, z racji nazwiska sam też często istnieję tylko teoretycznie, nie mogę więc zaprzeczyć, że ta aura od początku wydała mi się całkiem atrakcyjna. A później okazało się, że wszystko to była prawda. Zespół Dungen istnieje, a biurowiec Porcys dumnie góruje nad stolicą. Nawet kreskówkowa postać Andrzeja wyskoczyła z lunatycznego wątku wprost na wygodny fotel kandydata na stanowiska. Moje najdziwniejsze wspomnienie z Porcysem wiąże się jednak z samym werbunkiem. To było na Inwazji Mocy... Nie, to było na koncercie Japandroids w Poznaniu. Wiało, zima, lód i prawie luty, a pociągi nie kursowały, tak jak powinny. Historia zahacza o złamaną nogę Kuby, omyłkowy boarding do pociągu intercity na biletach TLK, wysiadkę w Lesznie, sprinty do nocnego tam, próby alkoholowe i powrót do domu. Dzień, zwykły dzień. Następnego dnia Trystero dostarczyło mi list pod kontener. "We await silent Porcys's Empire". 15 lat to sporo, chcę wierzyć, że doczekamy następnych.

STANISŁAW KUCZOK:

Jako, że w porównaniu z resztą redaktorów, dla Porcys piszę stosunkowo krótko, postanowiłem trochę przybliżyć Wam, drodzy czytelnicy moją osobę. Forma krótkiego, opisowego rankingu, który z grubsza zamyka temat moich dzisiejszych, pozamuzycznych zainteresowań wydała mi się najodpowiedniejsza. Udanej lektury i sto lat Porcys!

Ulubiony nurt kina europejskiego : Rumuńska nowa fala

Rumuni nie oglądają się za siebie bo i nie ma na co. To kinematografia praktycznie bez historii. Wydaje się jednak, że jakieś dziesięć lat temu postanowili zacząć ją tworzyć i do tej pory pisana jest wyłącznie złotymi zgłoskami. To kino realizowane za minimalne kwoty o maksymalnej sile oddziaływania na widza. Rumuńscy twórcy praktycznie nie wyjeżdżają z Europejskich festiwali z pustymi rękami. Na zachętę linkuję Wszystkich W Naszej Rodzinie Jude, w całości z polskimi napisami, a tymczasem zbieram się na Skarb Porumboiu i zapewne jak zwykle się nie zawiodę.

Ulubiona drużyna NBA : Oklahoma City Thunder

Wszyscy teraz ekscytują się najnudniejszym Euro odkąd pamiętam, a Lebron wyskoczył ostatnio na trzy i pół metra i dał w końcu upragnione mistrzostwo Cleveland w jednej z najbardziej zaskakujących serii finałowych ostatnich lat. Ale Golden State mieli spore problemy już w finałach Zachodu, właśnie z Oklahomą. Gracze Thunder pewnie do dziś zastanawiają się w jaki sposób nie dopięli swego przy stanie 3:1. Wierzę jednak, że przy utrzymaniu Duranta i dokupieniu paru wartościowych zmienników ten zespół jest w stanie powalczyć o mistrzostwo. Niczego w tej lidze nie ogląda się tak dobrze jak Russela Westbrooka trafiającego kolejne rzuty w swoim agresywnym transie.

Ulubiony odcinek Latającego Cyrku Monty Pythona: sezon 1 odcinek 14

Niepohamowana szarża od pierwszej do ostatniej sekundy. Właściwie ciężko argumentować, wrzucam parę najzabawniejszych cytatów i link.

"Panie ministrze, w ramach swojego planu Lepsza Brytania obiecał pan wybudować osiemdziesiąt-osiem tysięcy milionów miliardów domów rocznie w samym Londynie. Przez piętnaście lat wybudował Pan trzy."

"W tamtych czasach dzieci były inne, nie myślały o dualizmie kartezjańskim."

"Którejś niedzieli mieli do mnie wpaść rodzice na herbatkę, spytałem czy mógłby nie przygważdżać mi głowy do podłogi, przyśrubował mi miednicę do kiosku."

"W końcu morderstwo to tylko ekstrawertyczna forma samobójstwa."

Ulubiony serial: Z Archiwum X

Reszta pozycji na tej skromnej liście ma szanse jeszcze kiedyś się zmienić, ale status tego arcydzieła jest u mnie niezagrożony. Tu jest wszystko — kafkowski klimat, nigdy do końca nie spełniony anty-romans pary głównych bohaterów, kultowy motyw muzyczny Marka Snowa — to tylko wierzchołek góry lodowej. Wielu narzeka na zbyt wiele serii i obniżkę formy w końcowych sezonach. Ba, w ostatnich odcinkach Mulder i Scully sporadycznie pojawiają się na ekranie, ale jak tu się gniewać, skoro nawet po czternastu latach, przy okazji wielkiego powrotu i tegorocznej miniserii, twórcy byli w stanie dostarczyć jeden z najlepszych odcinków w historii serialu w postaci słodko-gorzkiej satyry na czasy w jakich żyjemy (e03 "Mulder and Scully Meet the Were-Monster"). Wielu próbowało przebić ten klasyk, wszyscy polegli – najlepsza rzecz w historii telewizji!

Ulubione 2 sekundy w historii muzyki rozgrywkowej:

Obskoczyłem już serial, film, sport i śmiech, na koniec tego TOP5 wracam do muzyki. ABBA to ten rzadki przypadek zespołu, przy którym bawili się Twoi rodzice i dziadkowie, a który nie jest dzisiaj synonimem obciachu. "Dancing Queen" do dziś rozkręca każdego sylwestra i prywatkę. Cały utwór to w ogóle temat na osobną historię, ale "UUU" rozwiązujące refren to mój hook życia. Wokalnie Frida i Agnetha schodzą w dół, mijają się z ciągnącym melodie w górę Bennym, a ja targany skrajnymi emocjami za każdym razem przeżywam parkietowe wzruszenie.

ŁUKASZ ŁACHECKI:

O Porcys myślę przede wszystkim przez pryzmat wszechobecnej chujni pisania o muzyce w 2016 roku. Gdyby w 2009 roku, gdy zaczynałem współpracę z serwisem ktoś mi powiedział, że pięknie malujące się perspektywy profesjonalizacji zawodu internetowego recenzenta (recenzenta właśnie, z wadami i zaletami takiej kategorii) przyjmą karykaturalną formę kelnerstwa, sprofilowanego pod słuchaczy miłujących w sztuce i krytyce tylko samopotwierdzenie – pewnie bym się zgodził. Ale aktualnie głupota słuchacza, małostkowość czytelników i modele konsumpcji muzyki odbierają kurwa radość życia, a za kilka lat mało kto będzie w stanie zrozumieć, dlaczego ponad pół setki psychopatów latami angażowało się w non-profitowe pisanie o popowych singlach – i wtedy śmiesznie będą wyglądać zarchiwizowane w chmurach dyskusje o tym, co Porcys zepsuł, co naprawił, i co w ogóle można było zrobić lepiej.

Dlatego też wydaje mi się po latach, że ziomeczki, wydarzenia, wypracowany w komitywie state-of-mind – to wszystko mogłoby się zdarzyć na forum dla antykwariuszy czy ogrodników-mizantropów, ale jakoś tak się złożyło, że przez chwilę padło na muzykę niezależną, zanim stała się aż tak wulgarnym produktem, że ludzie słuchają sobie bezrefleksyjnie jakiegoś towaru sprzedanego im jako przynależny ich klasowym aspiracjom, a krytyczne recenzje odbierają osobiście, z rozdrażnieniem, co zawsze trochę zawęża możliwość dialogu. Obrażają się dziennikarze, obrażają reklamiarze, obrażają się labele. Indie-srindie… Szkoda, że regularnie pojawiające się i odrębne głosy piszących w serwisie zostały przysłonięte przez nadal pokutujące opinie – choć ciężko w to uwierzyć – że Porcys to banda snobów, hejtujący to, co lubią inni, lubiący to, czego nie lubi nikt, piszący mętnie i bez puenty. Scary… scary…

Ale próbując trochę podkręcić kombatancki klimat naszego tutaj spotkania, wybrałem 10 wątków, które najlepiej pamiętam po latach z forum Porcys, mimo że nie weryfikowałem nazw tematów ani ich faktycznej fajności po 5 latach od bycia tam po raz ostatni:

1. Jakich potraw nie ma
2. Anna Gacek
3. Śmierć papieża
4. Że gościu został oszukany na koncercie w Jadłodajni
5. Nagroda Nike dla Stachurskiego i koniec literatury
6. Mietall Waluś
7. Poglądy Andrzeja Budy
8. Poglądy zwariowanej fanki The Rasmus i szwedzkiego państwa opiekuńczego
9. Wałęsa: classic or dud
10. Wątek o najlepszych piosenkach na lato i wypowiedź Camela "Sunshine Reggae"

PATRYK MROZEK:

Porcys trochę uratował mi życie, a przynajmniej tak mi się wydawało gdy moja pierwsza recenzja ujrzała światło nocy po dwusetnym wciśnięciu F5 o 3 nad ranem 7 grudnia 2004. Moi rodzice są z zawodu inżynierami i inżynierem też miałem być, to się rozumie, ale tróje z matmy, dziesięciogodzinne sesje na desce dzień przed sprawdzianem i Jack Kerouac trochę mi te sprawy pokrzyżowały. I nagle olśnienie, bo jakiemuś kolesiowi ze stolicy spodobał się mój tekst o zespole Seachange (LOL). Przecież krytyk muzyczny to idealna praca: trochę intelektualna, trochę cool, ale nie za dużo roboty, bo deadline’y to taki koncept trochę dla picu. Później było już z górki: studia humanistyczne zamiast informatyki, trochę bezrobocia, stawka minimalna i brak ubezpieczenia zdrowotnego. Ale ciągle piszę, mimo że amerykańskie magazyny o 20,000. lajków na fejsie płacą mniej niż Wojtek Sawicki (true story!). Dziękówa, Borys.

PIOTR PIECHOTA:

Z porcysowych czasów zapamiętam na pewno niemożliwe ilości płyt CD i CD-R, które krążyły pomiędzy nami. Setki się tego pożyczało, kopiowało, a jeszcze w wersji "kolekcjonerskiej" dochodziło kserowanie i wycinanie okładek… Miałem przy biurku specjalny nożyk do podważania wewnętrznej części pudełka na CD w celu wyjęcia i włożenia z powrotem okładki. Pamiętam hasło do naszego forum wewnętrznego i dyskusje o muzyce z ludźmi, którzy podobnie ją rozumieli. Pamiętam też ukrywanie się na gadu-gadu przed Borysem i Michałem, jak nie miałem tekstu, a było po deadline'ie. Nie pamiętam natomiast większości swoich tekstów i raczej bałbym się po tylu latach do nich wracać.

TOMASZ SKOWYRA:

Czym dla mnie jest Porcys po tych piętnastu latach? Pamiętam, że sto lat temu, gdy jeszcze czytałem o À Bout De Souffle w podręczniku do języka polskiego (lol), pożyczyłem od ziomka argentyńską wersję OK Computer (serio, jak go spotkam, muszę odkupić) i po odpaleniu "Airbag" mój system pojęciowy uległ kompletnemu przemeblowaniu. Ale to temat na inną historię, a chodzi mi o to, że po kilku dniach i po sporej ilości sesji zacząłem sprawdzać sobie recki płyty i po jakimś czasie natrafiłem na tę z Porcys. To był pierwszy kontakt. Minęły lata i dziś wszystko jest zupełnie inne. Poczynając od postrzegania czasu, aż po kompletny wysyp wszelkiej maści muzycznych portali. Ale nie po to od piętnastu lat gra i trąbi Porcysowy głos w Waszych polskich domach, żeby tu smucić, mazgaić się i przynudzać. Portal cały czas JEDZIE Z TEMATEM, "mówi jak jest" i w sumie fajnie jest być jego częścią. Fajnie jest przechadzać się po pięknym jak okręt pod pełnymi żaglami biurowcu Porcys, fajnie jest pisać dla Was KOCHANI, o wszystkich tych cudach i bibelotach z Korei i Japonii ("pozdrowienia dla tych, którzy kupili sobie dekodery") i innych nowościach, no i fajnie jest wciąż naprawdę rozwijać się w gronie tworzonym przez tak ogarniętych ludzi. Co będzie za piętnaście lat? Latające samochody, teleport, 115 urodziny Kirka Douglasa, 64. sezon Studio Yayo? Tego nie wie nikt, ale coś czuję, że znowu się tu spotkamy.

WITOLD TYCZKA:

Okej, więc sprawa ma się następująco – z Porcys, z uwagi na swój status "świeżaka", nie mam absolutnie żadnych wspomnień. Żadnych znaczących, żadnych spektakularnych (no może oprócz tego, że do dziś jestem w stanie, o każdej porze dnia i nocy, *bezbłędnie* wyrecytować pierwsze zdanie recenzji Person Pitch popełnionej przez Mateusza Jędrasa). Z nikim wódki nie piłem, rękę podałem jednej osobie z redakcji, a moja obecność w tych spytkach ma tutaj za zadanie zbudować pewien kontrast. Bowiem wpis ten, jak i cała moja osoba, jest ucieleśnieniem abstrakcyjnego pojęcia "różnicy pokoleniowej". Stanu rzeczy, z którym należy się pogodzić: fundamenty Porcys – bezkompromisowych i oryginalnych autorów dopadła w końcu nieunikniona dorosłość. Moglibyście właśnie czytać tekst jakiegoś zasłużonego dla portalu gościa, no ale sami widzicie – jest dom, jest praca, jest szkoła, jest rodzina i ciężko wydzielić nawet te pięć minut na krótką, melancholijną impresję. I konkluzja będzie prosta: piętnaście lat to szmatu czasu. Niejedno pokolenie się na tych "rozpadających" literkach w bezbłędnej recenzji krążka Williama Basińskiego wychowało i miejmy nadzieję, że jeszcze choć kilka osób zredefiniuje pojęcie "dobrej muzyki" z trzecią już generacją redaktorów. Mega patetycznie wyszło, a nie miało. Sorry!

MICHAŁ ZAGROBA:

Te Spytki mają trochę charakter wspomnień kombatanckich, a wszystkie ciekawe wspomnienia już gdzieś były (film), więc może napiszę tylko, że ilekroć wracam do wczesnego Porcys wzruszenie miesza się z zażenowaniem. Weźmy chociażby coś takiego – fragment mojego posta z 2004 r., wygrzebanego przed chwilą na dekadę nieaktywnym wewnętrznym forum Porcys i towarzyskich okolic (wszystkie hasła i loginy odnalezione cudem w zakamarkach pamięci): "Panowie, od przyszłego tygodnia ruszamy z agresywną, tym razem naprawdę, kampanią reklamową. Będą to największe jednorazowe wydatki w historii serwisu. Zamierzamy wykupić wielki banner na stronie głównej nuty.pl, independent.pl i linka na forum Wyborczej. Ponadto poprosimy Kubę o sporządzenie plakatu, który wydrukujemy, powielimy i rozwiesimy po UW i może Politechnice jakiejś. Oczywiście banner również musi być zajebiście ciekawy, żeby więcej niż 1% odwiedzających w niego kliknęło. Link na gazecie kosztuje 30zł. 1000 odsłon na nucie 100zł, independent 1000 odsłon 60zł. Doliczcie sobie jeszcze do tego plakaty i tyle właśnie będzie nas to kosztowało. Najwięcej kasy wyłoży tzw. ‘zarząd’. Ale proszę resztę o zadeklarowanie się teraz czy może się dorzucić na tacę, a jeśli tak to ile". Agresywna kampania reklamowa za 190 PLN + plakaty, działo się. A trochę więcej ciekawostek już wkrótce w bardzo krótkiej historii Porcys w obrazkach.

Redakcja Porcys    
BIEŻĄCE
Ekstrakt #5 (10 płyt 2020-2024)
Ekstrakt #4 (2024)