SPECJALNE - Rubryka

Auto-da-fé: Styczeń-Luty 2011

1 marca 2011



Auto-da-fé: Styczeń-Luty 2011
autor: Wawrzyn Kowalski

Czas płynie, jak groźne kry na czarnej wodzie, czy, nie przymierzając, nadciągające cumulusy. Zeszłoroczne śniegi za nami, nadszedł luty podkuj buty, a my wciąż kujemy tę stal. W czasie poadwentowych wspominków Janek trafił do sedna i poruszył serca swoim esejem o postmetalowej preapokaliptycznej rzeczywistości. ”Autor black-metalowy może z powodzeniem opowiadać o tym, jak w środku świerkowego lasu odnalazł prawe oko Cthulhu – on w to gra, my w to gramy, gra muzyka.”- pisał. Chciałbym dodać: obca gra, gdy serce śpi w lodowatym chłodzie. Specyficzna referencyjność gatunku, jego, często pokrętny, storytelling, niesłabnąca popularność konceptów i wplecione w muzyczną teksturę inkantacje oraz w ciemnościach szepty sytuują autora black-metalowego (i metalowego w ogóle) gdzieś na cienkiej linii pomiędzy fanami filmu Troll 2 a tytułowym bohaterem tego filmu. I tu niespodzianka, gdyż nie jest nim wcale troll, lecz gobliny-weganie, lecz to już całkiem inna historia.

Gdyby piekło, jak w wizji Živkovicia, było niekończącą się czytelnią, wiecznym szelestem papieru, różańcem przewracanych stron i litanią liter, mogłoby to wyjaśnić niektóre szatańskie ciągoty. Gwiazdy tegorocznego Assymetry, grupa Electric Wizard, bazując na pulpowych weird tales z lat trzydziestych, stworzyła cały kosmos przedstawiony, gdzie Sacher-Masoch w marihuanowym widzie trafia w góry szaleństwa, by tam otrzymywać płazem razy ciężkim cymmeryjskim mieczem. Młodsi wyspiarze, wtajemniczeni w kult, najwyraźniej także uwielbiają biblioteki, lecz preferują nieco inne lektury. W serialu Lost tricksteryczny James Ford przesiadywał na swym kopcu zszabrowanych skarbów, zaczytując się Wodnikowym Wzgórzem czy Fałdką Czasu. Pierwszy z wymienionych klasyków dziecięcej fantazji przez lata inspirował sludgeowców z Fall Of Efrafa, którzy tytułowali swe albumy słowami w języku lapine – narzeczu dzikich królików. Nadstawcie słuchy w słupki, bo lider zespołu ma obecnie nowe fascynacje. Debiutujący w marcu Light Bearer, osnuł swe wycharkiwane historie na motywach cyklu powieściowego Pullmana. Wcześniej grupa nazywała się zresztą Æsahættr, tak jak teleutyczny sztylet z Mrocznych Materii, przekuty pewnie przez niedźwiedzich kowali w Svalbardzie. Co ciekawe, Light Bearer zmienił szyld, by uniknąć konfuzji z kanadyjskim black-metalowcem, jednym z bohaterów samplera wytwórni Media Tree . Nazwę, po korekcie, można wreszcie wymówić, Lapsus ma zadatki na niezłą płytę, a w obliczu takich informacji, niechybnie w nieodległej przyszłości na Encyclopaedia Metallum możecie się spodziewać Sami-Wiecie-Kogo.

W taki sposób dokonuje się w metalu symboliczna zmiana warty. Podobnie w życiu. Umarł król, niech żyje król! W czasie, gdy Varg Vikerness, po odsiadce nagrywa kolejne dzieło, Jef Whitehead znany jako Leviathan, Wrest czy Lurker Of Chalice – niekwestionowany król amerykańskiego podziemia, podąża śladami mistrza. Jednak nie o nowym albumie tym razem mowa, lecz o zarzutach usiłowania morderstwa i zadręczania swej dziewczyny narzędziami do tatuowania. Być może już niedługo artysta będzie wprawiać się w robieniu więziennych dziar wkładem do długopisu.

Amerykanie kochają takie ekscesy, stąd rosnąca fala popularności mizantropicznych bestii także w kręgach indie. Do Johna Darnielle’a z Mountain Goats dołączył w miłości do muzycznej ekstremy Bobb Bruno ze słonecznego Best Coast. Tutaj niezrażony headbanguje w koszulce Xasthura, podczas gdy wokalistka mówi o słodkiej kici z okładki Crazy For You. Z ciekawostek à rebours: działalność Allena Bickle, bębniarza Baroness, zwiastuje interesujące zmiany u tych proroków riffu. Jego ubiegłoroczny remix „Swim” Surfer Blood to kontynuacja działalności pod pseudonimem Alpaca. Balearyczny vibe konotuje Tough Alliance i każe zastanowić się jaki kolor będzie sponsorować następny album jego macierzystej formacji. Lapis lazuli?

Pewien popłoch w polskim niezal-światku wzbudziła natomiast informacja o koncercie Meshuggah na Offie. Stali bywalcy już przewidują inwazję barbarzyńców, ale z filmu Arcanda wiadomo, że kretynizm, może razić po obu stronach limes. Zresztą mając w pamięci koncert Raekwona, z okrzykami antyislamistów, powinno być pod tym względem tylko lepiej. Równie interesująco zapowiada się pierwsza połowa sezonu. Na Assymetry line-up mocny jak co roku (Electric Wizard, Godflesh, Secret, no kuuuuuuuurwa). Dodatkowo Poznań odwiedzą Alcest i Ulver.

A teraz garstka płyt, które wywarły wrażenie:

Korperschwache
Evil Walks

[Crucial Blast]

Mózg projektu, niejaki RKF, wyraził w jednym z wywiadów niezadowolenie z powodu lekceważenia przez środowisko całej gamy zespołów o nieszablonowym podejściu do blacku. Oprócz Korperschwache wymienił Locrian i Horseback. Mimo przeciwnych wiatrów te flagowe okręty wypływają na szerokie wody. Jako przedsmak nowego Horseback Evil Walks może wystarczyć. Wpływy IIIrd Gatekeeper Skullflower, a może nawet wczesnego Godflesh, zostały na krążku spowite pokrakiwaniem wron i kruków nad przechylającą się ze starości kurną chatą pośród bagien. Takie rzeczy robił też kiedyś, z nieco mniejszym powodzeniem, polski Wolfmangler.

Zond
Zond

[Kemado]

Najbardziej posh spośród metal-labeli zdecydował się na wznowienie ubiegłorocznego debiutu Australijczyków. I tu niespodzianka, bo zamiast, charakterystycznego dla Kemado, retro dostajemy ostre metalgaze'owe wrzeciono wirujące drobinami ultrahałaśliwej przędzy. Jeśli pomyślicie o Boris kolaborującym z Angelic Process – będziecie blisko. Lepsze niż ostatni Alcest.

Æthenor
En Form For Blå

[VHF]

Album live. Nazwiska Stephena O’Malley i Kristoffera Rygga mówią same za siebie. Choć to pierwszy z nich cieszy się na Porcys większym uznaniem, w trakcie tego ambientowego lekko improwizowanego setu klasę pokazuje drugi, doprowadzając do perfekcji to, co na najbardziej eksperymentalnych wydawnictwach Ulver jeszcze kulało. Wilki w ścianach i cieknące krople uwalniające mesmeryczny fluid. Dodatkowo Steve Noble idealnie punktuje klimat późnego Lyncha roztrzęsionymi perkusjonaliami.

Nitberg
Negelreid

[Blazebirth Hall]

To ubiegłoroczny album, który jakoś umknął. To także jeden, blisko godzinny utwór pełen całkiem żwawego i nie od czapy uszatki black-metalowego wymiatania. Z prostotą i radością, podkreślaną rozlegającym się od czasu do czasu opętańczym śmiechem, Rosjanie pokazują, że smętek za Bugiem to nie tylko Drudkh czy Hate Forest. Po imponującym początku przychodzi niestety także czas na zadyszki. Poza tym ideologicznie – ekstrema, lecz wydźwięk słów łagodzi dźwięk śpiewnej mowy rosyjskiej.

Kelthuzzar
Triumf Żelaznego Ognia

[white label]

Celtycka Huzaria w kolejnym ataku na drewnianą palisadę ziemnego wału Łysej Góry. Kel’Thuz, Szczezun i Gniew Toporra (jest też z nimi Chąśnik zy Jomsborga – Trygława wierny syn) samotrzeć potrząsają prasłowiańskim instrumentarium i choć muzycznie jest to nienajsłabszy power/viking metal, to jednak, sytuując grupę w wirze hermeneutycznej spirali odniesień, byliby oni raczej bohaterami „Skarbu Stolinów”, niż jego czytelnikami (choć w tym przypadku kategorie kontaminują). Niczym Waszka G metalu, Kelthuzzar wymyka się klasyfikacjom żenady, stawiając na szali swą żarliwą wiarę; wiarę naszych ojców. W rezultacie te dobroduszne pieśni stanowią idealny podkład pod postrzyżyny pierworodnego.

Z zapowiedzi: nowe płyty przygotowują m.in. Mastodon i Meshuggah. W bliższej perspektywie szykują się premiery krążków hardcorowych krzykaczy z Trap Them, pokręconych avant-blackowych robotów z Krallice i, wspomnianego już, Burzum. Będziemy trzymać młot na kowadle.

–Wawrzyn Kowalski

BIEŻĄCE
Ekstrakt #5 (10 płyt 2020-2024)
Ekstrakt #4 (2024)