SPECJALNE - Rubryka

Na Spytki Cię Biorąc #1

5 września 2005

Wrzesień tradycyjnie łączymy z po-wakacyjnym powrotem do szkoły. Jako studenci, obserwując następne pokolenia uczniów szorujących w zeszły czwartek na "rozpoczęcie roku", zanurzmy się w otchłań nostalgicznych wspomnień! Jaka płyta kojarzy się TOBIE z inauguracją twojej licealnej przygody?


Daro:
Matallica – Yellow Album

Borys Dejnarowicz:
That's an easy one. Opowiadałem niegdyś te historyjkę w detalach Jedowi. Jednego z ostatnich dni przed pójściem do ogólniaka odpaliłem sobie zwyczajnie MTV i nagle mnie coś zahipnotyzowało. Zobaczyłem jakiegoś niskiego kolesia w blond włosach, frontującego zespołowi składającemu się z gości o dziwnie myślących, rozumnych, inteligentnych minach. Ten koleś, on śpiewał do jakiejś dziewczyny, że wie, że nie ma u niej szans. Sposób w jaki to zaśpiewał, ta pasja, poraziły mnie. Progresja 4 prostych akordów powtarzała się w nieskończoność, lśniąc niczym najwyższy budynek świata oświetlony milionami reflektorów, widoczny z kilometrowego dystansu. Zobaczyłem podpis, a następnie niezwłocznie kupiłem płytę – miała na okładce zdjęcie małego szkraba w kwiecistej obwódce. Zakochałem się i świat już nigdy nie był taki sam.

Paweł Greczyn:
Zdecydowanie Weezer Weezer. Byłem wtedy tuż po wakacjach w Kanadzie, gdzie kuzyni zapoznali mnie z ich "ulubionym zespołem". A ja – wychowany na Beatlesach – szybko chwyciłem nieprzeciętną melodyjność Niebieskiego. Do dziś zresztą, od czasu do czasu, zdarza mi się do niego powracać. Głównie z powodu nieprzemijalnej wartości kawałków! Ale i po trosze ze względu na niezapomniany klimacik czasów high-schoolu, który ta płyta we mnie przywołuje. Wiecie, heh (albo i nie, kujony): czasy totalnego olewania wszystkiego, ciągłego strachu przed zagrożeniami, wypadów do pobliskiego sklepu na Colkę, czy WFów na dworze. (Btw, pamięta ktoś jeszcze tak zwany "napój bogów", czyli Fantę grejfrutową? Bo pewnego dnia zniknęła ze sklepów i już się nie pojawiła. O co chodzi w ogóle.)

Łukasz Halicki:
Eminem The Marshall Mathers LP. W tamtym okresie trudno było mnie posądzić o słuchanie hip-hopu, jednak pożyczona od kumpla z ośki płyta, przegrana przeze mnie na kasetę, królowała w moim walkmenie, nie tylko przez większą część wakacji, lecz również właśnie podczas tych pierwszych dni w liceum.

Mateusz Jędras:
Nic mi się nie kojarzy (oprócz płyt chodnikowych, czyli niby Pavement, ale to jest asocjacja wtórna).

Jacek Kinowski:
Grzegorza Turnaua kasety pożyczałem od siostry.

Łukasz Konatowicz:
Znajomość z Turn On The Bright Lights zacząłem jeszcze w późnym okresie gimnazjalnym na wyjeździe do Francji. Kiedy zaczynałem liceum straciłem już dla niej głowę. Interpol to były wtedy pany. Eleganccy, mroczni i mieli najlepiej wyglądającego basistę na Ziemi (a przy okazji świetny zestaw piosenek). Paul Banks do mnie przemawiał jak nikt z tym zbolałym romantyzmem. Zaczynałem wtedy być hipsterem i TOTBL to była jedna z moich pierwszych płyt z amerykańskim niezal. Chyba trochę przez nią zacząłem kupować plyty Wire, Talking Heads i Joy Division (i do tej pory się tą nową falą podniecam jak mało czym). Moją drugą wielką płytą tego okresu była Grace Jeffa Buckleya. Obydwie mi się kojarzą z kontaktami z dziewczętami w 1szej liceum.

Piotr Kowalczyk:
Czego słuchałem 1 września 1998 roku? Glenna Branki? Sonic Youth? Czy może Ornette'a Colemana? Żadne świadectwa archeologiczne na konkretne wydawnictwo nie wskazują (w zbiorach miałem wówczas około 20 kaset i kilka płyt, wybór był siłą rzeczy mocno ograniczony). To mogli być Doorsi albo Stonesi. To mógł być Pulse Pink Floyd albo Mike Oldfield. To mógł być... ekhmm... Reload. Albo Alanis Morrisette. Najpewniej było to jednak R.E.M., płyta Monster. Przez pierwsze dwa tygodnie rządził niepodzielnie pomarańczowy krążek przywieziony z Anglii, kupiony pewnie gdzieś na wyprzedaży za 2 funciaki – niezdarny jak słoń składzie porcelany; mierny, mizerny, ale wierny "tribute to alternative rock". Na obozie integracyjnym swoją dziewiczą percepcję naruszyłem przy pomocy bardziej doświadczonego kumpla, który był już na etapie grunge'u, polskiego rocka i Led Zeppelin. Rytuał przejścia obowiązujący w Polsce w latach 90-tych – w autokarze szkolnym na walkmanie poleciało oczywiście Nevermind.

Błażej Mendala:
Prodigy – The Fat Of The Land.

Jędrzej Michalak:
Hmm. Trudno wskazać jeden album, ah, ale niech będzie, że któryś z trzech klasycznych Built To Spilli. Może There's Nothing Wrong With Love? Pomijając już nawet zaskoczenie, ze zespołowi kompletnie mi dotąd nieznanemu przydarzyło się nagrać trzy dziewiątkowe płyty (Salomon by nie dał rady ostatecznie wybrać swojej ulubionej), to w końcu "That's where she still was the summer / She turned 17 / In 1983 / Three weeks after me / Last I heard was she had twins / Or maybe it was three / Although I've never seen / But that don't bother me". Will I have twins too?

Patryk Mrozek:
Blackalicious Nia – pierwsza wycieczka, podłej jakości rip z CD na kasecie, niezapomniany klimat.

Piotr Piechota:
ATB – Dedicated. Polecam, fajna płyta.

Michał Zagroba:
King Crimson oraz uzupełnianie dorobku Pink Floyd.

Krzysztof Zakrocki:
Mi się żadna nie kojarzy.


Pytanie na przyszły tydzień brzmi: Jaka jest najgorsza okładka płyty jaką widziałeś w życiu?

Uwaga: Czekamy na wasze odpowiedzi! Najciekawszą opublikujemy obok ankiety redakcji. Piszcie na adres redakcja@porcys.com.

BIEŻĄCE
Ekstrakt #5 (10 płyt 2020-2024)
Ekstrakt #4 (2024)